Następny dzień był bardzo upalny, co było dość przykrym zjawiskiem.
Pomimo gorąca musiałem chodzić opatulony, by nikt nie wyczuł, że moja
skóra nieco pobłyskuje. Czułem się ogólnie do kitu, ale musiałem
zachować klasę. Postanowiłem przejść się do miasta, do tego pubu, w
którym spotkałem Scar'a i młodą wdowę-kelnerkę. Chciałem dowiedzieć się
więcej o tym tajemniczym miejscu, ale nie miałbym nic przeciwko shandy z
poranka.
***
Przekręciłem gałke drzwi i wślizgnąłem się do restauracji niczym cień.
Nawet dzwonek nie zadzwonił, który miał informować o przyjściu klienta.
Za ladą stała ta sama Długowłosa, na mój widok nieco się rozchmurzyła.
- Dzień dobry - wychrypiała. Wyglądała dość koszmarnie, czułem bijący
ból od niej. Miała na sobie białą bluzkę z doskonale ułożonym
kołnierzem, czarną spódnicę i tego samego koloru rajstopy, buty na
lekkim obcasie i apaszka owiniętą wokół szyi. Jej makijaż był
niestaranny.
- Witam. - uśmiechnąłem się i kątem oka zerknąłem na dawne miejsce staruszka.
- Cześć, młodzieńcze. - pomachał do mnie. Pokiwałem głową na znak, że go widzę i zaraz przyjdę.
Zmartwił mnie nieco ponury nastrój w knajpie.
- Co podać? - spytał Długowłosa
- Dwie shandy. - puściłem do niej oczko.
- O.o.o - zawołał Scar - Ja nie pije.
Nie odpowiedziałem, wiedziałem, że i tak się skusi na piwo z oranżadą.
- Już podaje - orzekła i szybko napełniła dwie zgrabne szklanki.
- Coś nowego? - spytałem rzucając okiem na gazetę.
Wzruszyła ramionami.
- Niewiele. Znaleziono parę ciał w pobliżu starego cmentarzyska. -
wskazała wers w gazecie, na którym widniało to samo. - Interesuje się
tym pan? - zapytała
- Jev, nie pan. - odwróciłem kota ogonem.
- Seledie. - podała mi rękę, ale ledwo ją uścisnąłem odskoczyła ode mnie i wyszeptała rozpaczliwie - Demon.
Scar jak na staruszka dość szybko się poruszał bo w parę sekund znalazł się obok mnie i położył nam ręce na ramionach.
- Seledie! - wrzasnął kobiecy głos, a ta posłusznie pomaszerowała ku
kuchni. Krzyk. Przeprosiny. Płacz. To chyba było na porządku dziennym.
- Ech... - westchnął Scar - Usiądźmy - złapał szklankę shandy i potruchtał do swojego stolika.
- Co się stało? - niezbyt łapałem czemu nazwała mnie demonem, ludzie nie mogli nas wyczuwać.
- Jev... - zaśmiał się Scar - Dobrze wiesz.
Nie za bardzo, ktoś mi to wyjaśni?
- Twoja przyjaciółka rzekomo nie wierzy w wampiry, ja wierzę i widziałem
parę takich. Wiem, kim jesteś, Jev. - oznajmił całkiem spokojny.
Spodziewałem się krzyku, walenia mnie po twarzy, wyciągnięcia drewna.
- Mylisz się.
- Próbowała mnie zahipnotyzować, ale noszę przy sobie gałąź białego
dębu. - ciągnął dalej, no tak, białe drewno. - Myślałem, że wampiry są
bardziej spostrzegawcze. - zaśmiał się
- Nie kwestionuje w ich umiejętności, nie drażnij, nie nachodź. -
poradziłem mu. - Nie skrzywdzę cię, ale nie mogę tego powiedzieć o
reszcie. Jesteś w niebezpieczeństwie, na Twoim miejscu nie chwaliłbym
się tą wiedzą. - zmarszczyłem brwi.
Uniósł ręce w geście kapitulacji.
- Hola, hola, chłopcze. Spokojnie. Chcesz wiedzieć co się stało Seledie? - spytał
- A wyglądam na idiotę? Zaatakował ją wampir. - sam sobie odpowiedziałem
- Tak, teraz na każdego nieznajomego tak dziwnie reaguje.
- Mnie zna. - odparowałem jak uczniak.
- Ale wyczuwa tę aurę tajemniczości.
Westchnąłem głęboko.
- Chyba muszę już iść. - upiłem ostatni łyk piwa i wstałem, mężczyzna
chwycił mnie za rękę. - Poczekaj. - poprosił - Chciałem ci powiedzieć,
że rada miasta niedługo zarządzi coś w rodzaju obławy na wampiry.
Przypilnuj swych braci by nie dopuszczali się tak karygodnych czynów.
- Oni nie są moimi braćmi. - żachnąwszy się wybiegłem z pubu.
***
Nie wiedziałem co o tym wszystkim mam myśleć. Obława ze strony rady.
Walka wampirów z wampirami. Niższa rada i wyższa. Siedziałem na ławce w
parku i rozmyślałem nad tym badziewnym życiem. Postanowiłem posiedzieć
tu jakiś czas, a pod wieczór udać się na polowanie. Poszukałem w głowie
informacji na temat białego dębu. Białe drewno było szkodliwe dla
wampirów, wbicie go w jakąś część ciała nie zabiłoby, ale mogłoby
doprowadzić do stracenia przytomności przez wampira. Odpychało klątwy i
hipnozy. Starzec tylko udawał, że posłuchał Katherine. A jeśli rada
miasta też nosi ze sobą białe drewno? Kim jest Scar i czego tak naprawdę
chce? Zapadał już zmierzch, więc postanowiłem pojechać do Katherine i
opowiedzieć jej o białym dębie. W parku spacerowały zakochane w sobie
pary, więc musiałem udać się na skraj lasu.
***
Pstryknąłem w dwa palce i zagwizdałem cicho. Moja klacz bezszelestnie przygalopowała ku mnie.
- Xana. - pogłaskałam ją po głowie - Co u ciebie? - w odpowiedzi lekko
zarżała i jak zwykle szukała u mnie jedzenia. - Wybacz. - skrzywiłem się
- Tym razem nie buchnąłem szarlotki. - pokręciłem głową, a ta zrobiła
nadąsaną końską minę. - Jedziemy na przejażdżkę - oznajmiłem i
wskoczyłem na jej grzbiet. - W prawo, w lewo i w drzewo. - zaśmiałem się
głośno, a ta z zaskoczenia podrzuciła mną i prawie wypadłem z "siodła" -
Do Katherine - poprawiłem się szybko, a ta pogalopowała instynktownie.
***
Zatrzymałem się na werandzie i pozostawiłem Katherine w ogrodzie.
- Smacznej kwiaciarni. - pożyczyłem jej, kiedy ta zaczęła wypluwać gałąź
róży bo nadziała się na kolce. Wzniosłem oczy ku niebu była pełnia.
Nagle ujrzałem rozbłysk świateł, czerwony dywan i specjalną lonżę.
Katherine zorganizowała sobie garden party czy galę rozdania oscarów?
Raczej obie imprezy.
Ech, co za kobieta.
Jakiś mężczyzna przyjmował gości. Stanąłem przed nim i przedstawiłem się
- Jev Roth. - gościu uniósł brwi i jego wzrok poszybował na listę. -
Jesteś z Elity? - spytał przeglądając drugą, trzecią, czwartą,
osiemnastą kartę!
- Tak, szef śmietanki towarzyskiej i dobrej zabawy. - wyszczerzyłem się w
uśmiechu. - Wpuścisz mnie czy nie? - nie był to pytanie bo
przeskoczyłem czerwoną taśmę i uśmiechnąłem się do niego triumfalnie. -
Dzięki. - poklepałem go po ramieniu.
Weszłem do domu, wszyscy byli ubrani elegnacko, ja miałem na sobie
czarną koszulę, tego samego koloru spodnie i czarne buty Caterpillar
Parkdale. Wzrokiem odszukałem Katherine. Stała i uzgadniała coś z
kelnerem, jej rozmowa była ożywiona, a ona sama świeciła blaskiem - jej
suknia strasznie błyszczała. Gdy skończyła grozić kelnerowi podszedłem
do niej i uniosłszy brew zapytałem:
- Oscary rozdajesz? - rozglądnąłem się po pomieszczeniu jeszcze raz - Mi by się należał za urodę. - zaśmiałem się
- Chyba za wścibskość.
- Nie dostałem zaproszenia. - pokiwałem głową przecząco. Wtedy kelnerka
przyszła z białym winem. Sięgnąłem po kieliszek, Katherine również.
Sącząc wino z niego ciągnąłem - Spotkałem wczoraj Twojego kochasia, mam
nadzieję, że dzisiaj będzie grzeczniejszy i ranki się wygoją. -
zaśmiałem się psychodenicznie. Chciałem jej dopiec, nie dlatego, że mnie
nie zaprosiła na to durne przyjęcie, ale zebrały się we mnie dziwne
uczucia. - I tak, świetne przyjęcie. - zauważyłem z sarkazmem - Och -
westchnąłem teatralnie - Pan Andre nadchodzi. - pokazałem jej
podbródkiem mężczyznę, który wszedł do holu. Miał na sobie smoking, a
jego czarne włosy były zaczesane do tyłu. Szedł z obstawą w stylu
"minigang vampire". Odwróciłem się i odszedłem w stronę pobratymców.
Katherine?