niedziela, 8 maja 2016

Od Katherine - CD historii Jev'a



Wampir chodził dookoła ołtarza, nawet nie ukrywając swojej irytacji. Przybyłam tu około godziny dwunastej, a teraz zbliżała się już siedemnasta. Jakąś godzinę temu mój „oprawca”, którego po cichu nazywałam Ramsay, nie mogąc dłużej czekać, ponownie wysłał do Jev’a wiadomość, tym razem z dokładnym adresem. Niestety, ten ciągle się nie zjawił. No, może niestety dla niego, chociaż i mi ten czas nie mijał zbytnio satysfakcjonująco.
- Jeśli zrobisz jeszcze jedno kółko, to eksploduje mi mózg – oznajmiłam beznamiętnie, dokładając króla do kart kier. – Zrób może herbaty, czy coś.
Westchnął ciężko, jednak tylko machnął dłonią, a przy moich kartach pojawił się ciemnobrązowy dzbanek i dwie filiżanki. Z zadowoleniem zapełniłam swoją filiżankę, co było trudne, ponieważ miałam do dyspozycji tylko prawą dłoń, jednak za nim zdążyłam unieść ją do ust, Ramsay mnie powstrzymał. Szybkim ruchem wyjął spod swojej kurtki małą buteleczkę i przelał jej zawartość do obu naczyń. Po powąchaniu, doszedł mnie gorzki zapach taniej whiskey.
- Na stres – powiedział, wzruszając ramionami. – W końcu możesz umrzeć.
- Nie mogłabym być bardziej martwa.
- Twoja esencja mogłaby po prostu zniknąć. Jednak to mogłoby być niezwykle trudne do zrobienia, chociaż z przyjemnością podjąłbym wyzwanie. – Uśmiechnął się złośliwie. – Na chwilę obecną nie mogę cię zabić, o czym twój kochany były narzeczony nie może wiedzieć. Ale w sumie to wystarczy mi, jak popatrzy sobie, jak gołymi rękami rozrywam twoje ciało i wyrywam ci kończyny.
- Obrazowe. – Zasalutowałam mu filiżanką. – Aczkolwiek to wszystko poszłoby na nic…
- Wiem, wiem. Istnieję o wiele dłużej, niż ty i posiadam znacznie większą wiedzę. A na chwilę obecną jestem potężniejszy, więc nie pyskuj. – Pokiwał w moją stronę „groźnym” palcem, jednak na jego twarzy czaiło się rozbawienie. – Torturowałam już nie jednego demona.
- Teraz to się przechwalasz, Bękarcie z Dreadfort – prychnęłam.
Przez chwilę nie załapał, lecz potem ryknął śmiechem.
- Naprawdę? Porównujesz mnie do Ramsaya Boltona?
- Nie, Ramsay, myślę, że jesteś gorszy. No, chyba, że chcesz mnie pozbawić pewnych części… Czekaj, nie to przed chwilą mówiłeś? Przynajmniej dobrze, że nie mam penisa. Jeszcze zostałabym eunuchem. – Potarłam dłonią o czole w udawanej uldze.
- Więc, Katherine, twierdzisz, że jesteś fanką seriali?
- Kiedy nie możesz zasnąć w nocy, robisz różne rzeczy. – Wzruszyłam ramionami.
- Taak? A oglądałaś ostatni maraton „Vikings”?
Spojrzałam na niego, jak na idiotę.
- Naprawdę myślisz, że bym to przegapiła? Kim bym wtedy była?
Wyraźnie się rozluźnił, opierając się biodrem o ołtarz.
- No, faktycznie. Zwracam honor. Ja to ostatnio nie miałem na to zbytnio czasu. Wiesz, namierzałem twojego chłoptasia. Ale myślę, że niedługo znowu do tego powrócę. Tęsknię trochę za marnowaniem dnia na oglądaniu „Przyjaciół”. Zakończenie było wzruszające, nie mogłem się po nim pozbierać.
- Prawda? – Pokiwałam głową ze zrozumieniem. To mogło wydawać się dziwne, ale po tej chwili rozmowy na lubiany przez nas temat, zaczynałam lubić tego gościa. Czyżby dopadł mnie syndrom sztokholmski? Cholera, on chciał zrobić nie wiadomo co z Jev’em. Nie mogłam się, jednak powstrzymać, by dalej ciągnąć tą rozmowę. – W ogóle to widziałeś, jak teraz wyglądają aktorzy? Najgorzej z czasem radzą sobie serialowi Chandler i Joey.
- Ale za to Jennifer Aniston wygląda świetnie – mruknął z uznaniem.
- Prawie jak Harrison Ford.
Patrzył się na mnie przez chwilę z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Nie gadaj, że lubisz „Gwiezdne wojny” i „Indiana Jonesa”.
Niemal zachłysnęłam się powietrzem.
- To jedne z najlepszych filmów wszechczasów! – Uśmiechnęłam się arogancko. – Chodziłam z Fordem przez miesiąc, kiedy jeszcze był młody.
- Zawsze chciałem go poznać! Myślisz, że dałabyś radę poprosić go o autograf?
Przewróciłam oczami.
- Jasne. Żeby zobaczył swoją byłą dziewczynę, która nie postarzała się nawet o dzień.
Śmialiśmy się i rozmawialiśmy na różne tematy przez dobre półtorej godziny. W pewnym momencie, jednak śmiech zamarł nam w gardłach, kiedy nagle drzwi otworzyły się, a do środka wszedł Jev.

wtorek, 3 maja 2016

Od Jev'a - CD historii Katherine

Zacząłem kląć.
 Gdyby drzewa miały uszy, a trawa zezwolenie na aresztowanie, dawno bym siedział w ziemistej celi, oplątany lianami. Innymi słowy - ten las dawno nie słyszał takich przekleństw.
- Muszę tam pojechać. - zadecydowałem, ku zakończeniu litanii słów, których najwyraźniej nie znał sam Lorenzo, a też sporo chodził po tej ziemi. - Muszę tam iść. - zaakcentowałem groźnie ostatnie słowo, bo czarownik kazał zostawić mój wóz na środku jakiegoś pustkowia.
- Nie pójdziesz. - odparł Lorenzo, który w końcu nabrał jakiś emocji.
Na jego twarz nawet wystąpił róż, który powoli przekształcał się w szkarłat... Spocony, czerwony jak burak - na pewno było z nim coś nie tak.
- Nie pozwalam ci. - mówił wolnym tonem, który wręcz uciszał moje wrzące emocje.
- Stary, przedstawię ci sprawę. - zaproponowałem i rękami narysowałem duży prostokąt - Tu jest moja laska.
- Była. - poprawił mnie. Czemu wszyscy wciąż do tego wracali?
- Tu jest kochanek mojej matki, sprzed trzech wieków. A tu jest moja córka.
- Nie porwał Viv. - upierdliwie powtarzał
- Ale może porwać. - warknąłem, wyraźnie zirytowany jego obojętnością. - Idę. - zastanawiałem się czemu w ogóle proszę go o zgodę.
- Motus. - zagrzmiał i uniósł ku niebu prawą rękę. Siła z jaką zaatakowało mnie to coś, przewróciła mnie do tyłu. Usiłowałem wstać, lecz poczułem jak ulatuje ze mnie cała moc. Rzucał na mnie jakieś zaklęcie, to mogłem stwierdzić na pewno. Gdy skończył usłyszałem tylko:
- Nigdzie się nie ruszasz.

Obudziłem się w samochodzie. Nie musiałem długo myśleć nad modelem, z pewnością była to jakaś nowa ciężarówka do przewozu trzystuletnich wampirów, które chcą uratować świat przed złem.
Nie związał mnie nawet łańcuchami, co było pewnym ciosem w moją wampirzą męskość. Tak bardzo wątpił we mnie, że nie nakarmił mnie choćby miso z makaronem nasączonym werbeną?
- Jeżeli gustujesz w japońskiej kuchni, mogę poczęstować cię jedynie sodą. - otworzył małe okienko, by sobie ze mnie podrwić.
- Mam większą ochotę na twoją tętnicę. - mruknąłem, uśmiechając się diabolicznie. - Czuję aż tutaj jak bije twoje małe przestraszone serduszko. - zdobyłem się na werbalne bycie morderczym wampirem, który tylko marzy o rozerwaniu gardeł wszystkim ludziom na ziemi. Czarownice zawsze były na pierwszym miejscu. To znaczy - na pierwszym i na ostatnim - niektóre wampiry zachowywały dobre kontakty z nimi choćby dla zaklęć, które ułatwiały im życie i przeżycie na świecie, w którym zło walczy z dobrem, dobro ze złem, a i tak nikt nigdy nie znajdzie się na zwycięskim podium. Inne znów - wykorzeniały najstarsze rody czarownic. Jak myślicie, co, a raczej kto stoi za egzekucją czarownic w miasteczku Salem?
- Co się stało z twoim brytyjskim humorem? - dopytywałem, chcąc uderzyć w ścianę, ale tak się akurat złożyło, że nie miałem siły i na to.
- Wciąż jest, tylko nie po tej stronie co ty.
- Czyli nagle jesteśmy wrogami? Cholera, jestem twoim zakładnikiem! - uświadomiłem sobie patowość tej sytuacji.
- Nie, moja ironia obróciła się przeciwko tobie, ale dalej gramy w tej samej drużynie. - wyjaśnił tonem zrezygnowanego trenera, który usiłuje nauczyć dzieciaka jak trzymać kij bassebolowy.
- Coś kminisz. - odpowiedziałem i odwróciłem się od niego, chcąc zakończyć tę konwersacje. Jednak coś nie dawało mi spokoju. Wcale nie czułem pragnienia, o którym w każdej chwili mógł napisać książkę.
- Nie jesteś wampirem. - powiadomił mnie, wyprzedzając pytanie. - Coś na kształt czarownicy, która nie będzie miała mocy, póki nie zostanie ona udostępniona, przez niebywale przystojnego faceta.
- To ten gość ze stacji? - zapytałem głupkowatym głosem, a Lo prawie się zaśmiał.
- Jesteś niewolnikiem mojej łaski. - wyjaśnił i poczułem, że wyprostował się dumnie.
- Cóż za zaszczyt.

Katherine?



poniedziałek, 2 maja 2016

Od Katherine - CD historii Jev'a



Mój oprawca, jeśli tak go można było nazwać, już po jakichś dwudziestu minutach był nieźle sfrustrowany, szczególnie, że czas tykał, a Jev był coraz bliżej odkrycia, gdzie się znajduję. Wampir był prawie pewny, że do tego czasu wymyśli, co działa na demony. Szczerze mówiąc sama tego nie wiedziałam, nie doczytałam nawet do połowy książki o tym, którą podesłał mi Lucyfer. Na swoje usprawiedliwienie mogłam dodać, że miała prawie tysiąc stron.
- Spróbuj może egzorcyzmów. W Hollywood to zawsze działa – podpowiedziałam, przyglądając się krytycznie małemu stosikowi zepsutych noży różnej jakości, których ostrza rozsypały się, kiedy tylko miały nieprzyjemność zetknąć się z moją skórą. – Albo polej mnie wodą święconą.
- Nie będziesz tak kpić, kiedy wreszcie znajdę sposób. – Zmrużył gniewnie oczy. – Powinienem cię po prostu podpalić, ale wtedy nie byłoby takiej zabawy. – Walnął dłonią w ołtarz, dając przy tym upust swojej złości. Uniosłam brwi. – Powinienem był zabrać waszą córkę. Ale oczywiście musiałaś rozkazać swoim pierdolonym psom jej pilnować.
Wypuściłam ostro powietrze. Nie miałam swoich mocy, więc nie mogłam ich wezwać. A nawet jeślibym to zrobiła, nie miałam pewności, czy i one nie mają problemu z poświęconymi miejscami. Na dodatek ciągle nie miałam pojęcia, jak mogłabym się stąd wydostać. Spalenie, o którym wcześniej wspominał mój nowy przyjaciel, nie rozwiązałoby sprawy. Spaliłabym budynek, ale nie ziemię.
- To jest nudne. Mam pomysł. – Podeszłam do niego na tyle, na ile pozwalały mi moje kajdanki. Co oznaczało raczej niedaleką odległość. – Ty weźmiesz jakiś nóż i będziemy udawać przed Jev’em, że możesz mi nim zrobić krzywdę. A w czasie jak będziemy na niego czekać, zagramy w pasjansa.
- W pasjansa się nie gra, tylko układa. I robi to jedna osoba – burknął.
- W takim razie ja poukładam pasjansa, a ty zrobisz, co ci się żywnie podoba. – Poklepałam go wolną ręką po ramieniu, uśmiechając się przy tym.
Chwycił moją dłoń i groźnie odsunął ją od siebie, powodując tym, że musiałam zrobić kilka kroków w tył, aby się nie przewrócić.
- Brzmi dobrze, ale mam lepszy pomysł. Ja będę robić, co mi się żywnie podoba, a ty zamkniesz jadaczkę, bo inaczej faktycznie skorzystam z egzorcyzmów, które wyślą cię prosto do Piekła.
Przechyliłam głowę, jakbym się nad tym zastanawiała.
- Do pasjansa nie trzeba słów.
To było już najwyraźniej dla niego za wiele, ponieważ w następnej sekundzie walnął mnie ze swoją wampirzą siłą w twarz tak, że zatoczyłam się, ledwo utrzymując równowagę na moich przeklętych, piętnastocentymetrowych obcasach. Oparłam się o ołtarz, a potem wybuchłam śmiechem. Spojrzał na mnie jak na wariatkę, kiedy ścierałam wolną ręką krew z wargi – która zaczęła się już goić – jednocześnie przy tym chichocząc.
- Nareszcie zrobiłeś się groźny! Myślałam, że jesteś po prostu nudziarzem, który nie wie, jak zająć się swoimi zakładnikami! Pozytywnie mnie zaskoczyłeś! – Mój uśmiech nieco przygasł. – Ale jeśli jeszcze raz to zrobisz, dopilnuję, żebyś w niedalekiej przyszłości stracił tą dłoń.
- Ostre słowa, jak na kogoś, kto… - Urwał, wpatrując się w swoją zakrwawioną dłoń, a potem rzucił w moją stronę uśmiech w stylu Ramseya Boltona. – To jasne. Żadne ostrze nie może cię skrzywdzić, ale mogę wypruć ci flaki własnymi rękami. Mogę oderwać ci kończyny i patrzeć jak odrastają, by potem wyrwać je ponownie. – Westchnęłam cicho, kiedy się roześmiał. Następnie z zainteresowaniem patrzyłam, kiedy w jego dłoni z towarzystwem błękitnych iskier pojawia się talia kart. Najwyraźniej też specjalizował się w magii czarownic. – Teraz kiedy wiem, jak cię załatwić, możemy sobie zaczekać na twojego przyjaciela. A ty możesz sobie ułożyć pasjansa.
Uśmiechnęłam się sztucznie.
- Nigdy nie czułam się bardziej zaszczycona.

Od Jev'a - C.D historii Katherine

Biegliśmy już dobrą godzinę, a czarownik zachowywał całkiem niezłą formę. Domniemywałem, że z pewnością skorzystał ze swoich magicznych zdolności i regularnie pochłaniał 'wytrzymałość' czy 'sprawność'. Mógłby jeszcze kontrolować wydzielanie potu przez swoje ciało, bo nie tylko śmierdział niemiłosiernie, a lało się z niego jak z chorego.
- Czy to nie był fałszywy alarm? - odezwałem się w końcu. Przez całe sześćdziesiąt minut nie odezwał się ni pół słówkiem, co było dziwne dla osoby, która w każdej sekundzie swojego życia manifestuje swój homoseksualizm.
Zatrzymał się i rozmasował kark.
- Wybacz, że jestem profilaktyczny. - powiedział obronnym tonem, wręcz urażonej osoby.
- Przewrażliwiony. - poprawiłem go machinalnie i popatrzyłem na niego. Wydawał się zmieszany. - Co do diabła?
Byłem wkurzony tą zamianą ról - zazwyczaj to ja grzebałem w czyichś myślach i byłem o krok do przodu. 
- Obawiam się, że on robi nas w balona. - powiedział w końcu, a ja oczekiwałem jakiegoś rozwinięcia. Lorenzo tylko stał i patrzył w grunt pod swoimi stopami.
- Tak właściwie po co ze mną jesteś? - zapytałem, ciekawy odpowiedzi.
- Cassandra mi kazała. - odparł tonem, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. - Słucham się jej. - dodał tonem potulnego przedszkolaka. Pierwszy raz zauważyłem jak uchodzi z niego cały ten cynizm i radość. Był przygnębiony i cały czas wpatrywał się w moje spodnie. Miałem wrażenie, że rozbiera mnie wzrokiem i jednocześnie smuci się z tego co widzi - jakby to wszystko było zgodne i miało sens.
- Wiem, że Cass na mnie zależy, ale nie mniej dba o swojego jedynego brata. 
- Mamy dużą rodzinę. - przypomniał mi, a w mojej głowie pojawił się obraz ich rodziny siedzącej przy stole podczas kolacji z okazji jakiegoś jubileuszu. Co za typek. - Więzy krwi się zatraciły.
- Nie rozumiem.
- W niezliczonym czasie wszystko się zatraca. - mruknął tonem człowieka, który widział i przeżył wszystko. Znów zerknął na moje spodnie.
Zirytowałem się i chwyciwszy go za gardło, podniosłem do góry chłopaka, tak, że jego nogi wisiały metr na ziemią. 
- Nie mam czasu na sentymentalność. - warknąłem - Ani na gejowskie zagrania.
Zrozumiał o co mi chodzi i zaśmiał się smutno.
- Raz. Dwa. - dukał przez zaciśnięte gardło - Trzy. - w kieszeni moich spodni zabrzęczał telefon. - Piekło ma Twój numer telefonu. 

Odczytałem sms'a. Dwadzieścia cztery razy.
"Jeżeli chcesz zachować swoją demoniczną kochankę i narzeczoną (byłą narzeczoną, wybacz), zjaw się w kościele, oddaj swą duszę, a pomyślę nad nie wyrwaniem jej serca".
Kurwa.

<Katherine, brak weny?>