Zaparkowałam
swoim cudownym, czerwonym samochodem na podjeździe Jev’a. Nie śpieszyłam się
zbytnio, chociaż przez telefon jego głos brzmiał dosyć poważnie. Matoł nawet
nie dał mi czasu powiedzieć, że naprawdę mam go gdzieś i nie jestem na każde
jego skinienie, jednakże oczywiście musiał się rozłączyć. Pięć minut zajęło mi
podjęcie decyzji.
W
czasie, kiedy Vivienne i Chris oglądali beze mnie jakiś brazylijski serial, ja
zamykałam drzwiczki w McLarenie. Wolnym krokiem podeszłam do jego drzwi i nawet
nie miałam ochoty bawić się w pukanie. Natychmiast otworzyłam drzwi, ale za nim
zdążyłam zrobić chociaż krok, zatrzymałam się gwałtownie, a następnie prędko
się cofnęłam.
Już
u wejścia uderzył mnie niewyobrażalny smród zgnilizny, który nie raz czułam,
przechodząc koło niektórych salonów zabaw w Piekle. Cóż, co się tam wyprawiało
zupełnie nie miało wspólnego nic z zabawą, ale Lucyfer uwielbiał dwuznaczność
tej nazwy.
-
Matko przenajświętsza, zabiłeś kota? – odezwałam się, zasłaniając twarz ręką.
Starając się nie oddychać, wreszcie weszłam do środka, zamykając za sobą drzwi,
żeby któryś z przechodniów nie wyczuł nieprzyjemnego zapachu. – Ja rozumiem, że
ty masz swoje dziwne, męskie sprawy, ale od czasu do czasu naprawdę przydałoby
się wywietrzyć.
Chcąc,
nie chcąc, udałam się w kierunku przeraźliwego smrodu. Poprowadził mnie przez
dwa korytarze, aż wreszcie natrafiłam na Jev’a chodzącego w kółko niczym zwierz
w klatce. Na mój widok poderwał głowę, a w jego spojrzeniu było tyle emocji, że
nie byłam w stanie żadnego odczytać. Prócz… Prócz bólu i niewyobrażalnego
smutku.
Niedaleko
niego dostrzegłam małe coś przykryte obrusem. Skrzywiłam się nieznacznie.
-
Błagam, niech to będzie kot – powiedziałam cicho, a następnie skinęłam na niego
głową, żeby odsłonił owe małe coś.
Niepewnym
krokiem podszedł w jego stronę i odsunął płachtę. Gdybym nie była demonem,
najpewniej bym się w tym momencie przeżegnała, kiedy moim oczom ukazały się
zwłoki małego dziecka. Odkaszlnęłam, przytykając krawędź dłoni do twarzy,
odwracając ją przy tym. Oczywiście, wiedziałam już wcześniej martwe dzieci,
lecz nigdy w stanie początkowego rozkładu.
-
Czy to nie jest przypadkiem ten niemowlak, którego odbierałam parę tygodni
temu? – zapytałam, niechętnie podchodząc bliżej i klękając przy nim Dzięki
Bogu, że dzisiaj nałożyłam spodnie, pomyślałam i natychmiast zbeształam się za
to. Nie powinnam teraz myśleć o takich rzeczach. Odkładając, więc na bok swoje
nieistotne myśli, delikatnym gestem zamknęłam dziewczynce oczy. Jeśliby usunąć
tą całą krew, wyglądałaby jak we śnie. – Co się stało?
-
Nie wiem. Wróciłem do domu i znalazłem ciało. Oraz to. – Podał mi jakąś kartę,
a ja zaklęłam cicho, kiedy zaschnięta krew przyczepiła mi się do palców. Przeczytałam
groźbę i przesunęłam wzrokiem po nieznanych znakach. – Wiesz, co to znaczy?
-
Nie, myślałem, że ty będziesz wiedzieć – mruknął, kucając obok.
-
Nie mam zielonego pojęcia. Chociaż… W moim podziemnym skarbcu mam przecież
pełno dziwnych książek, pełnych tajemniczych znaków. Być może tam znajdziemy
odpowiedź.
-
Podziemny skarbiec? – Uniósł brwi.
-
Nikt nie ma tam dostępu, prócz mnie. Naprawdę nigdy o nim nie słyszałeś?
Chociaż nie dziwię się. Raczej nie zapraszam tam osób na imprezy. Jest pełen
różnych obiektów i relikwii. Przykładowo stamtąd wyciągnęłam Medalion Chimery.
Prychnął
głośno, wyglądając na urażonego.
-
Nawet, kiedy myślałem, że wiem o tobie wszystko, cały czas miałaś jakieś
tajemnice.
Uśmiechnęłam
się leniwie.
-
Taka już moja natura. – Mimowolnie musnęłam jego policzek, lecz uświadamiając
sobie ten z pozoru niewinny gest, szybko cofnęłam rękę. – Zapukaj do drzwi
piwnicy, bo lepiej, żebyś nie zagłębiał się na niższe piętra mojego domu. Wtedy
wyjdę. W czasie, jak ja będę szukać jakichś informacji o tych znakach, ty
zajmij się ciałem.
-
Co mam niby z nim zrobić?
Wzruszyłam
ramionami, wycofując się powoli w stronę wyjścia.
-
Nie wiem. Zakop w ogródku, czy coś.
Wyszłam
za nim zdążył to skomentować.
Jev?