czwartek, 31 lipca 2014

Od Katherine - CD historii Jev'a

- Uważaj! To drogie szkło!
- Podnieś to!
- Zobacz! Zrobiłeś mi plamę na dywanie!
- Panie Miller, dlaczego wpuszcza pan upitych mieszkańców!?
- Co tu, do cholery, robi śmiertelnik!?
- Nie deptać po kwiatkach!
- Niech ktoś zabierze tego konia!
Cóż. Wieczór pełen wrażeń. Okazało się, że owy koń był Xaną - koniem Jev'a. Nakrzyczałam na niego za to, że pozwolił "temu zwierzęciu" panoszyć się po mojej posiadłości. Zeżarł mi moje róże. Pod koniec imprezy byłam naprawdę wkurzona.
Siedziałam na schodkach, opierając głowę o balustradę. Goście zaczęli powoli wychodzić, ponieważ zbliżała się piąta. Muzyka nadal grała cicho. Była spokojna, ponieważ nikt teraz nie zdzierżyłby głośnych bitów. Sięgnęłam ręką do szyi, na której miałam zawiązane czarne pióro Fiodora na rzemyku. Od teraz nie miałam zamiaru się z tym rozstawać.
- Tęsknisz za nim? - usłyszałam głos Andre.
- Bardziej niż za tobą - odparłam. - Czego chcesz?
- Zatańczyć - oświadczył, wyciągając dłoń w moją stronę. - Dawno nie tańczyliśmy, nie uważasz?
- A nie uważasz, że mogę mieć jakieś obiekcje związane z tańczeniem z tobą? - odparowałam.
- Uważam, że będziesz zaszczycona.
Westchnęłam i przyjęłam jego dłoń. Podciągnął mnie do góry. Jego jedna dłoń delikatnie ujmowała moją, a drugą położył a mojej talii. Prawą rękę położyłam mu na ramieniu. Zaczęliśmy się kołysać w trakt muzyki. To nawet nie przypominało tańca. Tylko tupanie w miejscu.
- Tęskniłem za tobą - wyznał, nie po raz pierwszy. - Nie było dnia, żebym o tobie nie myślał.
- Ja także często wracałam do ciebie myślami - odpowiedziałam. - Nie były to jednak myśli miłe i przyjemne.
Zaśmiał się pod nosem. Zatrzymał się. Opuszkami palców delikatnie zaczął gładzić mój policzek. Przymknęłam powieki. Brakowało mi czyjegoś ciepła i miłości od bardzo dawna. Moje romanse polegały na dzikich nocach i zapominaniu o sobie następnego dnia. Z Andre tak nie było. Przez chwilę poczułam się, jak za dawnych czasów.
Ale potem przypomniałam sobie, co mi zrobił. Otworzyłam gwałtownie oczy i odepchnęłam go od siebie. Nie zauważyłam nawet, gdy jego twarz przybliżyła się do mojej.
- Impreza skończona - oznajmiłam mu. - Miłej nocy.
Właściwie to jeszcze się nie skończyła. Zostało jeszcze przynajmniej dziesięć osób. Jednak Andre zrozumiał i skłonił się teatralnie. Po chwili już go nie było. Znów usiadłam na ganku i zapatrzyłam się na tańczące pary.

Jev?

Od Jev'a - CD historii Katherine

Obserwowałem i nasłuchiwałem rozmowę Andre'a i Katherine. On był naprawdę chamski! Miałem ochotę podbiec do niego i stłuc mu tę piękną buźkę, zetrzeć cyniczny uśmieszek z twarzy. Bawił się.
Jednocześnie siedziałem w kręgu rady wampirzej naszego miasta.
- Ludzie zaczynają się coś domyślać, Aleksandrze - usłyszałem kobiecy głos. To Marilyn Shontie rozmawiała z Aleksandrem, jej mężem. - Musimy coś zrobić - zamyśliła się. Przysiągłbym, że ta rozmowa toczyła się bez przerw.
- Słyszałem od pewnego człowieka, że planują obławę - Marilyn, 500 letnia wampirzyca wytrąciła z rąk kieliszek czerwonego wina, który z hukiem spadł na marmurową posadzkę. Część pokoju zwróciła na nas uwagę, i tak doskonale wiedzieliśmy, że wszyscy słyszą o czym rozmawiamy.
- Od kogo? - spytała, jakby tylko to ją interesowało.
Głupio mi było, że nie zapytałem o nazwisko Scar'a.
- Mężczyzna w średnim wieku imieniem Scar mi o tym powiedział. - nie zamierzałem mówić im, że Scar odkrył mój sekret. - Wierzy w wampiry, został zaatakowany przez jednego. - ciągnąłem dalej
- Dlaczego go nie zahipnotyzowałeś?! - wykrzyknęła - No tak, zwierzak. - syknęła - Nie miałeś dość siły.
- Moja dieta, mój problem - odwarknąłem, a ta zacisnęła dłonie w pięści. - Chcesz wiedzieć więcej, Marilyn? - zmrużyłem oczy, a ta uniosła brew.
- Mogę prosić do tańca, pańską żonę, panie Aleksandrze? - zapytałem podając ramię Marilyn.
- Ależ, oczywiście. - odparł poprawiając swojego dwuwiecznego wąsa.
Marilyn gwałtownie przyjęła moje ramię, wyprowadziłem ją na parkiet. Miała brązowe, połyskujące włosy do ramion, które upieła w kok i ubrana była w satynową, czerwoną sukienkę bez ramion. Wyglądała na mniej więcej 30 lat.
Zachichotała lekko gdy ująłem jej dłoń i położyłem rękę na plecach.
- Jev... - powiedziała słodko - Co wiesz?! - ścisnęła moją rękę tak mocno, że prawie ją oderwała. Syknąłem cicho.
- Najprawdopodobniej są uzbrojenie w białe drewno. - wyjaśniłem bez ogródek
- Białe drewno?! Kręcisz! - oskarżyła mnie
Uśmiechnąłem się triumfalnie.
- Myślałem, że masz pół tysiąclecia. - rzekłem wzruszając ramionami. Ta zaś nie mogąc się powstrzymać przytrzymała mnie za szyje i teatralnie zaczęła dusić. Teatralnie bo nie mogła mnie w taki sposób zabić.
- Nie wątp w to. - poleciła - Jeśli chcesz z pół wieku pożyć.
- Cóż poradzę, wiem więcej od ciebie. - odwróciłem się
- Czekaj - szepnęła - Jaki ma cel?
- Wyciągnij dłoń, a wyjaśnie. - zmarszczyła brwi, ale wysunęła do mnie wnętrze dłoni. Jakie te wampiry były tępe. Wyjąłem naostrzoną gałąź białego dębu. (Tylko dąb dawał pożądany efekt), a ten patyk pomalowałem nie toksyczną farbą na brązowo. Wbiłem jej w dłoń i rozciąłem. Syknęła z bólu i przewróciła się. Bo kilku minutach odzyskała świadomość.
- Ty, draniu! - spoliczkowała mnie - Dlaczego to zrobiłeś?!
- Ja też umiem pokazać pazurki, Marilyn. Nie jesteś jedyna. Chciałem ci pokazać co nasz czeka, jeśli nie zmobilizujesz swoich. - wyjaśniłem
- To wy nad nimi nie panujecie!
- Mylisz się, nasz klan jest nieduży. Katherine nad wszystkim panuje.
- Jeśli jej pomagasz to raczej nie. - fuknęła na mnie i odszedła zbierając resztki dumy. Wiedziałem, że nikt się nie dowie o tym. Marilyn może i była nieświadoma, ale nie głupia. Wiedziała, że mogę ją zabić, mimo iż w nocy uganiam się za wiewiórkami.

Katherine? Również brak weny ^^

Od Katherine - CD historii Jev'a

Andre spojrzał za Jev'em z pełnym dezaprobaty wzrokiem. Potem odwrócił się do mnie z szelmowskim uśmiechem. Za nim zdążyłam zareagować, pochylił się i pocałował mnie w policzek.
- Wyglądasz oszałamiająco - powiedział niskim głosem. - Mógłbym cię schrupać na śniadanie.
- Za późno - uśmiechnęłam się sztucznie. Zerknęłam na wampiry stojące u jego boków. - Co to za obstawa?
Nie odpowiedział tylko spojrzał gdzieś za mną i mina mu zmarkotniała.
- Sypiasz z nim?
Podążyłam za jego spojrzeniem. Patrzył na Jev'a. Prychnęłam.
- Pewnie, że nie. Zresztą to teraz nie twój interes, z kim sypiam.
Wyciągnął rękę i pogłaskał mnie po policzku.
- Właśnie, że mój, pani Lemarie. Pamiętaj, że należysz do mnie.
Nie wiem, czy to miała być groźna. Odwrócił się i odszedł. A ja zostałam sama, spragniona ciepła jego ciała.

Jev? Brak weny ^^

Od Jev'a - CD historii Katherine

Następny dzień był bardzo upalny, co było dość przykrym zjawiskiem. Pomimo gorąca musiałem chodzić opatulony, by nikt nie wyczuł, że moja skóra nieco pobłyskuje. Czułem się ogólnie do kitu, ale musiałem zachować klasę. Postanowiłem przejść się do miasta, do tego pubu, w którym spotkałem Scar'a i młodą wdowę-kelnerkę. Chciałem dowiedzieć się więcej o tym tajemniczym miejscu, ale nie miałbym nic przeciwko shandy z poranka.
***
Przekręciłem gałke drzwi i wślizgnąłem się do restauracji niczym cień. Nawet dzwonek nie zadzwonił, który miał informować o przyjściu klienta. Za ladą stała ta sama Długowłosa, na mój widok nieco się rozchmurzyła.
- Dzień dobry - wychrypiała. Wyglądała dość koszmarnie, czułem bijący ból od niej. Miała na sobie białą bluzkę z doskonale ułożonym kołnierzem, czarną spódnicę i tego samego koloru rajstopy, buty na lekkim obcasie i apaszka owiniętą wokół szyi. Jej makijaż był niestaranny.
- Witam. - uśmiechnąłem się i kątem oka zerknąłem na dawne miejsce staruszka.
- Cześć, młodzieńcze. - pomachał do mnie. Pokiwałem głową na znak, że go widzę i zaraz przyjdę.
Zmartwił mnie nieco ponury nastrój w knajpie.
- Co podać? - spytał Długowłosa
- Dwie shandy. - puściłem do niej oczko.
- O.o.o - zawołał Scar - Ja nie pije.
Nie odpowiedziałem, wiedziałem, że i tak się skusi na piwo z oranżadą.
- Już podaje - orzekła i szybko napełniła dwie zgrabne szklanki.
- Coś nowego? - spytałem rzucając okiem na gazetę.
Wzruszyła ramionami.
- Niewiele. Znaleziono parę ciał w pobliżu starego cmentarzyska. - wskazała wers w gazecie, na którym widniało to samo. - Interesuje się tym pan? - zapytała
- Jev, nie pan. - odwróciłem kota ogonem.
- Seledie. - podała mi rękę, ale ledwo ją uścisnąłem odskoczyła ode mnie i wyszeptała rozpaczliwie - Demon.
Scar jak na staruszka dość szybko się poruszał bo w parę sekund znalazł się obok mnie i położył nam ręce na ramionach.
- Seledie! - wrzasnął kobiecy głos, a ta posłusznie pomaszerowała ku kuchni. Krzyk. Przeprosiny. Płacz. To chyba było na porządku dziennym.
- Ech... - westchnął Scar - Usiądźmy - złapał szklankę shandy i potruchtał do swojego stolika.
- Co się stało? - niezbyt łapałem czemu nazwała mnie demonem, ludzie nie mogli nas wyczuwać.
- Jev... - zaśmiał się Scar - Dobrze wiesz.
Nie za bardzo, ktoś mi to wyjaśni?
- Twoja przyjaciółka rzekomo nie wierzy w wampiry, ja wierzę i widziałem parę takich. Wiem, kim jesteś, Jev. - oznajmił całkiem spokojny. Spodziewałem się krzyku, walenia mnie po twarzy, wyciągnięcia drewna.
- Mylisz się.
- Próbowała mnie zahipnotyzować, ale noszę przy sobie gałąź białego dębu. - ciągnął dalej, no tak, białe drewno. - Myślałem, że wampiry są bardziej spostrzegawcze. - zaśmiał się
- Nie kwestionuje w ich umiejętności, nie drażnij, nie nachodź. - poradziłem mu. - Nie skrzywdzę cię, ale nie mogę tego powiedzieć o reszcie. Jesteś w niebezpieczeństwie, na Twoim miejscu nie chwaliłbym się tą wiedzą. - zmarszczyłem brwi.
Uniósł ręce w geście kapitulacji.
- Hola, hola, chłopcze. Spokojnie. Chcesz wiedzieć co się stało Seledie? - spytał
- A wyglądam na idiotę? Zaatakował ją wampir. - sam sobie odpowiedziałem
- Tak, teraz na każdego nieznajomego tak dziwnie reaguje.
- Mnie zna. - odparowałem jak uczniak.
- Ale wyczuwa tę aurę tajemniczości.
Westchnąłem głęboko.
- Chyba muszę już iść. - upiłem ostatni łyk piwa i wstałem, mężczyzna chwycił mnie za rękę. - Poczekaj. - poprosił - Chciałem ci powiedzieć, że rada miasta niedługo zarządzi coś w rodzaju obławy na wampiry. Przypilnuj swych braci by nie dopuszczali się tak karygodnych czynów.
- Oni nie są moimi braćmi. - żachnąwszy się wybiegłem z pubu.
***
Nie wiedziałem co o tym wszystkim mam myśleć. Obława ze strony rady. Walka wampirów z wampirami. Niższa rada i wyższa. Siedziałem na ławce w parku i rozmyślałem nad tym badziewnym życiem. Postanowiłem posiedzieć tu jakiś czas, a pod wieczór udać się na polowanie. Poszukałem w głowie informacji na temat białego dębu. Białe drewno było szkodliwe dla wampirów, wbicie go w jakąś część ciała nie zabiłoby, ale mogłoby doprowadzić do stracenia przytomności przez wampira. Odpychało klątwy i hipnozy. Starzec tylko udawał, że posłuchał Katherine. A jeśli rada miasta też nosi ze sobą białe drewno? Kim jest Scar i czego tak naprawdę chce? Zapadał już zmierzch, więc postanowiłem pojechać do Katherine i opowiedzieć jej o białym dębie. W parku spacerowały zakochane w sobie pary, więc musiałem udać się na skraj lasu.
***
Pstryknąłem w dwa palce i zagwizdałem cicho. Moja klacz bezszelestnie przygalopowała ku mnie.
- Xana. - pogłaskałam ją po głowie - Co u ciebie? - w odpowiedzi lekko zarżała i jak zwykle szukała u mnie jedzenia. - Wybacz. - skrzywiłem się - Tym razem nie buchnąłem szarlotki. - pokręciłem głową, a ta zrobiła nadąsaną końską minę. - Jedziemy na przejażdżkę - oznajmiłem i wskoczyłem na jej grzbiet. - W prawo, w lewo i w drzewo. - zaśmiałem się głośno, a ta z zaskoczenia podrzuciła mną i prawie wypadłem z "siodła" - Do Katherine - poprawiłem się szybko, a ta pogalopowała instynktownie.
***
Zatrzymałem się na werandzie i pozostawiłem Katherine w ogrodzie.
- Smacznej kwiaciarni. - pożyczyłem jej, kiedy ta zaczęła wypluwać gałąź róży bo nadziała się na kolce. Wzniosłem oczy ku niebu była pełnia.
Nagle ujrzałem rozbłysk świateł, czerwony dywan i specjalną lonżę. Katherine zorganizowała sobie garden party czy galę rozdania oscarów? Raczej obie imprezy.
Ech, co za kobieta.
Jakiś mężczyzna przyjmował gości. Stanąłem przed nim i przedstawiłem się
- Jev Roth. - gościu uniósł brwi i jego wzrok poszybował na listę. - Jesteś z Elity? - spytał przeglądając drugą, trzecią, czwartą, osiemnastą kartę!
- Tak, szef śmietanki towarzyskiej i dobrej zabawy. - wyszczerzyłem się w uśmiechu. - Wpuścisz mnie czy nie? - nie był to pytanie bo przeskoczyłem czerwoną taśmę i uśmiechnąłem się do niego triumfalnie. - Dzięki. - poklepałem go po ramieniu.
Weszłem do domu, wszyscy byli ubrani elegnacko, ja miałem na sobie czarną koszulę, tego samego koloru spodnie i czarne buty Caterpillar Parkdale. Wzrokiem odszukałem Katherine. Stała i uzgadniała coś z kelnerem, jej rozmowa była ożywiona, a ona sama świeciła blaskiem - jej suknia strasznie błyszczała. Gdy skończyła grozić kelnerowi podszedłem do niej i uniosłszy brew zapytałem:
- Oscary rozdajesz? - rozglądnąłem się po pomieszczeniu jeszcze raz - Mi by się należał za urodę. - zaśmiałem się
- Chyba za wścibskość.
- Nie dostałem zaproszenia. - pokiwałem głową przecząco. Wtedy kelnerka przyszła z białym winem. Sięgnąłem po kieliszek, Katherine również. Sącząc wino z niego ciągnąłem - Spotkałem wczoraj Twojego kochasia, mam nadzieję, że dzisiaj będzie grzeczniejszy i ranki się wygoją. - zaśmiałem się psychodenicznie. Chciałem jej dopiec, nie dlatego, że mnie nie zaprosiła na to durne przyjęcie, ale zebrały się we mnie dziwne uczucia. - I tak, świetne przyjęcie. - zauważyłem z sarkazmem - Och - westchnąłem teatralnie - Pan Andre nadchodzi. - pokazałem jej podbródkiem mężczyznę, który wszedł do holu. Miał na sobie smoking, a jego czarne włosy były zaczesane do tyłu. Szedł z obstawą w stylu "minigang vampire". Odwróciłem się i odszedłem w stronę pobratymców.

Katherine?

Od Katherine - CD historii Jev'a

Następny dzień był beznadziejny. Słońce za mocno grzało, przez co nie mogłam wyjść na zewnątrz. Gdy starałam się zasnąć, nie mogłam zmrużyć oka, pochłonięta rozmyśleniami o Andre. Powiedział, że dziś także mnie odwiedzi. Jednocześnie czułam, że nie mogę się doczekać i że chcę, jak najszybciej stąd uciekać.
Postanowiłam, więc nie myśleć i po prostu czekać.

Po kilku godzinach czekanie stało się męczące i nudne. Nagle przypomniało mi się, o czymś. Już dawno miałam zorganizować specjalną imprezę dla samej elity elit wśród wampirów Wielkiej Brytanii. Dzięki temu mogę zostać uznana za najlepszą przywódczynię stulecia! A kto wie... Może nawet tysiąclecia?
Zadzwoniłam do Lindsay i przedstawiłam jej mój pomysł.
- Chyba wiesz, do kogo wysłać zaproszenia. Tylko do osób, które są kimś.
- Tak, tak, wiem... A gdzie to będzie i kiedy?
- Dzisiaj o dwudziestej pierwszej w mojej prywatnej sali bankietowej.
- Och, to muszę się pospieszyć.
Zawahałam się na krótki moment.
- No, i do listy osób dopisz także: Aleksandra Aristowa i Andre Lemarie. Nie chcę, żeby wchodząc bez zaproszenia, kogoś zamordowali.

Jev?
 

Od Jev'a - CD historii Katherine

Musiałem sprawdzić co wydziela taką woń, gdy zaspokoiłem potrzebę krwi od razu wystrzeliłem z lasu z prędkością światła. Na ganku Katherine nie paliło się już światło, to dostrzegłem z 3 kilometrów, ale przysiągłbym, że przed chwilą zostało zgaszone. Minęło dość dużo czasu odkąd pożegnałem się z nią i poszedłem na polowanie. Nagle usłyszałem cichy szelest i szurnięcie gałęzi.
Obróciłem się dokładnie obwąchując teren. Wampir.
Syknąłem, nie znawszy wcześniej jego dziwnej woni.
Zaśmiał się charyzmatycznie i warknął:
- Zabawiasz się z moją żoną? - przegiął w tych słowach, lokalizując jego położenie rzuciłem się na niego budząc w sobie łowny instynkt. Wprawdzie to ja miałem nad nim przewagę, on polował na ludzi, a ludzie byli łatwym celem. Ja uganiałem się za zwierzętami, które w mojej obecności były niespokojne i szybsze od śmiertelnych istot ludzkich. Ja miałem zwinność, ale on miał większą siłę. Zrobił unik, rzucając mnie przy tym na kamień, który obrócił się w proch.
Wstałem z godnością i rzuciłem okiem na drzewo.
- Miło cię poznać, Andre. Wiele o Tobie słyszałem. - uśmiechnąłem się przebiegle.
- Jeff, jak dobrze rozumiem? - zaśmiał się
- Przez "v". - poprawiłem go wiedząc, że zrobił to specjalnie. Co za uczniak. Wiedziałem, że jest mądrzejszy niż się zgrywa. Chciał mnie wykiwać.
Znów spojrzałem na rozłożysty dąb. Andre pobiegł wzrokiem za mną, wtedy ja do niego podbiegłem i wbiłem mu naostrzoną gałąź w brzuch. Zawył z bólu.
- Jeszcze zobaczymy, kto tu się będzie śmiał ostatni. - orzekłem wkładając mu patyk głębiej i głębiej, aż w końcu przebił go na wylot. - Nie zadzieraj, to się źle skonczy. - dodałem i uderzyłem go w twarz. Odszedłem ze spokojem. Nie obchodziło mnie co zrobi Katherine kiedy się dowie, a na pewno się dowie.

Katherine? 

środa, 30 lipca 2014

Od Katherine - CD historii Jev'a

Patrzyłam, jak odchodzi. Westchnęłam cicho, tak żeby nie usłyszał. Może nie powinnam być taka zimna i sarkastyczna? Nie. Dopóki cała sytuacja nie ucichnie, to była moja jedyna broń.
Chciałam odwrócić się i wejść z powrotem do domu, kiedy coś przykuło moją uwagę. Na schodkach leżało średniej długości, czarne pióro. Zrobiło mi się sucho w gardle. Podniosłam je i delikatnie musnęłam je opuszkami palców.
- Wiesz, co robić - usłyszałam głos za plecami z silnym, francuskim akcentem. - Przyjmij naszą propozycję, a dostaniesz nagrodę.
Zdrętwiałam. Moje serce zaczęło walić, jak szalone, a oddech ustał. Prawie zaczęłam się dusić, więc znów nabrałam powietrza. Trochę zbyt głośno.
- Nie musisz się mnie obawiać, Katherine - ciągnął. - Wiesz, że nie zrobiłbym ci krzywdy.
Nadal stałam tyłem, ale moją twarz wykrzywił cyniczny uśmieszek.
- Nie jestem tego taka pewna - odwróciłam się powoli. - Uśmierciłeś mnie, więc czego jeszcze mogę się spodziewać?
- Przemieniłem, a nie uśmierciłem - poprawił Andre, ilustrując mnie wzrokiem. - Zmieniłaś się nie do poznania, a jednocześnie pozostajesz równie piękna, jak przed laty. Nie jesteś już jednak tą szarą myszką, jaką poznałem.
- Przez grzeczność nie zaprzeczę - wzruszyłam ramionami i zrobiłam niewinną, a jednocześnie uwodzicielską minę. - A ty, Andre? Jak bardzo się zmieniłeś?
Zrobił krok to przodu, jego oczy płonęły pożądaniem. Więc nadal to czuł.
Zbadałam go całego. Wyglądał tak samo. Jego włosy były szatynowe, skóra oliwkowa, a oczy głęboko zielone. Miał cudowną, umięśnioną budowę ciała i jednodniowy zarost. Wyglądał z nim seksownie.
- Nic się nie zmieniłem - podszedł jeszcze bliżej. Teraz jeszcze pół kroku i bylibyśmy na wyciągnięcie ręki. - Jestem tą samą osobą jaką poznałaś i nadal tak samo cię kocham.
Przewróciłam oczami.
- Nadal będziesz to ciągnął? - zapytałam. - Nie mam pojęcia, dlaczego wybrałeś mnie i moją rodzinę, ale na pewno nie dlatego, że mnie kochałeś. Nigdy nie czułeś do mnie ciepłych uczuć. Jedynie pożądanie i zwierzęcą żądzę.
- W środku wiesz, że to nie prawda - powiedział zmysłowym głosem. Przysunął się i objął mnie w talii.- Wiesz, że przemieniłem cię, bo chciałem z tobą pozostać na wieczność. Minęło tyle czasu... - jęknął. - Wiesz, ile lat już jesteśmy małżeństwem?
- To się nie liczy - fuknęłam. - Odeszłam od ciebie. W tamtych czasach to było jednoznaczne z rozwodem.
Pokręcił głową.
- Jedynie śmierć mogła nas rozdzielić.
- Przemieniłeś mnie, więc właściwie zaczęłam nowe życie. W nim nie byłeś już moim mężem.
Odsunął się z szelmowskim uśmiechem i ukłonił dworsko.
- Do zobaczenia, Katherine - zaczął odchodzić w stronę lasu. - Jutro także do ciebie wpadnę.
Zasalutowałam mu, choć tego nie widział. Po chwili zniknął.

Jev?

Od Jev'a - CD historii Katherine

- Nie ufasz mi. - stwierdziłem wracając do jej poprzednich słów. Nie zaprzeczyła.
Zrobiłem krok w tył.
- Właśnie dlatego nienawidzę Shevy, przez nią jestem potępiony nie tylko przez Boga, ludzi, a także przez pobratymców. - zmierzyłem ją długim spojrzeniem - To świat w którym nikt nikomu nie ufa. Ciepłe uczucia nie opierają się na zaufaniu i wierze. Bo ich nie ma. - przyznałem
- Mi to mówisz? - parsknęła.
Znowu była starą Katherine.
- Miłej nocy, Katherine. - pożyczyłem naprędce. - Wybieram się na łowy. - spojrzałem w stronę lasu. - Być może do zobaczenia. - pomachałem jej, nawet na nią nie patrząc i pobiegłem w leśne ostępy.
- A auto?! - krzyknęła za mną wampirzyca.
Gdyby ktoś je gwizdnął namierzyłbym go, w kablach był nadajnik, a w lusterku kamera.
W powietrzu wisiała mgiełka niebezpieczeństwa.

Katherine?

Od Katherine - CD historii Jev'a

- A co jeśli ktoś już zwariował? - uśmiechnęłam się smutno. - Rzadko kwestionuję swoje zdrowie psychiczne, ale w niektórych chwilach już naprawdę zaczynam podejrzewać, że coś jest ze mną nie tak.
Odsunęłam się i spojrzałam mu w oczy.
- Ale lepiej pozostać sobą, niż starać się zmienić - powiedziałam. - Przez wiele lat miałam gdzieś, co myślą o mnie inni. Byłam sobą, a jednocześnie się zmieniłam. Gdy Fiodor przy mnie był, mogłam zachowywać spokój i być lepszą - pokręciłam głowę. - Bez niego wszystko będzie trudniejsze. Dlatego muszę pomóc mojemu ojcu i Andre obalić Radę. Wtedy spokój powróci - ostatnie słowa wyszeptałam. - Żałuję tylko, że nie mogę ci o tym powiedzieć.
- Dlaczego?
- Ponieważ ta rzecz jest tak cenna, że niejeden śmiertelnik, czy wampir chętnie dopadłby ją w swoje ręce. Mając ją, ma się władzę.
Zmarszczył brwi.
- Czyli twój spokój polega na zdobyciu władzy?
Odwróciłam wzrok. Kątem oka zauważyłam ruch. To kruk podrywał się do lotu i dołączał do kompanów, szybujących już po niebie. Poczułam ukłucie bólu, gdy patrzyłam na te czarne ptaki.
- Władza mnie nie interesuje. Mając ową rzecz zdobędę coś znacznie bardziej cennego.

Jev?

Od Jev'a - CD historii Katherine

Pokiwałem głową.
- Jasne, ale nie oczekuj ode mnie, że wygłoszę przemowę. - próbowałem rozluźnić atmosferę. Zgasiłem silnik i wysiadłem z auta, klepiąc go po masce.
- To Twój kolejny przyjaciel? - spytała sceptycznie
- Ty będziesz ważniejsza. - odpowiedziałem, ale sam do końca nie wiedziałam, czy chodziło o samochód-przyjaciela.
Pokiwała głową, ale nie odważyła się po raz kolejny spojrzeć w me oczy.
Podniosła ptaka i pobiegła do swojego ogrodu. Usiadła na białej ławeczce i poczęła wpatrywać się w przestrzeń, natomiast ja poszedłem po łopatę i zacząłem kopać niewielki dołek. Gdy zrobiłem go odpowiednim na ciało martwego ptaka Katherine podniosła się i podeszła powolnym krokiem do kopca. Umieściła w nim ciało Fiodora, widziałem jak zaciskała zęby i powieki by się nie rozkleić. Wyciągnąłem z kieszeni malusieńką fiolkę z zieloną, błyszczącą zawartością i odkręciwszy korek wylałem ją na ciało ptaka.
http://fc03.deviantart.net/fs70/i/2014/076/a/d/glowing_fairy_elixir__green_by_moondreamercreations-d7al5q9.jpg
- Po co? - spytała Katherine patrząc jak zielony płyn wchłania się w ciało jej byłego przyjaciela i tworzy wokół niego niewidzialną aurę. - Skąd to masz? - szepnęła
- Nie jestem tylko medykiem bez dyplomu, ale i szamanem. Dysponuję takimi błahostkami, ale wbrew pozorom mają silniejszą moc niż się wydaję.
- Szmaragdowa proteina ochroni ciało Fiodora przed zniekształceniem się, nie będzie gniło. Plus jest jeszcze taki, że żadne głodne zwierzę, stworzenie nie będzie w stanie go zjeść, wyssać krwi. Będzie podobny do Xany, ale martwy. - wyjaśniłem
Popatrzyła na mnie z bólem.
- Przykro mi, wiem ile dla ciebie znaczył. - złożyłem szczere kondolencje. Katherine dalej wstrząśnięta, uklękła na trawie przed ciałem Fiodora. - Żeby nie zwracał niepotrzebnej uwagi, trzeba wyrównać grunt. - zacząłem zakopywać. Wpatrywała się tępo w bezwładne ciałko ptaka, który przed paroma godzinami latał po niebie i zdobywał świat. Gdy skończyłem poszedłem w jej ślady i usiadłem za nią po turecku. Nie ruszała się. Delikatnie przejechałem dłonią po jej aksamitnych, czarnych włosach i zarzuciłem jej ręce na ramiona, przyciągając do siebie, przytuliłem ją mocno.
- Takie jest życie śmiertelników. Rodzą się, piją, jedzą, śpią, pracują, umierają. Nasze życie jest kompletnie odmienne. Wiem, że nie muszę ci tego mówić, ale czasami warto to powtórzyć by nie zwariować.

Katherine?

Od Katherine - CD historii Jev'a

Zgromiłam go wzrokiem.
- Nie waż się tak o nim mówić - syknęłam. - Ale tak. Dobrze zrozumiałeś. Tylko wtedy dostanę to coś nad czym obecnie zależy mi najbardziej na świcie.
- To jakaś broń? - zgadywał dalej.
Uśmiechnęłam się szeroko.
- Jeśli być się uparł to mógłbyś tym czymś udusić człowieka.
Wreszcie dojechaliśmy pod mój dom. Spojrzałam na niego ponuro, następnie na martwego ptaka, a na końcu Jev'owi w oczy.
- Zostaniesz? - zapytałam. - Chciałabym pochować Fiodora.

Jev?

Od Jev'a - CD historii Katherine

Westchnąłem i zerknąłem na Katherine.
- Kołek? - usiłowałem zgadnąć
- Yyy - pokiwała głową przecząco
- Benzyna + zapalniczka? - ponowiłem zgadywanie
- Nie. - rzekła tajemniczo
- Ech...Nie powiesz mi. - to jedno zgadłem
- Mhm. - wyszczerzyła się w uśmiechu.
Zahamowałem mocno z piskiem opon gdyż zauważyłem, że jesteśmy w środku miasta.
- To w takim razie...ekhem...Twój kochaś jest w mieście, pragnie byś nie tylko była jego laleczką do zabaw, ale i pomogła unicestwić ważne wampiry? Dobrze zrozumiałem?

Katherine?

wtorek, 29 lipca 2014

Od Katherine - CD historii Jev'a

- Nasza rodzina zawsze była wyjątkowo religijna - zaczęłam. - Szczególnie mama. Uważała, że wszystko, co wiąże się z nadnaturalnością jest szatańskie i złe. Gdy tylko poznała Andre, od razu wiedziała, że nie jest normalny. Próbowała mi to wmówić, ale ja byłam zaślepiona miłością - skrzywiłam się. - Andre od początku starał się przeciągnąć jednego z moich rodziców na swoją stronę. Uważał, że w ten sposób zdobędzie moje zaufanie. Jednak postanowił uderzyć do ojca, ponieważ matka nigdy, by z nim nie spiskowała. Chciał razem z nim oraz ze mną rozpocząć rebelię i strącić Radę Wampirów Europy z ich stołków. Chodziło o władzę - westchnęłam. - Pewnego dnia, miesiąc przed moją przemianą, wyjechał na tydzień. Mówił, że w interesach. Teraz wiem, że wrócił do Moskwy, by przemienić również mojego ojca. Po jego zmianie mama zaczęła coś podejrzewać, więc ten ją zabił - zagapiłam się na drogę. - Mój ojciec pokazał mi też w wizjach pewien przedmiot, którym chciałby mnie skusić do współpracy. Teraz, gdy mnie odnaleźli zadanie jest łatwiejsze. Rada Wyższa mi ufa, ponieważ sama należę do Rady Niższej.
- Jaki to przedmiot? - zaciekawił się.
Spojrzałam w lustrze wstecznym na martwego Fiodora.
- Coś co mi pomoże odnaleźć wreszcie spokój.

Jev?

Od Jev'a - CD historii Katherine

Byłem nieco sfrustrowany, bo gdy już zrozumiałem kim jest dla Katherine ten wampir - ojcem - nie rozumiałem czego od niej oczekiwał. Powrotu do byłego małżonka, albo wciąż małżonka, którego tak nienawidził? Mimo odwagi, która tchnęła się w wampirzycę z każdym gorzkim słowem jej ojca, odwaga bladła, aż w końcu znikła.
Dla poprawienia jej nastroju, chociaż niewiele to dało. Chciałem natychmiast zaprowadzić Katherine w bezpieczne miejsce, czułem się za nią dziwnie odpowiedzialny.
- Chodźmy - nie czekając na odpowiedź szybko chwyciłem ja w talli jedną ręką, a drugą wziąłem Fiodora. Zaprowadziłem "ich" do samochodu, nawet się nim nie chwaląc.
Położyłem martwe ciało kruka na tylnym siedzeniu, a Katherine usadowiła się na przednim. Wsiadłem za kierownicę i wyjechałem ze ślepego zaułka.
- Niezły szkopuł - stwierdziłem - Wyjaśnisz mi o co chodzi z ojczulkiem, mężem i matką? - ostatnie słowo wypowiedziałem bez drwiny.

Katherine?

Od Katherine - CD historii Jev'a

Klęczałam, oddychałam, żyłam. Nie miałam do tego prawa. Gdybym tylko mogła przelać swoją nieśmiertelność na ptaka o czarnych piórach, który leżał na moich kolanach - zrobiłabym to bez wahania.
Teraz już nie płakałam szalenie. Po prostu wpatrywałam się w przestrzeń i czułam się niewyobrażalnie pusta.
Już nie mogłam stracić nic. Nic na czym, by mi zależało.
Poczułam lekki uścisk dłoni Jev'a na moich ramionach. To był koniec.
Nie, Katherine. Śmierć to przecież tylko następny etap w naszym życiu. To twoje słowa. Moje słowa. 
Przestałam oddychać. Znów ten znajomy głos, który nawiedzał mnie w snach. Teraz wdarł się do mojego mózgu. A może to był tylko objaw rosnącego szaleństwa?
Po prostu czytam ci w myślach, niemądra. Podnieś się i walcz dalej. To nie koniec! Jeszcze wiele możesz zmienić. 
Kłamstwo. Fiodor nie żyje, tego nie da się odmienić.
Może i nie żyje, ale to nie znaczy, że musisz się załamywać. Twój ptak był tylko zwierzęciem. Niczym ważnym.
Zerknęłam na niego jeszcze raz. To, że był zwierzęciem wcale nie oznaczało, że nie był niczym ważnym. Był moim przyjacielem i ostatnią nadzieją dla mojego człowieczeństwa. Teraz już naprawdę nic nie zostało.
- Przestań - powiedział głos. Tym razem nie w mojej głowie. - Daj spokój z przeszłością i żyj dalej.
Wiedziałam, że nie była to paranoja, ponieważ Jev gwałtownie podniósł głowę. Ja także.
Na początku go nie poznałam. To powinno być normalne, w końcu nie widziałam go od bardzo dawna. Miał gęste, czarne włosy, choć, gdy ostatni raz go widziałam, mogłabym się założyć, że były posiwiałe. Skóra mu zbladła, co było niezbitym dowodem na to, iż utracił śmiertelność. Niebieskie oczy straciły troskę i miłość. Błyskały tajemniczo i dosyć złowrogo. Najwidoczniej wszyscy się zmieniali.
- Nie - szepnęłam i wstałam, wciąż trzymając martwe ciało kruka. - To niemożliwe. Ty nie żyjesz.
- Och, skarbie, czy ja wyglądam, jakbym nie żył? - uśmiechnął się szeroko. - Stęskniłam się za tobą, Katherine. Nieśmiertelność ci służy. Już nie jesteś tą samą dziewczyną.
Zignorowałam jego uwagę.
- Ale... Jak? - spytałam po prostu. - Jak to możliwe? Nie żyjesz. Widziałam twoje ciało w kostnicy.
Wzruszył ramionami.
- Pozory mylą.
Zacisnęłam pięści. Przed chwilą moje życie legło w gruzach, a teraz... Teraz mogło się odnowić.
Jedno spojrzenie w lodowato niebieskie oczy, sprawiło, że zmieniłam zdanie. Mężczyzna stojący przede mną był już tylko wspomnieniem z poprzedniego życia.
Najwidoczniej nie chciał mi tego tłumaczyć, ponieważ podesłał mi pewne obrazy, abym wszystko zrozumiała. I wszystko zrozumiałam.
- Przemienił cię wtedy, kiedy wyjechał na tydzień? - syknęłam. Zebrał się we mnie gniew. - Przemienił cię, a ty nie chciałeś pisnąć o tym słowa! Niecały miesiąc później i ja zostałam przemieniona!
- Taka była umowa - wydawał się nieprzejęty moim wybuchem. - Razem ze mną i Andre miałaś doprowadzić do rozłamu władz wampirzych. Oczywiście ty musiałaś postawić na swoim.
Nagle uświadomiłam sobie jeszcze jedną rzecz.
- Zabiłeś ją. Mamę. To ty ją zabiłeś.
- Nie denerwuj się. Była trochę sfrustrowana tym, że zboczyłem z bożej ścieżki. Wiesz, że zawsze była religijna. Nie miałem wyjścia - nie wyglądał na skruszonego. - Ostrzegłaby cię. A teraz jeszcze nie wszystko stracone. Po tylu latach udało nam się ciebie odnaleźć - prychnęłam. - Twój małżonek także nie może się doczekać cię zobaczyć. Odchodząc, sprawiłaś mu dużo bólu.
Zamarłam. On też gdzieś tu był. Był niedaleko. Otrząsnęłam się szybko z tego i powróciłam do swojej natury. Nie byłam zamartwiającą się i współczującą innym osobą. Byłam bezduszną przywódczynią, która zabije każdego, kto stanie jej na drodze.
Uśmiechnęłam się i odłożyłam ciało Fiodora na ziemię. Zgrabnie przeszłam obcasami po trawie. Znalazłam się zaraz obok mojego rozmówcy.
- Bo tak to ze mną jest, tato. Zabijam, łamię męskie serca i, co najważniejsze... - uśmiechnęłam się szerzej. - Nie będę czuła nieszczęścia po tym, jak cię zabiję - w tym momencie wzięłam wielki zamach i z całej siły uderzyłam go w twarz. Poleciał kilka metrów do tyłu i walną w drzewo.
Nagle wstał i zaczął się śmiać.
- Doprawdy, córeczko, coraz bardziej mnie zadziwiasz - klasną w dłonie. - Do następnego spotkania.
Umknął w las, ale za nim mogłam za nim pobiec, poczułam jak ramiona Jev'a mnie otaczają.

Jev?

Od Jev'a - CD historii Katherine

Gdy opuściłem tereny domu Katherine postanowiłem nie myślec o całym zajściu, które oczywiście było moją winą, bo to ja pozwoliłem by pożądanie wzięło nade mną górę. Jak co wieczór wybrałem się na polowanie by nasycić żołądek przed porankiem.
***
Następnego dnia poranek zakończyłem ograniem czterdziestoletniego biznesmena, który wystawił Mansory Bugatti Veyron Linea Vincero - Mansory jest firmą, która słynie z najbardziej luksusowych samochodów świata. Czarny, piękny, wytrzymały - stworzony w 100 % dla mnie. Ja zaś wystawiłem sto tysięcy funtów i komplet płyt Michaela Jacksona. No cóż zatrzymałem 1\4 majątku, płyty i przybył mi Bugatti!

http://www.auto-blog.pl/wp-content/uploads/2009/07/mansory-bugatti-veyron-linea-vincero-5.jpg
Ale nawet mój nowy samochód nie był w stanie do końca poprawic mi humoru. Westchnąwszy głęboko wsiadłem za kółko mego pojazdu i ruszyłem na przejażdżkę.
Może to głupie, ale napawałem się zapachem nowości tego auta, było takie wspaniałe. Jeździło...Jeździło? Ono wręcz latało po ulicy.
***
Postanowiłem pojechac do Rixona i nie tylko pochwalic się nowym nabytkiem, ale i pogodac jak starszy kumple. Nie mieszkał w Londynie, a chąc dotrzeć do niego szybciej wybrałem drogę na skróty przez polanę Meadow. Przejeżdżając tam poczułem silny zapach kłopotów, krwi i Katherine. No cóż... 2 w jednym jak zwykle.
Zaparkowałem samochód i nałożyłem na niego oporę, dla zmyłki. By nikt nie ruszył tego cacka, bo każdy człowiek pomyślałby, że jego właściciel ma niezłe kłopoty i jest ścigany przez policję. Zaśmiałem się cicho, ale natychmiast ruszyłem za znajomymi zapachami. Parę sekund później ujrzałem klęczącą Katherine, trzymającą w rękach Fiodora.
Zamiast zadawać głupie jak but pytania etc. Co się stało? Wszystko w porządku? ukląkłem na jednym kolanie i dotknąwszy szyi kruka sprawdziłem puls. Nie żył. Katherine wpatrywała się w niego z odrętwieniem, po policzkach płynęły jej łzy.
Skoncentrowałem się na Fiodorze tak mocno, że aż mnie zabolało coś w głowie i podjąłem starania wydobycia go z śmiertelnej otchłani. Jednak oberwał zbyt mocno bym mógł go uzdrowić, by jego serce ponowiłe bicie i pompowanie krwi do żył i serca. Katherine ujęła go delikatnie i przytuliła jakby był z porcelany. Pragnąwszy ją pocieszyć sięgnąłem by pogłaskać jej włosy, ale pozostałem na położeniu jej dłoni na ramionach.
- Chodźmy. - poprosiłem ją niepewnie i czekałem na decyzję

Katherine?

Od Katherine - CD historii Jev'a

Zamurowało mnie. Pożegnał się, ale jeszcze przez chwilę stał i patrzył mi w oczy. Wreszcie to ja odwróciłam wzrok. To było naprawdę dziwne. Dziwne i niewłaściwe. Okropne.... Ale kogo ja chciałam oszukać? Podobało mi się i byłam głodna na więcej.
Ale potem przypomniałam sobie, jaką osobą jestem ja, a jaką osobą jest Jev. Byliśmy tak różni. Ja zabijałam bez cienia poczucia winy, a on nie skrzywdziłby żywej istoty. Nie rozumiałam, dlaczego wciąż udaje mojego przyjaciela. Ja nie miałam przyjaciół. Byłam zimną i bezlitosną wampirzycą. Taka była moja natura. Dziś był wyjątek. A on nie powinien już uważać, że w pełni się zmieniłam.
Byłam potworem i potrafiłam się do tego przyznać. Chciałam coś zmienić, ale nie umiałam. Może bałam się, że stanę się wtedy słabsza. Może po prostu chciałam się zemścić na całym świecie za ten cały ból, jaki los mi zadał.
- Do zobaczenia, Jev - powiedziałam, wchodząc do środka domu.

Następnego dnia nie miałam, co zrobić ze sobą. Wydarzenia, które wydarzyły się poprzedniego popołudnia wstrząsnęły mną do reszty. Przez całą noc nie mogłam zmrużyć oka i wyszło to z tego, że w końcu nad ranek zasnęłam i spałam do godziny trzynastej.
Postanowiłam udać się na spacer. Mój dom w Londynie był położony obok lasu i z wielką chęcią zabrałam ze sobą Fiodora. Od leciał z przodu i co chwila przysiadywał na gałęziach drzew, bym mogła go dogonić.
Był już bardzo stary. Miał już szesnaście lat, co było niezwykle dużo jak na kruka.
Nagle weszliśmy na niewielką polanę. On oczywiście był pierwszy. Patrzyłam na niego, jak szybuje nisko ziemi.
To wydarzyło się tak szybko.
Może to była wina mojej nieuwagi, może nieuwagi Fiodora. Może po prostu wielki pech. Nie zauważyłam chłopca - około dziesięcioletniego - bawiącego się obok procą. Niewiele myśląc strzelił prosto w ruchomy cel - mojego Fiodora.
Czas jakby się zatrzymał. Ptak oberwał w prawy bok i padł na ziemię. Czułam, że ja także upadam, ale nie fizycznie. To gdzieś w głębi mnie spadł wielki kamień, który sprawił, że nie mogłam oddychać, myśleć i czuć czegokolwiek. Tylko ten kamień. Gdzieś w środku. Uciskał mi żołądek i, co najgorsze, serce.
W ciągu sekundy podbiegłam do mojego przyjaciela i uklękłam przy nim. Jego oddech był niestabilny, a serce zbyt wolne, niż normalnie.
Kiedy jego czarne oczy napotkały moje, wiedziałam, że chce mi przekazać, że mnie kocha. Szepnęłam mu cicho, że jest dla mnie najważniejszy i pogłaskałam go po piórach. Nagle oddech zwolnił jeszcze bardziej, aż w końcu stał. I wtedy wydobył się ostatni dźwięk jego serca. Czekałam cierpliwie przez pół minuty, aż znów zabije. Nic. Wtedy łzy zaczęły mi lecieć tak szybko, jak nigdy. Załkałam przytulając go do piersi. Utuliłam jego martwe ciało. Zaczęłam oddychać spazmatycznie. Nie mogłam złapać tchu.
- Ej - szepnęłam do niego. - Obudź się, Fiodor. To nie jest śmieszne. Choć... Wrócimy do domu. Tylko się obudź, do cholery! - to ostatnie wykrzyczałam.
Mój wzrok przeniósł się na chłopczyka, który przypatrywał mi się wielkimi oczami.
- Odejdź - rozkazałam mu. Posłusznie uciekł w las. Nie miałam ochoty się mścić. Szczególnie na ludzkim szczenięciu. Mój ból był zbyt wielki, by jakakolwiek zemsta wyrównała rachunki. Znów spojrzałam na Fiodora. - Obudź się, przyjacielu...
Ale po chwili już wiedziałam, że nigdy się nie obudzi.

Jev? Jejku, pisząc to, miałam łzy w oczach xD

Od Jev'a - CD historii Katherine

Piekło. Na złych ludzi czeka niebo, piekło, albo czyściec. A co może czekac na mordercze wampiry? Podwojone piekło? Czy niebyt? Nie chciałem jej tego mówic, była już dostatecznie zmęczona.
Nie umiałem ując tego co chciałem powiedziec, więc począłem jechac w milczeniu. Xana z łatwością przeskakiwała wysokie, zwalone pnie drzew, a my podskakiwaliśmy razem z nią. Katherine siedziała przede mną i również się nie odzywała. W powietrzu unosiła się mgiełka wolności i wiary na lepszą przyszłośc. Nasza przejażdżka się tak wydłużyła, że zapadała już noc, a my gnaliśmy ku miasteczku.
- Odprowadzę cię do domu - zadeklarowałem się. Myślałem najpierw by zapytac czy wybiera się do nocnego klubu by ośmieszac się z ludźmi w różnych sytuacjach, ale nie chciałem psuć miłego nastroju.
Mruknęła coś w odpowiedzi. Zeskoczyłem z Xany i pomogłem Katherine zsiąśc z klaczy. Jako wampir mogłaby pewnie zrobic to sama, ale widziałem, że pada z nóg po wydarzeniach minionego dnia.
- Vai a casa, Xana. - nakazałem pupilce, na co ta posłusznie pobiegła w stronę lasu.
- Co jej powiedziałeś - zaciekawiła się Katherine
- Idź do domu i przygotuj mi rosół. - zażartowałem - Idź do domu, Xano. - wzruszyłem ramionami
- Czemu w innym języku? - spytała - Chciałeś się popisac?
Zapodałem jej sójkę w bok.
- Ona rozumie wszystkie języki - nie odpowiedziałem dokładnie
- Ile ma lat?
- Nie wiem, jest tak stara, że pewnie sama nie wie - zaśmiałem się.
Ruszyliśmy przed siebie.
***
Staliśmy na werandzie i nie wiedzieliśmy co powiedziec.
- Ładna chatka - pochwaliłem willę Katherine. - Drewniana.
- Z marmuru. - skwitowała - Kto jak kto, ale ty powinieneś to wiedziec. - przyznała
Wywróciłem oczami.
- Katherine... - szepnąłem i przybliżyłem swoją twarz do jej, uniosłwszy jej podbródek pogłaskałem ją lekko po alabastrowym policzku. Nie cofnęła się, chyba dlatego, że trwało to ułamek sekundy i wziąłem ją z zaskoczenia. Musnąłem jej wargi swoimi, ale opamiętałem się. Nie, nie mogę tego zrobic. To wszystko popsuje. To moja przywódczyni. Nie mogę. Oderwałem się od niej i odwróciłem wzrok. - Dziękuje za miły dzień. Miłej nocy. - pożegnałem się, chąc jak najszybciej stąd odejśc i pozbierac kawałki mego honoru.

Katherine? 

Od Katherine - CD historii Jev'a

- Znasz już moją historię. Kiedyś ci ją opowiadałam - powiedziałam cicho.
- Nie znam wszystkich szczegółów.
Przygryzłam wargę, ale po chwili pokiwałam głową. Chyba mogłam mu zaufać.
- Jak wiesz urodziłam się w Moskwie w 1766. Moja mama, Elisabeth, urodziła się w Anglii i zabłysnęła jako bardzo sławna śpiewaczka operowa. Poznała tatę na, gdy miała dwadzieścia dwa lata. Zawsze interesowała się Rosją i postanowiła obejrzeć jej stolicę. Ojciec, Aleksander, pracował jako zegarmistrz. Zawsze opowiadali mi, że wpadli na siebie przypadkiem podczas spaceru. To podobno była miłość od pierwszej wejrzenia - uśmiechnęłam się lekko. - On poprosił ją o rękę, a ona dla niego przeprowadziła się do Moskwy. Urodziła mnie, gdy miała dwadzieścia cztery lata. Żyliśmy w bogactwie i dostatku. Nie miałam rodzeństwa, więc dostawałam wszystkie najlepsze rzeczy. Teraz nie miałabym nic przeciwko temu, ale kiedyś...- westchnęłam. - Kiedyś wolałam żyć skromnie. Nie miałam zbyt wielu przyjaciół - machnęłam ręką. - Zresztą, jak teraz. Wtedy byłam nieśmiała i cicha, a teraz po prostu... odpychająca - zaśmiałam się. - Ale nieważne. Byłam raz na wczasach we Francji. Gdy go spotkałam, moje życie wywróciło się do góry nogami. Był oszałamiający. Przystojny, inteligenty i romantyczny - mimowolnie się rozmarzyłam. - Nazywał się Andre Lemarie. Już w wieku dziewiętnastu lat wzięłam z nim ślub. Katherine Elisabeth Lemarie. Jak to pięknie brzmi. Byliśmy małżeństwem rok - teraz już kompletnie nie zwracałam na nic uwagi. Zatraciłam się w mojej historii. - Najcudowniejszy rok mojego życia. Pełen wzajemnej miłości i zaufania. Bez kłamstw, bez sekretów. Tak przynajmniej myślałam - poczułam łzę na policzku i uśmiechnęłam się smutno. - To był bardzo stary i przebiegły wampir. Przemienił mnie i chciał spędzić ze mną wieczne życie. Nie zgodziłam się. Miałam do niego żal za to, że nie powiedział mi o swojej tajemnicy. Zostawiłam go. Zmieniłam nazwisko na panieńskie - przełknęłam ślinę. - Obiecałam sobie, że go zabiję. Jestem jednak pewna, że nawet jeśli bym go spotkała to nie  byłabym w stanie zrobić mu krzywdy - pokręciłam głową. - Rodzice zawsze mówili, że nie powinnam za niego wychodzić. Nie mylili się. Chciałam ich przeprosić, a jednocześnie przemienić. Dać im życie wieczne, którego sama nie chciałam - wypuściłam powietrze. - Teraz jak o tym myślę to właściwie chciałam zrobić im to samo, co Andre zrobił mi. Chciałam zmienić ich w potwory. By tylko nie czuć się tak samotna - w tej chwili poczułam nienawiść do siebie. - Było już jednak za późno. Zostali zamordowani. Nigdy się nie dowiedziałam przez kogo. Może odkryli kim on był, ale ja o tym nie wiedziałam. Zostawiłam Rosję i pojechałam do Włoszech. Spędziłam tam dwa lata, a potem popłynęłam statkiem do Barcelony. I tam nie mogłam zaznać spokoju. Dużo podróżowałam po Europie i poza jej granicami. Byłam prawie wszędzie. Wreszcie pojechałam do rodzinnego miasta mojej mamy - Sheffield. Mieszkam tam już od jakichś sześciu lat. Wiem, że gdybym nie była przywódczynią zapewne zostawiłabym to wszystko i wróciła do Rosji. Do mojej ojczyzny. Tam właśnie chciałabym spędzić resztę życia. Nieśmiertelność niestety ma swoje wady, że trwa wiecznie. A ja naprawdę mam czasami dość tego wszystkiego. Dlaczego nie mogę umrzeć? Dlaczego nie mogę zostawić tego wszystkiego? Dlaczego po prostu jakiś łowca nie może mieć szczęścia i mnie zabić? Śmierć to przecież tylko następny etap w naszym życiu. Nikt nie udowodni, że po niej nie ma nic - moja twarz była cała mokra od łez. - Ale nikt też nie udowodni, że po śmierci coś będzie.

Jev?

Od Jev'a - CD historii Katherine

Siedziała przede mną kurczowo chwytając się rozpuszczonej grzywy klaczy, które gnała na wietrze niczym osobny organ. Jej włosy co chwila zamiatały moją twarz, a ja musiałem odgarniać te niesforne kosmyki.
- Katherine... - westchnąłem
- Miła odmiana, już nie jestem Kateriną. - zaśmiała się lekko.
- Jesteś. - stwierdziłem - Jesteśmy przyjaciółmi, możesz mi wszystko powiedzieć. - oznajmiłem i pogładziłem jej rękę. - Mówiłem ci dużo o Shevy, a ty mimo dezaprobaty, wysłuchiwałaś mnie. Może i nie masz...nie mamy w sobie człowieczeńśtwa, ale mamy inne cechy. Cenię u ciebie lojalność, zdecydowanie, ale wiesz co tępię. Nie w Tobie - pokiwałem głową przecząco - W samym sobie. Jeśli nie sprawia ci to bólu to proszę opowiedz mi o swojej przeszłości i czasach w Rosji. - poprosiłem i dźgnąłem lekko Xanę, w miejscu gdzie powinien być popręg. Ta niespodziewanie ruszyła przed siebie, a Katherine musiała mocniej się chwycić jej czarnej jak heban grzywy.

Katherine? Czekam na ciekawe rozwinięcie historii.

Od Katherine - CD historii Jev'a

Spojrzałam na niego z dezaprobatą. Pokręciłam głową.
- Nie jeździłam konno od bardzo dawna - wyznałam. - Ostatni raz miałam bliższy kontakt z koniem, gdy... - zacięłam się. - Nie ważne. Po prostu nie chcę.
Uniósł brwi, ale nie cofną ręki.
- Jeszcze będę tego żałować - mruknęłam pod nosem i wsiadłam na Xenę. - Miałam kiedyś ogiera. Dostałam go od rodziców w prezencie ślubnym - uśmiechnęłam się mimowolnie. Dobrze wspominałam tamte czasy. - Ja i mój mąż często jeździliśmy sobie po paryskich lasach - uśmiech zbladł. - Mojego ogiera zagryzły wilki. Tak przynajmniej mówił mi mój małżonek. Później okazało się, że on nie mógł się powstrzymać i wypił jego krew - zacisnęłam pięść. - Nienawidzę go za to co mi zrobił, a jednocześnie nie żałuję, ani jednej chwili, którą spędziliśmy. Gdy prawda wyszła na jaw, poczułam się zdradzona. Przemienił mnie bez mojej zgody - wewnętrzna furia skrywana od wieków zaczęła się ujawniać. - Źle zrobiłam, że go zostawiłam. Powinnam wrócić i go zabić.
Nie wiedziałam, czy Jev słucha. Przez cały czas myślał i prowadził Xenę. Albo to ona prowadziła jego.
- Przepraszam - westchnęłam. - Nie powinnam cię zanudzać swoimi opowieściami.

Jev? Wenę mam, ale rozwinę ją dalej xD

Od Jev'a - CD historii Katherine

Nie wiedziałem co się z nią stało. Dlaczego nagle zawsze oziębła i opanowana Katherine wybiegła z lokalu powstrzymując szloch.
Westchnąwszy cicho, dyskretnie chwyciłem książki i schowałem ją w kurtce (co jak co, ale męska kurtka, ma zawsze dziesiątki kieszeni). Po chwili niepewnym krokiem do mojego stolika przyszedł ten sam kelner, jak to go nazwałem - Uczniak. I podał mi rachunek.
20 £ - widniało pod spodem, najwidoczniej Uczniak wziął mnie i Katherine na jeden rachunek. Posłusznie wyjąłem ze skórzanego grubego portfela 20 funtów, przy tym napręce dałem napiwek i wybiegłem.
Byłem głodny, musiałem jak najszybciej dostac się do lasu, by nie zaatakowac ludzi. Zmierzyłem w stronę "kuchni".
***
Zając, koza i borsuk - oto mój dzisiejszy obiad. Zwierzęta chyba wyczuły tą napiętą atmosferę i uciekły.
Kończąc z kozą zacząłem myślec o Katherine. Gdy zaczęliśmy rozmawiac o naszych zwierzętach, coś w niej pękło. Może dlatego, że jej zwierzę nie jest nieśmiertelne. Może poczuła ukłucie zazdrości, że mój towarzysz będzie żył wiecznie i nic mu nie zagraża. Jeśli Fiodor był krukiem, mieszkał w lesie. Jeśli Katherine chodziło o niego, powinna byc też w lesie. Włożyłem z palce do ust i zagwizdałem. Zza dwóch dębów wyłoniła się wysoka i smukła sylwetka czarnej jak noc klaczy z grzywą i ogonem tego samego koloru. Jej oczy lśniły radością i poufałością do mnie, a zęby błyszczały w świetle popołudnia, gdy rżała. Podbiegła do mnie (oczywiście była wyższa). Zwinnie wskoczyłem na jej grzbiet, na oklep i pogłaskałem jej grzywę. Ta ponowiła rżenie.
- Xana. - zamruczałem jej do ucha. Przekręciła do mnie głowę w stylu: "Jeśli nie masz jabłek, zsiadaj" - Mam. - zaśmiałem się cicho i podałem jej jeden kawałek szarlotki. Gdy go skonsumowała musnęła mnie nosem. - Potem. - oświadczyłem, na co ta parsknęła zniecierpliwiona. - Jedziemy. - chwyciłem jej grzywę i pociągnąłem lekko. Pobiegła...tam gdzie chciała. To ona mnie prowadziła.
***
Na pniu drzewa siedziała jasna postac odwrócona do mnie tyłem. Nie słyszała jak przyjechałem. Jej zwiewna biała sukienka sięgała kolan, a i tak za każdym podmuchem wiatru odsłaniała nieco więcej. Oczywiście miała na sobie mega wysokie białe obcasy, jakby inaczej. Wyglądała niewinnie i zmysłowe, ale była to jedynie przykrywka. Na ramieniu siedział jej czarny jak smoła kruk - Fiodor. Zauważył mnie i Xanę, ale nie odwrócił głowy.
Xana podtruchtała nieco bliżej aczkolwiek bezszelestnie niczym piórko unoszące się na wietrze. Dopiero wtedy Katherine przekrzywiła głowę by spojrzec. Pierwszym spojrzeniem obdarowała Xanę, która przybliżyła się do niej całkiem śmiałym krokiem, następnie stanęła dęba i wydała z siebie okrzyk radości. - Dzięki. - Zeskoczyłem z grzbiety klaczy i lekko ją poklepałem.

- Ty musisz byc Fiodor. - spojrzałem na kruka, na co ten zakraczał. - Jev. Wampir. Gośc, który przeszedł na inną dietę. Intelektualista. Hazardzista. Dobry bokser, damski kiedy trzeba. - puściłem perskie oko do Katherine. - No i przyjaciel Twej właścicielki. - posłałem jej łobuzerski uśmiech.
- Interesująca biografia - wycedziła moja przyjaciółka.
- Możecie nas zostawic samych? - zwróciłem się do zwierzaków. Xana i tak skubała wysoką trawę i nie wydawała się zainteresowana tematem. Fiodor bacznie obserwował mnie, Katherine i czarną klacz. Kruk zakrakał po raz ostatni tych dziesięciu minut i przysiadł na grzbiecie Xany. Kąciki ust Katherine nieco drgnęły w uśmiechu na widok mej pupilki i jej pupila. - Katherine... - zrobiłem pauzę - Zostawiłaś "Studium w szarłacie" - podałem jej ładnie oprawiony tomik
- Ach, dzięki . - po raz pierwszy chyba szczerze się uśmiechnęła
- Nie chciałem cię zdenerwowac tą rozmową o zwierzakach... - zagaiłem
- Chodziło o to...a pewnie nie zrozumiesz.
- Xana. - zawołałem klacz, która posłusznie przybiegła na moje wezwanie, przy okazji zrzucając z grzbietu drzemiącego Fiodora. - Xano. - spojrzełem na kruka, który po upadku nie mógł utrzymac się na nogac. Najwidoczniej dobry nastrój prysł jak bańska mydlana, bo na twarzy Katherine dostrzegłem zmarszczki. Katherine ujęła stworzonko w dłonie i przytuliła. - Daj mi go. - poprosiłem i wyciągnąłem ręce.
- Dośc już pomogłeś. - stwierdziła
Wywróciłem oczami i przytrzymawszy dziewczynę w talli by nie uciekała położyłem rękę na skrzydle Fiodora, natychmiast otuliła go kojąca i uzdrawiająca energia. Ten wybudziwszy się z lekkiego transu zakrakał i rozłożywszy skrzydła wzleciał ku niebu. Widząc jak Katherine martwi się o niego pozwoliłem sobie na komentarz.
- Tylko nie spóźnij się na kolację! - udałem głos Kathrine, na co ptak mnie obsrał.
Katherine parsknęła śmiechem. Wzniosłem oczy ku niebu i szybko wytarłem plamę na czarnej koszuli.
- Białe na czarnym! - zachichotała Katherine - Tak łatwo tego nie zmyjesz. - po chwili jasna kupa zaczęła śmierdziec.
- Shit! - zakląłem i ściągnąłem koszulę pod którą widniał mój nagi tors. - Szkoda, że na ciebie nie spadło. - zlustrowałem wzrokiem jej sukienkę. - Jedziemy na przejażdżkę? - rzuciłem okiem na Xanę. - Wszystko mi opowiesz, to czego nie rozumiem - dodałem i wyciągnąłem dłoń

Katherine?

poniedziałek, 28 lipca 2014

Od Katherine - CD historii Jev'a

- Wiem, ale to nie higieniczne pić z czyjegoś kubka - zrozumiał aluzję i odstawił kawę. - Bardzo chętnie poznałabym twoją klacz. Może nawet polubi Fiodora.
Posłał mi pytające spojrzenie.
- To mój kruk. Oswojony - westchnęłam. - Szkoda, że nie może być nieśmiertelny, jak twoja Xena.
Zaczęłam gapić się przez okno. Po chwili całkowicie zapomniałam o obecności Jev'a. Prawda była taka, że mój Fiodor był już bardzo stary. Byłam pewna, że niedługo nadejdzie jego czas. Nigdy nie sądziłam, że mogę kogoś jeszcze pokochać. Nigdy nie sądziłam, że będzie ktoś, kto zawsze mnie pocieszy i za kim będę cholernie tęsknić, gdy odejdzie. A Fiodor był moim najlepszym - zresztą jedynym - przyjacielem. Kiedy opuści świat żywych, pozostanę sama. Nawet Lindsay nie mogła się równać z moim skrzydlatym kompanem. Bo jeśli on odejdzie wszystko straci sens.
Poczułam pod powiekami łzy. Nie, nie mogłam się rozpłakać. Nie w miejscu publicznym. Nie przy Jev'ie, który pewnie uważa mnie za bezduszną istotę. A może taka była prawda? Może przeżyłam już tyle, że przestałam mieć normalne uczucia? A jednak kochałam Fiodora. I musiałam go natychmiast zobaczyć.
- Wszystko w porządku...? - zapytał niepewnie Jev.
Nie mogę się rozpłakać, powtórzyłam sobie w myślach. Zaczęłam się szybko zbierać i bez wyjaśnienia wybiegłam z kawiarni. W pośpiechu zostawiłam nawet moją książkę. Dopiero, gdy wyszłam i odbiegłam na kilka metrów, łzy zaczęły lecieć.

Jev? Brak weny...

Od Jev'a - CD historii Katherine

Zaśmiałem się cicho.
- Pani Aristow, nie śmiałbym. - uśmiechnąłem się szelmowsko, a ta parsyknęła śmiechem, trochę za mocno bo dwóch dystyngowanych klientów odwróciło ku nam swe zaciekawione twarze. Zdjąłem swoje przeciwsłoneczne okulary i położyłem na stoliku, gestem przywołując kelnera. Był on średniego wzrostu, młodego wieku, ogólnie wyglądał jak przeciętny uczniak. - Dzień dobry. - rzekłem śmiało
- Witam, co podac? - spytał
- Jedną Moch'a <nie wiem jak się pisze> do tego dwa kawałki szarlotki na wynos. - odparłem
Gdy kelner oddalił się na tyle by nas nie usłyszec Katherine zachichotała cicho znad Sherlocka Holmesa.
- Zasmakowałeś się w szarlotce? - spytała tonem babci, która była w stanie dac swemu wnukowi tyle ciastek ile zdoła, byle go uszczęśliwic.
- Xana lubi jabłecznik - oznajmiłem, zapadła cisza. Jednak Katherine była zbyt ciekawa by nie dowiedziec się kim jest właścicielka tego imienia. - To moja klacz. - kładąc nacisk na każde słowo uśmiechałem szeroko.
- Chyba nie na długo. - stwierdziła
- Na bardzo długo. Przeżyła setki lat. - oznajmiłem ściszonym głosem
- Jak to? - zaciekawiła się
- To nieśmiertelny koń. Gdyby wampir próbował zatopic w niej swoje kły, zostałby sam w połowie uśmiercony. W jej żyłach płynie trucizna, ale Xana to spokojny koń, choć nie głupi. Chcesz ją poznac? - zaciągnąłem długi łyk kawy, okazało się, że moja Mocha jeszcze nie przyszła, zasmakowałem kawy Katherine. - Masz gust. - uznałem

Katherine?

Od Katherine - CD historii Jev'a

- Czyżbyś czynił mi propozycję? Cóż, po tobie się tego nie spodziewałam, Jev - zaśmiałam się cicho. - Ale do jeziora iść nie zamierzam. Do tego poziomu się nie zniżę - zmarszczyłam brwi. - Muszę wyglądać okropnie.
- Przez grzeczność nie zaprzeczę - powiedział, idąc w kierunku miasta.
Szybko go dogoniłam i trzepnęłam w ramię.
- Czuję się teraz, jak prawdziwy wampir, a nie jak człowiek - wyznałam. - Kiedyś wampiry zachowywały się właśnie tak. Dziko, niebezpiecznie. Teraz prawie wszystkie polują w nocnych klubach. Nawet ja nie jestem tradycjonalistką - zerknęłam na niego z ukosa. - Oczywiście, nie mówię tu o tobie. Ty pewnie już dawno zapomniałeś, jak smakuje ludzka krew.
Nic nie odpowiedział. Zgadłam, że nie był to dla niego przyjemny temat. Westchnęłam głośno, ale już nic więcej nie powiedziałam.


Gdy umyłam się i pozbyłam się nieprzyjemnych ran, ubrałam się - co było dla mnie dziwne - w letnią, białą sukienkę do kolan. Świetne kontrastowała z moimi czarnymi włosami. Do tego włożyłam piętnastocentymetrowe obcasy w kolorze również śnieżnym.
Musiałam to wszystko z robić w moim domu w Londynie. Nie miałam ochoty jechać do Sheffield, szczególnie, gdy tak wyglądałam. Postanowiłam spędzić noc w o wiele mniejszej willi.
Nie miałam jednak ochoty na razie siedzieć i nic nie robić. Postanowiłam udać się do drogiej kawiarni niedaleko Big Bena, która zapraszała gości zapachem świeżo zmielonej kawy. A kawa była drugą rzeczą po krwi, którą najchętniej piłam. Nawet alkohol spadał niżej.
Dzień był upalny, choć dochodziła dwudziesta. Weszłam do kafejki i zamówiłam moją ulubioną latte. Humor znacznie mi się poprawił, a uśmiech nie znikał mi z ust. Usiadłam w ostatnim stoliku, choć wiele było jeszcze wolnych. Ta kawiarnia była za droga dla przeciętnie zarabiających ludzi. Dlatego ją lubiłam. Zawsze była pusta, a jednak wystarczająco pełna, by nie zbankrutowała. Na dwadzieścia pięć stolików, sześć, łącznie z moim, były zajęte. Cierpliwie czekałam na kawę.
Wyjęłam z biało-czarnej torebki książkę "Studium w szkarłacie". Prawda była taka, że uwielbiam Sherlocka Holmesa. Gdy kawa została już przyniesiona, czytałam, popijając ją raz po raz. Ogarnęła mnie wielka radość. Dawno nie czułam się tak spokojna i wyciszona.
Nagle mało oczekiwany gość przysiadł się do mojego stolika. Zerknęłam z nad lektury na Jev'a, który wpatrywał się we mnie z uniesionymi brwiami.
- Śledzisz mnie? - miało to zabrzmieć groźnie, a jednak wyszło całkiem niewinnie. Uh... Pieprzone szczęście zaczęło sprawiać, że przestałam być twarda. Składam reklamację!

Jev?

Od Jev'a - CD historii Katherine

Zaczekałem, aż Katherine się posili. Kątem oka obserwowałem jak wtapia śnieżno-białe kły w szyję, wprost w tętnicę człowieka i pije bez ogródek. Nie czuje żadnego bólu, nie ma wyrzutów sumienia. Ale ze mną było inaczej, pokarm dawał mi siłę, ale nie kontrolę nad sobą. Podczas picia tłumiłem w sobie wszystkie emocje, ale gdy już zakończyłem świat na nowe przybierał szare barwy. Dlatego wolałem przejśc na inną dietę, nie uzależniała, dawała tylko nieco siły i możnośc przetrwania.
Podeszła do następnego człowieka i zrobiła to samo. Tym razem nie patrzyłem, bo miała szkopuł z odnalezieniem dobrej żyły, krew młodego mężczyzny poplamiła nie tylko jego ubranie, ale i wszystko wokół. Wraz ze strojem oprawcy.
Przewróciłem oczami i czekałem jeszcze chwilę by pozbyła się ciał. W końcu oderwała się od ciała i otarła ręką twarz.
- Chodźmy stąd. - zagaiłem i ostatni raz spojrzałem w stronę leżących mężczyzn. Przekręciłem głowę by spojrzec na Katherine. Jej proste czarne włosy skołtunione w strąki były zlepione krwią. Jej twarz odżyła - znów była blada jak ściana, ale za wygląd można było ją ocenic potworem z koszmarów. Na czarnym obcisłym stroju też widniała krew, ogólnie królowała na niej. - Może skoczysz do jeziorka? - posłałem jej psychiczne spojrzenie i uśmiechnąłem się przebiegle.

Katherine?

Od Katherine - CD historii Jev'a

Bolało mnie wszystko. Bok, bark, ramię. Do wesela się zagoi, pomyślałam i zaatakowałam. Kątem oka zdążyłam jeszcze zerknąć na Jev'a. Radził sobie bardzo dobrze.
Uderzyłam łowcę w okolice żołądka. Wydał dźwięk, jakby chciał zwymiotować, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. Rzucił się na mnie z kołkiem w prawej ręce. Lewą miał przyciśniętą do ciała. Najpewniej była złamana. Chciał wbić mi ostrze w serce, ale zrobiłam szybki unik, a on nie zdążył się zatrzymać i wpadł na mały głaz. Potknął się o niego i uderzył twarzą o ziemię. Jęknął, wstając. Przez ten czas stałam z boku. Znałam zasadę "nie kopać leżącego". Gdy już się wyprostował, wbił we mnie nienawistne spojrzenie i spluną krwią.
- Nadchodzi twój koniec, demonie - warknął.
Prawie poczułam się urażona. Nazywali mnie różnie, ale nigdy nie porównywano mnie do wysłanników Piekła. Nie, to była inna bajka. Ja nawet nie byłam religijna.
- Załóżmy, że masz rację - mruknęłam, kiedy zaczął się zbliżać. Stanął, jak wryty. - Załóżmy, że mnie zabijesz. I co wtedy zrobisz? Zabicie mnie sprawi ci przyjemność? Równie dobrze, możesz użyczyć mi swojej krwi i w ten sposób stać się użyteczny. Spokojnie, nie będę cię zabijać - uniosłam ręce. - Po prostu dawno nic nie jadłam.
Wpatrywał się we mnie z niemałym zaskoczeniem. Pewnie jeszcze nie spotkał się z sytuacją, żeby wampir zaczął z nim pogawędkę. Ale wcześniej nie spotkał mnie.
- Nie dostaniesz mojej krwi - syknął w końcu.
Przewróciłam oczami.
- Dobra. To zostawię cię w spokoju, okej? - zasalutowałam. - Dziś nie mam ochoty już nikogo zabijać. Przekąszę coś na mieście. Ty możesz już odejść. 
Użyłam magii, to fakt. Nic dziwnego, więc, że posłuchał. Odwrócił się i udał się do tej chatki. Spojrzałam na Jev'a, który wciąż zmagał się ze swoim przeciwnikiem. Hym, moja moc była bardzo przydatna. Przez chwilę miałam ochotę odejść i mieć gdzieś, co z nim będzie. Jednak dotarło do mnie, że był moim człowiekiem - a raczej wampirem, ale nie było to teraz ważne - i nie mogłam go zostawić.
Jednak nie miałam problemu z czekaniem, ponieważ chwilę potem Jev walnął łowcę w głowę, sprawiając, że ten stracił przyjemność.
- Możemy już iść - burknęłam, niezadowolona, że nic nie zjadłam. Rozejrzałam się po ciałach nieprzytomnych osób, które pozostawił Jev. - Widzę, że nie miałeś ochoty nikogo zabijać - nagle wpadł mi do głowy pomysł. - To może dobrze dla mnie - podeszłam do byle jakiego nieprzytomnego człowieka i wbiłam mu kły w szyję.

Jev? 

Od Jev'a - CD historii Katherine

Od Jev'a c.d Katherine
Dobrze się bronisz, ale chróń klatkę piersiową, jeśli chodźmy kołek cię tam dotknie osuniesz się na ziemię i stracisz przytomnośc na jakiś czas. - poleciłem
Otoczyło mnie czterech mężczyzn ze wszystkich stron. Nie piłem krwi z ludzi, ani nie lubiałem zabijac, ale jeśli byłem w niebezpieczeństwie musiałem się do tego posunąc. Było by łatwiej gdyby jeden z nich nie wyciągnął karabinu, w którym były drewniane cząsteczki.
- Shit! - zakląłem głośno i ujrzawszy jak jedna kula po drugiej lecą wprost na mnie zrobiłem salto w bok, przy okazji rzucając się na jednego faceta. Szybko wyrwałem mu pistolet, najprawdopodobniej gościu był kimś ważnym w mieście. Tym bardziej nikt spoza małego kręgu wojny nie mógł się dowiedziec o wampirzej społeczności.
Wycelowałem kulę prosto w Ważnego Gościa, trysnęła krew, której zapach dosłownie wbił mi się w nozdrza. Gardło zaczęło potwornie palic, ale nie mogłem stracic panowania. Zwłaszcza, że trzech innych mężczyzn uzbrojonych w drewno planowało mnie zabic.
Dwoje przeciwników rzuciło się na mnie z niemałą siłą, ale i tak miałem więcej siły w jednym palcu niż oni razem. Jeden wbił mnie drewniany ołówek w kolano.
Syknąłem z bólu i szybko go wyjąłem. Poczułem jak wbijają mi kolejne gałązki w ciało. Z ran poleciała krew. Postanowiłem znieważyc ból i przejąwszy panowanie nad sytuacją i pistoletem zacząłem strzelac. Gdybym wbił kły w ich gardła euforia mogła by przejąc nade mną kontrolę. Ludzie padli na kolana, jeden mężczyzna z kulą wbitą w ramię, stracił przytomnośc, drugiemu kula wpadła i zatopiła sie w już wcześniej krwawiącej ranie, poszedł w ślady kompana i padł bez czucia na ziemię. Łypnąłem okiem przez ramię i zobaczyłem, że Katherine tak jak mnie został jeden przeciwnik

Katherine?

Od Katherine - CD historii Jev'a

- Rycerz się znalazł. - burknęłam. - I jakbyś chciał wiedzieć: Wcale nie chciałam zabić twojego przyjaciela. Nie zamierzałam nawet z niego pić.
Zmierzył mnie wątpliwym spojrzeniem.
- Nienawidzę zbyt słodkiej krwi - wyjaśniłam, uśmiechając się szarmancko. - A teraz idziemy! - ruszyłam. - Nie mogę się doczekać pomszczenia naszych braci.
- Skąd u ciebie takie słowa?
Nawet nie spojrzał w moją stronę.
- My, w Rosji, dbamy o swój honor.

Po jakimś czasie znaleźliśmy się przed małym, drewnianym domkiem. Zdziwiło mnie, że nie ma tam żadnego ogrodzenia, ani nic. Żadnych zabezpieczeń. To był zwykły domek leśniczego.
I co teraz? - spytałam go w myślach.
Teraz zaatakujemy - wyjaśnił.
A nie lepiej dać znasz o naszej obecności? 
Po co?
Tak będzie więcej frajdy. 
Spojrzał na mnie ostro, a ja uśmiechnęłam się rozbawiona.
Nie zapominaj kto tu jest szefem, Jev.
Nagle potknęłam się o niedostrzegalny sznurek. Oczywiście, jako wampir bez trudu go zauważyłam, ale było już za późno.
- Shlyukha - warknęłam, gdy z wnętrza domku wydobył się dźwięk dzwonka.
Od razu z chatki wyszedł chudy mężczyzna z koźlą bródką. Oczy miał tak czarne, że nie widać było źrenic. Na dodatek do pasa miał przypięte dwa srebrne kołki i strzelał do nas z karabinu.
Uśmiechnęłam się. Lubiłam takie akcje.
- Proszę pana - zaczęłam, unosząc ręce w obrończym geście. Zaczęłam się lekko przysuwać w jego stronę. - Uważam, że najpierw powinniśmy porozmawiać. Nie ładnie strzelać tak do ludzi.
- Nie jesteście ludźmi - syknął. - Jesteście krwiożerczymi bestiami.
- Wypraszam sobie - zaśmiałam się. - Nic nie łączy mnie z wilkołakami.
Wtedy strzelił. Głupek. Niby taki łowca... Powinien doskonale wiedzieć, że żadne naboje na nas nie działają. Przewróciłam oczami, gdy poczułam nieprzyjemne swędzenie. Nabój nie dał rady wbić mi się pod skórę. Mężczyzna zacisnął wargi i walną karabinem o ziemię. Wyjął kołki. Cóż. One mogły już coś zrobić.
- Katherine, odsuń się - nakazał mi poważnym głosem Jev. 
- Nie ty tutaj rządzisz - warknęłam i odepchnęłam mężczyznę, kiedy prawie wbił mi kołek w ramię. - Zapominasz się. Pamiętaj, że mogę na ciebie wydać wyrok, a będziesz najbardziej poszukiwanym wampirem w Wielkiej Brytanii!
Nie zdążył odpowiedzieć, bo z chatki wybiegło jeszcze trzech mężczyzn. Zrobiłam wielkie oczy. Tamten którego odrzuciłam wstał, a teraz wszyscy nas otoczyli.
Jakieś pomysły, Wasza Wysokość?  - syknął w myślach Jev.
Jeden - odpowiedziałam.
Ponownie uniosłam ręce do góry. Zaczęłam chodzić w kółko, pozyskując kontakt wzrokowy z każdym po kolei.
- Panowie - zaczęłam beztroskim głosem. - Nie szukamy kłopotów. Najlepiej, by było, jakbyście nas puścili wolno. Odrzucicie broń i się odsuńcie.  
Zrobili, jak powiedziałam. Zaczęłam ich oceniać wzrokiem. W końcu wybrałam najmłodszego. Krew młodych najlepiej smakowała.
- Może ty też skosztujesz tej ambrozji? - mruknęłam do Jeva.
Najwyraźniej nie miał na to ochoty, bo odwrócił wzrok. Już miałam wbić śmiertelnikowi kły w szyję, gdy nagle ostry ból przeszył moje ciało. Przegapiliśmy jednego człowieka. Wybiegł z chatki i rzucił we mnie kołkiem. Ostrze przejechało po moim boku. Krzyknęłam i złapałam się w ranie. W tej sposób przerwałam urok.
Mężczyźni otrząsnęli się i zaczęli walkę. Głównie skupili się na mnie, ponieważ byłam teraz osłabiona. Nie miałam już czasu, ani ochoty na zabawę. Skręciłam kark jednemu. Zerknęłam na Jeva. On też nie miał łatwo. Choć z moim piekącym bokiem, byłam w gorszej sytuacji. Drugi, z którym walczyłam, wbił mi kołek w ramię. Syknęłam, ale na szczęście nie było tak źle, jak z bokiem. Odepchnęłam go i wbiłam mu kły w szyję. Poczułam słodki smak jego krwi. I pewnie czułabym się najedzona, gdyby w tym czasie ktoś nie wbił mi kołka w bark.
Cóż. Chyba miałam dzisiaj pechowy dzień.

Jev?

Od Jev'a - CD historii Katherine

Co ty robisz?! - krzyknąłem do niej w myślach tak zjadliwym tonem, że aż wybałuszyła na mnie swoje oczy, iskrzące się niewinnością.
To dla naszego bezpieczeństwa, durniu. - warknęła
- Przepraszam, Scar. - oznajmiłem i gwałtownie aczkolwiek niewidocznie chwyciłem Katherine za ramię. Wyszliśmy normalnym tępem, tylnymi drzwiami. - Po co to robisz?! - spytałem, miałem ochotę jej przywalic, gdyby nie była dziewczyną.
- A jak ci się wydaje? - odpyskowała - Jak na zwierzęcego jesteś całkiem silny. Puszczaj. - syknęła i oderwała się ode mnie.
Westchnąłem głęboko, usiadłem i pomasowałem skroń.
- Wiem, co chciałaś zrobic. Zabić go! Ty naprawdę nie masz litości.
- Ty też zabijasz. - skwitowała
- Tak, zwierzęta. Myślałem, że jesteś mądrzejsza niż się wydaje - zlustrowałem ją wzrokiem. Miała na sobie krótką i obcisłą skórzaną spódnicę, która odkrywała górną połowę ud, nie mówiąc już o wyższej części, a do tego biało-czarną bluzkę na ramiączkach z mocno wyciętym dekoltem. Czarne włosy jak zwykle opadały kaskadą na plecy. - Czasami nie wiem co mam z Tobą zrobic. - załamałem teatralnie ręce. - Ale do rzeczy, co robimy?
Ta mnie nie słuchała, jej białka oczne co chwilia wywracały się do góry. Ręce trzymały gardło i zaciskały się na nim.
- Nikogo tu nie zjesz, zrozumiano? - zmarszczyłem brwi i w ułamku sekundy byliśmy już w lesie.
- Nie będę polowac na zwierzęta. - zaprzeczyła nim zdążyłem się odezwac.
- W lesie jest łowca, ma ze sobą zbiór drewnianych kołków zdolnych do przebicia serca. - wyjaśniłem i spoważniałem. - Pójdę tam z Tobą. - oznajmiłem
- Nie boję się - żachnęła się i pobiegła.
Paroma susami dogoniłem ją i chwyciłem za podbródek.
- Wiem, ale nie pozwole by coś ci się stało. - odrzekłem i uśmiechnąłem się przebiegle w stronę lasu.

Katherine?

niedziela, 27 lipca 2014

Od Katherine - CD historii Jev'a

- Panno Aristow, uważam, że powinna pani zapanować nad wampirami z Wielkiej Brytanii. Jako przywódczyni musi pani przestać zabijać swoje ofiary, a może i oni pójdą za pani przykładem i także zostawią ludzi w spokoju - już po raz drugi dzisiaj usłyszałam nieprzyjemny głos sekretarza, a jednak tym razem słychać było u niego nutkę zmartwienia. - Wierzę, że da sobie pani z tym radę, ale jeśli do miesiąca sytuacja się nie poprawi proszę po prostu odpowiednio ich odpowiednio ukarać.
Przygryzłam wargę. Wolałam, jak mi się nudziło. Teraz byłam... przygnębiona? Byłam pewna, że to nie ja sieję takie zamieszki, ponieważ zawsze działałam dyskretnie i nie rozszarpywałam gardła. Po prostu wbijałam w nie kły. Tak robili tylko amatorzy. Ciał moich ofiar nigdy nie znaleziono. Oj, już ja o to zadbałam.
- Obiecuję, proszę pana - powiedziałam całkiem szczerze. - Niepokoję się tą sytuacją. Niektórzy ludzie mogą zacząć coś podejrzewać i jeszcze z nami walczyć...
- Dokładnie - przytaknął. - Chciałbym również zwrócić uwagę, że już tworzą się takie koalicje. Pewnie słyszała pani o tak zwanych łowcach wampirów.
- Myślałam, że to tylko bujdy.
- Niestety nie. Zaobserwowano kilka martwych wampirów na obrzeżach Londynu. Niektórzy mieli przekłute serca, inni odcięte głowy.
Przełknęłam ślinę.
- Zadbam o to, żeby nie wszczęła się wojna. Przynajmniej nie na moim terenie.
- Mam taką nadzieję. Miłego dnia, pani Aristow.

Wróciłam do Londynu, choć nie miałam zamiaru wracać do niego przez kilka najbliższych tygodni. Poinformowałam Lindsay, z którą umówiłam się wcześniej, że jednak wieczorem do niej nie wpadnę. Nie miała mi tego za złe i nawet cieszyła się, że może spędzić popołudnie z bratem.
W Londynie były też całkiem dobre kluby i mogłam udać się na polowanie, ponieważ nie piłam krwi od trzech dni. Nie chciałam z niej zrezygnować. Po prostu od teraz postanowiłam nie zabijać swoich ofiar.

Jechałam swoim czerwonym McLarenem F1 przez londyńską ulicę. Stałam właśnie na światłach, gdy mój wzrok coś przykuło. We wnętrzu jakiegoś baru zauważyłam znajomą, męską sylwetkę. Uśmiechnęłam się pod nosem i skręciłam w tamtą stronę, łamiąc zasady ruchu. Zaparkowałam na krawężniku, także niedozwolonym miejscu.
Otworzyłam drzwi i weszłam do środka. Jev rozmawiał z jakimś staruszkiem. Rozmawiali, o dziwo, o tych atakach. Podeszłam bliżej, głośno stukając obcasami.
- Ja tam nie wierzę w wampiry - uśmiechnęłam się krzywo. Przybrałam beztroską maskę, choć we wnętrzu miałam ochotę się załamać.
Jev spojrzał na mnie, unosząc brwi, a staruszek obrzucił mnie pogardliwym spojrzeniem. Najwidoczniej nie spodobała mu się moja czarna, obcisła sukienka, która ledwo zasłaniała tyłek.
- Naprawdę. Jeden chciał mnie zaatakować - zapewnił.
Posłałam mu spojrzenie i dosiadłam się do nich. Nie wytrzymałam nawet dziesięciu sekund. Jak kelner mógł nie usłyszeć dzwonka ogłaszającego, że ktoś wchodzi. Westchnęłam.
- KELNER! - wrzasnęłam z całych swoich drzwi. Staruszek podskoczył i posłałam mu przepraszające spojrzenie. Chyba po drugiej stronie też się ktoś przestraszył, ponieważ usłyszałam dźwięk tłuczonej szklanki. - Ile można czekać!?
- Jesteś wymagająca... - burknął Jev, niezadowolony z mojego towarzystwa.
- Taka się urodziłam - skłamałam. Kiedyś sama z chęcią pomagałam innym. Stare czasy. - Kelner!
- Idę! - dobiegł do mnie dziewczęcy głos i długowłosa brunetka zaraz znalazła się obok mnie. - Czego pani sobie życzy?
Obrzuciłam ją spojrzeniem pełnym dezaprobaty.
- Wódkę z kolą - warknęłam. Miałam ochotę na coś pospolitego. - Szybko.
Zniknęła, wcześniej kiwając głową.
- Więc uważa pan, że wampiry istnieją...? - starałam się wskrzesić rozmowę.
- Tak. Przez moją wiedzę, będą próbowały mnie zabić. Jestem w niebezpieczeństwie.
- A jaką ma pan grupę krwi?
- AB.
Na mojej twarzy pojawił się cień uśmiechu.
- Strasznie słodka.
Zrobił wielkie oczy.
- Słucham?
Utrzymywałam z kim kontakt wzrokowy.
- Zapomni pan, że kiedykolwiek wierzył pan w wampiry. To brednie - powiedziałam, dodając moją unikalną magię.
- Bez wątpienia - pokiwał posłusznie głową. 

Jev?

Od Jev'a - CD historii Katherine

Całą noc spędziłem w lesie, na otwartej przestrzeni. Większośc częśc wpatrywałem się w gwieździste niebo. Leżałem na trawie i odnajdywałem poszczególne konstelancje. Jak to każdy wampir miałem zdolnośc skupienia się na naprawdę wielu rzeczach jednocześnie. Bez problemów odnalazłem i połączyłem gwiazdy w kształty w niecałe 5 minut. Potem leżałem bezczynnie nie mrużac oka na sekundę. Tak naprawdę nie potrzebowałem dużo snu, ale bywały czasy, no dekady gdy byłem straszliwie leniwy. Istnieły też takie lata gdy nie potrafiłem usiedziec w miejscu paru sekund. Większośc dnia spędzałem wtedy w pubach, koncentrując się głównie na bilardzie i nie zjedzeniu ludzkich kompanów.
Gdy już świtało postanowiłem udac się na jeszcze jedno polowanie przed udaniem się do miasta. Co prawda byłem opanowany, ale nigdy nie wiadomo kto planowałby mnie podpuścic. Niektórzy Londyńczycy byli bardzo przesądni.
***
11:00
Polowanie na niedźwiedzia nieco mi się przedłużyło, wziąłem jeszcze kąpiel w jeziorze i umyłem czarne włosy. Przejrzewając się w oknach sklepów uznałem, że wyglądam jak niebezpieczny i przystojny mężczyzna. Taki też byłem. Wchodząc do dosyc znanego pubu Waterloo postanowiłem spędzic w nim większośc dnia w samotności, o ile mi się to uda. Spokojnym krokiem podszedłem do lady za którą stała wysoka brunetka o brązowych, podchodzących pod pomarańcz oczach (zastanawiałam się czy nie jest jedną z nas, ale wciągając jej zapach w nozdrza uznałem, że to tylko natura obdarzyła ją urodą i krągłościami).
- Dzień dobry. - powitałem ją i usiadłem na obrotowym krzesełku.
Miała na sobie szmaragdowy top bez ramiączek i dżinsowe szorty, jej brązowe proste włosy sięgały do bioder. Nigdy nie lubiłem kobiet z zbyt długimi włosami, wydawały mi się takie przesadzone.
Zlustrowała mnie wzrokiem i wyszczerzyła białe zęby w uśmiechu.
- Dzień dobry. - poszła w moje ślady - Co podac? - zapytała z szelmowskim uśmiechem
- Na początek shandy. - zamówiłem. Była to mieszanka piwa i soku imbirowego. Słodkie.
- Dobry wybór. - oznajmiła - Coś jeszcze?
- Na razie nie, dziękuje. - odparłem. Nie wiedziałem, czy barmanka będzie mi towarzyszyc, ale postanowiłem byc obojętny na dalsze podrywy.
W odpowiedzi zaśmiała się cicho i odeszła by po chwili powrócic z kuflem piwa.
Podziękowałem jej i zrozumiawszy, że tylko ja i sześciesiecioletni mężczyzna jesteśmy w barze wiedziałem, że dziewczyna nie da mi spokoju. Wziąłem poranną gazetę z lady i zacząłem czytac.
Na szyldzie gazety wyróżniały się:
"Ataki. Ludzie z rozszarpanym gardłem? Czyżby kolejna tragedia?"
Zakląłem cicho i znalazłszy artykuł począłem jego czytanie.
Ponad miesiąc temu znalazły się dwie osoby z rozszarpanym gardłem, policja postanowiła puścic tę sprawę w zapomnienie, ale tak właściwie londyńczycy nie zapomnieli o ubiegłych dekadach. Pół wieku temu miała miejsce krwawa epidemia. Sądzono, że to zwierzęta chore na wścieklizne są zdolne do zabicia człowieka w tak brutalny sposób, ale dziennikarze spotykając się ponownie, na własne oczy z martwymi ludźmi z dwoma dziurkami na skórze, szczególnie na szyi wiedzą, że to nie zwierzęta. Do miasta powróciły stwory rodem z koszmarów. Prosimy o zaopatrzenie się w drewno.
Tym razem wymówiłem zakląłem głośno tak, że długowłosa kelnerka aż podskoczyła.
- Co się stało? - zapytała odsuwając ode mnie pustą szklanicę po shandy. - To aż tak działa? - wybałuszyła oczy
Westchnąłem.
- Nie. - zaprzeczyłem próbując opanowac gniew. Jak Katherine mogła pozwolic na tak masowe ataki? Może ona sama była ich sprawcą? - Tylko... - nie miałem pojęcia jak wytłumaczyc moje uniesienie. Zaśmiałem się uspokajająco. - Zły poranek. - wzruszyłem ramionami.
- Ach, każdemu się zdarzy. - puściła do mnie perskie oko.
- Seledie! Natychmiast marsz do kuchni! - usłyszałem głośny krzyk
- Przepraszam - uniosła ręce w geście kapitulacji.
Rozległy się krzyki i donośne stuknięcia naczyń o podłogę.
- Dzień jak codzień. - przyznał znad gazety sześdziesieciolatek.
- Jak to? - spytałem zaciekawiony
- Seledie to młoda dziewczyna - przyznał - Kiedyś była zamężna, póki jej partnerowi stwór nie rozszarpał gardła. Wnętrzności pozostały, a krew wyparowała. - zaśmiał się gorzko - Teraz jej teściowa obarcza winą Seledie za tą katastrofę. Biedna dziewczyna! - przerwał na chwilę gdy usłyszeliśmy litanie przekleństw, tak gorzkich, że nawet wampir by się zmieszał. -
Poczułem ucisk w żołądku.
- Scar - wymówił swoje imię tak jakby nie było w nim "r".
- Jev. - podałem mu rękę, przyjął ją.
- Powiedział pan stwór? - zagaiłem
Westchnął zmieszany.
- Możesz uznac to za zabobon, ale widziałem wampira - ostatnie słowo wypowiedział niemal szeptem - Wiem, że żyją wśród nas udając naszych powierników, a pod osłoną nocy. - wykonał dziwny gest. - Hap! Polują. - zaśmiał się cierpko.
Usłyszałem kroki, osoby podążającej w naszą stronę.
Katherine, a kto inny.
- Ja tam nie wierzę w wampiry - oznajmiła z przekąsem wampirzyca.

Katherine?

sobota, 26 lipca 2014

Od Katherine - CD historii Jev'a

Gdziekolwiek jesteś... Znajdę cię.

Obudziłam się zalana potem. Znałam głos, który przemawiał w moim śnie. Byłam nawet prawie pewna, że to wcale nie był sen. Że głos był prawdziwy. Cholera. Wiem, że go słyszałam, ale nie mogłam sobie przypomnieć, gdzie...
Naprawdę rzadko zdarzały się momenty, w których się martwiłam lub nie wiedziałam, co robić. Właśnie teraz był taki moment. Nie mogłam się skupić na dalszym śnie. Przez resztę nocy leżałam bezsennie.

Następnego ranka także nie mogłam o tym zapomnieć. Starałam się robić wiele rzeczy jednocześnie, byle wybić sobie to z głowy. To był tylko durny sen. Tak. Na pewno.
Zrobiłam sobie latte i usiadłam na kanapie z książką. Dzisiaj miałam dzień wolny, więc spokojnie mogłam sobie poczytać Sherlocka Holmesa. Nie miałam potrzeby jechać do Londynu. Mogłam zostać w Sheffield.
Zero problemów. Nikt niczego ode mnie nie chciał. Wszyscy dali mi spokój.
Nie mogłam się skupić na lekturze. To było podejrzane. Zmrużyłam oczy i objęłam wzrokiem wszystko uważnie. Moje spojrzenie sięgnęło telefonu. Była już dziesiąta, a on się nie odezwał. Normalnie do tej pory zadzwonił, by już jakieś pięćdziesiąt razy.
Wstałam i zaczęłam chodzić po pokoju. Co się mogło stać? Nie lubiłam nic nie robić. Nie lubiłam siedzieć bezczynnie.
I nagle, jak na zawołanie zadzwonił stacjonarny. Odetchnęłam z ulgą i podbiegłam do niego. Przytknęłam słuchawkę do ucha.
- Tak?
- Pani Aristow? - usłyszałam męski głos po drugiej stronie. - Słyszała pani o czymś takim, jak dyskrecja?
Uniosłam brwi. Nie miałam nawet pojęcia, z kim rozmawiam.
- A z kim mam przyjemność...?
- To nie jest teraz ważne - warknął nieznany głos. - Chciałbym, aby pani bardziej stonowała swoje polowania. Pani wysłannikom się to nie podoba. Powinna pani nieść przykład.
O, cholera. To pewnie był jakiś sekretarz owych wysłanników. Miałam przerąbane.
- Co pan rozumie przez "nieść przykład"?
- Starać się być autorytetem dla innych wampirów - odpowiedział, choć wyczułam nutkę rozdrażnienia. - To tyle, panno Aristow. Miłego dnia.
- Ale... - chciałam coś dodać, ale ten cymbał się rozłączył. - I masz ci babo placek - mruknęłam do siebie.

Jev? Brak weny ^^

Od Jev'a - CD historii Katherine

Ledwo zdążyłem odpowiedzieć na pożegnanie Lindsay odpaliła swą boską furę i wyjechała z zaułka w ułamku sekundy. Przewróciłem oczami i zwróciłem się do Shevy.
- Idziemy. - poleciłem chłodno i wziąwszy ją pod ramię wyprowadziłem zgodnie z radą Kateriny w las. Szliśmy, a raczej biegliśmy zamaszystym krokiem, podczas którego nie odezwałem się do niej ani słowem. Gdy zagłębiliśmy się w pustkę puściłem ją i odwróciwszy wzrok zacząłem mówić:
- Nie chcę cie więcej w moim życiu. Te wieki bez ciebie były dobre, następne też będą.
- Jev... - załkała - Jeśli sobie tego życzysz...
- Tak - odparłem prędko - Idź zapoluj.
- Na? - spytała, jakby ode mnie to zależało
- Nie obchodzi mnie Twoja dieta. - stwierdziłem
- Jev! - krzyknęła i wpiła boleśnie ostre pazury w moje ramię - Proszę, nie odchodź - wspięła się na palcach by pocałować mnie w usta.
- Nie. - odsunąłem ją lekko, by nie zdążyła nawet mnie musnąć
Popatrzyła na mnie wyczekująco.
- Żegnaj! - rzuciłem na odchodnym i wybiegłem z polany. Zauważyłem, że ta mnie nie goniła. Usłyszałem tylko wampirzy szloch i kroki w przeciwną stronę do mojej.
- Żegnaj. - wyszeptałem i poszedłem na polowanie.

Katherine?

poniedziałek, 14 lipca 2014

Powroty.

Widzę, że Nat osoby piszące więcej, niż trzy wykrzykniki mają zaburzenia psychiczne wróciła, a więc cieszmy się dniem i radujmy się nim! Jak pewnie się domyślacie- ja też wróciłam :)  Myślę, więc, że będzie fajnie. <3


-Amziol :3 

czwartek, 10 lipca 2014

Wróciłam!!!!!

Hej Haj Heloł! ^^ Jakaż radość znów dobrać się do laptopa i pisać!
Tak, Wasza Kochana Natalie WRÓCIŁA!!!
Po 10 dniach tułaczki po Zakopańcu wróciłam!!!! Jak ja się stęskniłam!
Zaraz nadrobię zaległości :3

środa, 2 lipca 2014

Nieobecność. Kolejna.

Graczka Rihanna111 będzie nieobecna do 19 lipca.

-Amzi

WAŻNE.

Jutro wyjeżdżam i nie będzie mnie przez jakiś czas. Blog pewnie będzie chwilowo zawieszony. Myślę, jednak, że Natalie wróci szybciej, niż ja.
Do dzisiaj jeszcze można wysyłać mi opowiadania i formularze!

-Amzi

wtorek, 1 lipca 2014

Od Katherine- CD historii Jev'a

Jednocześnie prychnęłam i parsknęłam śmiechem. Skłoniłam się teatralnie.
-Miałam dług. Za tą listę. Właściwie to już ci ją zabrałam. A raczej ukradłam, bo tym nie wiedziałeś. A z resztą... I tak należała do mnie- swoje filozoficzne myśli odłożyłam na bok. Zerknęłam z dezaprobatą na wampirzycę.- Wywieś tą dikar gdzieś w głuszę. Tam się poczuje najlepiej- oderwałam od niej wzrok i zetknęłam się spojrzeniem z Jev'em.- A co do ciebie. Następnym razem jak poprosisz mnie o przysługę, będę żądała czegoś w zamian.
Nie odpowiedział, a ja zaczęłam iść w kierunku ulicy.
-A nie wątpię, że będziesz czegoś ode mnie chciał.
Wyjęłam telefon i na napisałam SMS'a do Lindsay. Moja "przyjaciółka" dojechała na miejsce moim krwistoczerwonym McLarenem F1 w dwie minuty. W trakcie tego czasu Jev i wampirzyca mogli coś do mnie mówić, tylko jak zwykle nie słuchałam.
Pomachałam im, nawet na nich nie patrząc.
-Do swidania!

Jev?

Od Jev'a- CD historii Katherine

Spojrzałem na Shevy.
- Co jej zrobiłaś? - zapytałem patrząc jak ta załamuje ręce i łka.
Wampirzyca wzruszyła ramionami, w głowie było jej tylko jedno.
- No cóż...Oprócz szkicowania interesowałem się medycyną, póki nie stałem się tym kim jestem. - rzekłem - Iż nie mogę pracować w szpitalach, moje hobby z człowieczeństwa przeniosło się na wampiryzm i uczyniło mnie...
- Kimś w rodzaju medyka-wampira? - zgadła Katerina
- Mhm. - pokiwałem głową i ostrożnie podszedłem do dziewczynki. - Nie bój się. - szepnąłem, a ta wydała z siebie przeraźliwy jęk.
Katerina usiadła w dystansie od Shevy, ale nadal miała ją na oku i zaczęła się przyglądać, jakby była w teatrze. Posłałem jej spojrzenie pełnie niedowierzenia.
- Może jeszcze popcorn? - zapytałem gdy ta rozsiadła się i wklepiła oczy prosto na mnie i dziewczynkę zapewne w nadziei, że zobaczy mnie w akcji polowania.
- Nie bój się. - powtórzyłem i chwyciłem malutką dłoń
- Monster! - krzyknęła
Spojrzałem jej w oczy i nakazałem:
- Uspokój się, nic się nie dzieje. - jej źrenice lekko się zwęziły - Pomogę ci.
Pokiwała głową na znak zrozumienia, a ja przytknąłem ręce do jej kolana i zacisnąłem mocniej, skupiwszy się na uzdrowieniu dzieciaka. Minęło kilka sekund, a dziewczynka mogła już spokojnie stanąć na nodze, gdyby nie paraliż strachu. Rozpocząłem wymazywanie pamięci, które było podobne do poprawiania opowiadania. Usunąć zbędne słowa, tak by nie naruszyć czegoś istotnego. Po chwili szaleńczy krwotok także i z nosa ustał, a dziewczynka popatrzyła na mnie z wdzięcznością. Gdy wychodziła nie spojrzała na dwie kobiety siedzące w kącie, i dobrze.
Katerina otworzyła usta by skomentować zajście, ale przerwałem jej w pół słowa.
- Zanim coś powiesz, poprawka. Zanim mnie skrytykujesz, chcę ci podziękować za to. - wskazałem podbródkiem Shevy.

Katherine?