Nie odezwałam się. Po prostu patrzyłam, jak ta czarownica, Jev i Shevy idą w kierunku baru.
Och, może powinnam faktycznie zacząć coś kombinować. Ale po co? Mogę zrobić wszystko tak, by było zgodnie z prawem i prawem tej całej Clarissy, Cassandry, czy jak tam miała, ale żeby było po mojemu.
- Dobra, twoje usługi nie będą mi już potrzebne - rzuciłam do wampira stojącego obok mnie. Nathaniel zrobił minę zbitego psa. - Na co się patrzysz? Właśnie uznałam, że możesz żyć.
Vlad, który tutaj pozostał, zaśmiał się gardłowo.
- Wiesz, co, Kath? W sumie to wcale się nie zmieniłaś.
Nawet na niego nie patrząc, odwróciłam się i wróciłam do mojego McLarena.
Godzinę później miałam już dokładny adres Londyńskiego Instytutu Czarownic. Zaparkowałam pod wejściem i wysiadłam z samochodu. Ruszyłam w kierunku drzwi, nie przejmując się krzywymi spojrzeniami czarownic.
W recepcji siedziała młoda dziewczyna, około szesnastoletnia. Miała krótkie, rude włosy i szaro-zielone oczy. Uśmiechała się do samej siebie, stukając na klawiaturze w laptopie. Biła z niech radosna i beztroska aura.
Uśmiechnęłam się do niej, ukazując białe zęby, ale nie kły. Nie chciałam jej przestraszyć.
- Dzień dobry - powiedziała, odwzajemniając uśmiech. - W czym mogę pomóc?
- Witam, nazywam się Katherine Aristow - przedstawiłam się i teatralnie rozejrzałam się po holu. - Czy mogłabym porozmawiać z Helen Vercus?
Dziewczyna nie wyglądała na zaskoczoną. Wiele osób chciało z nią rozmawiać. Była przecież przywódczynią największego angielskiego sabatu.
- Zadzwonię do niej, lecz to będzie trudne - oznajmiła rudowłosa. - Jest do niej długa kolejka. Nie dają jej chwili wytchnienia.
- Myślę, że dla mnie zrobi wyjątek.
Spojrzała na mnie powątpiewająco.
- Zobaczymy - wystukała numer i przyłożyła do ucha słuchawkę. - Halo? Dzień dobry. Tu z tej strony Lisa, z recepcji. Jest tu ze mną kobieta, która bardzo nalega na spotkanie z panią. Yhm...
- Katherine Aristow - podpowiedziałam. - Proszę przekazać moje nazwisko.
- Katherine Aristow - powtórzyła. - Tak się nazywa. Yhm... Yhm... Dziękuję. Do wiedzenia.
Łatwo mogłabym podsłuchać jej rozmowę, ale aktualnie wyłączyłam swoją wampirzą moc. Tutaj wiele osób może łatwo ocenić, jaki mam jej poziom.
- Nie mówiła pani, że jest pani przywódczynią wampirzego klanu! - zakrzyknęła Lisa z podziwem. - Pani Helen z przyjemnością się z panią zobaczy. Szóste piętro, drugie drzwi od lewej.
- Dziękuję, do widzenia - mruknęłam, odchodząc w kierunku windy.
- Do widzenia!
Otworzyłam drzwi i uśmiechnęłam się na widok siwiejącej kobiety. Helen Vercus odwzajemniła uśmiech, choć niepewnie. Nie wiedziała, czego się po mnie spodziewać. Szczerze, ja też tego nie wiedziałam.
- Dzień dobry - powiedziała, wstając i podając mi dłoń. - To zaszczyt mi panią poznać, pani Aristow. Wiele o pani słyszałam i o pani telekinetycznych zdolnościach. Znam się z panem Thomasem. Proszę mi powiedzieć, jak się miewa?
- Z tego co wiem, to dobrze - oznajmiłam zwięźle. Nie przybyłam tu na pogaduszki. - Dobrze, przejdźmy do rzeczy. Wiem, że ma pani pewną książkę. I owa książka jest potężniejsza niż jakakolwiek książka na świecie. Powiem tyle, że chcę ją mieć. Teraz.
Wypuściła z sykiem powietrze i zadrżała na fotelu. Widać było, że słyszała o mojej reputacji.
- Cóż, nie owija pani w bawełnę - udała rozbawienie, choć było jej do tego daleko. - Nie mogę jednak dać pani tej książki od tak. Oczywiście, dostęp do niej ma każdy. Jednak pod odpowiednim nadzorem.
- Nie potrzebuję nadzoru.
- Oczywiście - uśmiechnęła się i wstała. Jakież to było proste. Przemawiał przez nią strach. - Na ile ją pani chce?
- Jutro ją oddam - wzruszyłam ramionami. - Nie potrzebuję jej na zawsze.
Widać było, że właśnie tak pomyślała, ponieważ odetchnęła z ulgą.
- Jeden dzień. Świetnie - podeszła do małej szafki na końcu pokoju i włożyła w nią klucz. Delikatnie uchyliła drzwi i wyjęła księgę w brunatnej, grubej okładce. Podała mi ją. - Proszę. Mam nadzieję, że przemawiają przez panią dobrze intencje.
- Jak najczystsze - nie było to do końca kłamstwo, lecz też nie prawda. Moje intencje nie dotyczyły żadnego innego świata prócz mnie. - Do widzenia, pani.
Skinęła mi głowę, w myślach pewnie modląc się, by nie żałować swojej decyzji.
Jev? Tylko nie zabieraj mi tej książki, pliss xD