czwartek, 1 października 2015

Od Katherine - CD historii Jev'a

Doszłam do wniosku, że naprawdę łatwiej coś powiedzieć, niż zrobić. Znalezienie Boga czy Śmierci równało się z niemożliwym. Taka przynajmniej była moja opinia, którą ogłosiłam Christopherowi sekundę po tym, kiedy wpadłam na ten arcygenialny plan. Jeśli w ogóle istniało takie słowo. Tak czy inaczej cierpiałam teraz na totalny brak pomysłów. Postanowiłam zgłosić się z tym do eksperta. 
- Wywoływałeś kiedyś demona? - zapytałam po długiej chwili ciszy. Christopher rzucił mi spojrzenie, jakbym totalnie zwariowała. "Ja? Demona? Coś ty. Jestem przecież łagodny jak baranek i oddany Bogu, w którego nie wierzę." Znałam go zbyt dobrze. Nie potrzebowałam żadnej telepatii. - Okej, rozumiem, że nie. Czyli również mam nie liczyć na to, że wywoływałeś samego Szatana? Kogo można, by spytać, jeśli wywoływali? Wątpię, jednak, żeby im się ukazał, bo w końcu Lucy chyba nie obchodzą ludzie. Tak przynajmniej zrozumiałam, czytając te jego książki. Serio, on nienawidzi ludzi - przewróciłam oczami. - Nic dziwnego, skoro został strącony z Nieba tylko dlatego, że kochał Boga mocniej, niż ten mu nakazywał. 
- Widzę, że się studiowało uważnie Biblię - podskoczyłam, gdy usłyszałam za sobą ten iście diabelski, dosłownie, głos. Odwróciłam się, stając twarz w twarz z Lucyferem, Władcą Piekła, Szatanem, Upadłym Aniołem czy jak go tam jeszcze nazywano. Nie wyglądał jednak na rozgniewanego, tylko raczej na rozbawionego. - Doprawdy, Katherine, jestem z ciebie dumny.
- Rozumiem, że w takim razie nie polecasz mi "dzieła" Antona Szandora LaVey? - uniosłam brwi, wykonując jednocześnie cudzysłów w powietrzu, podkreślając ironię tego słowa. - A ja już się napaliłam, że będzie to nasza obowiązkowa lektura szkolna.
Parsknął śmiechem i przyklapnął na kanapie. Christopher się spiął i wstał, mówiąc, że ma jakieś ważne sprawy. Jednocześnie z Lucyferem przewróciliśmy oczami, gdy niemal wybiegł z salonu. Mort i Tenebris przybiegli równie szybko, radośnie witając swojego pana. Byłego pana. Teraz to ja byłam ich prawdziwym panem. Lucyfer powiedział mi wcześniej, że czekały na mnie tysiąclecia, choć wątpiłam szczerze w jego słowa. Po co ktoś miałby na mnie tyle czekać? Ja bym się już znudziła.
- Skąd wiedziałeś, że chcę z tobą porozmawiać? - zapytałam, wyraźnie zainteresowana.
- Nie wiedziałem - zmarszczył brwi. - Przyszedłem tu w innej sprawie. Ale tak właściwie to czego chciałaś? 
- Chcę odnaleźć Śmierć. Albo Boga. Właściwie to Bóg bardziej, by mi odpowiadał - oznajmiłam, nie przejmując się za bardzo niedorzecznością tych słów.
Lucy jednak się przejął, ponieważ roześmiał mi się prosto w twarz. Prosto w twarz, naprawdę. To dopiero było chamstwo. Nic dziwnego, że był tym złym, którego wszyscy się boją. Uważajcie, grzesznicy! Po śmierci traficie do Piekła, a tam Lucyfer wyśmieje was w twarz!
- Skarbie, wątpię, żebyś znalazła chociaż jednego z nich - otarł łzę z końcówki oka. Spojrzałam na niego, naburmuszona. - Śmierć jest... Cholera wie gdzie. A Ojczulek jest mało dostępny. Bardzo mało dostępny. Właściwie to nikt nie widział go od ponad pięciuset lat. Nie wiadomo, czy nadal żyje.
- To Bóg może umrzeć? - wow. Tego się nie spodziewałam.
Spojrzał na mnie, jak na idiotkę. 
- Wszystko może umrzeć. Bóg też. W końcu wszyscy umrzemy, aż nie zostanie tutaj prócz nicości - powiedział całkiem poważnym tonem, ale nie mogłam nie uśmiechnąć się złośliwie. 
- A nicość może umrzeć? 
Westchnął, nagle zmęczony. Najprawdopodobniej moją głupotą. Ej, tylko żartowałam. 
- Nicość to nicość. Nie może umrzeć, bo nie istnieje - wstał nagle i podał mi dłoń, którą przyjęłam. Podciągnął mnie do góry, nadal mnie nie puszczając. - Dobra, naprawdę chciałbym tutaj sobie z tobą pogawędzić, ale muszę ci kogoś przestawić. A raczej kilka kogosiów - zachichotał, a ja przewróciłam oczami. Odchrząknął, widząc mój brak reakcji. - Nie ważne - mruknął tylko, a ja ponownie poczułam wsysanie, które towarzyszyło teleportacji. 


Byliśmy w Piekle. Znowu. Byłam tego pewna, choć nie widziałam wcześniej kwatery Lucyfera w całości. Tylko swój pokój. Teraz staliśmy w czarno-czerwonym holu, a ja zachwyciłam się ogromnym żyrandolem. Chcę taki - to było moją pierwszą myślą, kiedy tu trafiliśmy. Nie ukrywałam mojego materializmu, jednak... Cholera. On był cudowny. Lucy musiał mi koniecznie podać namiary na kupca.
- Katherine - strzelił mi palcami przed oczami. Zwróciłam na niego swój wzrok. - Mówiłem, że poznasz zaraz trzy demony, z którymi będziesz współpracować. Byli kiedyś wampirami, tak jak ty, więc wiele was łączy. Dobrałem ci ich, ponieważ wszyscy jesteście paskudnie egoistyczni, zuchwali, cyniczni i...
- Ej - przerwałam mu, mrucząc to bardziej do siebie. - To nie było miłe.
- A czy ja powinienem być miły? - uniósł brwi, a ja musiałam przyznać mu cichą rację. Ruszył w kierunku czarnych drzwi przed nami, a ja podbiegłam do niego i szybko zrównałam mu kroku.
Po drugiej stronie był ogromny pokój, w którym przeważał kolor biały. Białe były ściany i sufit. A na jego środku stały trzy demony, kompletnie nie pasujące do tego miejsca.
Pierwsza była dziewczyna, na oko siedemnastoletnia. Jej oczy były w niezwykłym, złotym kolorze, a cera opalona. Krwistoczerwone włosy sterczały jej na wszystkie strony. Do czarnej, krótkiej sukienki dopasowała równie ciemny makijaż. Przyjazny uśmiech, jaki mi posłała, przeczył jej buntowniczemu charakterowi, choć w jej oczach zauważyłam coś, co sprawiło, że natychmiast ją polubiłam.
Drugi był facet, który nie mógł mieć więcej, niż czterdzieści lat, tak z wyglądu, jednak zachował młodzieńczy wigor. Od razu przypomniał mi się Pavlo, który naprawdę przypominał tego mężczyznę. Ale chyba tylko pod względem blasku w oczach i tego staro-młodego wyglądu. Ten demon był ciemnoskóry, a jego oczy przypatrywały mi się bacznie, aczkolwiek nawet ciepło. Miałam jednak nadzieję, że nie jest to związane z ogniami piekielnymi. Nie chciałam narobić tu sobie wrogów. 
Trzeci był...
- No, bez jaj - mruknęłam, patrząc na uśmiechającego się dziarsko Cilliana O'Connora, mojego byłego chłopaka, jeśli tak można go było nazwać. Ale, że on tak przez cały czas był demonem? Nie możliwie. Czułam jego wampirzą aurę. Nie mo-kurwa-żliwe. - Ty też?
- Ja też - uśmiechnął się szeroko, przypatrując się uważnie mojej sylwetce. - Wyglądasz lepiej, niż kiedy ostatni raz cię widziałem, Kath - oblizał wargi, rzucając mi lubieżne spojrzenie. - Podobno jesteś zaręczona?
- Już nie - odwzajemniłam uśmiech.
- To dobrze - odpowiedział, śmiejąc się przy tym cicho. - Tak, dla wyjaśnienia. Lucyfer kazał mi cię obserwować, ale nie sądziłem, że naprawdę cię polubię... Jesteś wyjątkowa. Przynajmniej w moich oczach.
Normalnie się rozpływałam. No, dobra, niekoniecznie, ale lubiłam, kiedy ktoś mnie komplementował. A kto by nie lubił? Szczególnie, jeśli jest się mną, osobą, która naprawdę nie potrzebuje komplementów? 
- Więc chcecie mi powiedzieć, że wybraliście mnie już wcześniej na demona? - mruknęłam, patrząc na Szatana, który tylko wzruszył ramionami.
- Tak, tak. Kazałem mu cię obserwować, ale nie sądziłem, że wskoczy ci do łóżka - przewrócił oczami. - Dobra, to jest Eileen, a to Lincoln. Tylko tyle od was chciałem. Mam masę roboty - mruknął, wychodząc z pokoju. Nagle stał się zrzędliwy. Pieprzony polityk.
- To co? - Eileen uśmiechnęła się szeroko. - Idziemy uderzyć na miasto?

Jev?