Nie wiedziałam, w którym momencie zaczęły lecieć mi łzy. Mrugałam bardzo szybko, lecz nawet to nie pomagało. Słone krople spadały na jego piękną, idealną twarz. Dotknęłam drżącą dłonią jego włosów. Jeszcze przez chwilę czułam bijącą od niego, słabą energię. Jeszcze przez te kilka sekund jego aura była żywa. Potem wszystko zgasło. Załkałam. Odszedł. Tak po prostu umarł.
- Kocham cię... - wyszeptałam i pocałowałam go w czoło. - Zawsze będę cię kochać.
Wyjęłam kołek z jego piersi i odrzuciłam go w bok. Krew zaczęła sączyć się z otwartej rany. Cierpiałam tak bardzo, jak jeszcze nigdy w moim nieśmiertelnym życiu. Dopiero teraz zrozumiałam swoje błędy. Zrozumiałam, co to znaczy kogoś kochać, a potem stracić.
Życie jest bolesne.
Człowiek rodzi się. Poznaje świat. W pewnym momencie dojrzewa i zakochuje się. To pierwsze zauroczenie, które najczęściej okazuje się zgubne. Potem człowiek cierpi i myśli, że to już koniec. Jednak to dopiero początek. Nowe doświadczenia sprawiają, że staje się mądrzejszy. I wstaje. Bo ma wiarę. Zakochuje się jeszcze nie raz i jeszcze nie raz ma złamane serce. Aż wreszcie wie, że spotkał tą jedyną osobę, z którą chcę spędzić resztkę życia. Bierze ślub, płodzi dzieci. A potem wszystko się kończy, a człowiek umiera.
Każdy kiedyś umrze.
Życie jest dziwne.
- Ale trzeba wstać - ostatnie słowa wypowiedziałam na głos, cicho. - Bo to nie koniec. To dopiero początek.
Przełknęłam łzy i ostatni raz spojrzałam na pustą twarz Jev'a. Potem sięgnęłam do kieszeni jego spodni i wyjęłam stamtąd zieloną sakiewkę. Spojrzałam na nią. Była naprawdę piękna. Prawie tak bardzo, jak mój medalion. Może też był darem boskim?
Nie miałam czasu się zastanawiać. Roztrzaskałam to, a wszyscy śmiertelnicy upadli na kolana, całkowicie ogłuszeni. Rozejrzałam się i zobaczyłam, że została nas tylko garstka. Około piętnastu wampirów. Stali chwiejnie na nogach.
- Na co czekacie!? - wrzasnęłam. - Zabijmy ich!
I wtedy wszyscy - ja także - rzucili się do akcji. Ścinaliśmy ich głowy, aż wreszcie nie został nikt żywy. Wtedy upuściłam moją katanę i rozejrzałam się. Kilka nieznajomych twarzy, kilka znajomych. Nigdzie Pavla i Thomasa.
Oni też polegli. Wszyscy zaczęli do mnie podchodzić. Zrozumiałam. To ode mnie zależało, co będzie dalej.
Tylko, że dla mnie dalej nie było nic.
I nagle przed oczami pojawiło mi się wspomnienie przed czterdziestu dwóch lat.
Sztywne ciało mojego przywódcy leżało na moich kolanach. Patrzył na mnie wzrokiem umierającego.
- Teraz ty musisz przejąć medalion - wychrypiał. - Katherine... Jeden został wykorzystany. Drugi czeka. Ona jest nam winna przysługę. Pamiętaj, żeby wykorzystać to w ostateczności.
Pokiwałam głową, łzy skapywały mi na ziemię.
- Christopherze... Co się stanie, jak umrzesz? Nie dam rady rządzić twoim klanem.
- Dasz, Katherine. Dasz. Wierzę w ciebie.
One we mnie wierzył. To znaczyło dla mnie wszystko. Był dla mnie, jak ojciec, którego utraciłam dawno temu. Poza nim nie miałam nikogo.
- Wiara to czasem ostatnie, co nam pozostaje - wyszeptał i umarł.
Pociągnęłam nosem i pokiwałam głowę.
- Ja wierzę.
Wróciłam do rzeczywistości. Wszyscy przypatrywali się mi. Sięgnęłam do medalionu na mojej szyi. Zauważyłam, że ciągle płaczę. W ten sam sposób, jak kiedyś. Bezgłośnie, bez łkania.
-
Ona ma dług do spłacenia - wyszeptałam. - Przepraszam cię, Christopherze, że cię zawiodłam. Przepraszam, że zaniedbałam twoją wiarę - uniosłam głowę i nagle ogarnęła mnie furia. Wielka wściekłość. - Przynieście mi jednego żywego i jednego martwego człowieka!
- Wszyscy są martwi... - mruknął ktoś.
- TO ZNAJDŹCIE GDZIEŚ, NIE OBCHODZI MNIE GDZIE, ŻYWEGO! - wrzasnęłam.
Po chwili wszyscy zniknęli. Nie minęło pół sekundy, gdy przed moimi stopami pojawił się żywy i martwy człowiek. Ten żywy był zaledwie nastolatkiem. Przerażonym nastolatkiem.
- Co się dzieje!? - zawył.
Zignorowałam go i wyjęłam nóż zza mojego pasa. Potem zerwałam z szyi medalion i podeszłam do nastolatka.
-
Podaj mi dłoń, chłopcze - użyłam magii, ponieważ nie zamierzałam się cackać. Zrobił to, a ja przecięłam mu ją nożem. Krew zaczęła skapywać na ziemię. Szybko podsunęłam medalion pod ranę. Zaczął być czerwony od jego krwi. Wtedy upuściłam jego dłoń, a on leżał zahipnotyzowany. - Krew żywego - powiedziałam i podeszłam do umarlaka. Jego dłoń również przecięłam i powtórzyłam proces. - Krew umarłego - przecięłam swoją dłoń. Ostrze gładko weszło pod moją skórę, lecz ja ledwo czułam ból. - Krew nieśmiertelnego - czerwona ciecz kapnęła na medalion. Wtedy staną w ogniu.
Upuściłam go na ziemię i odeszłam kilka kroków w tył. Inni, z przerażonymi minami, zrobili to samo. Ktoś o dobrym sercu nawet odciągnął zahipnotyzowanego nastolatka.
Na jego miejscu zaczął rysować się kontur. Poczułam falę wielkiej mocy. Największej we wszechświecie. Kontur zaczął formować się w ciało stałe.
I stanęła tam. Piękna, potężna. Stała na czterech łapach, dosięgała mi do szyi. Jej główna głowa była łbem lwa. Dumna i królewska. Patrzyła na świat groźnie. Druga przedstawiała kozła. Równie strasznego. Trzecia zaś smoka, a z jego nozdrzy buchał dym. Zamiast ogona był tułów syczącego węża. Każda para oczu była czerwona, jak rubiny i niebezpieczna.
Jednak się nie bałam.
- Co za burdel - przemówiła postać donośnym głosem, rozglądając się dookoła. Wtem jej wzrok spoczął na mnie. - Ach, Katherine... Zastanawiałam się, kiedy mnie wezwiesz. Tęskniłam...
- Super. Ja też - uciszyłam ją. - Chimero, za uratowania twojego bachora należy mi się nagroda, prawda? Uważasz, że ile żyć był warty?
- Nieskończoność - oznajmiła dumnie.
- Cudownie - wskazałam ręką na tą całą rzeź. - Proszę cię, abyś wskrzesiła wszystkich, którzy byli nieumarli.
Nie musiałam nawet na nią patrzeć, by wiedzieć, że jest zdziwiona i jednocześnie rozbawiona.
- Myślałam, że użyjesz medalionu do ważniejszej sprawy.
- To ważne. Oni wszyscy mieli rodziny i przyjaciół. Każdy z nich był dobrą istotą, która miała nadzieję na lepszą przyszłość.
Przyjrzała mi się uważnie.
- Myślałam, że cię znam. Kiedyś byłam tak samolubna, że chętnie zabiłabyś resztę przywódców, by dojść do władzy. A teraz? - pokręciła łbami. - Wtedy lubiłam cię bardziej.
- Cóż, przykro mi. A teraz spłacaj swój dług.
Nie każdy odważyłby się przemawiać tak do wszechmogącego stworzenia. W tej chwili było mi jednak wszystko jedno.
Wzruszyła ramionami i nie musiała się trudzić, by wszystkie martwe wampiry nagle odzyskały przytomność. Te, które przeżyły zaczęły być bardzo przejęte i odbiegły, szukając swoich znajomych.
- Dziękuję - powiedziałam.
Skinęła mi głową i zniknęła. Tym razem na zawsze.
Jev?