Ta historia wydarzyła się kilka dobrych lat temu. Do tej pory wspominam ją z dreszczem strachu i nadzieją, że nigdy więcej się nie powtórzy. A wiadomo, że wampiry naprawdę rzadko się czegoś boją.
Przebywałam wtedy w Paryżu. Miejsce to mogłoby się kojarzyć niewątpliwie z romantyzmem i bagietkami. Mi, jednak kojarzy się ono źle. Nawet bardzo źle. I przyznam nawet, że nie ma to powiązania z moim byłym mężem - również Francuzem. Ale przecież nie o nim mam opowiadać, prawda? Zajmijmy się sytuacją z 1810 roku, kiedy to Józefina - pierwsza żona Napoleona - zmarła. Jednak tym powodem wcale nie było zapalenie płuc. Och, nie. W tamtych czasach ja i Napoleon mieliśmy mały romansik, a ja - jako, że nie lubiłam się dzielić i nadal nie lubię - postanowiłam zatruć ją dymem. Postarałam się, jednak, aby wszystko wyglądało na zapalenie płuc. Po śmierci żony Napoleon pogrążył się w rozpaczy, lecz nie trwała ona długo, ponieważ szybko przypodobał sobie Marię Ludwikę Austriaczkę. Oczywiście, było to zaraz po tym, jak postanowiłam rzucić go w imię celibatu - który (jak można się domyślić) nie trwał długo.
Niecały rok później postanowiłam wyjechać z Francji. Jak się okazało - nie było to takie proste. Dzień przed moim wyjazdem wyszłam pożegnać się z moją dobrą, śmiertelną przyjaciółką - Florence. Gdy wróciłam do domu, zaznałam szoku. Panował tam kompletny chaos. Krzesła były powywracane, firanki rozdarte, książki wyrzucone z półek. Moja pokojówka leżała na podłodze nieprzytomna.
Przez kilka minut chodziłam po domu i starałam się złapać zapach włamywacza, jednak nic nie wyczuwałam. W końcu, gdy sama się poddałam - wezwałam straż. Nie taką ludzką, ale wampirzą. Ta nadawała się bardziej. Przeprowadziłam się do Florence, ponieważ mój dom nie nadawał się już do mieszkania.
Mijały tygodnie, a wampirzy strażnicy nadal do niczego nie dochodzili. Wreszcie poddałam się i uznałam, że do niczego już nie dojdą. Nadszedł czas na wyjazd z Paryża. Nie mogłam dłużej tu zostać i modlić się o jakiekolwiek poprawy w śledztwie. Dałam sobie spokój i już niedługo potem pożegnałam Florence na stałe, wsiadając do karocy, mającej mnie zawieść do najbliższego portu, z którego wypłynę statkiem do Anglii. Byłam bardzo podekscytowana, ponieważ nigdy tam nie byłam. Jakiś czas temu poznałam miłego wampira o nienagannych manierach. Nazywał się Christopher. Już pewnie kojarzycie to imię z poprzednich retrospekcji. Tak, dokładnie. Był to brytyjski dżentelmen o potężnym klanie wampirów. Szybko się z nim zaprzyjaźniłam, a on zaproponował mi stanowisko swojej prawej ręki. Nie mogłam odmówić. Był jednym z najbardziej wpływowych wampirów w Europie. Razem z dwoma innymi wampirami rządzili Wielką Brytanią.
Dobra, dosyć zbaczania z tematu. Jak zawsze moja arogancja nie mogła przegapić okazji, by pokazać ile dostała w spadku po Christopherze.
Dotarliśmy do kresu kraju. Tam już czekał na mnie Christopher ze swoją eskortą i ogromnym statkiem. Z wielką przyjemnością i uśmiechem na ustach - ponieważ wtedy moje PMS nie sięgało takich wielkich szczytów - wsiadłabym na pokład. Właśnie, WSIADŁABYM. Co z kolei oznacza, że tego nie zrobiłam. Dlaczego?
A czy i wy wsiedlibyście na pokład, kiedy nagle przed wami pojawia się postać, której poza ta wami nie widzi nikt? Postać jednocześnie tak znana i odległa?
Widziałam tylko jej zarys i blade barwy, ale zapamiętam każdy szczegół do końca życia. Była tak samo piękna i dumna, jak ostatnio. Jej skóra była niczym marmur. Policzki idealnie zaróżowione, tak samo usta. Oczy - niegdyś śmiejące się - były jednak groźne i żądne zemsty. Długie włosy były uplecione w niedbały kok, a na ciało była narzucona bezkształtna, biała suknia. Pobrudzona prochem i ziemią.
Józefina.
Wyszeptałam jej imię cicho. Wystarczająco cicho, by Christopher i jego zgraja nic nie usłyszeli. Ale ona - a i owszem - usłyszała. Uśmiechnęłam się drapieżnie i przemówiła. A jej słowa zapamiętam do końca życia.
"Nie jesteś do końca nieśmiertelna, moja droga. Każdy kiedyś umiera, nawet tacy jak ty. Tutaj nie mogę zrobić ci nic zrobić, ale tam...? Poczekam na ciebie. Nie martw się."
Po czym zniknęła i nigdy więcej jej nie widziałam.
Christophera zmartwiła moja mina i lekko potrząsną moim ramieniem. Obudziłam się z transu, zwracając na niego wzrok.
"Czy wszystko w porządku?", zapytał.
Pokiwałam wolno głową.
"Nigdy nie płynęłam statkiem.", skłamałam.
Oczywiście - wiedział, że to kłamstwo. Sam niegdyś płyną ze mną z Grecji do Włoch. Nie chciał chyba o tym wspominać, ponieważ tylko skinął głową, zaciskając usta w wąską linię. Następnie uśmiechnął się i wziął mnie pod ramię, prowadząc na pokład.
"Katherine. Właśnie zaczyna się dla ciebie nowe życie. Cudowne bale, wielka potęga i mnóstwo adoratorów. Możesz sobie wyobrazić, ile osiągniesz będąc moją zastępczynią?"
"Nie.", odpowiedziała kobieta, którą niegdyś byłam.
Ta, którą jestem teraz odpowiada: To wszystko już mam. A co z nieśmiertelnością?
____
Takie opowiadanie na halloween. Wiem, że mało straszne, ale nawet, gdy to pisałam wzdrygnęłam się, ponieważ mam straszy lęk przed duchami. :P