piątek, 13 lutego 2015

Od Katherine - CD historii Jev'a

 Przepraszam, że dopiero teraz, ale nie mogłam korzystać z kompa :/


Nie odezwałam się. Po prostu patrzyłam, jak ta czarownica, Jev i Shevy idą w kierunku baru.
Och, może powinnam faktycznie zacząć coś kombinować. Ale po co? Mogę zrobić wszystko tak, by było zgodnie z prawem i prawem tej całej Clarissy, Cassandry, czy jak tam miała, ale żeby było po mojemu.
- Dobra, twoje usługi nie będą mi już potrzebne - rzuciłam do wampira stojącego obok mnie. Nathaniel zrobił minę zbitego psa. - Na co się patrzysz? Właśnie uznałam, że możesz żyć.
Vlad, który tutaj pozostał, zaśmiał się gardłowo.
- Wiesz, co, Kath? W sumie to wcale się nie zmieniłaś.
Nawet na niego nie patrząc, odwróciłam się i wróciłam do mojego McLarena.

Godzinę później miałam już dokładny adres Londyńskiego Instytutu Czarownic. Zaparkowałam pod wejściem i wysiadłam z samochodu. Ruszyłam w kierunku drzwi, nie przejmując się krzywymi spojrzeniami czarownic.
W recepcji siedziała młoda dziewczyna, około szesnastoletnia. Miała krótkie, rude włosy i szaro-zielone oczy. Uśmiechała się do samej siebie, stukając na klawiaturze w laptopie. Biła z niech radosna i beztroska aura.
Uśmiechnęłam się do niej, ukazując białe zęby, ale nie kły. Nie chciałam jej przestraszyć.
- Dzień dobry - powiedziała, odwzajemniając uśmiech. - W czym mogę pomóc?
- Witam, nazywam się Katherine Aristow - przedstawiłam się i teatralnie rozejrzałam się po holu. - Czy mogłabym porozmawiać z Helen Vercus?
Dziewczyna nie wyglądała na zaskoczoną. Wiele osób chciało z nią rozmawiać. Była przecież przywódczynią największego angielskiego sabatu.
- Zadzwonię do niej, lecz to będzie trudne - oznajmiła rudowłosa. - Jest do niej długa kolejka. Nie dają jej chwili wytchnienia.
- Myślę, że dla mnie zrobi wyjątek.
Spojrzała na mnie powątpiewająco.
- Zobaczymy - wystukała numer i przyłożyła do ucha słuchawkę. - Halo? Dzień dobry. Tu z tej strony Lisa, z recepcji. Jest tu ze mną kobieta, która bardzo nalega na spotkanie z panią. Yhm...
- Katherine Aristow - podpowiedziałam. - Proszę przekazać moje nazwisko.
- Katherine Aristow - powtórzyła. - Tak się nazywa. Yhm... Yhm... Dziękuję. Do wiedzenia.
Łatwo mogłabym podsłuchać jej rozmowę, ale aktualnie wyłączyłam swoją wampirzą moc. Tutaj wiele osób może łatwo ocenić, jaki mam jej poziom.
- Nie mówiła pani, że jest pani przywódczynią wampirzego klanu! - zakrzyknęła Lisa z podziwem. - Pani Helen z przyjemnością się z panią zobaczy. Szóste piętro, drugie drzwi od lewej.
- Dziękuję, do widzenia - mruknęłam, odchodząc w kierunku windy.
- Do widzenia!

Otworzyłam drzwi i uśmiechnęłam się na widok siwiejącej kobiety. Helen Vercus odwzajemniła uśmiech, choć niepewnie. Nie wiedziała, czego się po mnie spodziewać. Szczerze, ja też tego nie wiedziałam.
- Dzień dobry - powiedziała, wstając i podając mi dłoń. - To zaszczyt mi panią poznać, pani Aristow. Wiele o pani słyszałam i o pani telekinetycznych zdolnościach. Znam się z panem Thomasem. Proszę mi powiedzieć, jak się miewa?
- Z tego co wiem, to dobrze - oznajmiłam zwięźle. Nie przybyłam tu na pogaduszki. - Dobrze, przejdźmy do rzeczy. Wiem, że ma pani pewną książkę. I owa książka jest potężniejsza niż jakakolwiek książka na świecie. Powiem tyle, że chcę ją mieć. Teraz.
Wypuściła z sykiem powietrze i zadrżała na fotelu. Widać było, że słyszała o mojej reputacji.
- Cóż, nie owija pani w bawełnę - udała rozbawienie, choć było jej do tego daleko. - Nie mogę jednak dać pani tej książki od tak. Oczywiście, dostęp do niej ma każdy. Jednak pod odpowiednim nadzorem.
- Nie potrzebuję nadzoru.
- Oczywiście - uśmiechnęła się i wstała. Jakież to było proste. Przemawiał przez nią strach. - Na ile ją pani chce?
- Jutro ją oddam - wzruszyłam ramionami. - Nie potrzebuję jej na zawsze.
Widać było, że właśnie tak pomyślała, ponieważ odetchnęła z ulgą.
- Jeden dzień. Świetnie - podeszła do małej szafki na końcu pokoju i włożyła w nią klucz. Delikatnie uchyliła drzwi i wyjęła księgę w brunatnej, grubej okładce. Podała mi ją. - Proszę. Mam nadzieję, że przemawiają przez panią dobrze intencje.
- Jak najczystsze - nie było to do końca kłamstwo, lecz też nie prawda. Moje intencje nie dotyczyły żadnego innego świata prócz mnie. - Do widzenia, pani.
Skinęła mi głowę, w myślach pewnie modląc się, by nie żałować swojej decyzji.

Jev? Tylko nie zabieraj mi tej książki, pliss xD

Od Jev'a - CD historii Katherine

Beznamiętny ton głosu Katherine sugerował, że mówi ona całkowitą prawdę, i wcale z nami nie pogrywa. Jej zamiarem było uśmiercenie nas.
Bez emocji stała się jeszcze bardziej bezwzględna i zadufana w sobie, niż wcześniej.
Tepes chyba za bardzo się tym nie przejął, bo jego specjalnością była ucieczka. W każdej chwili mógł rozniecić kolorowy proszek i "Boom", nie ma morderczego wampira.
- Nie byłabym tego taka pewna - usłyszałem złowrogi kobiecy głos, który tak dobrze znałam, i za którym przepadałem. - Nie skrzywdzisz ich - postać dziewczyny wyłoniła się jakby z jednego z cieni otaczających nas budynków. Katherine natychmiast oderwała od nas wzrok i posłała jej wymowne spojrzenie, taksując ją wzrokiem od stóp do głów. Myślę, że wszyscy tak zrobiliśmy.
http://oi61.tinypic.com/wpno6.jpg
Piękna, wysoka czerwonowłosa kobieta o bladoniebieskich, niemal szarych oczach i jasnej karnacji poraz ponowny zabrała głos.
- Nie skrzywdzisz ich, *мед - powtórzyła i to ona zadarła nosa w tej spojrzeniowej konfrontacji - Jestem o wiele potężniejsza od ciebie, Katherine. I dobrze o tym wiesz. - orzekła chłodno
Przywódczyni została zbita z pantałyku.
- Nazywam się Cassandra. Cassandra Crovl. - przedstawiła się zataczająć w powietrzu swoje inicjały. C.C. zostawiały one czerwone smugi w powietrzu. - Sabat Crovl, może znasz. - zamyśliła się - Wątpie, ale to jeden z najpotężniejszych sabatów czarownic w całej Europie i - puściła do niej oczko - poza nią.
- Co tu robisz? - Katherine bacznie przyglądała się Cassandrze.
- Główny sabat powiadomił mnie, że Yona coś kombinuje. Mam was mieć na oku, a jeśli ktoś sprzeciwi się mnie i mojej magii - roztoczyła przed nami wizje naszych ciał pokrytych płomieniami - to się stanie. - wypuściła z rąk popiół. - Miło, nieprawdaż? - zmrużyła powieki
- A co jeśli - urwała Kath bo Cassandra dokończyła myśl za nią
- Nie będe posłuszna, ponieważ jestem od ciebie potężniejsza - piskliwie udawała ton głosu Katherine - Umrzesz w katuszach. Przypalanie. Perswazja. Ból psychiczny. Emocje cię zaleją, мед.
- A teraz nie waż się nic kombinować, bo natychmiast t o się stanie. - po raz kolejny Cassandra przymruzyła oczy i zmarszczyła brwi - A ja napije się z przyjaciółmi. Bourbon, Jev? - zaproponowała i posławszy mi spojrzenie zarezerwowane tylko dla mnie wzięła pod ramię Shevy i mnie.
<Oto mój pomysł, Kath?>

 *мед - z j. rosyjskiego oznacza skarbie, kochanie

wtorek, 3 lutego 2015

Od Katherine - CD historii Jev'a

Punkt pierwszy: Dobrze się zamaskować.
Moje ubranie było całe w szarym pyle i na dodatek cuchnęła magią oraz stęchlizną. Gdy tylko dojechałam do domu, wykąpałam się i przebrałam w normalne ubrania: czarne spodnie, bluzka i buty w kolorze indygo, a do tego ciemnoróżowa szminka i czarne włosy zaplecione w kłosa. Byłam gotowa do wyjścia z domu, a to wszystko zajęło mi tylko dziesięć minut. Byłam pewna, że za kolejne dziesięć zjawią się tu Vlad i reszta, a na razie ich nie potrzebowałam. Wyszłam, więc z domu i wsiadłam do McLarena.
Punkt drugi: Przyczaić się na ofiarę w gęstej trawie.
Zaparkowałam przed wejściem do Instytutu, w którym pracowałam. Założyłam ciemne okulary i schyliłam się, starając się unikać czyichś ciekawskich spojrzeń. Dojechanie tam zajęło mi około dziesięciu minut, więc byłam pewna, że wszyscy przeszukują teraz mój dom. Miałam wszystko dokładnie obliczone i zorganizowane. Nie myliłam się. Dokładnie o dwudziestej przed budynkiem zaparkował czarny van i wysiadł z niego Nathaniel Jones - wampirzy znawca magii i łącznik z czarownikami.
Punkt trzeci: Zaatakować.
Wysiadłam z samochodu z głośnym trzaskiem, co natychmiast przykuło jego uwagę. Odwrócił się lekko zdziwiony, ale natychmiast, gdy mnie rozpoznał - obdarzył szarmanckim uśmiechem. Kiedyś spędziliśmy razem noc i było widać, że to mu nie wystarczało. Usilnie starał się mnie namówić na randkę. Teraz mogłam to wykorzystać.
Zachowuj się normalnie, Katherine - powiedziałam sobie. - Potrafisz. Jesteś świetną aktorką. 
Oczywiście się nie denerwowałam, ponieważ nie potrafiłam, ale miałam pewien problem z okazaniem nawet sztucznych emocji. Szczególnie do kogoś, kto niezbyt mnie obchodził w "wcześniejszym nie-życiu".
- Katherine - obejrzał mnie od stóp do głów, a wyraźnie spodobało mu się to, co zobaczył. - Przyznam, że wyglądasz dziś olśniewająco. Od kiedy nosisz spodnie? Zawsze wolałem cię oglądać w krótkiej spódniczce.
Odpowiedziałam uśmiechem, który wiele obiecywał i położyłam mu rękę na piersi, delikatnie gładząc jego krawat.
- W to nie wątpię, konfetka* - zamruczałam. - Musisz iść do pracy? Może wstąpilibyśmy do ciebie?
- Skarbie, cóż to za zmiana? - uniósł brew, a gdy wydęłam usta, natychmiast spanikował, że znowu będę mieć go w dupie i odejdę. - Ale to nie ważne. Chodźmy do mnie.
Wziął mnie za rękę i zaczął nas prowadzić do swojego vana, gdy nagle usłyszałam głos, którego tak bardzo nie chciałam usłyszeć:
- Aristow, ty podła, bezduszna kobieto, zostaw tego nieszczęśnika w spokoju i porozmawiaj z nami.
Odwróciłam się i beznamiętnie spojrzałam w czarne oczy Vlada Tepesa. Zmarszczył brwi na widok mojego wyrazu twarzy. Znał mnie bardzo dobrze (a przynajmniej wcześniejszą mnie) i pewnie spodziewał się jakiegoś wybuchu gniewu. Tyle, że teraz nie potrafiłam buchnąć gniewem.
- Tepes, czyżbyś nie miał jakichś ważniejszych spraw do załatwienia? - mój wzrok przeniósł się na Jev'a i stojącą obok niego Shevy, która wręcz promieniowała radością, nie zwracając uwagi na to, że miałam zamiar pozbawić ją życia. - A ty? Masz swoją dzikuskę. Czegóż tu więcej do szczęścia potrzeba nic miłości? - westchnęłam i spojrzałam na nich ze sztucznym współczuciem. - Ach, tak. Miłość to piękne uczucie. Wielka szkoda, że więcej nie będziecie mogli jej okazać. Pewnie rozumiecie, że po tym, jak mi perfidnie przeszkodziliście dotrzeć do celu - będę musiała was zabić.

Jev?




Od Jev'a - CD Katherine

W jednej chwili wszystko, absolutnie wszystko niespodziewanie wybuchło i się zawaliło.
Usłyszałem wampirzy ryk, i dostrzegłem, że deski z dachu chaty spadły wprost na Tepesa. Zdziwiło mnie to ponieważ, jako jeden z najstarszych wampirów powinien posiadać nad wampirzą szybkość, ale no cóż, przecież magia czarownic jest potężniejsza niż nasz gatunek. Wiedziałem, że to zaczarowane miejsce nie wróżyło nic dobrego.
Doskoczyłem do Vlada i podawszy mu rękę, prędko pomogłem mu wydostać się z płonącej szczeliny desek. W tym samym momencie kilka odłamków drewna wbiło mi się w przedramię. Syknąłem z bólu. To był biały dąb. Belki zrobione z białego drewna. To była zasadzka...
Vlad był pokryty żywicą, która wypalała w jego ciele wielkie dziury, jednak choć osłabiony szybko zorientował się w sytuacji i puścił się pędem do wyjścia.
- Jev, szybko! - krzyknął
- Już! - zawołałem za nim – Sekundkę!
Zauważyłem, że ów nadzwyczajna księga Grimore leżąca na środku pokoju nie ulega płomieniom, wręcz je odpycha. Była otwarta, a jej stronnice powiewały rozpraszając języki ognia.
Doskoczyłem do księgi, ale nie udało mi się jej wziąć, bo była jakby przyklejona do stolika zamiast tego wyrwałem z niej kilka stron i włożyłem do kieszeni spodni. Wybiegłem z płonącego angielskiego zabytku – już zaczarowanej rudery.

Wraz z sekundą w której znalazłem się na parkingu usłyszałem odjeżdżający samochód kogo? Jakże by to można się nie domyślić. Katherine.
- Gdzie ta franca znów uciekła? - żachnął się Vlad
- Nie interesuje mnie. Musimy znaleźć Shev. - spojrzałem na niego i poprawiłem się:
- Ja muszę.
- Tu jestem! - usłyszałem piskliwy głosik i odetchnąłem z ulgą. - Ukryłam się bo przeczuwałam niebezpieczeństwo. - wyjaśniła
- To czemu nam nie powiedziałaś? - zapytał sceptycznie Vlad wyciągając maleńkie drzazgi z ran.
- I tak byście mi nie uwierzyli – wzruszyła ramionami
- Jak się czujesz, Shev? - spytałem podchodząc do niej.
- Musze przyznać, że nigdy nie czułam się lepiej. Jestem taka... ożywiona! - wykrzyknęła wyskakując w górę niczym upojona szczęściem ośmiolatka, której udało się namówić rodziców na pieska.
- Wspaniale, wspaniale – mruknąłem – Ale musimy się dowiedzieć co się stało. - rozpocząłem trudny temat, ale żadne z nich nie chciało go kontynuować.
- Jak to co się stało? - usłyszeliśmy stary głos Yony – Uczucia i emocje Katherine zostały przeniesione na nią – wskazała palcem Shevy – A przy okazji martwe serce blondyny, ożyło. - powiedziała Yona bez ogródek
- Jasne, ale dlaczego ożyła skoro Katherine jest martwa? - dopytywałem się
- Nie wiem – rozłożyła ręce – Ale, magia wie co robi
- Nie jestem o tym przekonany. - powiedział Vlad – Magia nigdy nie działa w tak irracjonalny sposób. - pokręcił niedowierzająco głową.
- Magia, tak jak i natura ma swoje prawa. Nie wolno w nie ingerować.
- To absurd – zaprzeczyłem – Magia ingeruje w naturę. - zaznaczyłem
Yona tylko się uśmiechnęła.
- W takim razie jak odzyskać jej dawny stan? - spytałem
- Możecie nie mówić o mnie w trzeciej osobie? Jestem tu! I nie jestem już dzieckiem. - zaoponowała
- To się nie zachowuj jak dziecko! - zagrzmiałem, czując, że dawna Shevy, która zwykle ratowała mnie, ulotniła się.
- Uspokój się, czas na zabawę! - wykrzyknęła po raz kolejny piskliwym głosikiem, a ja musiałem zwinąć ręce w pięści by czegoś nie rozwalić.
- Nie będzie żadnej zabawy, musimy wszystko dokładnie posegregować – jak zwykle ja musiałem zachować zimną krew, a oni po prostu mieli to głęboko w czterech literach. Katherine odjechała, zostawiając nas samych, w dodatku teraz bez emocji stała się całkowicie bezwzględna. Musiałem ją powstrzymać i przywrócić jej emocje, a Shevy... Czego tak naprawdę chciała Shevy? Czy ona teraz myśli trzeźwo? Czym ona jest?
Podczas gdy ja chodziłem w kółko Vlad i Shevy rozmawiali ożywionym tonem. Mówili coś o imprezie! Arr! Yona podeszła do mnie i oznajmiła:
= Uczucia, które są zgubne odeszły od Katherine, ponieważ one mogłyby, a nawet doprowadziłyby prędzej czy później do jej upadku. Za to Shevy przyda się zmiana. Nie wiesz co się z nią działo podczas waszej rozłąki, prawda?
Teraz to mnie dopiero zdezorientowała. Co się mogło dziać z odważną Shevy? A może ona wcale nie była taka harda jak mi się zdawało?
- Przestań już pytać, Jev! Doprowadzasz mnie do szału! - nie wypowiadałem moich pytań, ale Yona raczej potrafiła czytać w myślach. Przede wszystkim w głośnych.
- Dziwisz się mi?
- Tak, ponieważ ją kochasz, a nie raczyłeś się jej nawet zapytać jak jej było przez te III wieki!
- Nie kocham jej i nie powinienem się Tobie zwierzać się z moich uczuć! - krzyknąłem
- Miłość zawsze przetrwa. - stwierdziła
- Nieprawda. Nie kiedy osoby do siebie nie pasują. Nie kiedy druga osoba zostawia cię kiedy jej potrzebujesz. Nie kiedy rani cię.
- Odbiegasz od Shevy. Ona cię nie zraniła – rzekła – Tylko dała ci nieśmiertelne życie, a ty już wcale nie jesteś na nią wściekły. Chociaż może trochę. Jesteś na nią zły, że przetrwałeś do teraźniejszości i spotkałeś Katherine. Ona też jest zła, że spotkałeś Katherine. Że nabawiłeś się tyle „niepotrzebnych problemów”. Że chcesz się dalej ich nabawiać.
- Przestań! Przestań! - nie mogłem już znieść przemowy Yony, nie mogłem znieść tej bolesnej prawdy, problemów w jakich się znalazłem, mieszanych z przeszłością, teraźniejszością i przyszłością.
Gdy jej głos umilkł, twarz wyrażała głęboką zadumę.
- Musimy już jechać. - oznajmiłem – Vlad! Shevy, do samochodu. - poczułem się trochę jak ojciec, który musi pilnować rozbrykanych maluchów. Ojciec, który doskonale wie, że i tak maluchy będą miały problemy.
Shevy nie miała w sobie już wampirzych atrybutów, ale gracja nie zniknęła z jej ruchów. Wsiadła pospiesznie do samochodu na miejsce pasażera. Vlad podążył za nią.
Gdy już wszyscy siedzieliśmy w samochodzie, zapytałem:
- To teraz bawimy się w rodzinkę?
- Czemu w rodzinkę? - spytał Vlad, a w jego głosie nie było słychać przywódctwa
- Bo podejrzewam, że zabawisz tu na dłużej, a nasz klan nie chce mieć problemów.
- To zaraz, przejmujesz stery za Katherine?
- Zapewne i po niej będę musiał sprzątać, więc powiedzmy, że tak. - odparłem.
- No to ruszajmy! - zapiszczała Shevy, a Vlad zawtórował jej.
Nie miałem pojęcia, gdzie dalej dojedziemy, nie posiadając żadnego konkretnego planu. Wiedziałem, tylko, że nie obejdzie się bez rozlewu krwi.
<Katherine? W ramach rekompensaty za tak długi czas NIE odpisywania, długie opowiadanie>