środa, 20 maja 2015

Od Katherine - CD historii Jev'a

Dzień drugi: Chciwość.

Otworzyłam oczy zaraz po przebudzeniu. Przez chwilę tak tylko leżałam, przypominając sobie poprzedni "dzień", jeśli można tak było go nazwać.
Nie pierwszy raz zabiłam niewinnego człowieka, lecz tym razem to było nieświadome. Jakby jakaś wewnętrzna okropność przejęła moje ciało i podejmowała ze mnie decyzje. Morderstwo było niczym w porównaniu z brakiem kontroli.
Siedem grzechów głównych, tak? Więc dosłownie?
Myślami wróciłam do chwil, które spędziłam z matką. Zawsze powtarzała mi, że powinniśmy cenić Boga ponad wszystko. Wtedy pragnęłam tych słów. Słów pocieszenia, który uświadamiały mi, że na tym świecie faktycznie jest dobro. Dopóki sama nie zaczęłam być zła.
Od tamtej pory Bóg stał się bardziej istotą niecielesną. Wspomnieniem. Tak, jakby każdy zły czyn oddalał mnie od niego coraz bardziej. A teraz, na skraju własnej śmierci, czułam go mocniej, niż kiedykolwiek. On rozumiał, chociaż wiedziałam, że wstydzi się mnie, po tym terrorze, jaki wprowadziłam. I najgorsze dla niego było to, że nigdy za to nie przeprosiłam, nie żałowałam, ani nie przyrzekałam, że zmienię się na lepsze. A to dlatego, ponieważ wiedziałam, że tak nie będzie. A wszystko, cokolwiek zrobiłam, było dla mnie niczym, w porównaniu, co mogłabym zrobić.
Osiągnęłam szczyt swoich możliwości, a mimo to pięłam się jeszcze wyżej. Matka zawsze powtarzała mi, by to robić. I chciałam tylko, by była ze mnie dumna.
Lecz czy naprawdę by była? Po tym wszystkim, co zrobiłam?

Tego dnia nie czułam większej różnicy. Dochodziło już południe, lecz ja tylko spokojnie wstałam, ubrałam się i przygotowałam sobie śniadanie. To pani Freydaz zwykle mi gotowała, a skoro miała wolne, sama musiałam coś sobie przyszykować. Postawiłam na croissanta i szklankę ciepłej latte. Jak za starych, dobrych czasów, które z każdą minutą oddalały się coraz bardziej.
Usłyszałam nagle dzwonek do drzwi. Uniosłam głowę znad kuchennego blatu, czekając, aż moja gospodyni otworzy. Po chwili przypomniałam sobie, że jej nie ma, więc wstałam i wolnym krokiem podeszłam do drzwi. Uchyliłam je lekko.
- Hej - Christopher przyjrzał mi się uważnie. - Chciałem tylko sprawdzić, czy wszystko w porządku.
- Przecież mówiłam ci, że przebywanie ze mną w tej chwili akurat nie jest bezpieczne - zganiłam go.
Uśmiechnął się lekko i wszedł do mojego przedpokoju. Przewróciłam oczami, gdy zamknął za sobą drzwi, a następnie udał się do salonu, rozkładając się na sofie.
- Nie wydajesz się niebezpieczna - skwitował.
- Ja zawsze jestem niebezpieczna - rzuciłam mu znaczące spojrzenie i usiadłam obok. - Dzisiaj dzień chciwości, a jednak czuję się całkowicie normalnie. Czy przypadkiem nie powinnam szaleć z głodu pieniędzy i obrabować jakiś bank?
- Myślę, że jesteś na tyle bogata, że masz więcej, niż jest w banku - mruknął. - A może po prostu jesteś już na tyle chciwa, że ten dzień na ciebie nie działa?
- Dzięki - prychnęłam. - Ale jestem również pieprzoną egoistką, a jednak wczoraj dostałam na napadu pychy, jeszcze większego, niż normalnie. Przez to, aż zabiłam człowieka... - nagle spojrzałam na niego, rozumiejąc prawie wszystko. - Ach, to o to chodzi.
- O co? - zainteresował się, schylając w moją stronę.
- Siedem grzechów. Siedem ofiar - powiedziałam cicho. - Wczoraj był poniedziałek, dzisiaj wtorek. To będzie cały przeklęty tydzień! Tydzień, w którym każdego dnia będę mordować jedną osobę. Kiedy kogoś zabiję, dzień się kończy.
- Nadal nie rozumiem jednak, dlaczego nie reagujesz na chciwość - mruknął.
- Czyż to nie oczywiste? - aż parsknęłam śmiechem. - Mam już wszystko, czego mi potrzeba! Majątek, władzę, rodzinę...
- Ciekawie, że rodzinę stawiasz na ostatnim miejscu - przewrócił oczami. - Więc to tak jakby jedyny dzień w tym cholernym tygodniu, w którym jesteś normalna?
Westchnęłam ciężko.
- Najwyraźniej tak - zmarszczyłam brwi, gdy coś za oknem przykuło moją uwagę. - Spójrz na słońce.
Tak zrobił. Obserwował je przez chwilę, nierozumiejącym wzrokiem, gdy nagle do niego dotarło.
- Nie rusza się.
- Ten dzień się nie skończy, dopóki kogoś nie zabiję - powiedziałam, wstając.
- A ty, gdzie niby idziesz?
- To chyba wiadome. Dokonać morderstwa.

 Christopher westchnął i rozejrzał się wokół, siadając na fontannie.
- Powiesz mi wreszcie, co robimy w twoim ogrodzie? - udał, że nie wie o co mi chodzi, lecz prócz tego, że umiał czytać mi w myślach, doskonale wiedział do czego jest ta strefa. - Chcesz kogoś pokłóć kolcami róż na śmierć?
- Bardzo zabawne - ponownie przewróciłam oczami, patrząc na róże. - Którą by tu wybrać? Kogoś kogo najbardziej lubię, z tego towarzystwa. Dam mu wolność.
Zatrzymał się w pół ruchu, głaszcząc jedną z róż.
- Zamierzasz uwolnić kogoś czy go zabić? Chyba już nie rozumiem.
- Ale z ciebie tępak - dotknęłam jeden z róż. - O, ta się nada. Andrew Smith. Właściwie to nic biedak nie zrobił. Tylko chciał zabrać kilka rzeczy z mojego domu. Przyznam, że nawet był słodki - spojrzałam na Christophera. - Daję mu wolność w przenośnym sensem. Zmiana w różę to rzecz gorsza, niż śmierć, nie uważasz?
Wzruszył ramionami, jakby było mu to obojętne.
- Więc, co zamierzasz zrobić?
W jednym momencie wyrwałam róży główkę.
- To.
I ponownie zapadła ciemność.

Jev?
Tak, wiem, że nudne i krótkie, ale na więcej mnie nie stać.  

wtorek, 12 maja 2015

Od Jev'a - CD historii Katherine

Staliśmy w progu drzwi mojego rodzinnego domu - gospodarstwa Monaghanów, a tak właściwie już wdowy Monaghan, bo po śmierci mego ojca, mama przejęła rodzinny biznes. Niestety nie na długo, bo nie dawała sobie rady z pogodzeniem wszystkich obowiązków i interes padł.
- Nie możesz przeboleć widoku tego domu? - zapytał I, gdy zawahałem się z wejściem do środka.
- Nie. - zaprzeczyłem i wszedłem do mieszkania pewniej - Nie mogę przeboleć, że kiedykolwiek zawarłem z tobą umowę. - prychnąłem, a on przewrócił oczami.
Zaraz po tym jak weszliśmy, do mieszkania wbiegłem Dawny Ja próbując ukryć przerażenie i rozpacz, które mieszając się ze sobą wytworzyły łzy, które spływały po ciemnej twarzy chłopca.
Miał na sobie brązową przemokniętą koszulkę, która mimo ciemnego odcienia odkrywała jego - moje - plecy, zalane krwią. Pobiegł prosto do swojego pokoju nie witając się z domownikami.
Zmartwiona matka, pobiegła za nim, już wcześniej przewidując jakieś nieszczęście.
- Jeffy, co się stało! - zawołała i weszła do jego pokoju bez pukania.
- Serio, Jeffy? - mruknął nieporuszony chwilą I
- Jako, że moje imię jest bardzo krótkie, a mama chciała je miłośnie uprościć nazywała mnie Jeffy. - wycedziłem przez zęby i udałem się do mojego pokoju na poddaszu.
Był niewielki i prawie wszystko w nim było drewniane. A więc Jeffy siedział na podłodze skulony, ale już nie łkał.
- Synu, co się stało? - powtórzyła przejęta mama odgarniając mu spocone czarne włosy odstające na wszystkie strony. Wstała i podeszła do niego od tyłu, zasłaniając dłonią usta wykrzywione w grymasie niedowierzania i smutku. - Wielkie nieba! - zakrzyknęła.
- Brakowało nam pieniędzy - wyburczał Dawny Ja. - A Josh był głodny. - dodał i przetarł ręką oczy. - Zadali mi 12 uderzeń, za kradzież dwunastu srebrników.
Mama zmarszczyła brwi i usiadła obok niego podwijając swoją suknie. Jak zwykle profesjonalna i opanowana.
- Jev, nie wolno nam kraść. - powiedziała, a i on i ja wiedzieliśmy, że zacznie się długa, ale jakże moralna przemowa - W ten sposób łamiemy przykazania boże, obietnice, zaufanie. Jev, nie można tak robić. Wiem, że jest ciężko po śmierci waszego ojca, ale musimy się postarać. Gdy dorośniesz będziesz żył lepiej, wolny od zmartwień, gwarantuje ci to, synku - pogłaskała go po głowie - Wszystko kiedyś się ułoży.
- Chciałem żeby wam było lżej, nie mnie. - odparł i przytulił się do niej chłonąc jej matczyne ciepło.
- Wiem, Jeffy, ale świat zarządził nam inny los.

Ta dawna scena odświeżyła się w moim sercu na nowo. Znów czułem bliskość mamy i słyszałem jej słowa. Jednak wszystko się skończyło tak szybko jak rozpoczęło.
- Chyba chciałeś  pozaliczać wszystkie zagadnienia w szybszym tempie. - przypomniał I, pstrykając mi palcami przed nosem.
- Owszem. - odparłem starając się przybrać dyplomatyczny ton głosu, niemal taki jak moja matka. - Chodźmy przypomnieć sobie jak to fajnie było gdy Shevy przemieniła mnie w wampira. - mruknąłem z przekąsem.
- Szydzisz z niej, ale jest tutaj. - powiedział i wskazał palcem moje już dawno nie bijące serce.
- Zawsze będzie częścią mnie, w końcu to z jej krwi się zrodziłem.  - odparłem wymijająco - Idziemy, czy rozprawiamy?
- Wedle życzenia. - mruknął i znaleźliśmy się w pracowni starego Verona.

Katherine?

niedziela, 10 maja 2015

Od Katherine - CD historii Jev'a

Dzień pierwszy: Pycha. 

Obudziłam się, jakbym wciąż śniła. Jakbym znajdowała się w zupełnie innej rzeczywistości, gdzieś poza ludzkimi wyobrażeniami. Ale to był prawdziwy świat. I właśnie zaczynała się klątwa.
Nie poczułam tego jednak. Nie czułam większej różnicy. Czyżby mnie jednak ominęła? Uznała, że nie zasługuję na takie cierpienie? To byłaby miła odmiana.
Wzięłam zimny, poranny prysznic, by już do reszty wyswobodzić się z objęć Morfeusza. Następnie wysuszyłam sobie włosy za pomocą mocy, ponieważ nienawidziłam używać suszarek. Ubrałam się w granatową sukienkę bez ramiączek, która była luźna w spódnicy, sięgającej do połowy uda. Do tego buty na wysokim obcasie, w kolorze czarnym. Teraz już czułam się prawie normalnie. Prawie.
Wolałam jednak nie ryzykować i nie odwiedzać Christophera. Zresztą i tak nie miałam na to ochoty. Nawet on nie zasługiwał na to, by spędzać ze mną czas. Dziwiłam się, że tak blisko dopuszczałam go do swojego umysłu. To był zbyt wielki zaszczyt, by posiadać takie niezwykłe umiejętności.
Prychnęłam sama do siebie z tego jak nisko upadła populacja. Postanowiłam wyjść na spacer. Mogłam przynajmniej ponarzekać na tych wszystkich bezdomnych, którzy blokowali mi przejście. Czasami żałowałam, że mam wampirzy nos, ponieważ ich smród dało się wyczuć dwie ulice przed ich spotkaniem.
I dlatego starałam się minąć szerokim łukiem mężczyznę leżącego na ławce. Było dosyć wcześnie i prócz nas nie było tu innych ludzi. Gdy przechodziłam obok niego, z dosyć bezpiecznej odległości, nagle wstał, jak na komendę i wlepił we mnie wzrok.
- Nie patrz na mnie, śmieciu. Nie jesteś tego wart - obrzuciłam jego podarte ubranie i brudną skórę pogardliwym spojrzeniem. Nagle wstał i podszedł do mnie powoli. Zauważyłam, że utyka. Nie przejęło mnie to zbytnio. Tacy, jak on zasługiwali na najwyższe cierpienie. - Nie zbliżaj się do mnie. Ostrzegam.
- Proszę, panienko... - powiedział starzec przemęczonym głosem. - Ja chcę tylko bochenek chleba. Nie jadłem nic od tygodnia. Błagam. Okaż litość.
Uderzyłam go w twarz, za nim zdołał się jeszcze bardziej do mnie zbliżyć. Załkał i upadł na kolana. Prychnęłam tylko i wyciągnęłam z torebki środek odkażający, a następnie dokładnie przeczyściłam sobie rękę. Podczas mojego czynu, zdążył podnieść głowę i złapać mnie za ramię. Odskoczyłam oburzona. Po chwili mężczyzna leżał już martwy.
- Ostrzegałam - warknęłam i w tym momencie urwał mi się film.

Jev?

Od Jev'a - CD historii Katherine

- Nie traćmy czasu - orzekłem próbując odejść, ale moje stopy zostały przytwierdzone do podłoża i nie mogłem się nawet minimalnie poruszyć.
- Musimy wszystko dokładnie załatwić. - zaoponował i patrzyliśmy na to jeszcze chwilę.
- To nie daje mi wytłumaczenia, żadnego. - zaprzeczyłem i ponownie spróbowałem się poruszyć, tym razem pomyślnie.
- Ach, Jev, jaki ty jesteś powierzchowny. Nie chcesz sobie poprzypominać poniektórych momentów z twojego życia.
- Tych nie. - wskazałem ręką na chłopca, który ze łzami w oczach biegł w stronę jeziora. - A tak poza tym ile nam ta cała wyprawa - zakrEśliłem okrąg - nas kosztowała czasu.
- Jakiś tydzień. - mruknął
- Kurwa mać! - jak rzadko mi się to zdarzało zawyłem przeklinając wszystkie istnienia - Przecież to za długo!! Katherine mogła...
- Ach, tak, już urodziła. - mruknął, a ja chwyciłem go za gardło.
- JUŻ, WRACAMY.

Jego śmiech rozbrzmiał echem w mojej głowie.
- Zapomniałeś, że to ja jestem Iluzjonistą. - ponownie się roześmiał, tym razem mętnie i gorzko. - Spełniam tylko warunki umowy, a ty spełnisz moje.
Warknąłem pod nosem, ale puścił to płazem.
- Teraz kierujemy się do twojego domu. Do mamusi, którą ponad życie pragniesz zobaczyć. Bo pragniesz tego, prawda.
- Pragnę tylko wrócić do rzeczywistości, do Katherine i mojej córki. - zaparłem się, ale on i tak magicznie pociągnął mnie za sobą.

Katherine?

Od Katherine - CD historii Jev'a

Butelka roztrzaskała się o ziemię, a ja jęknęłam głośno i oparłam się o fotel. Natychmiast poczułam na swoich ramionach dłonie Christophera i jego głos, choć nie wiedziałam, co mówił. Ból był nie do zniesienia. Jakby coś rozrywało mnie od środka i ponownie składało, by potem znowu mnie rozerwać. To był koszmar. Raz na jakiś czas traciłam przytomność. Te chwile były ulgą, dla mojego umysłu przemęczonego cierpieniem. Ale zawsze potem ponownie się budziłam i ból powracał. Czułam, jakby to trwało wieczność, choć wiedziałam, że nie minęła nawet godzina. A każda następna minuta miała być coraz gorsza.

Tydzień później...
Zaparkowałam McLarena pod domem, wyglądającym podobnie, jak mój. Był tylko nieco mniejszy, jednak właścicielowi najwyraźniej to nie przeszkadzało.
Wciągnęłam powietrze, choć jako wampir wcale tego nie potrzebowałam. Nie było, czego ukrywać. Bałam się. Lecz ten strach dodawał mi sił, by wysiąść z samochodu i podejść do drzwi.
Nie zdążyłam zapukać, gdy się otworzyły. Ze środka wyszedł Christopher, z wyraźnie zmartwioną miną. Nie powiedział nic, po prostu mnie przytulił. Poczułam w oczach łzy, gdy odwzajemniłam uśmiech. Tęskniłam za nim bardziej, niż myślałam do tej pory.
- Rozumiem, że to pożegnanie? - zapytał cicho, nie przestając mnie obejmować.
- Tak - powiedziałam, ledwo słyszalnie.
- Chcesz poznać córkę? - w jego głosie poczułam, że wiedział, jaką dam odpowiedź.
- Chcę ją zobaczyć - szepnęłam i odsunęłam się. - Ten pierwszy i ostatni raz.

Weszłam do białego pokoju, który był prawnie nieumeblowany. Oczywiście, nie licząc kołyski stojącej na środku. Podeszłam do niej wolnym krokiem i prawie zachłysnęłam się powietrzem, gdy zobaczyłam te mądre, szmaragdowe oczy. Moje oczy.
- Jesteś taka piękna - uśmiechnęłam się blado i wyciągnęłam w jej stronę dłoń. Delikatnie pogłaskałam ją po główce. Choć miała zaledwie tydzień, wyglądała jak kilkumiesięczne dziecko.
- Myślisz, że eliksir zmieni coś w jej rozwoju? - zapytał Christopher, stając za mną.
- Tak - powiedziałam, nie patrząc na niego. - Sprawa została jasno przedstawiona. Urodzi się natychmiast i w ciągu najbliższego miesiąca będzie wyglądać już jak sześciolatka. Potem jej wzrost zmniejszy się do normalnego. Za miesiąc powinna już dorastać całkowicie normalnie. Nie licząc oczywiście jej skłonności do krwi - zaśmiałam się cicho.
Poczułam, że również się uśmiechnął.
- Jak zamierzasz ją nazwać?
- Jev nazwie ją, jak wróci.
- A jesteś pewna, że wróci?
- Tak - odpowiedziałam natychmiastowo, odwracając się do niego. - Muszę już iść. Zajmij się nią.
- Obiecuję - w jego oczach zalśniły łzy. - Będzie mi ciebie brakować, Kathie. Zabiję ją czarownicą, przyrzekam.
Uśmiechnęłam się lekko.
- Nie. Sama to zamierzam zrobić. Jeszcze dzisiaj - przytuliłam go mocno. - Uważaj na siebie.
- I ty na siebie. Tamto miejsce... Nie będzie przyjemne.
Roześmiałam się gorzko.
- Oj, na pewno nie będzie.

Zapukałam głośno w drzwi, prawie je wywarzając. Nagle otworzyły się i wyjrzała zza nich zdziwiona Yona. Najwyraźniej nie spodziewała się mojej obecności.
- Nie jesteś tu miele widziana... - warknęła, na mój widok.
- Tak, tak - mruknęłam i machnęłam dłonią. Po chwili pojawiła się przede mną szklana trumna, niczym w Królewnie Śnieżce. Leżała w niej piękna, młoda dziewczyna. Jej włosy były koloru ciemnego blondu, a skóra śniada. Była naprawdę cudowna. Aż zdziwiłam się, że może być córką takiej brzydoty, jak Yona. - Uduszę ją, jeśli nie zrobisz tego, co ci rozkażę - znacząco uniosłam dłoń i zacisnęłam ją w pięść. Choć Jaquliene była nieprzytomna, gwałtownie wciągnęła powietrze. Prócz tego, nadal była pogrążona w śpiączce.
- Widzę, że nie lubisz owijać w bawełnę.
- Mam dzisiaj napięty grafik - mruknęłam. A od ciebie chcę tylko jednego. Wyciągnęłam z kieszeni króliczą łapkę i rzuciłam jej. Instynktownie złapała, a potem zaklęła głośno. Uśmiechnęłam się tylko i sprawiłam, że trumna z Jaqulienie rozpłynęła się w powietrzu. - Gładko poszło. Miłej zabawy.
- Czekaj! - krzyknęła, za nim zdążyłam wsiąść do samochodu. - Wiesz, co to oznacza? Jutro rano zacznie się klątwa.
- Wiem - mruknęłam obojętnie. - Przez nią musiałam przyśpieszyć poród.
Wyprostowała się i przyjrzała mi się bacznie.
- Więc i twoja córka straci matkę, tak jak moja.
Zaśmiałam się.
- Straciła cię już dawno. Po tym, jak wcisnęłaś jej do buzi to przeklęte jabłko - odpaliłam silnik. - Do zobaczenia, Yono. Spotkamy się w Piekle.

Jev?




Od Jev'a - CD historii Katherine

Przypomniałem sobie, haczyk naszej umowy, ale jakoś pod wpływem minionych wydarzeń całkowicie o nim zapomniałem.
- Uczucia? - wycedziłem - Negatywne. - dodałem głupio, pragnąc by to było prawdą.
- Negatywne zawsze były częścią mnie. - odparł - Chce dobrych emocji.
- Nie mogę ci ich oddać. Stanę się...
- Och, złoczyńcą? Boisz sie tego.
- Mam córkę, nie mogę.
- Zgodziłeś się. - wzruszył lekceważąco ramionami i do tego pokręcił przecząco głową by umocnić jego niezgodę na przerwanie umowy.
- Wiek temu. - przypomniałem mu - Wtedy nie wiedziałem, że ułożę sobie życie.
- Nie chciałeś go ułożyć. - wytknął i pogładził swoją krótką kozią brudkę - Uważałeś, że na to nie zasługujesz.
Prychnąłem.
- Bo tak jest, ale chce szczęścia.
- Już niedługo, już niedługo, Jev.

Niewielki, w kształcie prostokąta przedzielony dwoma bocznymi furtkami - targ. Targ, na który przychodziłem wraz z ojcem by dokupić części do konstrukcji samochodu, który był odwiecznym marzeniem ojca. Po jego śmierci bywałem tu z matką by pomóc jej w zakupach. A po upadku naszego gospodarstwa przychodziłem tu kraść.
To miejsce wiązało się z samymi złymi wspomnieniami, ale nie przejmowałem się tym. New Caney było moim domem, bez względu na przeszłość.
- Po co tu przyszliśmy? - zmierzyłem wzrokiem I, który kupił sobie idealnie czerwone jabłko i po chwili zajadał je ze smakiem.
- Byłem głodny. - odparł, ale wyczułem, że to nie jedyny powód.
- A poza tym?
- Mógłbyś nie być tak sceptycznie nastawiony. - mruknął wyrzucając ogryzek za siebie. - Och, popatrz - wskazał długim na chłostanego nastolatka, przyłapanego na kradzieży. - Jak mogłeś być tak nieostrożny. - splótł ręce za plecami i przypatrywał się cierpieniom chłopca. Do dziś pamiętam ten ból i ślady na plecach, które znikły dopiero po przemianie. Przypatrywałem się razem z nim, myśląc, że może lepiej było by gdybym nie miał uczuć. Te proste wydarzenia lub słowa nie wzbudzały by we mnie trosk.

Katherine?

sobota, 9 maja 2015

Od Katherine - CD historii Jev'a

Siedziałam za biurkiem, tępo wpatrując się w list od Jev'a. W jego słowach było tyle namacalnego kłamstwa, że nie mogłam się oprzeć, by go palić, a potem - za pomocą magii - sprowadzać z powrotem.
Obiecuję ci, że będę przy narodzinach naszej córki. Nie mógłbym przepuścić tego wydarzenia. 
Och, obawiam się Jev, że jednak je przepuścisz.
W drugiej dłoni trzymałam króliczą łapkę i przyjrzałam jej się uważnie. To cholerstwo zwiastowało szczęście i śmierć. Tylko, że aktualnie nie byłam, ani szczęśliwa, ani martwa - w pewnym sensie. Byłam jednak pewna, że nie mylę się, co do moich przekonań.
- Katherine Aristow nie może żyć, gdy ma szansę na szczęście - usłyszałam głos dochodzący z ciemnego kąta pokoju. Po chwili z mroku wynurzył się Christopher. - Ciekawe.
- Dowiedziałeś się czegoś więcej? - zapytałam tylko, nawet nie patrząc w jego stronę.
- Tak. Mam to - wyjął z kieszeni małą fiolkę z czerwonym płynem w środku.
- Jesteś pewny, że zadziała?
- Inaczej bym ci tego nie dawał - uśmiechnął się ponuro i usiadł na fotelu przede mną. Westchnął i położył fiolkę na biurku. Wzięłam ją i przyjrzałam się dokładnie wnętrzności. Przypominała krew, aczkolwiek była jaśniejsza. - Na pewno chcesz to zrobić?
- Pytasz się o to setny raz - starałam się żartobliwie, lecz niezbyt mi to wyszło. - Nie ma innego wyjścia. Jeśli naprawdę to ma się stać... Nie mam zamiaru pociągać mojego dziecka za sobą.
- Więc tak po prostu się go pozbędziesz? - spojrzał mi prosto w oczy.
- Ufam ci.
- Wiem. Tylko ja nie ufam sobie - położył rękę na moim brzuchu. - Naprawdę chcesz, żebym trzymał się z daleka? Może uda mi się ci pomóc...
- Nic ich nie powstrzyma - zaśmiałam się, wcale nie radośnie. Poczułam w oczach łzy. - Mam jeszcze trochę czasu. Chciałam go spędzić z Jev'em i moją córką. A teraz go nie ma... - przymknęłam powieki. - Jeśli Jev... Kiedy Jev wróci to powiedz mu, że go kocham.
- Obiecuję, lecz może jeszcze zmienisz decyzję...
Przerwałam mu, chwytając buteleczkę i wypijając jej zawartość.

Jev?

Od Jev'a - CD historii Katherine

- Nasz pierwszy przystanek: przeszłość - ogłosił Iluzjonista, gdy po przejściu, a raczej zawiśnięciu w jakiejś kosmicznej przestrzeni nagle wylądowaliśmy na niewielkim pagórku, z którego doskonale było widać mój rodzinny dom przesłonięty gęstwiną drzew, targ oraz wczesne amerykańskie termy.
 - Nie dziwię się po co zawarłem tę umowę. - mruknąłem
- Dlaczego? - zapytał choć prawdopodobnie doskonale to wiedział.
- Bo uwielbiam to miejsce. - powiedziałem po prostu - Mimo wspomnień, które się z nim wiążą.
- Przecież zawsze możesz tu przyjechać - drążył
- New Caney w XVIII wieku było o wiele piękniejsze.
Nie odpowiedział, chyba nie chciał się ze mną sprzeczać. I tak by nie wygrał.
- No a ty? - zaczepiłem go gdy zmierzaliśmy w stronę targu. Byłem trochę zdziwiony, że nie idziemy do domu, ale skoro tak chciał, nie zamierzałem ingerować w jego zapewne specjalnie skonstruowany plan.
- Pytasz o moje osobiste życie. - jak zawsze miał przygotowaną odpowiedź - Nie mam go - wzruszył ramionami i przycisnął okulary do nosa. Spostrzegłem, że ani razu ich nie ściągnął, by choćby je przeczyścić jak to zawsze robią osoby noszące okulary. On tylko pilnował by nie spadły mu z tego garbatego nosa. - Jestem Iluzjonistą.
- Czyli to nie twój zawód.
- Skądże. - odpowiedział niedorzecznie kiwając głową. W jego głosie jednak dostrzegłem nutę niespełnienia.
- Czyli jesteś kimś w rodzaju chrzestnej wróżki? - podsunąłem
Znów parsknął, tym razem z drwiną.
- Gdybym nią był nie kazałbym ci oddać serca. - odparł, a ton jego głosu zmienił się diametralnie. Był oziębły i nieznoszący sprzeciwu.
- W jakim sensie? - zapytałem i poczułem, że włoski na karku stają mi dęba.
- Musisz mi oddać swoje uczucia, Jev.

Katherine?

Informacja

Żebyś nie czekała, bo rzekomo tego nienawidzisz od razu mówię, że odpisze wieczorem. Więc bez żadnych szantażów, że usuniesz bloga, czy coś tego typu.

piątek, 8 maja 2015

Od Katherine - CD historii Jev'a

Dochodziła dziewiąta. Siedziałam, rozłożona na swoim fotelu i gapiłam się w ścianę. Jev na szczęście nie wrócił, a ja wysłałam panią Freydez do domu. Nie chciałam, by przez przypadek została ofiarą lub zakładnikiem. Nie ufałam osobie, z którą miałam się spotkać. Bez względu na łączącą nas przeszłość, wiedziałam, że będzie w stanie dokonać najgorszych czynów, by dotrzeć do swojego celu. Dokładnie, tak, jak ja. To zadziwiające, jak byliśmy różni i jednocześnie, jak podobni.
Nagle usłyszałam dzwonek do drzwi. Już czas, pomyślałam, wzdychając ciężko i leniwie podniosłam się z fotela. Jeszcze rok temu wzięłabym pewnie ze sobą jakąś broń, lecz teraz nie było mi to potrzebne. W ciągu tego roku wydarzyło się na prawdę wiele. A moje nowe zdolności są jednymi z tych rzeczy.
Otworzyłam drzwi wejściowe, lecz nikt tam nie stał. Przewróciłam oczami i wyszłam na ganek, a następnie pokonałam połowę drogi do bramy. Nie miałam zamiaru opuszczać mojej posiadłości, choć najbliższych sąsiadów miałam kilka kilometrów dalej.
- Jesteśmy sami - powiedziałam w ciemność. - Nie prowadź tu swoich gierek, Aleksandrze. Nie wyjdzie ci to na zdrowie.
Zza moich pleców dobiegł cichy, lekko zachrypnięty śmiech. Odwróciłam się do radośnie uśmiechającego się wampira. Nie odwzajemniłam uśmiechu. Jego widok prawie zwalił mnie z nóg. Wyglądał młodziej, niż poprzednio. Bardziej żywo i jednocześnie spokojniej. Jakby dawne winy już go nie obarczały. A przecież wiedziałam, że to nieprawda.
- Kochana Kathie - szepnął głosem drżącym od emocji. Wyglądał, jakby miał mnie zamiar przytulić. Dla bezpieczeństwa odsunęłam się krok do tyłu, co wyraźnie go uraziło. - Czym sobie zasłużyłem, by moja własna córka nie chciała powiedzieć do mnie "papciu", jak za dawnych lat?
- Przypomnijmy sobie - mruknęłam sarkastycznie. - Zabiłeś moją matkę, oszukiwałeś mnie latami, a następnie pojawiłeś się z moim byłym mężem, jak gdyby nigdy nic. A teraz powracasz ponownie - zmarszczyłam brwi. - Tak właściwie... Jak zdołałeś przerwać moje zaklęcie?
- Twoje zaklęcie na mnie nie działają, skarbie - odpowiedział, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. - Łączy nas krew. Jesteśmy rodziną.
- Nie jesteśmy rodziną - warknęłam, choć starałam się to opanować. - A Christopher jest jedyną osobą, z którą jestem złączona krwią.
Pokręcił głową z dezaprobatą, lecz nie wydawał się urażony. Było widać, że spodziewał się takiej odpowiedzi.
- Czego ode mnie chcesz? - zapytałam. - Nie mam ochoty owijać w bawełnę.
- Nic konkretnego - zaczął się bujać na swoich nogach, niczym nastolatek. - Chciałem ci tylko złożyć gratulacje, z powodu mojego drugiego wnuka. A raczej wnuczki, prawda?
- Skąd o tym wiesz? - syknęłam. - To nie twój interes. Przestałam cię uważać za ojca w chwili, gdy dowiedziałam się prawdy.
- Każdego dnia żałuję, że zabiłem Elisabeth! - nie wytrzymał i krzyknął. - Myślisz, że tylko ty cierpisz!? Nie masz pojęcia, jak to jest zabić ukochaną ci osobę! Zrobiłem to dla ciebie! Bo chciałem, żebyśmy mieli lepsze życie! A ty odeszłaś! - załamał się i upadł na kolana. - Odeszłaś i od tamtej pory byłem całkiem sam. Zniszczyłem moją rodzinę, lecz teraz zamierzam to naprawić.
- Nie naprawisz tego - powiedziałam bezlitośnie, nie zważając na jego wyraźne cierpienie. - Nie pozwolę, być zbliżał się do mnie i do moich bliskich.
- Nie rozumiesz - pokręcił głową, uśmiechając się szaleńczo. - Ja już to naprawiłem. I nie masz nic do tego. To siła wyższa, córeczko - wyjął coś z kieszeni i wypuścił tak, że zawisło w jego dłoni.
Otworzyłam szeroko oczy i odsunęłam się o następny krok. Aleksander trzymał w dłoni nic innego, jak przeklętą króliczą łapkę. Dosłownie przeklętą. Czułam od niej moc.
- To chyba nie jest...
- Tak, jest. To nie jest podróbka, których używają śmiertelnicy. To prawdziwa królicza łapka, przynosząca szczęście... Będę szczęśliwym człowiekiem!
- Do czasu - starałam się mu to uświadomić, lecz dla niego było już za późno. - Faktycznie, będziesz miał szczęście, ale prędzej, czy później ją zgubisz. Każdy ją gubi. A wtedy...
- Tak, tak. Wtedy spadnie na mnie klątwa siedmiu grzechów głównych. Wielkie mi halo. Nie zgubię jej.
- Zgubisz! Każdy gubi! Taki już jej los! - jęknęłam głośno i złapałam się bezradnie za głowę. - Możesz mieć szczęście, lecz ono nie dotyczy ludzi. Jeśli nie chcę być twoją córką, to nie będę.
Wyglądał, jakbym go uderzyła.
- Nie? To tak nie działa?
- Nie. To może dać ci wszystko. Władze, majątek, szczęście... Ale nie rodzinę! Nienawidzę cię i przeklinam cię każdego dnia. Dlaczego miałabym tego chcieć?
Spojrzał na mnie wściekły. Czułam, że za chwilę zrobi coś, czego będzie potem żałował.
- W takim razie umrę - powiedział cicho. - Lecz dam ci ostatnią radę, córko...
Podszedł do mnie powoli i złapał mnie za dłoń. Pozwoliłam mu na to, widząc cierpienie w jego oczach.
- Nigdy nie ufaj czarownicom - uśmiechnął się drapieżnie, a ja poczułam, jak wkłada w moją dłoń coś miękkiego.
Po chwili na jego miejscu pojawiła się Yona, śmiejąc się głośno. A w mojej dłoni leżała mała, królicza łapka.
- To było bezcenne! - zaśmiała się ostatni raz. - Tej klątwie nie da się umknąć, więc raczej będziesz na nią skazana... Ciekawe, czy dasz radę przetrzymać u siebie króliczą łapkę przez te osiem miesięcy. Inaczej zginiesz nie tylko ty, prawda?
- Co jest w tym takiego zabawnego? Oddałaś mi ją, a to oznacza, że masz tylko siedem dni życia.
- Nie do końca - uśmiechnęła się i pociągnęła lekko za palec. Zdejmowała rękawiczki! Przezroczyste, idealnie pasujące do skóry. - Chyba się już pożegnam. Pozdrów narzeczonego! - zmarszczyła brwi. - Chociaż nie jestem pewna, czy będziesz miała jeszcze okazję - po chwili rozpłynęła się w chmurę dymu, a ja zostałam sama, trzymając w dłoni króliczą łapkę.

Jev?

Od Jev'a - CD historii Katherine

Wyszedłem z domu z mieszanymi uczuciami. Postanowiłem je zagłuszyć i się napić.
Jednak pierwsze udałem się do lasu, kompletnie nie wiem po co, ale coś mnie do niego przyciągało.

Usiadłem nad rzeką i napiłem się z jej źródła. Nabierając w ręce wody zobaczyłem twarz, która migotała  w tafli. Odwróciłem się i zobaczyłem wysokiego mężczyznę kucającego obok mnie. Jego twarz wykrzywiał szyderczy uśmieszek. Wstałem by przyjrzeć mu się lepiej, ale on nagle zniknął... i pojawił się za mną.
- Kim jesteś?
Prychnął znudzony.
- Zawsze to samo pytanie. - mruknął - Jakby nikt z was nie pamiętał. - zaśmiał się i poprawił swoje przyciemniane okulary. - A no tak... - zamyślił się teatralnie - Bo nikt z was nie pamięta,
- Czego? - nie bawiła mnie jego gierka, zwłaszcza, że nie znałem jej zasad. Były w ogóle jakieś?
- Umowy rzecz jasna. - odparł, a pierwsze słowo wymówił niemal z czcią. - Umowy - powtórzył - A ja zawsze jej dotrzymuje. - przez chwilę pomyślałem, że w jego słowach jest zawarta groźba.
- Ostrzeżenie - powiedział, po to by rozwiać moje wątpliwości - Ale jest tylko jedno. - rozciągnął  usta w perfidnym grymasie. - Więc powiedzmy, że jest to 'groźba' - zakreślił w powietrzu dwa króliczki (na znak cudzysłowu)
- Nadal nie rozumiem twoich słów. To pomyłka. - każde słowo wypowiedziałem stanowczo, mając na celu odejście.
- Panie Monaghan, proszę poczekać. - skąd on do cholery wiedział kim jestem?
- Nazywam się Jev. Jev Roth. - poprawiłem go mierząc przy okazji wzrokiem - A pan?
Odchrząknął znacząco.
- Zwą mnie Iluzjonistą.  - wypowiedział dumnie i podał mi swoją dłoń obitą w białą rękawiczkę. Było z nim coś nie tak. Podczas gdy każdy normalny mieszkaniec Londynu (nienormalny równieź) miał na sobie luźne ubrania, ten był niemal ściśnięty swoim strojem. Miał na sobie czarny staromodny kapelusz; wcześniej wspomniane przeciwsłoneczne, eleganckie okulary; czarny garnitur i tego samego koloru spodnie i buty. Wyróżniał się, a nie powinien.
- Słuchaj, ty całe Iluzjonatku - mruknąłem - Jeśli jesteś... - urwałem by dobrze dobrać słowa. Nie mogłem mu zdradzić kim jestem, chyba, że już to wiedział, jak wszystko inne - stworzeniem Nocy, to lepiej...
- Stworzeniem Nocy? - parsknął - Nie. Ale powiedzmy, że zaliczam się do twoich magicznych ziomków.
- Ziomków? - uniosłem brwi. Skąd ten facet się urwał?
- A teraz dość. - wyciągnął rękę jakby usiłował mnie uciszyć. Poczułem niewidzialną rękę, która ścisnęła mnie za gardło. - O, już lepiej. - uśmiechnął się (znow!) niewinnie - Posłuchaj co mam do powiedzenia, a raczej... - znów ta melodramatyczna pauza - do pokazania. - pochłonął mnie mrok

Lata dwudzieste XX wieku
Kroczę przedmieściami Nowego Orleanu, gdzie przed paroma chwilami dokonałem mordu na kilkunastu kobietach. Porzuciłem ich ciała w lokalnych śmietnikach, niektóre zakopałem w lesie, i tak wiedząc, że dzikie psy kiedyś je rozszarpią. Nie przejmowałem się tym. Wprawdzie moje emocje nie były wyłączone, ale zagłuszone przez nocny łowiecki instynkt. 
Z moich ust zbryzganych krwią sączą się kropelki krwi, niektóre spadające na koszulę, która niegdyś biała, teraz pokryta czerwoną lepką cieczą, w dodatku bardzo smaczną. 
Zmierzam w stronę kolejnej ofiary, która siedzi przy fontannie, przyglądając się nocnemu niebu,
Jestem coraz bliżej, ale ona nagle znika. Jakby była tylko wytworem mojej wyobraźni, iluzją.
Zamiast niej pojawia się mężczyzna, a apetyt przestaje mi doskwierać. Krew płynąca w jego żyłach nie przysporzy mi rozkoszy. Jet trująca, a jego serce nie bije w normalnym ludzkim tempie. Chwilami zbyt wolno lub zbyt szybko. 
Mimo niechęci, jaką odczuwam do ów człowieka, podchodzę bliżej zaciekawiony. 
- Witam - odwraca się i podaje mi dłoń, Mimo ostrego wzroku nie jestem w stanie ujrzeć szczegółów jego twarzy. Przesłania je jakiś dziwny rodzaj mroku. 
Moja ręka nie dotyka nagiej skóry, raczej jakiegoś materiału.
Mężczyzna obrzuca mnie wzrokiem, niezbyt zdziwiony tym, że jestem pomazany ludzką krwią. Nie jest mną przerażony, ani zaciekawiony. Za to ja wręcz przeciwnie. Chcę wiedzieć kim jest.
- Iluzjonista. - przedstawia się - Dla przyjaciół I. 
- I? - odzywam się po raz pierwszy, mój głos jest nieco zachrypnięty. - I. - poprawiam się już normalnym, zdecydowanym tonem. - Jev Monaghan, - mówię, choć już od dawna przedstawiam się z innym nazwiskiem. 
- Monaghan. - mruczy, a raczej z jego gardła wydobywa się charkot. - Cóż, w związku z tym, że znam twoje nowe nazwisko, a podajesz mi teraz stare, ufasz mi. - stwierdza
- Nikomu nie ufam. - odpowiadam wyrywając rękę, z której najwyraźniej wszystko wyczytał. - Nikt na to nie zasługuje. - warczę przygotowując się do ataku. Nie obchodzi mnie kim jest, nie ma prawa zachowywać się tak pewnie.
- Uciekasz od przeszłości - pada kolejna bolesna prawda.
- A kto by nie uciekał od takiej przeszłości? Nie będę ci nic tłumaczył, pewnie wiesz.
- Owszem, wiem - odpowiada w ten irytujący sposób świadczący o tym, że zgłębił najskrytsze zakamarki mojego umysłu. Czytał ze mnie jak z otwartej księgi.
- Czego chcesz! - wybucham nie zdolny znieść napięcie, które pochodzi od jego osoby.
- Pomóc ci. - odpowiada spokojnie.
Chcę zaprzeczyć, że jej nie potrzebuje, ale ciekawość jest silniejsza.
- W jaki sposób? - pytam 
- Zawrzyjmy umowę. - oświadcza i czeka na moją reakcję - Ale pierwsze opowiedz mi jak wyobrażasz sobie swoje życie za 100 lat. - on nie prosi, on żąda
- Za 100 lat? - prycham - Nadal będę tym samym wampirzym rozpruwaczem ludzkim ciał. - odpowiadam gorzko - Nie wierze, że będzie inaczej bo na to nie zasługuję.
- Dobrze - kończy moją odpowiedź i podsumowuje - Za dokładnie jeden wiek przyjdę do ciebie i zabiorę cię w podróż twojego życia. Podróż, która pozwali ci wyjaśnić zagadkę nieśmiertelności, wszystkie pytania: dlaczego, po co? Będziesz wiedział co zdarzyło się w przeszłości, co jest teraz oraz co będzie dalej. 
- A ja co mam ci dać? Przecież nic nie mam. - oponuje
- Podarujesz mi coś, czego nigdy nie miałem.
- Co to jest? - pytam
- Serce. 

Gdy powracam do rzeczywistości, pierwsze co robię jest wylanie się litanii przekleństw z moich ust.
Zwłaszcza dlatego, że wiem, że to prawda. Przypominam sobie.
- Pamiętam cię. - odezwałem się po krótkiej chwili milczenia - I.
- Doskonale - odpowiedział, a jego ton głosu zmienił się na nieco przyjaźniejszy. Jednak nie mogłem mu do końca ufać. To iluzjonista, a także świetny aktor. Nie mogłem dać się zwieść. - Dzisiaj minął wiek - oznajmił i odczekał chwilę by dać mi to wszystko do przemyślenia.
- Teraz? - zapytałem, a on pokiwał zgodnie głową. - Mógłbym chociaż...
- Powiedzieć do widzenia? - dokończył za mnie. - Nie. - odpowiedział twardo. Umowa to umowa. Wiek minął przed minutą. Musimy już iść. - pośpieszał mnie
- List.  - odpowiedziałem i wyciągnąłem zmiętą kartkę papieru. - Daj mi tylko dwie minuty.
- Dwie. - zgodził się i usiadł na kamieniu. 
- Cholera. - mruknąłem, bo spostrzegłem, że nie mam długopisu.
- Tego? - zapytał podając mi ołówek, na którym wygrawerowany było jego imię.

Droga Katherine!
To bardzo długa historia, a na napisanie listu mam niecałe dwie minuty, więc obawiam się, że nie mógłbym opisać jej tak szybko. Powiem tylko tyle: Zawarłem umowę i muszę się z niej wywiązać. Nie chce jej tak bardzo jak kiedyś, ale nie mam wyboru. Nie będzie mnie kilka dni...
- Możesz dodać, że kilka tygodni - podpowiedział Iluzjonista, wskazując na kartkę

albo kilka tygodni - co na pewno nie okaże się prawdą. 
Nie chce cię zostawiać samą, w ciąży, ale tu nie ma innego terminu. Obiecuje ci, że będę przy narodzinach naszej córki. Nie mógłbym przepuścić tego wydarzenia. 
Całuje cię mocno i pamiętaj, że cię kocham,
Chciałbym jeszcze dodać, że po powrocie mogę nie być taki...

- Dwie minuty już minęły, idziemy - zarządził i wyrwał mi kartkę z ręki. - Wyślę ją do biura twojej dziewczyny. 
- Narzeczonej - poprawiłem go, ale to słowo nadal było dla mnie ogromnie obce.
- Co za różnica. - machnął ręką - Gotowy?
- Nie mam innego wyboru. 

Katherine? Coś na orzeźwienie sytuacji, a nie ciągły romance.

wtorek, 5 maja 2015

Od Katherine - CD historii Jev'a

- Średni jakiś - westchnęłam, patrząc na pierścionek krytycznym wzrokiem - Mały ten diament. Andre, co prawda dał mi błękitny, ale przynajmniej jedno karatowy. Ten nie ma nawet dwudziestu pięciu setnych - wyglądał, jakbym go uderzyła w twarz. - Żartuję. Jest piękny - zaśmiałam się i pocałowałam go w policzek, odrobinę wycofując z niego napięcie. - Ale czy teraz przypadkiem nie powinniśmy zrobić przyjęcia zaręczynowego?
- Co ty z tymi przyjęciami? - pokręcił głową z politowaniem, nie wypuszczając mnie z objęć. - Ale będzie, jak zechcesz. Myślę tylko, że powinniśmy to jakoś uczcić tylko we dwoje. Co ty na mały wypad na miasto, wieczorem?
Skrzywiłam się, przypominając o aktualnych problemach.
- Jutro, w porządku? Dzisiaj mam jeszcze masę pracy.
Przewrócił oczami.
- Czy ty przypadkiem nie masz ludzi, którzy robią to za ciebie?
- Wolę sama wszystko zrobić, bo wiem, że zrobię to lepiej - pomyślałam teraz, jak wygonić Jev'a z domu. Po chwili uśmiechnęłam się i przekazałam Chris'owi telepatyczną myśl. Normalnie nie mogłabym tego zrobić z takiej odległości, ale więź miała swoje zalety. - Właściwie to Christopher prosił cię dzisiaj na męski wieczór. Wpadnie do nas o ósmej. Chciałby z tobą porozmawiać. Ale to pewnie tylko on będzie gadał, więc ty tylko potakuj i rób, jak najlepsze wrażenie.
Zaśmiał się cicho.
- Ja zawsze robię dobre wrażenie.
- Na mnie na pewno - pocałowałam go lekko w usta. - Dobra, to ja idę wypełnić jeszcze kilka sprawozdań. Tak, robię to za innych. Tamci nie umieją... - paplałam dopóki, nie zostałam wepchnięta za drzwi gabinetu. Odetchnęłam wtedy z ulgą, że niczego się nie domyślił i padłam na fotel.

Jev?

Od Jev'a - CD historii Katherine

- Jeszcze jak! - krzyknąłem równie głośno jak poprzednio, złapałem ją za rękę i przyciągnąłem do siebie gwałtownie przyciskając swoje usta do jej, w pozbawionym delikatności pocałunku. Moje wargi natarły na jej z wielkim utęsknieniem. Wplotłem palce w jej włosy i przycisnąłem do siebie mocniej, tak by nie było pomiędzy nami żadnej wolnej przestrzeni.
 Gdy oderwaliśmy się od siebie wyjąłem z kieszeni malutkie czerwone pudełeczko i nałożyłem na jej palec pierścionek.

- Tak zależy mi na tym byś została moją żoną. - złączyłem jej poprzednie słowa w całość i pogłaskałem ją po policzku. - Jestem zazdrosny - przyznałem - Bo chce byś w końcu należała do mnie. - jakkolwiek sadomasochistycznie mogło to brzmieć, chciałem tego.  Chciałem poczuć, że coś mam na tym cholernie popieprzonym świecie.

Katherine?

Od Katherine - CD historii Jev'a

- Jev - tylko tyle byłam w stanie powiedzieć. Wstałam z ławki i splotłam ramiona na klatce piersiowej. - Nie przemyślałam jeszcze tego dokładnie... Ale nie mogę za ciebie wyjść. Przynajmniej na razie. Daj mi trochę więcej czasu. Poczekajmy, aż ona się urodzi...
- A może po prostu nie chcesz? - w jego oczach mignął gniew, mieszany ze smutkiem. Cóż, z takiej mieszanki powstawała niezła frustracja. - Może po prostu nie chcesz ze mnie wychodzić?
Przymknęłam powieki, modląc się cicho w duchu o spokój.
- Kocham cię, ale masz rację. Nie chcę za ciebie wychodzić. Nie chcę za nikogo wychodzić.
- Chodzi o tego Lemarie? - fuknął. - Złamał cię tak, że już nigdy więcej nie jesteś w stanie nikomu zaufać pod tym kątem?
- Czemu myślisz, że on ma z tym cokolwiek wspólnego!? - krzyknęłam. Tak, to ja pierwsza podniosłam głos. - Jesteś zazdrosny, czy jak!?
- Po prostu się o ciebie martwię! - teraz to on krzyczał. - Chciałem tylko, żebyśmy stali się prawdziwą rodziną! Bez żadnych przeszkód! Bez żadnych typków z przeszłości! Chciałem, żebyśmy dostali drugą szansę na prawdziwe szczęście!
- Tak bardzo ci na tym zależy, tak!? - prychnęłam. - Dobrze, to zostanę twoją żoną! Zadowolony!?

Jev?

Od Jev'a - CD historii Katherine

Zastałem Katherine w jej ogromnym gabinecie rozmawiającą z panią Freydez.
- Moglibyśmy porozmawiać? - zapytałem chcąc postawić sprawę jasno
- Oczywiście - wampirzyca zmusiła się do uśmiechu i wyszliśmy na zewnątrz. Nie wziąłem jej za rękę ani nic z tych rzeczy. Jeśli miała mi odpowiedzieć to na czystym koncie, a nie podładowana moimi czułościami.
Katherine usiadła na białej ławce i poklepała miejsce obok siebie. Uśmiechnąłem się lekko niemal niezauważalnie jakby dziękując, ale rezygnując z propozycji.
- Nie chce cię pośpieszać ani nic podobnego, bo doba jeszcze się nie skończyła.... - oznajmiłem usiłując przybrać bardzo neutralny ton głosu - Ale jak zawsze posiadam nieskończoną cierpliwość w tej chwili jej nie mam. - powiedziałem wpatrując się w róże, które nie tak dawno sadziłem po tym jak Xana je postanowiła skomsumować. - Więc jeśli nie chcesz powiedz mi od razu, a zrozumiem. - cóż, nie miałem innego wyjścia niż to zrozumieć. Bo nie chciałem jej przecież stracić.

Katherine?

Od Katherine - CD historii Jev'a

- Myślę, że pojadę do Kwatery - powiedziałam cicho. Pani Freydez zamknęła drzwi i usiadła na przeciwko mnie. Kod czerwony wyraźnie ją zmartwił. - Muszę porozmawiać z Christopherem.
Pani Freydez wzdrygnęła się na dźwięk jego imienia. Dopiero wczoraj dowiedziała się, że został wskrzeszony. Ucieszyła się. A raczej zemdlała.
- Co było napisane na kartce? - zapytała, równie cicho. Cóż, Jev był w domu.
Obowiązkowo po domu w ten czas. Cicho, cicho chodzi Sen obok nas. - prawie nie poznałam własnego głosu, wymawiając te słowa. - Tylko, że po rosyjsku. To rosyjska kołysanka.
Pani Freydez zbladła jeszcze bardziej, niż to możliwe.
- Myślisz, że to...?
- Tak - jęknęłam i schowałam twarz w dłoniach. Potem spojrzałam gdzieś w górę, opuszczając bezradnie ramiona. - Ja tylko chciałam wieść spokojne życie. Ale nie... Musi wchodzić tymi swoimi buciorami...
Drzwi nagle uchyliły się i do środka zajrzał Jev. Chyba nie usłyszał naszej rozmowy, ponieważ uśmiechał się wymuszenie. Cóż, ten wymuszony uśmiech był pewnie z powodu wczorajszego wieczora. Cholera, nie miałam nawet chwili, by o tym pomyśleć.
- Możemy porozmawiać? - zapytał.
- Jasne - odparłam i kiwnęłam głową w stronę pani Freydez. - Dokończymy naszą rozmowę później.

Jev?

Od Jev'a - CD historii Katherine

- Cóż - uśmiechnął się tajemniczo - Poznałem kogoś.
- Ładna, wysoka brunetka, - to nie było pytanie, Rixon gustował w dziewczynach tego typu. Swego czasu też taki byłem,
- Ładny, wysoki brunet. - odparł i wpatrywał się we mnie wyczekująco, a raczej czekając na moją reakcję. Nie dziwiło mnie to ponieważ wiedziałem, że jest biseksualistą , tylko, że on nie wiedział, że ja wiem.
- Super - uśmiechnąłem się jak gdyby nigdy nic i poklepałem go po ramieniu.
- Nie jesteś...
- ...zniesmaczony?
- Coś w ten deseń. - potwierdził
- Nie, wiedziałem przecież.  - wzruszyłem ramionami - Jestem tolerancyjny.
- W przeciwieństwie do twojej narzeczonej. - mruknął
- J-j-ak to? Skąd wiesz?
- Urocza i nie zapominajmy seksowna pani, która pracuje w jubilerze dała mi cynk. - coś tak czułem, że ten poznany przez niego ktoś, nigdy nie zagłuszy prawdziwej natury Rix'a - Skąd ci ten kamień zciągnęli?
- Zauroczyłem twą uroczą seksowną panią. - uśmiechnąłem się szelmowsko. - Gdybyś widział jaka była zasmucona gdy powiedziałem, że to dla ukochanej, a nie dla siostry, ciotki lub babki. - drażniłem go - Zrobiła by dla mnie wszystko. Z resztą, sowicie zapłaciłem. Ale chyba niepotrzebnie.
- Odrzuciła? - nie był zdziwiony, ale w jej głosie nie wychwyciłem kpiny.
- Powiedziała, że mam jej dać  24 godziny, dla mnie to równoznaczne z odrzuceniem.
Mruknął coś pocieszającego w odpowiedzi, ale ja już go nie słuchałem, powróciłem do domu.
By zastać Katherine w sypialni i położyć się spać, jeszcze bardziej przepełniony niepewnością niż przed oświadczynami.

Następnego dnia od razu wyszedłem by się nakarmić podczas gdy Katherine musiała w końcu powrócić do pracy.
Cieszyłem się, że pozbyłem się Shevy, jednak cały czas czułem, że jest coś nie tak. Nie powinienem czuć tej pustki. Jako, że to ona mnie przemieniła - była moim stwórcą - czułem gdy coś się działo źle. Teraz ewidentnie było coś nie tak.

Katherine? Brak weny?

Od Katherine - CD historii Jev'a

- Pij dużo soku pomarańczowego. I nie przemęczaj się zbytnio. Pamiętaj, żeby dzwonić do mnie dwa razy dziennie. A jakby coś zaczęło się dziać jedź natychmiast to Kwatery - Chris nie mógł się zamknąć i po prostu wyjść. Musiał jeszcze nawijać o tym, jakie niebezpieczeństwa mi grożą i jak sobie z nimi radzić.
- Dobra, wiem, wiem - zaśmiałam się i praktycznie wypchnęłam go za drzwi. Potem się o nie oparłam, pozbywając się ostatniego gościa i uśmiechnęłam się do Jev'a. - No, na reszcie. Myślałam, że już nigdy sobie nie pójdzie.
- Po prostu się o ciebie martwi - objął mnie w talii i skierował w stronę sypialni. - Nie dziwię mu się. Ja też się o ciebie martwię.
- Nie ma takiej potrzeby - pocałowałam go w policzek. - Chodźmy już spać.
- Jasne.

Następnego dnia siedziałam przy biurku i pisałam list do jakiegoś tam ważnego typka z Włoch, z prośbą o eksmisję jego gnojków, którzy przyczepili się do moich ludzi. Wampirza mafia jest do dupy, uznałam.
Nagle fax zadygotał i zaczął wykonywać znajome dźwięki. Zmarszczyłam czoło i spojrzałam na niego. Nie spodziewałam się żadnych wiadomości.
A tu czekała mnie niespodzianka. Porwałam szybko kartkę i usiadłam na fotelu.
- Pani Freydez! - krzyknęłam.
Kobieta weszła wolnym krokiem do gabinetu.
- Poproszę kawę.
- Latte? - mruknęła, jakby to było oczywiste.
- Nie, jakąś mocniejszą. Najmocniejszą, jaką mamy.
Spojrzała na mnie dziwnie.
- Wszystko w porządku?
- Kod czerwony, można powiedzieć.
Zbladła.
- Kto?
- Jeszcze nie wiem. Tylko się domyślam. Ale dziś wieczorem będziemy miały gościa.

Jev?

poniedziałek, 4 maja 2015

Od Jev'a - CD historii Katherine

Wiedziałem, że tak będzie. Że za szybko podjąłem decyzję. Nie powinienem wysuwać się nie w porę. Dopiero co odkryliśmy, że jest w ciąży (cóż, przynajmniej ja się o tym dowiedziałem długo po czasie.), a małżeństwo. Drugie z kolei. Właśnie. Lemarie. Co jeśli dowie się o nas i o naszej córce i postanowi ją skrzywdzić?
Na chwilę przestałem się tym zamartwiać gdy odpłynęliśmy z Katherine w krótki, ale pełen rozkoszy niebyt. Chciałem by tak wyglądało nasze życie. Na wieczność.
Ona jest łatwa, ale życie nią już trudniejsze.

Podczas gdy Katherine udała się na rozmowę z Christopherem poszedłem na bankiet by napić się whiskey. Oczywiście zostałem zasypany masą gratulacji i tym podobnym. Nagle ludzie, którzy przed paroma godzinami mnie nie znali, zaczęli się ze mną rozmawiać jakbyśmy byli starymi znajomymi.
Skoro mowa o dobrych starych znajomych.
- Bracie! - ciężka ręka Rixona spoczywała na moim ramieniu, poklepując go. - No... wiedziałem, że tak będzie. - zaśmiał się serdecznie - Ale... jesteście nieostrożni - pokręcił głową - Wpadka.
- Nie ciąży mi to tak jak twoja łapa, więc bądź łaskaw się na mnie nie opierać. - powitałem go radosnym śmiechem i oczywiście ripostą, której nie umiałem zbyć. - Witaj, uznasz to za dziwne i babskie, ale tęskniłem za tobą!
- Będziesz niedługo miał kolejną i już całkiem mi zbabiejesz.
- Nie zastanawiałeś się nad szkołą? Nauczyłbyś się...poprawnie wymawiać słowa. Stopniować...
- To ty nie wiesz jak się zakłada... - nie dokończył bo elita posłała nam dziwne i zniesmaczone spojrzenia - to na to. - wskazał 'dyskretnie' ręką na rozporek.
- Zamknij się już i opowiedz jak ci się wiodło przez ten cały czas. - wywróciłem oczami do góry, jednocześnie ciesząc się z obecności przyjaciela, który oprócz wcześniej wspomnianych wampirów należał do mojej rodziny, której za nic nigdy nie chciałem stracić.

Katherine? Brak weny.

Od Katherine - CD historii Jev'a

- Wstań, proszę - powiedziałam, nawet na niego nie patrząc. Wykonał moje polecenie, ale czułam na sobie jego zgorszony i zawiedziony wzrok. Złapałam go za ręce i odważyłam się na niego spojrzeć. Było gorzej, niż myślałam. - Nie mówię "nie", ale nie mówię też "tak". Nie uważasz, że to troszeczkę pochopna decyzja, bym mogła podjąć ją od razu?
Nie odzywał się, tylko patrzył na mnie wyczekująco.
- Daj mi dwadzieścia cztery godziny - odezwałam się cicho. - Za równo dwadzieścia cztery godziny poznasz moją odpowiedź. Muszę pomyśleć.
- I pewnie wolisz zostać sama na ten czas? - zapytał, równie cicho.
- Nie - uśmiechnęłam się i pocałowałam go mocno. - Myślę, że przyszliśmy tu w jakimś celu, który mam zamiar osiągnąć...
Smutek częściowo zniknął z jego twarzy i pojawiła się drapieżność. Odwzajemnił pocałunek i pchnął mnie na łóżko.

- Gdzie zniknęliście? - syknął Christopher, mierząc mnie spojrzeniem. - Dobra, nie będę pytać. Ale chciałbym z tobą o czymś porozmawiać - zwrócił się do mnie.
Wyczułam kłopoty. Cholera, co ja znowu zrobiłam, według niego?
- Dobrze - powiedziałam lekko i pocałowałam Jev'a w policzek. Następnie udałam się za Christopherem do ogrodu. Ku mojej zgrozie, na sektor róż.
- Możesz mi to wyjaśnić - wskazał na różę, która wyglądała na całkiem świeżą. - Wiem, co tu robisz. I wiem, że te wszystkie kwiaty to róże - pokręcił głową z politowaniem. - Kathie, nie możesz sobie zmieniać w róże kogo popadnie.
- Wiem. Zmieniam tylko tych, którzy mnie wkurzają - odpowiedziałam bez cienia skruchy. - Powinieneś to zrozumieć. W końcu czasem siedzisz w mojej głowie.
Przewrócił oczami.
- Niedługo będziesz matką. Chcę, żebyś...
- Przestała mordować, torturować i sprawiać cierpienie niewinnym? - zapytałam niewinnie.
- Nie powiedziałbym, że niewinnym - uśmiechnął się krzywo. Odwzajemniłam uśmiech. Och, był w środku takim samym dupkiem jak ja. - Możesz robić z nimi, co ci się dziwnie podoba. Chciałbym jednak, byś nie zwracała na siebie zbytniej uwagi. Szczególnie, kiedy urodzi się twoja córka. Nie możesz pozwolić, żeby kiedykolwiek cię na tym przyłapała.
- Wiem, Chris. Nie jestem głupia - westchnęłam.
- Nie jesteś. Ale czasem potrafisz przerażać. Gdzie się podziała ta niewinna dziewczynka, którą poznałem całe lata temu?
- Ta, która przysięgła zemstę swojemu mężowi, za to, że, dupek jeden, przemienił ją w wampira?
- Sam bym go zabił, gdybym miał okazję - mruknął.
Zaśmiałam się.
- Nie martw się. Rzuciłam na niego czar. Nie zbliży się do mnie nigdy więcej.
Pokiwał głową ze zrozumieniem, a potem uśmiechnął się chytrze.
- Skoro mowa o mężach. Co masz zamiar odpowiedzieć Jev'owi?
- Już wiesz? - jęknęłam. - Jezu, z tobą to nie ma odrobiny prywatności.
- Potwierdzam. Strasznie głośno myślisz - wziął mnie pod ramię i ruszyliśmy w kierunku domu. - To co masz mu zamiar odpowiedzieć?
- Jeszcze się zastanawiam - pokręciłam głową. - A ty, jak uważasz?
- Ja nic nie uważam. Chcę tylko, żebyś była szczęśliwa.
- I nawzajem - nagle przypomniało mi się coś, co usłyszałam całkiem niedawno w jego głowie. - A tak po za tym... Opowiedz mi o Kaylie.

Jev?

Od Jev'a - CD historii Katherine

Gdy Katherine powróciła jej humor najwyraźniej się poprawił. Spotkaliśmy się w hallu, a tak właściwie wpadliśmy na siebie. Znowu.
- Co zrobiłaś?
- Skąd jakieś podejrzenia, że coś zrobiłam? - mruknęła wzruszając ramionami
- Masz tę szatańską minkę. - nachyliłem się i złożyłem pocałunek na jej wargach.
- Noszę ją na specjalne okazje. - wymruczała w moje usta
- Tą sukienkę też. Nie miałabyś ochoty jej ściągnąć? - uśmiechnąłem się drapieżnie
- Jeszcze jak. - odparła słodko-niewinnym głosem i podskoczyła tak by opleść swoimi nogami mój pas. - Ale nie teraz. Mamy gości. - zaoponowała zrezygnowana
- Goście mogą poczekać. - odparłem i zaniosłem ją do pokoju.

Zamiast na łóżku postawiłem ją na podłodze, nieco oszołomioną. Rzecz jasna moimi pocałunkami i tym, że je przerwałem. Nie czekając już na nic rozpocząłem swoją przemowę.
- Katherine, chciałbym ci oczymś powiedzieć - zacząłem bardzo niepewnym głosem, nawet jak na mnie. - Nie jestem pewien czy nie zbyt szybko podjąłem taką decyzję, więc będę - zaciąłem się, a ona uniosła pytająco brwi - znaczy... nie będę - ach, nie tak to miało wyglądać! - zły jeśli będziesz zła lub...
- Jev, mów o co chodzi! - zgromiła mnie wzrokiem wyraźnie zaniepokojona i zszokowana moją plątaniną słów i westchnień.
- Katherine Aristow, nie znamy się zbyt długo, ale doskonale wiesz jak na mnie działasz, i jakim uczuciem cię darzę. Owocem naszej miłości jest ona - zacząłem już się nie jąkając, odzyskując swój swobodny szarmancki ton. Wskazałem na jej nieco zaokrąglony już brzuszek i uśmiechnąłem się na chwilę przerywając. - Tak jak niedawno stwierdziłaś nasza miłość jest skomplikowana jak... - zamyśliłem się szukając porównania - czy jest coś bardziej skomplikowanego niż my? - mruknąłem, a jej uśmiech się poszerzył. Chyba wiedziała do czego biję. - Zatem czy uczyniłabyś mi ten zaszczyt - tu uklękłem na jedno kolano - i została moją żoną? - zapytałem szukając w jej  oczach odpowiedzi i próbując przygotować się psychicznie w razie odmowy.

Katherine?

Od Katherine - CD historii Jev'a

Thomas ustawił się w kolejce jako ostatni. Wyraźnie przez to chciał mi dać do zrozumienia, że najlepiej będzie nam porozmawiać na osobności. Uśmiechnęłam się do innych i wyszliśmy do ogrodu. Rozejrzałam się za Jev'em i za tą jędzą, lecz już ich nie było.
- Przez dwadzieścia lat zawsze mogłaś na mnie polegać. Byłem twoją prawą ręką, ty moją - spojrzał na mnie z wyrzutem. - Mogłaś mi powiedzieć wcześniej. Wiesz, że dochowałbym tajemnicy.
- Wiem, Thom, przepraszam - poklepałam go pocieszająco po ramieniu. - Jev dowiedział się dopiero wczoraj.
- A Chris wiedział już wcześniej? - to było niby pytanie, lecz czułam w jego głosie, że jest tego pewien.
- Wiesz, jak to jest z więzią - uśmiechnęłam się wymuszenie. - Nie da się niczego ukryć.
Trwało to chwilę, lecz wreszcie się uśmiechnął. Podszedł do mnie o krok i przygarnął mnie do swojej piersi. Uśmiechnęłam się, tym razem szeroko i odwzajemniłam uścisk, z równym zaangażowaniem. Ostatnio często się do kogoś przytulałam, lecz spodobało mi się to.
- Wiem, że minął dopiero miesiąc i normalny człowiek, by tego nie wiedział, lecz ty pewnie już wiesz. To będzie chłopiec czy dziewczynka?
- Dziewczynka - powiedziałam, odsuwając się od niego. - Nigdy nie sądziłam, że będę w stanie mówić o dziecku, i to moim, i być szczęśliwa. Rozmawiałam ostatnio z Casprem. Uświadomił mi, że rodzina to wcale nie taka straszna rzecz.
- Wiesz, że ja i Pavlo zawsze byliśmy twoją rodziną - uśmiechnął się. - Teraz wrócił jeszcze Christopher. No, i masz Jev'a - następnie poklepał nie ostrożnie po brzuchu. - I niedługo będzie ona - zmarszczył nagle czoło. - Planujecie z Jev'em ślub?
Otworzyłam buzię szeroko. Wcześniej nawet o tym nie pomyślałam.
- Nie, raczej nie. Przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo.
Westchnął, jakby się zawiódł. Czyżby był, aż takim tradycjonalistą?
- No, cóż. Lepiej wróćmy do środka.
Nagle poczułam, że wcale nie powinnam wracać do środka. Coś, a raczej ktoś, przyzywało mnie.
- Za chwilę - odsunęłam się od niego i odeszłam w stronę ogrodu. - Idź już. Zaraz wrócę.

Mój ogród był piękny. Pani Freydez świetnie o niego dbała, choć to zwykle ja podlewałam kwiaty. Uwielbiałam ich zapach i dumny wygląd. Były tu wszędzie. Cóż, mój ogród był naprawdę wielki. Nawet większy od domu. Łatwo się było w nim zgubić. Na szczęście ja dokładnie znałam drogę.
Szłam przez mój żywopłotowy labirynt, gdy weszłam na małą polankę, po środku której stała okazała fontanna. Tak, to był mój, tak zwany, sektor róż. Róże kwitły tu wszędzie. Moje ulubione kwiaty. Tak piękne i tak niebezpieczne.
- Masz niezły tupet, by tutaj przychodzić - odezwałam się w mrok. - Z tego, co wiem, nie zostałaś zaproszona na przyjęcie.
- Nie trudno ukraść komuś zaproszenie - zza moich pleców dobiegł aksamitny, kobiecy głos. Odwróciłam się i spojrzałam na Shevy, stojącą zbyt dumnie, jak na osobę, która właśnie doznała porażki. Rozejrzała się. - Masz piękny ogród, Katherine. Trzeba ci to przyznać. Szkoda tylko, że twoje serce nie jest takie samo.
- Do czego zmierzasz? - zapytałam, splatając ręce na piersi. - Nie jesteś tu mile widziana. Moja rodzina cię nie akceptuje - powiedziałam "moja rodzina", jakby to była najsłodsza rzecz na świecie.
Dla Shevy bez wątpienia przesłodzona.
- Twoja rodzina? - zaśmiała się perliście. - Masz pewnie na myśli Jev'a i waszą nienarodzoną córeczkę? Nie boisz się, że w przyszłości cię znienawidzi? Albo lepiej: W ogóle nie będziesz jej znać. Jev może w końcu dojść do wniosku, że faktycznie jesteś złą wiedźmą i ucieknie już pierwszego dnia po narodzeniu dziecka. A jak myślisz, do kogo wtedy się zwróci?
- Masz stanowczo zbyt wielkie mniemanie o sobie - uśmiechnęłam się złowieszczo. - Podoba ci się mój ogród, tak? Te róże są najpiękniejszymi kwiatami, które w nim kwitną, prawda?
Zmarszczyła brwi, nie wiedząc do czego zmierzam.
- Ale wiąże się z nimi przykra historia - kontynuowałam. - Owe róże są przeklęte. Jeśli ukłujesz się ich kolcem, już nigdy nie zaznasz szczęścia. Ci, którzy się ukłuli, żyli samotni i nieszczęśliwi. Prędzej, czy później, popełniali samobójstwa.
- I niech zgadnę? - prychnęła. - Chcesz, mnie zmusić bym się ukłuła?
- Och, nie. Nie mogłabym tego zrobić.
- Za bardzo martwisz się, że cię znienawidzą? Sumienie przez ciebie przemawia? - położyła dłoń na piersi z udanym, teatralnym wzruszeniem. - Będziesz tego zbyt żałować, prawda? I pewnie żałujesz tych wszystkich innych rzeczy, które w przeszłości zrobiłaś. Pewnie miewasz koszmary, o swoich ofiarach. A teraz nagle postanowiłaś stać się kochającą matką. Tak delikatną kobietą, która niegdyś była potworem. Och. A może wciąż jest?
Myślała, że mnie złamie. Uśmiechnęłam się. Pchnęła pod złym kątem.
- Mylisz się, moja droga. A poza tym, nie dałaś mi dokończyć - pokiwałam palcem z naganą. - Nie zamierzam zmusić cię do ukłucia cię, ponieważ jeszcze nie skończyłam historii tych róż. A nie wiesz jeszcze, dlaczego są przeklęte. Ciekawi cię to?
Stała w bezruchu. Idealnie. Wprost idealnie.
- Czas, być i ty była przeklęta - machnęłam dłonią, a wokół niej pojawił się czerwony dym. Zdążyła tylko cicho pisnąć i zniknęła. - Nie masz racji. Ja niczego nie żałuję.
Odwróciłam się i odeszłam, śmiejąc się. A w mojej kolekcji, była nowa róża.

Jev?

Od Jev'a - CD historii Katherine

Widocznie ten sen był tylko i wyłącznie wytworem mej obszernej wyobraźni, kumulacją wszystkich zdarzeń z okresu około miesiąca. W końcu to ja zaatakowałem panią Freydez, więc raczej dla tego była ona ukazana we śnie.
Szybko jednak o nim zapomniałem gdy Katherine powiedziała, że to ona jest potworem. Nie była nim, tylko kiedyś chciała uchodzić za skałę - twardą i bezduszną. Nawet jeśli tak faktycznie miało być, każdy był potworem. Każdy człowiek i każdy wampir. Ludzie popełniali błędy, zaś wampiry morderstwa i błędy.
Po wyjściu Katherine zdrzemnąłem się na chwilkę by na imprezie powitalnej (oraz informacyjnej) nie zasnąć na stojąco. Przecież musiałem czuwać nad moim kochanym potworkiem. A tak właściwie to już dwoma.
Gdy wstałem wziąłem ponowny prysznic by zmyć z siebie niepewność i obawę. Pojechałem jeszcze do kilku sklepów, między innymi po to by kupić sobie nowy krawat. Co jak co, ale nie lubiłem wkładać oficjalnych ubrań tj. garnitur, ów wcześniej wspomniany krawat i tych niewygodnych butów.
W jednym ze sklepów spędziłem ponad trzy godziny z bardzo miłą i sympatyczną sprzedawczynią, która mimo tego, że tłumaczyła mi co jest czym i dlaczego kompletnie tego nie rozumiałem i musiała mi kilka razy powtarzać by coś dotarło do tego mojego wampirzego łba. W końcu jednak wymęczony tą pracą mózgu wyszedłem ze sklepu by następnie po przechadzać się uliczkami Londynu, patrząc na niego z perspektywy starego Jev'a.
Wampiry stały w drzwiach dokładnie punkt ósma. Elita oczywiście obradowała przy stole z przekąskami i alkoholem. A ja bacznie obserwowałem Katherine plus każdego kto tu wchodził.
Podczas gdy Thomas podszedł by mnie powitać, Kathie wykorzystując moją nagłą chwilę nieuwagi sięgnęła po kieliszek whiskey. Oczywiście zareagowałem od razu wyrywając jej napój i dając reprymendę. Nie posłuchała i sięgnęła po drugi, który wylałem na podłogę. Żachnęła się i dopiero gdy Christopher jej zakazał przestała się opierać. Widocznie zgrzmocił ją w myślach. Poczułem ukłucie zazdrości, że to on wiedział wcześniej o tym, że nosi moje dziecko, jednak szybko się go pozbyłem. Wiedziałem, że wszystko co robi, jest dla jej dobra.
Gdy wiadomość o ciąży została ogłoszona najpierw zaległa cisza, tak głośna jakiej w życiu nie słyszałem. Krzyki niedowierzania, szepty, ktoś zemdlał. Zaraz? Jak wampir mógł zemdleć? Widocznie mógł zaszokowany wiadomością, że przywódczyni ich klanu - bezwzględna i zadziorna - Katherine spodziewa się dziecka, i to ze mną. Z byle kim.
Jednak po chwili rozległy się wiwaty i wampiry ustawiły się w kolejce by nam pogratulować.
Oczywiście Pavlo, którego zawsze wszędzie było pełno, mimo, że nie mógł zostać ojcem chrzestnym chciał zostać chrzestną.
- Mogę, Jev? - poprosił gdy Katherine wybuchnęła radosnym śmiechem i spojrzała na niego z politowaniem.
- Jako, że nie mam rodziny i nie mam nikogo innego - zacząłem, a w jego oczach zapaliły się iskierki radości - kto mógłby zająć to miejsce, pomyślimy nad tym. - poklepałem go po ramieniu pocieszająco
- Nie masz? - usłyszałem cienki paniczny głosik dziewczyny stojącej za nami. Odwróciłem się i zobaczyłem Shevy, która stała przygarbiona zakrywając włosami zapłakaną bladą twarz.
- Wybaczcie. - mruknąłem przepraszająco do przywódców, ale tak właściwie było to skierowane do Katherine.  Wampiry posłały mi pełne zrozumienia spojrzenia jakby mówili: "Też kiedyś miałem dwie laski". Przysięgam, że nawet usłyszałem to w głowie, wypowiedziane przez Christophera. Tylko, że ja nie miałem dwóch. Tak myślę. Tak czy inaczej kochałem tylko jedną i Shevy musiała to wreszcie zrozumieć.
Oddaliliśmy się tak by nasza rozmowa była dość prywatna, choć nie miałem najmniejszych wątpliwości, że Katherine będzie podsłuchiwać.
- Jak mogłeś?! - wybuchnęła krzycząc w niebo głosy (na szczęście byliśmy sami, i to w ogrodzie) - Jak mogłeś mi to zrobić. - powtórzyła już łagodniejszym głosem, ale furia z jej twarzy nie znikła, a przyrzekłbym, że się zaogniła.
- A ty jak możesz? - zapytałem starając się mówić opanowanym głosem by jej nie prowokować.  - Nie możesz zrozumieć, że cię nie kocham?!
- Myślałam, że nadal dla ciebie coś znaczę! - mruknęła żałośnie i podeszła do mnie uderzając mnie w twarz.
- Nie dawałem ci żadnych oznak byś dalej tak myślała - skwitowałem i pomasowałem żuchwę. Chyba wyleciał mi jeden ząb.
- Jak nie?! Pozwoliłeś bym u ciebie mieszkała. - wytknęła mi - Na bitwie byliśmy...
- Przestań mi to wypominać! Tolerowałem cię bo sama wpychałaś się butami w mój próg. Żebym nie powiedział, że w moje łóżko! Na bitwie martwiłem się o ciebie, bo taki już jestem. Ale widzę, że to nie ma sensu, że najlepiej żeby mieć święty spokój trzeba mieć wszystkich w dupie! - tym razem do ja podniosłem głos o oktawę wyżej - Tak jak ty miałaś mnie gdzieś, przez 300 lat! - teraz to ja wytknąłem jej bolesną prawdę - Nie masz pojęcia ile to czasu! Ale wiesz co? Dzisiaj cieszę się, że mnie przemieniłaś i uciekłaś jak tchórz. Dzięki temu nie bylibyśmy razem przez tyle czasu znosząc się nawzajem! Znalazłem sobie miłość, nie rozumiesz? Kocham tylko i wyłącznie ją. I naszą córkę! - wiedziałem, że wykraczam poza wytyczone granice, ale ona musiała w końcu to zrozumieć.
Jej twarz złagodniła i zamiast wściekłości pojawił się grymas. Widocznie nie było jej gdy to ogłaszaliśmy, tylko przyszła w ostatniej chwili by mnie zaatakować. Jej oczy zrobiły się wielkie jak spodki.
- Córkę? - zapytała niedowierzająco kręcąc głową
- Tak. - odparłem dumnie - Więc przestań już. - zatoczyłem ogromny krąg wokół niej - ... tak się zachowywać.
- Nigdy cię nie kochałem, tylko i wyłącznie ludzkie wspomnienie ciebie - wyszeptałem na odchodnym, ale gdy się odwróciłem jej już nie było.
Jak to było w jej zwyczaju stchórzyła.
Nareszcie zakończyłem ten równie stary jak świat i bolesny rozdział w moim życiu - przeszłość.
By rozpocząć całkowicie nowy, wraz z moją nową rodziną - Katherine, jej przyjaciółmi i naszą córką.

Katherine?

Od Katherine - CD historii Jev'a

- Hej, ty tylko sen - delikatnie pogłaskałam go po głowię, schodząc niżej na policzek. - To był tylko sen. Nic takiego się nie wydarzy. Ona nie będzie potworem, jak jej matka.
- Nie jesteś potworem - powiedział tylko z wielkim przekonaniem i mnie przytulił. Oparłam głowę na jego ramieniu, a moje oczy wypełniły się łzami, gdy usłyszałam w jego głosie tą wielką wiarę we mnie. Ja w siebie tak nie wierzyłam.
- Jestem - szepnęłam cicho, tak cicho, że pewnie nie usłyszał. - Prześpij się jeszcze. Możesz spać do południa, jak chcesz. Sama się wszystkim zajmę.
- To znaczy? - zmarszczył czoło. - Ach, tak! Przecież dzisiaj miała być impreza.
- Właściwie wczoraj - uśmiechnęłam się krzywo. - Ale teraz, kiedy już wiesz, że będziesz tatusiem, możemy poinformować innych.
- A kogo konkretnie zamierzasz zaprosić?
- Elitę, oczywiście.

Równo o dwudziestej, wszyscy się zjawili. Kto, jak kto, lecz wampiry ceniły sobie punktualność. Przez pierwszą godzinę wszyscy tańczyli i pili, myśląc pewnie, że to zwykłe impreza, na cześć naszego powrotu. A raczej mojego, bo Jev'a nie znało zbyt wiele osób w tym gronie.
- Co, tam, Kathie? - stałam przy barze, gdy poczułam, jak ktoś trąca moje ramię swoim. Okazało się, że to Pavlo, uśmiechający się, jak zawsze w ten swój ciepły, lecz jednocześnie irytujący sposób. W ręku trzymał butelkę whiskey. - Napijesz się?
- Pewnie - odwzajemniłam uśmiech, lecz nagle zobaczyłam znaczące spojrzenie Jev'a, z drugiego końca sali. Choć rozmawiał z Thomasem, nie odwracał ode mnie wzroku. Przecież jestem wampirem, no nie? Alkohol nie powinien zaszkodzić dziecku. Niech się nauczy pić od najmłodszych lat. Przykładałam właśnie kubek do buzi, gdy ktoś mi go wyrwał. Oczywiście, był to Jev. - Ej!
- Nie możesz pić, nie pamiętasz? - zmrużył gniewnie oczy. Olałam go i sięgnęłam po szklankę, jednak on wylał whiskey na podłogę. - Ej! Nie widzisz, że leży tu dywan? Będziesz go prał!
- Dobrze, ale nie będziesz pić - odezwał się głosem nieznoszącym sprzeciwu.
Pavlo zaśmiał się z boku, lecz objął Jev'a nieprzyjemnym spojrzeniem.
- Stary, jeśli Kathie chce pić to chyba może - mruknął.
- Nie, nie może - o dziwo, nie odezwał się Jev, tylko Christopher, podchodząc do nas. Następnie spojrzał na mnie, tym samym wzrokiem, co Jev. - Nie powinnaś.
Przewróciłam oczami.
- Dobrze, tato - prychnęłam i poklepałam go po klatce piersiowej.
- Ej, tylko ja czuję, że coś tu nie gra? - burknął zdziwiony Pavlo.
- Tak - uśmiechnęłam się do niego słodko. - Zrozumiesz.
- Kiedy?
- Teraz - machnęłam dłonią i muzyka ucichła. Odchrząknęłam, a oczy zgromadzonych utkwiły we mnie. - Moi, drodzy. Pewnie myślicie, że jest to przyjęcie powitalne. Jednak muszę was zdziwić - uśmiechałam się odrobinę fałszywie, ale zawsze coś. - Pewnie kojarzycie z widzenia Jev'a, prawda? - po ich minach zauważyłam, że chyba jednak nie zwrócili na niego zbytniej uwagi. - Tak, czy inaczej... Ja i Jev już od jakiegoś czasu ze sobą jesteśmy. I tak się ostatnio złożyło, że spodziewamy się dziecka.
Ktoś się zakrztusił. Nawet kilka ktosiów. Bez wątpienia wśród nich był Thomas oraz Pavlo, który właśnie brał łyka whiskey i prawie na mnie napluł. Chyba ktoś gdzieś w koncie zemdlał. Kilka osób wymieniło coś szeptem. A potem zaczęli klaskać i ustawili się w kolejkę do gratulowań. Oczywiście Pavlo musiał się wepchnąć pierwszy.
- Wiesz, ty co, Aristow? - udał obrażonego, jednak mnie przytulił. - Żeby mi mówić dopiero przy ludziach? Jakbym nie był dla ciebie nikim wyjątkowym? - odchrząknął. - Mogę być chrzestnym?
- Christopher raczej będzie chrzestnym.
- A chrzestną?
Zaśmiałam się.
- Co ja z tobą mam, Pav?

Jev?

niedziela, 3 maja 2015

Od Jev'a - CD historii Katherine

- Dobra - zgodziłem się, nie chcąc by od rana miała muchy w nosie, bo jak to kobieta - wstanie lewą nogą i cały dzień się na niej opiera. Czasem się zastanawiałem czy ona ma okres, bo się tak zachowywała dosyć często. Niemal codziennie. Skoro mogła mieć dziecko musiała mieć cykl...dobra, nieważne. O czym ja myślałem? Po dłuższym zastanowieniu stwierdziłem, że jestem równie zboczony jak Christian Grey, a może nawet bardziej. - Śniło mi się... dziecko
Katherine odwróciła głowę zaciekawiona.
- Powiedziałeś, że w koszmarze. - przypomniała sobie
- Tak. - przytaknąłem i przyciągnąłem ją do siebie tak by usiadła na mnie. - Ale to nic takiego. - pocałowałem jej bark i wciągnąłem jej zapach. Był taki wspaniały.
- Jev, nie wąchaj mnie. - ostrzegła Katherine, a na jej twarzy pojawił się złośliwy uśmieszek. - Mów - nakazała po raz kolejny i zatrzepotała rzęsami.
- Śniła mi się dziewczynka o wyjątkowej żądzy krwi. - objaśniłem, ale ona czekała na puentę doskonale wiedząc, że nie tylko to zmusiłoby mnie do nieprzespanej nocy - Siedziała w łóżeczku - wskazałem miejsce obok toaletki - i wysysała krew z szyi jakiejś kobiety. - ostatnie słowo wypowiedziałem zbyt lekko, więc oczywiście musiała mnie złapać za język.
- Jakiej kobiety?
- Nie wiem - wzruszyłem ramionami nieporadnie i odwróciłem wzrok
- Jev. - ostrzegła podszczypując mnie w brodę
- Pani Freydez. - wydusiłem i przypomniałem sobie mój atak na staruszkę. - Ale to tylko sen. - dopowiedziałem próbując sam siebie przekonać, że nie ma to proroczego znaczenia

Katherine? Zmuszam cię do weny.

Od Katherine - CD historii Jev'a

- Czy ty w ogóle spałeś? - zapytałam Jev'a od razu po przebudzeniu. Cóż, jego zaspane oczy od razu przykuły moją uwagę. - Nie mów tylko, że całą noc czuwałeś, myśląc, że coś się stanie...
- Nie. Spałem - wyczułam kłamstwo i uniosłam brwi. - No, dobra. Nie do końca spałem... Ale spałem.
To mi nie wystarczyło. Oparłam się na dłoni i spojrzałam na niego wymownie.
- Dlaczego "nie do końca"?
Jęknął przeciągle i padł na łóżko.
- Teraz mnie będzie wypytywać?
- Tak - przesunęłam dłonią po jego twarz, przekręcając ją w moją stronę. - Powiedz mi, proszę.
Westchnął.
- Miałem zły sen - powiedział tylko.
- Opowiesz mi o czym był?
- Może kiedy indziej.
Mruknęłam coś zrezygnowana i również się położyłam.

Jev?
Weny, widoczny, brak. 

Od Jev'a - CD historii Katherine

Chciałem dodać coś jeszcze, ale widziałem, że Kath już jest wymęczona, a oczywiście (mimo jej zapewnień, że wszystko jest dobrze) nie chciałem jej zamęczać. Zwłaszcza, że jeszcze nie oswoiła się z myślą, że zostanie matką. Ani ja, że zostanę ojcem.
Zanim poszedłem spać postanowiłem wziąć prysznic, bo cóż...wydzielałem dość nieatrakcyjny zapach. Nie chciałem chyba odstraszyć dziecka, kto wie czy nie miało już tak wyczulonego zmysłu węchu, jak Katherine, która leżąc teraz i udając, że śpi marszczyła wymownie nos.

Jako, że mężczyźni nie noszą piżamy - w ogóle skąd taki zwyczaj, że nie możemy nosić piżamy - włożyłem spodenki w misie trzymające w łapkach słoiczek miodu.
Położyłem się obok Katherine, a tak właściwie pozwoliłem by wdrapała się na mnie. I tak leżąc na łyżeczkę i przytulając ją odpłynąłem w błogi sen...chociaż po chwili przekonałem się, że nie był on taki błogi jak mi się zdawało.

Płacz. Co do diabła? Biegnę zaniepokojony do łóżeczka...Łóżeczka?! Trzymając w rękach paczkę pieluch. Pieluch?! Okey, Jev, przecież śnisz. To tylko sen.
Podchodzę bliżej do łóżeczka dziecka - a tak właściwie ślicznej dziewczynki, która w swoich małych łapkach trzyma głowę jakiejś kobiety pochylając się nad jej szyją.
Ta wizja młodego wampirzątka bardzo szybko wyrwała mnie ze snu. Obudziłem się zlany potem... no masz! I po co ja brałem ten prysznic! 
Rozejrzałem się badawczo po pokoju, ale w kącie obok toaletki Katherine nie było nic poza różowym krzesełkiem prawdopodobnie zestawionym do owej toaletki. Wampirzyca dalej spała słodko nawet się nie ruszając. Pochyliłem się nad nią i sprawdziłem (głupio) czy oddycha. Oczywiście nie oddychała, ale czułem jej aurę. Odetchnąłem z ulgą i położyłem się ponownie. Tym samym nie mrużąc już oka dopóki Kathie nie otworzyła oczu.

Katherine?

Od Katherine - CD historii Jev'a

- Wiesz, że wszystko w porządku, prawda? - parsknęłam śmiechem, widząc, jak się nade mną rozczula. - Ciąża nie jest jeszcze zaawansowana, nawet nie widać mi brzucha, więc prawdopodobieństwo, że coś się stanie jest minimalne.
- Jest właśnie bardzo duże! - pokiwał głową z przekonaniem. - W ciągu pierwszych trzech miesięcy jest największe ryzyko poronienia!
Przewróciłam lekceważąco oczami.
- Jesteś świadom tego, że wampiry nie ronią?
Zmarszczył brwi.
- Nie? Skąd to wiesz?
- Zawszę interesowałam się mitologią wampirów. Przeczytałam wiele książek o naszym gatunku. Christopher ma ich całe mnóstwo! No, i było tam parę rozdziałów o ciążach wampirzych. Dlatego wiem, jak się zachowywać w takim przypadku.
- A był jakiś poradnik dla tatusiów? - zapytał niby żartem, lecz widziałam, że jest zainteresowany.
- Nie, ale mam dla ciebie jedną radę - pocałowałam go w policzek. - Bądź cierpliwy i zachowaj spokój. Wszystko będzie dobrze.
Westchnął.
- Mam taką nadzieję - pocałował mnie czule. - A mógłbym pożyczyć kilka tych książek? Chciałbym się czegoś dowiedzieć...
- Jasne, trzeba będzie pogadać o tym z Chris'em. Szczerze mówiąc, ma mieszane uczucia, co do tego, jakim będziesz tatą. Nie ufa ci jeszcze wystarczająco. Ale ja wiem, że będziesz świetny.
- On wie? - zdziwił się, zbywając mój komplement.
- Oczywiście.
- Wiedział szybciej, niż ja? - zmrużył gniewnie oczy.
- Jesteśmy połączeni magiczną więzią. Sądzisz, że jestem w stanie coś przed nim ukryć? - spojrzałam na niego wymownie.
Złagodniał trochę i pokiwał głową ze zrozumieniem.
- W sumie racja...
- To co? - przerwałam mu. - Jestem zmęczona. Chodźmy spać.
Uśmiechnął się drapieżnie.
- Spać czy spać?
- Spać - oznajmiłam rozbawiona i nakryłam się kocem.

Jev?

Od Jev'a - CD historii Katherine

Uśmiechnąłem się ciepło i pogładziłem ją po alabastrowym policzku, który nie wysechł jeszcze całkowicie od łez.
- Wszystko dla ciebie i dla naszego dziecka - uklękłem i pocałowałem jej brzuch. Niewątpliwie i jej i dziecku się to spodobało. - Oczywiście wolałbym żebyśmy zamieszkali u mnie. - dodałem, a ona przewróciła oczami wiedząc doskonale, że musiałem to powiedzieć - Ale skoro jeszcze nie chcesz możemy poczekać. Zawsze będę na ciebie czekać - wstałem i wziąłem ją na ręce, delikatnie i ostrożnie mimo, że była twarda jak skała chciałem na nią uważać. Wydawała mi się taka krucha gdy tak leżała spokojnie w moich ramionach. Pani Freydez wychodząc zostawiła nam kartkę powieszoną na lodówce, informującą, że następnego dnia będzie nieobecna w pracy. Plus wyrazy przeprosin.
Położyłem Katherine w łóżku i zakazałem się jej ruszać. Oczywiście nie obyło się bez fuczenia i bombrania pod nosem. Zignorowałem to i poszedłem do kuchni i wyjąłem z lodówki woreczki z krwią, które zostały z wczoraj gdy spodziewaliśmy się szaleńczego napadu i żądzy krwi podczas gdy Katherine ją przespała spokojnie chrapiąc na moich kolanach.
Przelałem je do tych samych kubeczków po Coca Coli z napisem Coke by wyglądało to jakoś lepiej.
Wróciłem do pokoju i podałem jej kubeczek wkładając do niego słomkę.
- Pij, musisz być silna. - uśmiechnąłem się i usiadłem obok niej.
- Czy tylko mi przypomina to Bellę i Edwarda? - mruknęła przysuwając się bliżej
- W tej scenie gdy Edward podał jej kubek, a ona choć nie była wampirem zaczęła chłeptać krew niczym 'nowo narodzona'? - zaśmiałem się
- Taak. - zgodziła się i zachichotała tym swoim perlistym śmieszkiem.
- Kocham cię, Kathie. - przytuliłem ją ciesząc się, że ją mam.

Katherine?

Od Katherine - CD historii Jev'a

- To nie fair - zaatakował mnie Casper, gdy tylko odeszliśmy z dala od zasięgu słuchu Jev'a i... jak jej tam było? - Nie wiem, czy specjalnie staraliście się o dziecko, czy też nie, ale to nadal nie fair. Jemu pewnie dasz kochający dom, ciepłe obiadki i, co najważniejsze, matkę! - spojrzał na mnie z wyrzutem.
Nie potrafiłam ukryć poczucia winy, co było dla mnie dość rzadkie. Zwykle sprawiałam cierpienie ludziom umyślnie i nigdy tego nie żałowałam. Wręcz pławiłam się w ich cierpieniu. Za to z Casprem było inaczej. Sprawiłam mu cierpienie najgorszego rodzaju - samotność.
- Masz pecha, że musiałeś się akurat urodzić z taką matką, jak ja - powiedziałam cicho. - Lepsze są już narkomanki, alkoholiczki lub morderczynie.
- Z tego, co wiem, spełniasz dwa ostatnie warunki - warknął, równie cicho. Napięcie z jego ciała odrobinę zeszło, ponieważ zaczął przyswajać do siebie myśl, że niedługo będzie miał rodzeństwo. Spojrzał na mnie oczami przepełnionymi bólem dawnych lat. - Zawsze byłem sam. Od najmłodszych lat. Spędziłem w sierocińcu wiele lat, myśląc, dlaczego musiałaś mnie oddać. Co ja takiego zrobiłem, by zasłużyć na taki los? Byłem przecież niewinnym smarkaczem. Na dodatek - bez przyjaciół. A dlaczego? - zaśmiał się z goryczą. - Ponieważ urodziła mnie wampirzyca, musiałem być taki sam jak ona. Miałam odlotowe zdolności i rozwinięte zmysły, lecz to nie było dobre w oczach moich rówieśników. Omijali mnie szerokim łukiem, ponieważ się mnie bali. Były dnie, gdy sam siebie się bałem - oparł się o ścianę i uciekł, gdzieś spojrzeniem, zapatrzony jakby w dal. Było widać, że boleśnie wspominał minione czasy. - Kiedy cię odnalazłem, myślałem, że będzie inaczej. Że dasz mi dom i miłość. Pierwszy raz poczułem nadzieję, że mam szansę mieć rodzinę - wreszcie zwrócił na mnie swoje spojrzenie. - Ale ty najwyraźniej postanowiłaś mnie wykluczyć i dać tą szansę komuś innemu. Oddać komuś innemu tą miłość, która powinna należeć się mnie! - ostatnie słowa wykrzyczał, a gdzieś na zewnątrz strzelił piorun.
- Masz rację - powiedziałam twardo. - Jestem okropna, pod każdym względem. I nie tylko dla ciebie. Nie tylko tobie spieprzyłam życie. Setki, jeśli nawet nie tysiące, ludzi cierpiało, ponieważ ja postanowiłam interweniować w ich życie! I dlatego właśnie nie chcę zakładać rodziny! Ponieważ boję się, że pewnego dnia moje dzieci przestaną mnie akceptować i odwrócą się ode mnie! Nie mogłabym tego znieść.
- Ja cię akceptuję - szepnął, a po jego policzkach spłynęły łzy. - I nie odwróciłbym się od ciebie. Gdybyś tylko dała mi szansę...
Ja teraz również płakałam. Podszedł do mnie, już spokojnie, i mnie objął. Odwzajemniłam uścisk. Po chwili poczułam jego zapach. Pachnął... Cóż, jak ja. Jak moje ubrania, mój dom. Był częścią mojego życia. Częścią, której nie mogłam się pozbyć.
- Daję ci tą szansę - powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy. - Będziemy rodziną. Obiecuję.
Uśmiechnął się lekko, lecz po chwili jego twarz całkowicie mieniła się szczęściem i nadzieją. Uwierzył mi i zaufał. To było dla mnie ważne.
- W takim razie cieszę się, że będę miał... - zatrzymał się.
- Siostrę - dopowiedziałam, również się uśmiechając. - To dziewczynka.
- Siostra - posmakował te słowo na języku i było widać, że mu się ono spodobało. - Cudownie.

Niedługo potem ja i Jev wsiedliśmy do mojego McLarena. On oczywiście uparł się, aby prowadzić. Przewróciłam tylko oczami, dając mu szansę na popis. Pojechaliśmy prosto do domu w Londynie, ponieważ zbliżała się noc, a nie chciało nam się dojeżdżać do Sheffield. Doszłam do wniosku, że pod mojego powrotu z Thazar nie byłam jeszcze w swoim drugim domu. Zauważyłam, że ostatnio rzadko tam bywam. Ten w Londynie był większy i znacznie bardziej mi się podobał. Może oddam tamten Casprowi? Nie. Pewnie będzie chciał być blisko mnie. W takim razie może pani Freydez? Co prawda, będzie musiała dojeżdżać, ale pewnie ona i pan Freydez się ucieszą. Uśmiechnęłam się. Tak, to był dobry pomysł.
- O czym myślisz? - zapytał mnie Jev zauważając mój uśmiech. Dostrzegłam, że staliśmy już na parkingu. Szybko wysiadłam z samochodu i złapałam go za rękę. Razem weszliśmy do środka.
- Dosyć rzadko bywam w tamtym domu w Sheffield, więc pomyślałam, że mogę go oddać pani Freydez. Powinno to zamknąć jej buzię w sprawie podwyżek na dobre pięćdziesiąt lat.
- Nie sądzisz, że pani Freydez nie będzie tyle żyć?
- Coś ty. Podałam jej i panu Freydez eliksir długowieczności. Uznała, że woli to, niż przemianę w wampira. Nie chcę pić krwi, ale chce być nieśmiertelna. No... To znalazłam sposób.
Uśmiechnął się. Nagle wpadłam na jeszcze jeden genialny pomysł.
- Posłuchaj... - zatrzymałam nas na ganku. - Dużo czasu u mnie przebywasz i pewnie będziesz spędzał teraz jeszcze więcej - znacząco spojrzałam na mój brzuch. - Więc to wydaje się oczywiste... Chciałbyś tutaj, ze mną, zamieszkać?

Jev?

Od Jev'a - CD historii Katherine

Cóż mój komentarz nieco rozluźnij dosyć spiętą atmosferę, jednak zaraz wiadomość o ów fakcie dokonanym znów ją zagęściła. Casper wpatrywał się w Katherine oniemiały, przestał być wulkanem energii, nie skakał, nie krzyczał, po prostu popadł w milczenie.
- Cas... - Cassandra wzięła go za rękę ściskając ją i uśmiechając się do niego serdecznie, jednak nieco zaniepokojona jego reakcją.
Casper obrzucił Katherine złym wzrokiem, jakby w jego oczy spowiła mgła, a potem wylał się z nich deszcz, bo faktycznie kilka łez mu wyleciało, jednak szybko je otarł.
Nasze spojrzenia się skrzyżowały i wampir zwinął ręce w pięści i zacisnął zęby, a raczej kły, które chyba mimowolnie wysunęły się z jego dziąseł.
Cóż, nie oczekiwaliśmy, że przyjmie to radośnie. W końcu jego matka miała do niego dystans, a teraz niedługi czas jak się w końcu odnaleźli będzie miała kolejne dziecko. Tym razem, które chce.
Mierzyliśmy się wzrokiem, jednak ja nie byłem na niego zły, rozumiałem go. Ale on raczej to miał w nosie bo przyjął wygląd psychopaty i przysiągłbym, że wyszeptał jakąś pomstę.
- Idź z nim pogadaj. - szepnąłem nachylając się do Katherine.
Posłała mi spanikowane spojrzenie, ale ja w odpowiedzi posłałem jej pokrzepiający uśmiech. Pocałowałbym ją, ale coś tak czułem, że gdybym to zrobił mógłbym utracić jakąś część ciała.
- Idź - ponagliłem ją. - My tu porozmawiamy sobie z Cassandrą - powiedziałem uspokajająco, ale raczej nie złagodziło to sytuacji, bo rzuciła jej ostrzegawcze spojrzenie. Zazdrośnica jedna.

Katherine?

Od Katherine - CD historii Jev'a

- Boże - jęknęłam i sięgnęłam po jakąś chusteczkę, leżącą na tym paskudnym stoliku. - Przepraszam, Jev - pośpiesznie zaczęłam go wycierać. - Dzisiaj jakoś nie jestem sobą.
- Mi się to tam w miarę podoba - mruknął, ponieważ wycierałam go niedaleko miejsca, do którego tyle my dwoje mieliśmy dostęp.
Nie mogłam się powstrzymać i parsknęłam śmiechem. Oczywiście, Cassandra i Casper również to usłyszeli. Czarownica odwróciła wzrok, a Casper stał się cały czerwony. Cóż, nie posądziłabym o takie komentarze Jev'a przy ludziach. I w dodatku - przy moim pierworodnym.
- No, już. Nic się więcej nie da z tym zrobić - pokręciłam nad nim głową z politowaniem. - Czemu, jak ja zawsze się potknę, albo coś, to ty obrywasz?
Uśmiechnął się lekko.
- Tak już najwyraźniej musi być.

Wyjaśnienie wszystkiego z najdrobniejszymi szczegółami, zajęło nam około pół godziny. Następnie mogliśmy przejść do innych tematów, już chyba mniej przyjemnych. Na przykład, porozmawiać o tym, jak, do cholery, mój syn miałby spółkować z tą nic niewartą czarownicą. Albo...
Jev rzucił mi znaczące spojrzenie, jakby odgadł moje myśli. Już czas.
- Cóż, Casper... - Jev wziął mnie za rękę pod stołem, by dodać mi otuchy. - Skoro jesteśmy rodziną, chyba masz prawo wiedzieć przed faktem dokonanym... Cóż. Jestem w ciąży.

Jev?

Od Jev'a - CD historii Katherine

Czasami wątpiłem w stabilność emocjonalną Katherine. Zamiast przejmować się żywymi istotami, ona zawsze zajmowała się rzeczami materialnymi. Rozumiem, ja kocham mojego Buggattiego, ale jestem facetem, a w dodatku próżnym wampirem, ale kobieta, która kocha auto?
Gdy dojechaliśmy do mieszkania Caspra, nie zdziwiłem się, że Cassandra jest u niego. Ale, że tak szybko u niego zamieszkała? Jak na to, że byliśmy kiedyś parą - no co? - wspominałem, że miałem kilka - tak, 'kilka' - kobiet w swoim życiu. Czyli syn mojej ukochanej był chłopakiem mojej byłej.
Kiedy zastanawiałem się czy już jestem na dnie szaleństwa zawsze przychodziło coś, co uświadamiało mi, że tu nie ma dna.
- Oczywiście, że nie masz manii wyższości - zaprzeczyłem by zaraz dodać - Nabyłaś ją przed narodzinami. - pogłaskałem ją po głowie, a ona pacnęła mnie w ramię zirytowana.
Cassandra posłała mi spojrzenie pełne politowania mówiące zarazem: "Ty z nią?"
Odpowiedziałem jej niemym pytaniem: "Ty z nim?" obrzucając wzrokiem Caspra, który stawiał wodę na herbatę cały w skowronkach i nie wyglądający tak jakby chciał mnie zabić, co było dużym plusem. Czasami gdy naprawdę się wkurzył, a jego małe oczka się zwężały przypominał psychopatę.
Usiedliśmy wokół niewielkiego drewnianego stolika, na którego widok oczy Katherine zaszły mgłą pytając ponownie: "Jak można mieszkać w takiej melinie?".
- No to opowiadajcie! - poprosił Casper stawiając przed każdym z nas inny kubek z herbatą. Mój był ten w stylu: "My family", a pisało na nim bardzo trafnie: "Daddy". Spojrzałem na kubek Katherine, ale ona szczelnie okryła go palcami, tak, że utrudniało mi przeczytanie. Wystawił też ciasteczka, na które chyba nikt z nas nie miał ochoty, bo coś się w nich ruszało.
Na twarzy Katherine pojawił się grymas i wzdrygnęła się jakby chciała wziąć nogi za pas w tej chwili.
- No to opowiadaj, skarbie. - mruknąłem, łaskocząc pod stołem jej nogę, tak, że ponownie się wzdrygnęła tym samym wylewając herbatę...na moje spodnie.
- Auć! - syknąłem bo oparzenie wrzątkiem było dość bolesne nawet jak na wampira.
Teraz to Cassandra i Casper patrzyli na nas jak na parę idiotów.

Katherine?

Od Katherine - CD historii Jev'a

Oderwałam się od niego.
- Właśnie... Muszę przecież przywitać się z Casprem. Na pewno się martwi - skrzywiłam się. - To całkiem słodkie, lecz jeszcze nie przyzwyczaiłam się do niego w pełni. Nie jestem w stanie nagle go pokochać, lecz nie chcę go również ranić, ponownie tracąc z nim kontakt.
Pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Znasz jego dokładny adres? - zapytał.
- Tak. Mieszka przy Baker Street - odsunęłam się od niego i wzięłam go za rękę. - Jestem mu winna odwiedziny. Jedziemy?
W odpowiedzi tylko się uśmiechnął i pocałował mnie w policzek.

Miałam już wsiąść na miejscu kierowcy, gdy powstrzymał mnie, łapiąc mnie za ramię. Odwróciłam się do niego zdziwiona, a Jev zatarasował mi przejście do drzwiczek.
- To nie jest dobry pomysł, być prowadziła - oznajmił bezceremonialnie. - Jeszcze zasłabniesz, albo coś cię zaboli...
- Dobry Boże, Jev! - zaśmiałam się, klepiąc go po ramieniu. - Jestem wampirem, zapomniałeś? My podczas ciąży nie mamy porannych mdłości, okazjonalnych bólów, ani cierpienia podczas porodu. Wszystko będzie dobrze.
- Wiem, lecz wolę nie ryzykować... - dalej się upierał.
Przewróciłam oczami i pocałowałam go mocno w usta.
- Skoro to cię uszczęśliwi - wsiadłam od strony pasażera. Uśmiechnął się do mnie wdzięcznie i również zajął miejsce, jednak kierowcy. Nikomu nie dawałam prowadzić mojego McLarena, jednak postarałam się zaufać Jev'owi. Nagle coś sobie uświadomiłam i rozejrzałam się bezradnie po aucie. Ruszyliśmy. - Yhm... Jev. No, wiesz. Kupiłeś teraz nowy samochód...
- I? - zapytał, unosząc brwi.
- Ten twój samochód ma tylko dwa siedzenia i, jak widzisz mój też ma dwa siedzenia - patrzyłam na niego cierpliwie, jednak on nadal nie rozumiał. Westchnęłam. - Chodzi mi o to, że niedługo będzie nas trójka...
- Ach, to pewnie żaden problem. Po prostu kupimy samochód rodzinny.
Mimowolnie się skrzywiłam. Nie dość, że wspominał mi tu o rodzinie, to wiedziałam, że będę musiała znacznie mniej używać McLarena. Oczywiście, nie zamierzałam go sprzedać. Nawet jeśli zarobiłabym na tym ponad milion. Ale moje kochanie jest dla mnie bezcenne. Myśląc o tym, czule pogłaskałam siedzenie, zrobione z cudownej w dotyku, czarnej skóry. Jev rzucił mi dziwne spojrzenie.
- Czasami myślę, że kochasz ten samochód bardziej, niż mnie - mruknął pod nosem.
Uśmiechnęłam się sarkastycznie.
- Czasami też tak myślę - powiedziałam, a on zrobił urażoną minę.

Zapukałam do drzwi mojego, tak zwanego, syna. Nie otworzył od razu. Słyszałam, że w środku leniwie podnosił się z kanapy i ruszył w kierunku wejścia. Jednak, gdy poczuł, że to wampiry, natychmiast przyśpieszył, spodziewając się kłopotów.
Gdy otworzył drzwi, jego usta również automatycznie się otworzyły. Oczy miał szeroko rozwarte, gapiąc się na mnie w niemałym szoku. Wyczułam w jego emocjach mieszaninę szczęścia, zaskoczenia i jeszcze większego zaskoczenia. Czyżby wątpił w siły Jev'a, że mnie przyprowadzi z powrotem?
- Mamo - powiedział cicho i mocno mnie przytulił. Uśmiechnęłam się i odwzajemniłam uścisk. Po długiej chwili, odsunął mnie od siebie i przyjrzał mi się. - Tęskniłem za tobą. Gdzie byłaś?
- Wszystko ci opowiem przy herbacie - powiedziałam, dosłownie wpraszając się do jego mieszkania. Przepchnęłam się obok niego i weszłam do środka. A, co tam zastałam... Tą czarownicę siedzącą na kanapie. - Och. Melissa, tak?
- Cassandra - powiedziała szybko, tasując mnie zdziwionym spojrzeniem.
- Tak, tak - mruknęłam lekceważąco i zwróciłam się do Caspra. - Co ona tu robi?
- Cóż... To moja dziewczyna - odpowiedział, nieco zmieszany.
Uniosłam brwi i spojrzałam na nią krytycznie.
- Dziewczyna?
- Tak - mruknął szybko. - Proszę, wejdźcie - powiedział to chyba do Jev'a, ponieważ ja już wparowałam do jego salonu.
- Doprawdy... Mój syn nie może tak mieszkać. To przecież...
- Zwykłe mieszkanie w środku miasta? - wtrącił Casper.
- Dokładnie! - prychnęłam z pogardą. - Jutro będziesz miał już nowy dom, gdzieś na przedmieściach. Będzie miał cztery piętra, wielki basen i wspaniałą obsługę. To nadaje się dla plebsu.
Zobaczyłam, że wyraźnie uraziłam Cassandrę, która pewnie również mieszkała w podobnym mieszkaniu. Lub gorzej - mieszkała z Casprem!
- Przepraszam za nią - zaśmiał się Jev, łapiąc mnie w talii i prowadząc do fotela. - Ma manię wyższości.
- Nie mam - prychnęłam. - Szanuję plebs - obrzuciłam znaczącym spojrzeniem Cassandrę, która tylko westchnęła z oburzeniem.
- Jasne - mruknął Jev. - To może przejdźmy do tego, co się z nami działo?
- Dobry pomysł - poparł go Casper, przewracając oczami.
- Nie mam manii wyższości - burknęłam tylko cicho.

Jev?

 

Od Jev'a - CD historii Katherine

Przekonując Katherine nie miałem nawet krztyny nadziei, że się zgodzi. Byłem pewien, że znowu gdzieś ucieknie i naprawdę dokona aborcji. A ta myśl przerażała mnie najbardziej, bo straciłbym drugą osobę po mojej ukochanej na której w tym momencie najbardziej mi zależało. Poczułem, że muszę zrobić wszystko bo je chronić.
- Nie traktujesz go jak syna bo go nie znasz. Nie było cię w jego życiu przez ponad wiek, albo więcej - poprawiłem się bo nie wiedziałem dokładnie kiedy urodziła Caspra - Dla Niej - rzuciłem znaczące spojrzenie na jej brzuch - będziesz idealną matką. Wierzę w ciebie, skarbie - pocałowałem ją w czoło, a następnie w usta próbując dodać jej trochę odwagi i pewności siebie, której nagle jej zabrakło.
Gdy oderwaliśmy się od siebie skubnąłem lekko płatek jej ucha i zamruczałem
- Muszę dobrze o ciebie zadbać.
- Tak? Chcesz się dorobić kolejnego dziecka? - mruknęła sarkastycznie
- Wątpisz we mnie? - udałem urażonego i po raz kolejny tego dnia złożyłem gorący pocałunek na jej ustach.

Katherine?

Od Katherine - CD historii Jev'a

- Nie, Jev, nie rozumiesz - oznajmiłam stanowczo, wyrywając mu się. - Nie chcę... Nie mogę.
- Dlaczego? - zapytał cicho, przytrzymując mnie za talię. Drugą ręką powędrował na mój kark, który zaczął delikatnie głaskać.
- Nie nadaję się na matkę - powiedziałam cicho. - Widzisz, jak reaguje na Caspra. Nie traktuję go, jak syna. Tego drugiego dziecka też nie będę potrafiła tak traktować. Najlepiej, by było poddać się aborcji lub oddać zaraz po urodzeniu...
- Nawet o tym nie myśl - ujął moją twarz dłonie, gdy próbowałam uciec wzrokiem. - Damy sobie radę. Będziesz świetną matką.
- Wątpię... - jęknęłam cicho.
Pocałował mnie szybko, za nim zdążyłam cokolwiek dodać. Wiedziałam, że nie chcę mieć dziecka, lecz wiedziałam również, że nie chcę go stracić. A jeśli pozbycie się dziecka miałoby nas od siebie oddalić...
- Dobrze - mruknęłam, przytulając go mocno. - Spróbujemy być rodzicami.

Jev?

Od Jev'a - CD historii Katherine

Byłem całkowicie oszołomiony. Myśl o dziecku w teorii nie przerażała mnie, ale w praktyce oniemiałem.
- Kathie... - wyszeptałem niepewnie - To wspaniale! - uśmiechnąłem się biorąc wampirzyce w ramiona mimo jej sprzeciwu, opuściła mnie cała wściekłość.
- Jev, ty nie rozumiesz! - żachnęła się wyrywając się z mojego uścisku. Zatem złapałem ją za rękę i przyciągnąłem do siebie.
- Kathie - powtórzyłem uśmiechając się ze zrozumieniem - Nie możemy tego zrobić. - odruchowo moja dłoń zjechała z jej policzka, niżej na brzuch. Poczułem ją. - Wiem, że chciałabyś być wieczną dziewiętnastolatką i beztroską kobietą, Ale... - przerwałem na chwilę by odsłonić jej sukienkę - to cud. Tak jak i ty. - powiedziałem stanowczo, tonem nie znoszącym sprzeciwu. Wypełniała mnie radość, ale i niepokój. Nie mogłem pozwolić by stało się tak jak przewidywała Katherine.

Katherine?