czwartek, 31 marca 2016

Od Katherine - CD historii Jev'a



Zaparkowałam swoim cudownym, czerwonym samochodem na podjeździe Jev’a. Nie śpieszyłam się zbytnio, chociaż przez telefon jego głos brzmiał dosyć poważnie. Matoł nawet nie dał mi czasu powiedzieć, że naprawdę mam go gdzieś i nie jestem na każde jego skinienie, jednakże oczywiście musiał się rozłączyć. Pięć minut zajęło mi podjęcie decyzji.
W czasie, kiedy Vivienne i Chris oglądali beze mnie jakiś brazylijski serial, ja zamykałam drzwiczki w McLarenie. Wolnym krokiem podeszłam do jego drzwi i nawet nie miałam ochoty bawić się w pukanie. Natychmiast otworzyłam drzwi, ale za nim zdążyłam zrobić chociaż krok, zatrzymałam się gwałtownie, a następnie prędko się cofnęłam.
Już u wejścia uderzył mnie niewyobrażalny smród zgnilizny, który nie raz czułam, przechodząc koło niektórych salonów zabaw w Piekle. Cóż, co się tam wyprawiało zupełnie nie miało wspólnego nic z zabawą, ale Lucyfer uwielbiał dwuznaczność tej nazwy.
- Matko przenajświętsza, zabiłeś kota? – odezwałam się, zasłaniając twarz ręką. Starając się nie oddychać, wreszcie weszłam do środka, zamykając za sobą drzwi, żeby któryś z przechodniów nie wyczuł nieprzyjemnego zapachu. – Ja rozumiem, że ty masz swoje dziwne, męskie sprawy, ale od czasu do czasu naprawdę przydałoby się wywietrzyć.
Chcąc, nie chcąc, udałam się w kierunku przeraźliwego smrodu. Poprowadził mnie przez dwa korytarze, aż wreszcie natrafiłam na Jev’a chodzącego w kółko niczym zwierz w klatce. Na mój widok poderwał głowę, a w jego spojrzeniu było tyle emocji, że nie byłam w stanie żadnego odczytać. Prócz… Prócz bólu i niewyobrażalnego smutku.
Niedaleko niego dostrzegłam małe coś przykryte obrusem. Skrzywiłam się nieznacznie.
- Błagam, niech to będzie kot – powiedziałam cicho, a następnie skinęłam na niego głową, żeby odsłonił owe małe coś.
Niepewnym krokiem podszedł w jego stronę i odsunął płachtę. Gdybym nie była demonem, najpewniej bym się w tym momencie przeżegnała, kiedy moim oczom ukazały się zwłoki małego dziecka. Odkaszlnęłam, przytykając krawędź dłoni do twarzy, odwracając ją przy tym. Oczywiście, wiedziałam już wcześniej martwe dzieci, lecz nigdy w stanie początkowego rozkładu.
- Czy to nie jest przypadkiem ten niemowlak, którego odbierałam parę tygodni temu? – zapytałam, niechętnie podchodząc bliżej i klękając przy nim Dzięki Bogu, że dzisiaj nałożyłam spodnie, pomyślałam i natychmiast zbeształam się za to. Nie powinnam teraz myśleć o takich rzeczach. Odkładając, więc na bok swoje nieistotne myśli, delikatnym gestem zamknęłam dziewczynce oczy. Jeśliby usunąć tą całą krew, wyglądałaby jak we śnie. – Co się stało? 
- Nie wiem. Wróciłem do domu i znalazłem ciało. Oraz to. – Podał mi jakąś kartę, a ja zaklęłam cicho, kiedy zaschnięta krew przyczepiła mi się do palców. Przeczytałam groźbę i przesunęłam wzrokiem po nieznanych znakach. – Wiesz, co to znaczy?
- Nie, myślałem, że ty będziesz wiedzieć – mruknął, kucając obok.
- Nie mam zielonego pojęcia. Chociaż… W moim podziemnym skarbcu mam przecież pełno dziwnych książek, pełnych tajemniczych znaków. Być może tam znajdziemy odpowiedź.
- Podziemny skarbiec? – Uniósł brwi.
- Nikt nie ma tam dostępu, prócz mnie. Naprawdę nigdy o nim nie słyszałeś? Chociaż nie dziwię się. Raczej nie zapraszam tam osób na imprezy. Jest pełen różnych obiektów i relikwii. Przykładowo stamtąd wyciągnęłam Medalion Chimery.
Prychnął głośno, wyglądając na urażonego.
- Nawet, kiedy myślałem, że wiem o tobie wszystko, cały czas miałaś jakieś tajemnice.
Uśmiechnęłam się leniwie.
- Taka już moja natura. – Mimowolnie musnęłam jego policzek, lecz uświadamiając sobie ten z pozoru niewinny gest, szybko cofnęłam rękę. – Zapukaj do drzwi piwnicy, bo lepiej, żebyś nie zagłębiał się na niższe piętra mojego domu. Wtedy wyjdę. W czasie, jak ja będę szukać jakichś informacji o tych znakach, ty zajmij się ciałem.
- Co mam niby z nim zrobić?
Wzruszyłam ramionami, wycofując się powoli w stronę wyjścia.
- Nie wiem. Zakop w ogródku, czy coś.
Wyszłam za nim zdążył to skomentować.

Jev?

Od Jev'a - CD historii Katherine

Słowa Katherine niekoniecznie do mnie trafiały i były kodowane - wszystko było niwelowane przez zdenerwowanie, wręcz wściekłością spowodowaną gębą tego chamskiego czarownika.
- Auć - jeknąłem, chwytając się za głowę. Czułem pulsowanie w kości politycznej, przechodzące poziomo przez ciemieniową.
- Co zaś? - mruknęła Kath, ewidentnie znudzonym głosem.
Nie odpowiedziałem, wyminąłem ją i wyszedłem z domu, do którego zaraz miałem wrócić.

Tak naprawdę nie chciałem iść do żadnego domu. Ani wracać do własnego, gdzie czekała na mnie natarczywa Kim i jej wiecznie beczące dziecko, ni mieszkać (znów) z Kath, zgrają demonów i panią Freydez, której niezwykle trudno było zdobyć zaufanie, po tym jak jednorazowo ją zaatakowałem.
Szedłem na piechotę przez miasto, nie zawracając sobie głowy tym, że ktoś mógłby zobaczyć jak poruszam się ciut szybszym tempem niż inni ludzi. Słońce powoli wstawało, gdy dotarłem do domu. Spodziewałem się zastać Kim w szlafroku, przeszukującą moją lodówkę, jak co dzień o wczesnym poranku, gdy jej żołądek zaczynał marudzić.
Potem i tak wszystko lądowało w moim pozłacanym sedesie.
Wszedłem na górę i zrzuciłem z siebie ciasnawą marynarkę (już ją taką kupiłem!), wkładając koszulkę bez rękawków, bo zamierzałem pójść na siłownie, jak tylko otworzą centrum.
Zaniepokoiłem się trochę, bo jeszcze nie usłyszałem zrzędliwego marudzenia ani płaczu, za co podziękowałem Bogu, choć i tak w niego nie wierzyłem.
Wchodząc do kolejnego pomieszczenia, a było ich naprawdę sporo w moim mieszkaniu, zobaczyłem kartkę przywieszoną na drzwiach. Tak właściwie była przytwierdzona nożem, otoczonym brunatnymi skrzepami krwi...
"Twój koniec jest bliski" - widniało koślawym pismem na pożółkłym papierze. Pod dołem było kilka znaków, których nie potrafiłem rozszyfrować. Wtem poczułem bardziej intensywny zapach, coś na kształt rozkładającego się ciała. Gdy się odwróciłem moim oczom ukazał się widok córki Kim, z której małej klatki piersiowej wystawało ostrze. Miała otwarte, przerażone oczy, podobnie jak moje w tym momencie. Po Kim, nie było śladu.

Katherine?

środa, 30 marca 2016

Od Katherine - CD historii Jev'a



Uniosłam brwi, kiedy zauważyłam nagły ruch Jev’a, który do tej pory stał po drugiej stronie pokoju. Kiedy zaczął szybko zbliżać się ku bratu Cassandry, przewidziałam już, co zamierza. Nie to, żebym chciała go powstrzymywać. Zresztą, nawet jakbym chciała, nie było już szans na zatrzymanie nieuniknionego. W sali zapadła cisza – nawet muzyka w jakiś sposób umilkła – kiedy Jev grzmotnął czarownika pięścią w twarz.
Po kilku chwilach napiętej, pełnej zaskoczenia ciszy, postanowiłam wreszcie zabrać głos.
- Dobra, super. Fajnie. – Wyrzuciłam ramiona ku niebu, krzywiąc się nieznacznie. Swoje spojrzenie zwróciłam w stronę Christophera, który stał obok mnie z butelką gotową do nalania ginu, zastygłą w pół ruchu. – Następnym razem, kiedy pójdziemy do Ikei po nowy dywan, powiedz mi: „Nie, Kath, nie bierz tego białego. Zapewne niedługo i tak zostanie zniszczony za nim będziesz mogła się nim nacieszyć.” – Zauważyłam, że kąciki jego ust lekko się podnoszą. – Nie żartuję, nie pozwalaj mi na to.
Obydwaj mężczyźni kompletnie mnie olali, co uraziło nieco moją kobiecą dumę. Zmrużyłam gniewnie oczy, kiedy czarownik wstał i zaatakował. Popchnął Jev’a na komodę, używając przy tym tej swojej dziwnej magii. Jęknęłam, słysząc dźwięk łamanego drewna. I w sumie też kości. Ale komoda w tym przypadku sama się nie naprawi.
Jev ruszył już, aby ponownie staranować przeciwnika, jednak szybko obliczyłam sobie w głowie, jak to będzie wyglądało. Najpewniej brat Cassandry nie zdąży się obronić i poleci prosto na moje piękne, dębowe drzwi, które w ten sposób zostaną brutalnie wyłamane. Ale to nie było najgorsze. Przy tak wielkim uderzeniu i upadku ze schodów na ganku, skończyłoby się to…
Matko kochana, mój samochód stał na podjeździe, ponieważ byłam zbyt leniwa, żeby go zaparkować. Gdyby czarownik w niego walnął, nie wyszłoby to na dobre McLarenowi. Czarownikowi zresztą też nie, kiedy wreszcie dopadłaby go sprawiedliwość.
Tak więc totalnie spanikowałam. I odebrałam im obydwojgu przytomność.
Kiedy usunęli się na ziemię, momentalnie rozległy się dosyć głośne szepty. Przystąpiłam z nogi na nogę, nie pewna tego, co zrobiłam. A co jeśli ich zabiłam? Nie zależało mi jakoś specjalnie na bracie Cassandry, ale gdyby Jev zginął… Cóż, Vivienne pozostałaby bez ojca. I lepiej było dla mnie, żebym pozostała tylko przy tym.
- Lorenzo oddycha, więc Jev’owi pewnie też nic nie jest – uspokoił mnie Chris, obejmując mnie ramieniem. – Tak poza tym, to było niezłe.
- Ja nic nie zrobiłam. Ratowałam tylko moje maleństwo.

Jakieś dwie godziny później impreza się skończyła. Mężczyźni zostali oczywiście wcześniej przetransportowani w bezpieczne miejsca. Jev’a umieściłam w jego starej sypialni, a czarownikiem zajęła się Cassandra i ich rodzice, przetransportowując go do hotelu.
Siedziałam przy Jev’ie, kiedy się obudził. Byłam właśnie w trakcie czytania niezwykle emocjonującego rozdziału jakiegoś kryminału, kiedy przerwał mi jego zachrypnięty głos.
- Która godzina?
- Jakże podstawowe pytanie zaraz po obudzeniu się. – Przewróciłam oczami. – Około północy. Przez twój wybryk przyjęcie wcześniej się skończyło. I dzięki za dywan.
- Co ty zrobiłaś? Czuję się jak gówno. – Zmienił pozycję z leżącej na siedzącą.
- Małe demoniczne sztuczki. – Wzruszyłam ramionami. – Nie do końca nad tym panowałam. – Westchnęłam. – Słuchaj, pewnie nie chcesz mi mówić o co poszło i tak szczerze mówiąc, to naprawdę mało mnie to obchodzi, ale liczę na to, że to się więcej nie powtórzy.
- Tak bardzo martwisz się o swoje rzeczy? – zadrwił.
- Następnym razem Vivienne będzie mogła być w pobliżu – warknęłam, wstając. – I jeśli coś by jej się stało… - Nie dokończyłam zdania, wychodząc z pokoju. – Zmień te zakrwawione cichy, są tu gdzieś jakieś twoje. I wracaj do domu.

Jev?

Od Jev'a - CD historii Katherine

Pierwszy raz od dawien dawna Katherine potraktowała mnie poważnie, a ja choć byłem w ojcowskim, dojrzałym nastroju, nie zamierzałem dać jej tej satysfakcji z okazywania emocji.
- Robisz ze swojego apartamentu - w moich ustach określenie dotyczące jej domu, zabrzmiało nieprzyzwoicie, niemal jakbym mówił o burdelu, a ona oczywiście to wychwyciła. Na moje usta wpełzł złośliwy uśmieszek. - schronisko dla przybłęd?
- Proponuję złoty środek dla naszej córki. - przyjęła to jako stanowisko obronne, zadarła nos i spojrzała mi głęboko w oczy.
- Dobra, ale nie śmiej myśleć, że będę na każde twoje zawołanie. - zgodziłem się.
 Nie miałem powinności jej przecież dziękować, to ona prosiła mnie o przysługę. Oczywiście medal miał dwie strony, bo również pragnąłem jak najlepiej dla naszej córki. Ale właśnie w tym była rzecz - to była nasza córka, a ja nie chciałem mieć z Katherine nic wspólnego.

Zabawa jeszcze się nie skończyła, więc zgodnie z celem dzisiejszego spotkania, poszedłem złożyć gratulację Cassandrze i Casprowi. 
Wymieniłem z Cass kilka znaczących spojrzeń, chociaż nie mogłem się do końca odprężyć. Wciąż czułem na sobie ciężki wzrok jej brata, Lorenza. Kiedy chciałem do niego podejść i wyjaśnić sprawę, drogę zastąpił mi Casper. 
- Jednak się pojawiłeś. - powiedział jakby co dopiero mnie zobaczył, a było to dziwne, bo niecałe trzydzieści sekund temu stałem obok niego i jego ognistowłosej narzeczonej.
- Niezbyt chętnie. - przyznałem - Nie jesteś przerażony wkroczeniem do rodziny Clare? - sprowadziłem rozmowę na inny tor, nie chcąc wiercić tematu, którego tytuł, wstęp i rozwinięcie, doskonale znaliśmy. 
- Trochę - powiódł za moim spojrzeniem, skrzyżowanym z oczami Lorenza. 
- Co z nim nie tak? - zapytałem najcichszym z możliwych tonów
- Jest gejem. - odparł i parsknął cicho śmiechem. Tak bardzo cicho, że spojrzenie owego geja stwardniało, lecz wciąż nie urwał kontaktu. - Mama nie zrobiła tęczowej flagi. - nie przestawał drwić
Nie wtórowałem mu, jedynie przypomniałem sobie co mówił o Wyspie Księcia Edwarda.
- Co za palant. - wyburczałem, oddając Casprowi kieliszek białego wina i podbiegłszy do czarownika, wziąłem zamach i zadałem mu mocny cios w szczękę. Z jego dziąseł poleciała krew, która zabarwiła moją marynarkę, wcześniej plamioną łzami. Ileż fizjologi dziś wzbudzam.
Nie żebym był homofobem, ale oskarżenie mnie o homoseksualizm, było o wiele pokaźniejszym ciosem dla mojej męskości, zachwianej już i tak przez te wszystkie kobiety.

Katherine? Nie kończ jeszcze dnia.

wtorek, 29 marca 2016

Od Katherine - CD historii Jev'a



Widok Jev’a i Vivienne poruszył mną bardziej, niż chciałabym przyznać. Cieszyło mnie, że postanowił przyjść oraz nawiązać z nią rozmowę. Liczyłam na to, iż mała wampirzyca szybciej wybaczała, niż ja. Chociaż, kiedy nazywa się Aristow zapisuje się wiele rzeczy w pamięci, aby potem używać ich przeciwko innym. Jednak nie mogłam zapominać, że była zbudowana też z nieco lepszej, Jev’owej gliny. Mogłam mieć tylko nadzieję, że tak było.
- Wyglądasz, jakbyś właśnie wypiła kwas. – Casper wziął mnie pod ramię i razem ze mną przemierzył korytarz prowadzący do sali biesiadnej. Albo większego salonu. Jak zwą, tak zwą.
- Wyjątkowo smaczny kwas – odpowiedziałam z uśmiechem.
Roześmiał się cicho.
- Czyżby ojczulek się pojawił? Rozmawiałaś z nim?
- Nie, Viv go przejęła. Ale Jev sam wie, co jest słuszne, więc nie muszę mu prawić morałów. – Zachichotałam na sam dźwięk tych słów. – Właściwie to jako, iż jestem okropną matkę i ogólnie osobą, ktoś powinien mi przemówić do rozsądku.
- Daj spokój. – Mężczyzna, którego z dumną mogłam nazwać synem, objął mnie ramieniem. – Może tego nie widzisz, ale jesteś cudowną matką. Viv ma szczęście. Ja również bym miał, gdybyś nie była wtedy tak zarozumiałą idiotką.
- A już myślałam, że chcesz powiedzieć coś miłego. – Szturchnęłam go łokciem w żebra, śmiejąc się przy tym. Zrównał mi. – Ale wiem, co chcesz przez to powiedzieć. Nie ma słów, które mogłabym wyrazić, jak przykro jest mi z twojego powodu. Być może, gdybym cię zatrzymała, byłabym teraz zupełnie innym człowiekiem. Albo demonem. Nie istotne. – Westchnęłam cicho. – Cassandra pewnie zastanawia się, gdzie się podziałeś. Wracaj do narzeczonej.
- Zapamiętałaś, jak ma na imię! – zauważył uradowany.
- Chociaż tyle mogę dla ciebie zrobić – odparłam, przewracając oczami.

Minęła kolejna godzina, kiedy wreszcie zauważyłam Jev’a schodzącego po schodach na dół. Vivienne mu nie towarzyszyła, lecz nie dziwiłam się. Mimo, że była duszą towarzystwa, pewnie po takiej nowości, jaką był jej ojciec, chętnie poukładałaby sobie to wszystko w głowie.
Zauważyłam, iż mój były narzeczony nieskutecznie starał się nie zwracać na siebie mojej uwagi i wymknąć się z domu pozostając niezauważonym. Dopadłam go, jednak w wyjściu na zewnątrz. Westchnął z irytacją, kiedy zastąpiłam mu drogę.
- Nie witasz się. Nie żegnasz się. A jednak przychodzisz na przyjęcie. Czy taki brak kultury nie powinien być karany? – Starałam się obrócić swoje słowa w żart, jednak nadal się nie uśmiechnął.
- A czy powinienem w ogóle się do ciebie odzywać, po tym, jak ostatnio mnie potraktowałaś?
- Słuszna uwaga. Jestem wielką suką, ale to już przecież wiemy. – Uśmiechnęłam się lekko. – A teraz, serio. Musimy porozmawiać. – Rozejrzałam się. – Ale w jakimś ustronniejszym miejscu.
Pociągnęłam go za ramię za nim zdążył zareagować i wepchnęłam za najbliższe drzwi. Okazało się, że trafiliśmy do jadalni.
- Słuchaj – zaczęłam cicho. Nie dlatego, że bałam się o to, iż ktoś może podsłuchiwać. Zwyczajnie dziwnie było mi podnieść głos w tak dziwnej chwili, jak… Rozmowa. Taka prawdziwa, od serca. Bez obrażania drugiej strony, ani żartowania. Dawno tego nie robiłam. – Na początku chciałam podziękować ci za to, że się pojawiłeś. Nie ze względu na mnie, ale na Vivienne. To naprawdę wiele dla niej znaczy. Dla mnie zresztą też.
- To obowiązek. Ona potrzebuje ojca – powiedział sztywnym tonem.
- Wiem i właśnie z tego powodu chciałabym cię o coś prosić…
- Ty? Mnie? Prosić? – zadrwił, prychając.
- Tak, Jev. Ja… Vivienne… Jak powiedziałeś, ona potrzebuje ojca. Ale nie w co drugi wtorek, w weekendy, czy nawet codziennie od trzynastej do dwudziestej pierwszej. Ona potrzebuje ojca dwadzieścia cztery godziny na dobę. Dlatego chciałam cię prosić… I rozumiem, jeśli się nie zgodzisz. Ale uznałam, że najlepiej będzie, jeśli się wprowadzisz.

Jev?

Od Jev'a - CD historii Katherine

Nagle straciłem całą moją pewność siebie i odwagę, którą okazywałem w najciemniejszych momentach mojego życia, a one w porównaniu z tą sytuacją wydawały się niczym wielkim. Byłem przerażonym trzy wiecznym wampirem, który trząsł się przed rozmową z kilkuletnią, a właściwie kilkumiesięczną - jeżeli brać pod uwagę realia, lecz kto by się nimi zamartwiał - dziewczynką.
Viv siedziała przez chwilę w bezruchu, wpatrzona we mnie, z równie wielkim zmieszaniem, co ja w nią. Oczekiwałem złości, płaczu, krzyków, a tymczasem ona wstała z fotela, deptając po drodze kilka rozrzuconych lalek z oderwanymi głowami, które były pozbawione włosów, i objęła mnie drobnymi rękoma ciut wyżej kolan. Schyliłem się do pozycji kucającej żeby zrównać jej wzrostowi i odwzajemniłem mocny uścisk. Był to uścisk tęskniącego dziecka, które potrzebowało nie tylko silnej mamy, ale i taty, bo tak właśnie ma być. Zasmuciłem się trochę, że sprawy są w takim beznadziejnym położeniu. Nie było one korzystne dla nas, ale byliśmy do niego przyzwyczajeni, teraz gdy pojawiła się Vivienne nie mogliśmy pozwolić na to.
- Przepraszam. - powiedziałem cicho i poczułem jak po jej ciepłym policzku spływa łezka, która była na tyle duża by zostawić okrągły ślad na mojej marynarce. - Obiecuję już nigdy cię nie zostawić. - pogłaskałem ją po głowie i poczułem jak przepełnia mnie radość.
- Mama nie wierzy w obietnice. - powiedziała wciąż nie odrywając głowy od mojego ramienia
- Ty też nie? - zdawałem sobie doskonale sprawę, że Kath ma takie poglądy ze względu na mnie i naszą przeszłość, ale teraz musiałem postawić coś ponad naszą relację - kontakt z córką.
- Postaram się nie być taka sceptyczna. - gdy się odsunęła jej oczy były szkliste jak po naprawdę dużej histerii, ale nie czułem zbyt wielkiej wilgoci na ubraniu. Jednak uśmiechała się.
Wstaliśmy, tak właściwie to ja wstałem, a Viv pociągnęła mnie na sofę, gdzie zaczęła opowiadać o tym co mnie ominęło. W pewnych momentach, odnosiłem wrażenie, że koloryzuje wydarzenia i nagina prawdę, ale miała do tego pełne prawo.
Była przecież tylko dzieckiem.

Katherine?


Od Katherine - CD historii Jev'a

Nie to, żeby mi jakoś specjalnie na tym zależało, ale nie wiedziałam, co myśleć o tym, że nigdzie nie widzę Jev'a. Naprawdę miałam nadzieję, że porozmawia z Vivienne. Czy istniała szansa, że przemknął się i wmieszał się w tłum? To raczej nie byłoby możliwe. Nie, kiedy cały czas gapiłam się na drzwi. Mojej córki też niestety nie widziałam przez ostatnią godzinę, co sugerowało pewnie, iż zalęgła się w swoim pokoju i czytała książkę lub oglądała serial w sali kinowej. 
Wokół mnie rozległy się śmiechy, które wyrwały mnie z zadumy. Rozejrzałam się z rozkojarzeniem po moim towarzystwie, a Chris rzucił mi spojrzenie, które sugerowało, że zauważył mój nagły brak zainteresowania.
- Mogłabyś chociaż udać, że to było zabawne - powiedział naburmuszony Pavlo, szturchając mnie łokciem. Potem przebiegł po mojej twarzy wzrokiem, domyślając się moich dylematów. - Naprawdę tak się tym przejmujesz? Myślałem, że już kompletnie dałaś sobie z nim siana i żyjesz dalej.
- To ojciec mojej córki. Nie mogę dać sobie z nim siana - fuknęłam w jego stronę, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. - Muszę z nim zachować jakiś kontakt. Dla Vivienne. 
- A ja tam myślę, że po prostu sama nie pozwalasz mu odejść i żyć własnym życiem - mruknął Thomas, a Pavlo przytaknął, zgadzając się z przyjacielem. Tylko Christopher, który znał mnie, jak nikt inny uniósł szklaneczkę ginu do ust, ukrywając nieskutecznie uśmiech.
- Parę tygodni temu dałam mu kosza! - zaprotestowałam gwałtownie. 
- To nie ma znaczenia - odezwał się Chris. - Przecież wszyscy, nawet ty, doskonale wiemy, że ciągle go kochasz. I nie próbuj zaprzeczać.
- Nie próbuję. Czy to cokolwiek, by dało? - zapytałam, unosząc brwi. - Ech, mam was dosyć. Myślałam, że w waszym towarzystwie chociaż uwolnię się od ojca i jego nowej, dziwkowatej rodzinki. Ale najwyraźniej moja teoretycznie lepsza rodzina również potrafi skopać mi dupę. 
- Czuję się tym zaszczycony. - Pavlo roześmiał się głośno, a Chris i Thomas mu zrównali.
- Idę sprawdzić, co robi Vivienne. - Przewróciłam oczami i poszłam w swoją stronę.
Kiedy jednak dotarłam do jej drzwi, zawiesiłam się z dłonią na klamce. Poczułam w środku znajomą aurę, której na pewno się tutaj nie spodziewałam. Weszłam do środka, a moim oczom ukazali się Jev i Vivienne gawędząc sobie w najlepsze. Odchrząknęłam, ponieważ w pierwszej chwili mnie nie zauważyli i uniosłam brwi, kiedy zwrócili na mnie swoją uwagę.
- Przemknąłeś się bez przywitania? - Być może pytanie skierowane do Jev'a zabrzmiało nieco ostro, jednak następne słowa były już łagodne. - Zresztą nie ważne. Przepraszam, już wam nie przeszkadzam.
Uśmiechnęłam się lekko i wyszłam z pokoju, zamykając cicho drzwi. W sercu czułam coś na kształt radości.

Jev?

Od Jev'a - CD historii Katherine

Na przyjęcie dotarłem moim nowym samochodem, ponieważ zbytnio nie wiedziałem co się stało z moim ukochanym Buggati Veyronem, z podgrzewanymi siedzeniami i GPS-em, który kilka lat temu wywiózł mnie i Katherine na pustkowie, zaraz przed tym jak się pokłóciliśmy i rozstaliśmy. Zastanowiłem się chwilę ile razy już to robiliśmy i po kilku minutach namysłu, stwierdziłem, że liczenie tego nie ma sensu - dawno straciłem rachubę rozstać z Katherine Aristow.
Stałem teraz przed jej domem, oświetlonym niczym bożonarodzeniowa choinka, co oznaczało, że w środku jest co najmniej setka wampirów lub też czarowników. Uznałem więc, że nie ma co bawić się w grzeczności i sam wszedłem do środka. Jakby nie było swojego czasu to mieszkałem i w rogu tego pomieszczenia, gdzie stała teraz szafka na buty z dużym owalnym lustrem, uprawiałem seks z właścicielką domu.
Moje brudne myśli skończyły się gdy zacząłem zauważać obecnych. Przed moimi oczami zamigotała sylwetka czerwonowłosej czarownicy.
- Monaghan - uśmiechnęła się szeroko - Nie sądziłam, że przyjdziesz.
- Ja też nie. - odpowiedziałem i uściskałem ją - Ale ślub, naprawdę?
- To przyjęcie zaręczynowe - poprawiła mnie - Jeśli masz prezent to możesz już dać - wprowadziła mnie do środka, gdzie pierwszym elementem, który zauważyłem był stolik, na którym ja i Kath...
- Słyszę twoje myśli, więc bądź miły...
Zawstydziwszy się lekko, spojrzałem na nią pytająco
- Są głośne.
- I gorące. - dodał wysoki brunet o wielkich piwnych oczach, które pożerały wzrokiem moją skromną osobę.
- Przymknij się, Lo. - czarownica klepnęła go w ramię i przewróciła oczami, tak, że chyba ją to zabolało - Pamiętasz mojego brata, Lorenza?
Przekrzywiłem głową i usiłowałem dostać się do najgłębszych zakamarków mojej pamięci.
Bezskutecznie.
- Raczej nie.
- Mówiłem ci, że te zioła zadziałają. - błysnął olśniewającym uśmiechem i oddalił się do stolika, gdzie prawdopodobnie siedziała cała rodzina Cassandry Clare, a już nie długo - Aristow.
- Nie mogę uwierzyć, że wychodzisz za syna mojej byłej dziewczyny. Wiesz jakie to niemoralne? - zagaiłem, jednocześnie obserwując owego podejrzanego Lorenza, który nie odrywał ode mnie wzroku, nawet sącząc puszkę shandy. Zaraz, shandy?
- Wiesz co jest niemoralne, Monaghan? - mruknęła, a ja sięgnąłem do początków naszej znajomości, kiedy to jej jako pierwszej wyjawiłem moje prawdziwe nazwisko, od tego czasu poczuła się zaszczycona i zawsze się nim do mnie zwracała, wymawiając je z akcentem z czasów elżbietańskiej Anglii. - To, że gdybyś nie zwiał z wesela stalibyśmy się rodziną!
- Nie było wesela. - zaprzeczyłem, choć złapałem aluzję. Również mnie obwiniała za tą sytuację. - Od kiedy tak się wczuwasz w bycie Aristow? Od kiedy bronisz Kath? - dopytywałem się
- Od kiedy widzę dziecko, którym opiekują się wszyscy oprócz jego ojca. To jest dopiero niemoralne.

Nie zgodziłem się z nią, tak jak poprzednio z Kim. Czy naprawdę wszyscy musieli przypominać mi o tym jakim tchórzem jestem?
Sięgnąłem po puszkę shandy, jednocześnie stykając się z dłonią dziwacznego brata Cassandry.
- Proszę. - podał mi napój, wyciągając go z przenośnej lodówki.
- Skąd się znamy? - wyparowałem z pytaniem, otwierając ,syczące pod wpływem potrząśnięcia, piwo.
- 1982, Wyspa Księcia Edwarda, spędziliśmy miłe chwile, nieprawdaż?
Spojrzałem na niego jak na idiotę. Co za dupek, śmiał mnie posądzać o coś takiego.
- Chyba mnie z kimś pomyliłeś. - wciągnąłem głośno powietrze, jakby było mi potrzebne do życia i oddaliłem się z zasięgu jego wzroku.
- Sukinsyn. - mruknąłem odchodząc.
Zatrzymałem się w wejściu do drugiego pomieszczenia, gdzie siedziała moja córka. Upewniwszy się, że nikt nie idzie, wszedłem do pokoju i zamknąłem cichutko drzwi.
- Cześć. - przywitałem się, a ona natychmiast odwróciła głowę, uśmiechając się słabo. - Możemy porozmawiać?

Katherine?

poniedziałek, 28 marca 2016

Od Katherine - CD historii Jev'a



Od dobrym dwóch godzin siedziałam w ogrodzie, dając znak mojemu ojcu, aby nie wchodził mi w drogę. Mimo wszystko był mądrym człowiekiem i złapał aluzję. Och, doskonale zdawałam sobie sprawę z jego obecności tutaj. Szczególnie po tym, kiedy Casper przyszedł ze mną chwilę porozmawiać, przesiąknięty do reszty jego zapachem. Nie mogłam znieść myśli, że ten zdradziecki skurwiel wychowywał mojego syna, kiedy ja kompletnie go zignorowałam.
Pociągnęłam z mojego drinka, jednocześnie bacznie obserwując przybywających gości, którzy pojawiali się w moim domu. Większość z nich bawiła się w ogrodzie lub spędzała czas przy barku tak jak ja. Paru osobników wyszło na parkiet. Na szczęście nigdzie w tłumie nie mignął mi Aleksander Aristow, lecz na nieszczęście nie widziałam również Jev’a. Liczyłam, jednak, że się pojawi i sprawy między nami będą mogły zostać naprostowane, a on stanie się dobrym ojcem dla Vivienne.
Te sztywne słowa rozbrzmiałe w mojej głowie zaskoczyły mnie samą na tyle, bym nie zauważyła zbliżającego się demona.
- Niezła imprezka – oznajmił Cillian, opierając się na blat koło mnie. Nie miałam pojęcia, co tu robił, ponieważ z tego, co wiedziałam, nie był zaproszony przez mojego syna, a jego narzeczonej nie znał. Zresztą, Casper nie pozwoliłby na to. On i Cillian za sobą nie przepadali. – Topisz smutki w alkoholu?
- Nie miewam smutków. – Wzruszyłam ramionami, ponownie łykając whiskey.
- Miewasz ich więcej, niż przeciętny człowiek lub nieśmiertelny, Katherine. A jednak w przeciwieństwie do innych, nie pragniesz być z ich powodu w centrum uwagi i współczucia.
- Zawsze pragnę być w centrum uwagi. – Moje usta rozciągnęły się w uśmiechu typowym dla ludzi z wyższych sfer i aroganckich dupków.
- A jednak stoisz w cieniu, jakbyś pragnęła uciec przed tłumem. – Skrzyżował ramiona na klatce piersiowej, rzucając mi przy tym wymowne spojrzenie.
- To nie mój wieczór – odrzekłam, odprowadzając wzrokiem do domu Caspra i jego narzeczoną. – Zresztą, twój też nie. Przestań zgrywać króla wszechświata. Zgarnij jakąś ładną panienkę i nie wychylaj się, bo cię stąd wyrzucę. Jest tu wiele wolnych pokoi.
- Nie widzisz, że jestem w trakcie zgarniania do łóżka ładnej panienki? – Pochylił się w moją stronę tak blisko, że poczułam wyraźnie jego miętowy oddech.
- To nazywasz podrywem? – Prychnęłam, biorąc kolejnego łyka. – Szukaj dalej. Na tą ładną panienkę nie działa twój urok, O’Connor.
- Dwa tygodnie temu jeszcze działał – zauważył, poszerzając zwierzęcy uśmiech.
- Dwa tygodnie temu w moim życiu nie było jeszcze narzeczonego i ojca mojej córki.
- Byłego narzeczonego. – Podkreślił ostro pierwsze słowo. Kiedy uniosłam brwi, przewrócił tylko oczami. – Nie jestem zazdrosny. Właściwie to chciałbym, żebyś znalazła kiedyś to, czego szukasz. Cokolwiek to jest. – Parsknął cichym śmiechem i zaczął rozglądać się po tłumie. – A teraz powiedz mi, Kath. Która z tych uroczych dam jest łatwa?

Pół godziny później Cillian znalazł sobie dziewczynę, a ja postanowiłam zaryzykować wejście do domu. Miałam już dosyć siedzenia z nieznajomymi, kiedy to moi przyjaciele siedzieli w środku w towarzystwie owego zdradzieckiego skurwiela. Jednakże za nim zdążyłam się za którymś z nich rozejrzeć, drogę zastąpił mi średniej wielkości człowiek o szmaragdowych oczach.
- Tatuś. – Uśmiechnęłam się sztucznie, starając się ukryć irytację. – Mam nadzieję, że lot minął ci bez zbędnych problemów. Powrotny może nie być już tak przyjemny. Słyszałam coś o trąbie powietrznej.
- Nie wiesz, kiedy odlatuję, dziecko – powiedział dumnym tonem. Równie dobrze mógłby być jakimś lordem albo hrabią, a nie zegarmistrzem. Szanowanym, to prawda, lecz ciągle zegarmistrzem.
- Nie martw się. Nie mylę się, co do trąby.
- Cóż, Katherine… Przybyłem tu, ponieważ chciałem ci kogoś przedstawić i oczywiście poznać moją nową wnuczkę – oznajmił tak, jak gdyby nic.
- Myślałam, że jesteś tu, aby uczcić szczęście mojego syna.
- To też, ale chciałabym, żebyś poznała Marinę i Nastię.
- Kolejne dziwki w twojej kolekcji? – zadrwiłam.
- Nie mów tak o nich – skrzywił się. – Poznałem Marinę w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Zakochaliśmy się w sobie i została moją żoną. Nastia jest naszą córką. Twoją siostrą.
Otworzyłam usta, a potem ponownie je zamknęłam. Nie mogłam uwierzyć w to, co właśnie usłyszałam. Jak on śmiał brać inną kobietę za żonę, po tym co zrobił mamie?
- Jedynym rodzeństwem jakie mam jest Christopher – syknęłam ostro.
- Nie przez krew.
- Ale przez duszę. – Zacisnęłam mocno szczękę. – No, dalej. Przyprowadź je.
Aleksander skinął głową, a następnie wyszedł na chwilę do innego pokoju. Kiedy wrócił, towarzyszyły mu dwie wysokie blondynki. Pierwsza była nieco starsza, może trzydziestoletnia. Zakładałam, że ojciec przemienił ją w wampira w właśnie tym wieku. Aż dziw, że się na to zgodziła. Druga zaś była jak Vivienne, urodzona już jako nadnaturalna istota. Przypominała bardziej matkę w swoich platynowych włosach i bursztynowych oczach, ale bladą cerę i rysy twarzy miała typowe dla członków rodziny Aristow.
- Miło cię poznać, Katherine. Wiele o tobie słyszałyśmy – odezwała się starsza, nowa żona mojego ojca, znanego inaczej jako zdradzieckiego skurwiela. – Same dobre rzeczy, mimo twoich negatywnych relacji z ojcem – dodała prędko.
- Negatywnych relacji? – Roześmiałam się gorzko. – Zabił moją matkę i swoją pierwszą żonę. Czyżby ci o tym nie powiedział? A może pominął ten jakże nieistotny fakt?
Wampirzyca przygryzła wargę.
- Faktycznie, poinformował mnie o tym. Jednak to wydarzyło się dwa stulecia temu. Aleksander jest teraz dobrym człowiekiem i chce zacząć z tobą od nowa.
Pokręciłam głową, uśmiechając się złośliwie.
- Mogłabym was zabić, za nim zdążyłybyście mrugnąć. Oszczędziłabym wam tym cierpienia, jakim jest życie z tym człowiekiem. – Dygnęłam lekko. – A teraz wybaczcie. – Zauważyłam w tłumie moją prawdziwą rodzinę, Christophera, Thomasa i Pavla, którzy za pewne wszystko słyszeli i zastanawiali się, czy nie interweniować. – Idę spędzać czas w towarzystwie ciekawych osób.

Jev?