Stałam
gapiąc się głupio w telefon prawie pięć minut. Prędko postarałam się odpędzić
uczucie rozczarowania i beznadziei, aż pozostała tylko wewnętrzna wściekłość.
Tym razem, jednak nie była ona skierowana w stronę Jev’a, tylko mnie samej.
Wreszcie nastał czas, bym wypiła piwo, które sama sobie nawarzyłam. A tak poza
tym… Jakie to było strasznie głupie przysłowie. No bo kto nie chciałby pić
własnoręcznie nawarzonego piwa?
W
końcu jednak musiałam odpuścić. Nie zamierzałam przecież dzwonić następny raz.
Miał mnie już dosyć? Proszę bardzo. Wcale nie musiałam się do niego odzywać.
Dlatego
też wróciłam na kanapę i włączyłam telewizor. Ostatnio coraz częściej przed nim
przesiadywałam, nawet jak na mnie. I chociaż rzadko zdarzało się, aby
faktycznie leciał jakiś ciekawy film lub serial o szóstej rano, byłam skazana
na nudne reality show.
Siedziałam
tak dwie godziny, aż wreszcie nastała ósma i usłyszałam szczęk kluczy na
zewnątrz. Za nim się obejrzałam, do środka weszła pani Freydez, gotowa
rozpocząć swoją codzienną pracę. Zwykle zaczynała wcześniej, ale ostatnio
pozwalałam jej się wysypiać. Niech ma coś z życia.
Kiedy
zobaczyła mnie w salonie, nawet nie przywitała się, tylko pokręciła głową z
politowaniem i udała się w kierunku kuchni. Jednak zatrzymała się w pół kroku,
jakby coś sobie uświadamiając.
-
Vivienne poszła już do szkoły? – zapytała się.
Wzruszyłam
obojętnie ramionami.
-
Chyba ciągle śpi. – Zerknęłam na nią znad oparcia kanapy.
-
Wiesz, że zaczyna lekcje za pół godziny, prawda?
Prychnęłam.
-
Od początku byłam przeciwna jej chodzeniu do szkoły. Pozwalam jej na to tylko
dlatego, że towarzyszą jej Mort i Tenebris. Jest ona bardzo młoda, jakbyś nie
zauważyła, a na świecie jest zbyt wiele osób, które pragnął mnie dorwać. I nie
zamierzam wystawiać jej przez to jako cel.
Zobaczyłam
jak uśmiecha się lekko.
-
Z dwoma piekielnymi ogarami przy boku raczej nie jest łatwym celem.
-
Och, tak. Rozszarpały by najbliższe zagrożenie, za nim zdążyłby jej chociaż
włos spaść z głowy. – Przytaknęłam jej, dziękując sile wyższej za te dwa
niesamowite psiaki. – Chyba pójdę ją obudzić – oznajmiłam, wstając z kanapy,
jednak w tym momencie mój telefon poinformował mnie, że dostałam wiadomość od
Lucyfera. – Właściwie… Mogłabyś to zrobić za mnie?
Westchnęła
cicho, lecz pokiwała głową i udała się na górę. Ja w tym czasie odczytałam
wiadomość, której treść była następująca: „Przyjedź natychmiast Abbey Road 26.
To bardzo ważne.”
Przewróciłam
tylko oczami, jednak posłusznie wsiadłam w McLarena, zastanawiając się, co tym
razem wymyślił mój krnąbrny szef. Nie mogłam zwyczajnie się tam przenieść,
ponieważ nie miałam zielonego pojęcia, gdzie owa ulica się znajduje –
wiedziałam tylko, że na przedmieściach Londynu, lecz po drugiej jego stronie, a
nie po tej, na której ja mieszkałam. Tak więc wpisałam adres do GPS, doskonale
wiedząc, że czeka mnie długa jazda.
Kiedy
nareszcie dotarłam do celu, zdziwiłam się widząc opuszczony kościół. Wyglądał
na bardzo stary i zaniedbany, jakby nikt nie bywał w nim od lat. Ciekawe.
Lucyfer poszedł się pomodlić? To było mało prawdopodobne, znając jego ponurą
historię i nieciekawe relacje z Bogiem.
Szepnęłam
kilka pocieszających słów Mc’owi, zostawiając go przed świątynią. Był otoczony
zaklęciem ochronnym, więc nikt nie mógł nawet go tknąć, ponieważ – nie ważne
kto, człowiek czy wampir lub inna istotna nadnaturalna – zacząłby się trząść w
niebywałych konwulsjach i doświadczać natychmiastowego, paskudnego bólu.
Weszłam
do środka, jednak zatrzymałam się po przekroczeniu kilku kroków. Coś było nie
tak. Czułam wręcz wewnętrzne… osłabienie. Chciałam cofnąć się i wyjść z tego
miejsca, jednak jakby drzwi otaczała jakaś niewidzialna tarcza. Zamknęły się
gwałtownie i choć szarpnęłam za klamkę, nie mogłam ich ponownie otworzyć.
Spróbowałam wprowadzić w to moją moc i ze zgrozą odkryłam, że tak jakby… nie
działa. Syknęłam cicho.
Zza
pleców dobiegł mnie cichy śmiech i odwróciłam się gwałtownie.
-
To nie zadziała, skarbie. Nie wiem, czego uczył się twój przełożony, ale dla
demonów… Poświęcone miejsce do prawdziwa pułapka, w którą właśnie dałaś się
złapać.
Zmrużyłam
oczy, patrząc się na mężczyznę – a raczej wampira, bardzo starego i silnego,
jak można było uznać po jego aurze – którego widziałam pierwszy raz w życiu.
Zbliżył się do mnie, a ja stałam nieruchomo, zastanawiając się po jaką cholerę
tu się pchałam. Lucyfer przecież nigdy nie wysyłał wiadomości tekstowych. On w
ogóle nie używał telefonu.
-
Więc… Czy my się znamy? – zapytałam, unosząc brwi i zaplatając ramiona na
klatce piersiowej.
-
Och, nie, lecz liczę na to, że się poznamy. Ale znam za to twojego drogiego
narzeczonego. – Roześmiał się, a ja uniosłam brwi jeszcze wyżej. – Przepraszam,
byłego narzeczonego, z tego, co wiem. Tak czy inaczej, pomyślałem, że skoro nie
ruszył na ratunek swojej ludzkiej przyjaciółce, może przekona go fakt, że mam
jego kochanego demonka.
-
Niech zgadnę, ty zostawiłeś tą wiadomość i zabiłeś dzieciaka?
-
Pięć punktów dla Gryffindoru. – Rozciągnął usta w drapieżnym uśmiechu,
podchodząc jeszcze bliżej. Nie zamierzałam dawać mu tej satysfakcji się cofać.
To jednak okazało się moim błędem, kiedy poczułam, że na moim nadgarstku zaciska
się coś zimnego. Natychmiast spojrzałam w dół i spostrzegłam, że drań przykuł
mnie kajdankami, a następnie pociągnął. Bez mojej mocy straciłam siły, więc
mogłam tylko ruszyć za nim i patrzeć, jak przyczepia mnie do ołtarza.
-
Może jeszcze nie wiem do końca, jak torturować i zabijać demony, ale myślę, że
mamy trochę czasu, by wypróbować na tobie parę rzeczy. – Po tych słowach
wyciągnął z kieszeni płaszcza stalowe ostrze i skierował je w stronę mojego
brzucha. Tylko westchnęłam z rozdrażnieniem, kiedy rozsypało się w pył ze
starciu z moją skórą. On jednak ciągle nie przestawał się uśmiechać. – Ciekawe.
Lecz nie martw się, skarbie. Mam tu mnóstwo rzeczy. Coś na pewno się nada. A
teraz… - Wyjął z mojej kieszeni telefon. – Może napiszemy do twojego Romea?