Powietrze było lekko przyduszone i tak napięte, że można, by wciąć tasak i pokroić je na małe kawałeczki. Ale tak tylko działała moja chora wyobraźnia. Co prawda, nie było intensywnych, migających świateł, ale całość uzupełniała niezwykle głośna muzyka, która mogła sprawić, że osoby o wyostrzonym zmyśle słuchu, mogły dostać upośledzenia słuchowego.
Siedziałam na miękkiej, skórzanej, ciemnoczerwonej kanapie w kącie lokalu o nazwie "Chesters". Eileen opowiadała, iż bywają tu oni w niemal każdy piątek. Taka tam demoniczna tradycja. W 1970 podobno doszło tutaj do "tragedii", jak to takie wypadki nazywają ludzie. No, nie do końca może był do wypadek. Do "Chesters" przyszła uciekinierka z zakładu psychiatrycznego, co mogłoby być początkiem jakiegoś beznadziejnego żartu. Na tym to jednak się nie kończy, ponieważ zobaczyła swojego byłego chłopaka, przez którego stała się właśnie taka, jaka była. Za nim ludzie się obejrzeli, leżał już na ziemi z poderżniętym gardłem, a ona obok niego.
- Ich dusze podobno do dziś tutaj nawiedzają - Eileen zakończyła swoją historię tajemniczym głosem, niczym z horroru. Reszta towarzystwa wydawała się znudzona, co oznaczało, że pewnie słyszeli tą opowieść nie raz. Ja zaśmiałam się cicho.
Siedziałam na miękkiej, skórzanej, ciemnoczerwonej kanapie w kącie lokalu o nazwie "Chesters". Eileen opowiadała, iż bywają tu oni w niemal każdy piątek. Taka tam demoniczna tradycja. W 1970 podobno doszło tutaj do "tragedii", jak to takie wypadki nazywają ludzie. No, nie do końca może był do wypadek. Do "Chesters" przyszła uciekinierka z zakładu psychiatrycznego, co mogłoby być początkiem jakiegoś beznadziejnego żartu. Na tym to jednak się nie kończy, ponieważ zobaczyła swojego byłego chłopaka, przez którego stała się właśnie taka, jaka była. Za nim ludzie się obejrzeli, leżał już na ziemi z poderżniętym gardłem, a ona obok niego.
- Ich dusze podobno do dziś tutaj nawiedzają - Eileen zakończyła swoją historię tajemniczym głosem, niczym z horroru. Reszta towarzystwa wydawała się znudzona, co oznaczało, że pewnie słyszeli tą opowieść nie raz. Ja zaśmiałam się cicho.
- Czy ktoś zginął tu od tamtego czasu? - zapytałam.
Zmarszczyła brwi i pokręciła głową.
- To może oznaczać tylko jedno - nachyliłam się nad stolikiem. - Nie ma żadnych duchów.
- Oczywiście, że nie ma - odezwał się Cillian. - Nasz kumpel, Brady, parę lat temu osobiście eskortował tą kobietę do Piekła. Jest żniwiarzem.
- Oczywiście, że nie ma - odezwał się Cillian. - Nasz kumpel, Brady, parę lat temu osobiście eskortował tą kobietę do Piekła. Jest żniwiarzem.
- To musi być fajna robota - przewróciłam oczami. - A tak właściwie... Skoro już o żniwiarzach mowa... Czy myślicie, iż byłoby możliwe spotkać Śmierć?
Przez chwilę zamilkli, a potem roześmiali się, jak jeden mąż.
- Oczywiście, że nie! - Lincoln po raz pierwszy wydał się taki rozbawiony. - Śmierć jest legendą. Tak naprawdę nie wiadomo, czy jeszcze istnieje.
- Jak może nie istnieć, skoro ludzie umierają? - starałam się podejść do tego czysto logicznie.
Zastanowił się przez chwilę.
- Dobra, w sumie racja. Ale tak czy inaczej, nikt nie widział go lub jej od lat.
Nagle obok nas, tak całkowicie znienacka, pojawił się Lucyfer. Wyglądał już na o wiele bardziej wyluzowanego. Spojrzał się na mnie swoimi czarnymi oczami.
- Już czas pójść na swoje pierwsze odebranie duszy - uśmiechnął się zachęcająco, jakby był ojcem, który właśnie uczy swoją piętnastoletnią córkę prowadzić.
- Wybaczcie, moi mili, ale Batmobil czeka - zaśmiałam się i wyszłam za Lucyferem z baru.
Jev? Wybacz, że takie krótkie, ale nie mam zbyt dużo czasu, ani ochoty na pisanie.