czwartek, 30 kwietnia 2015

Od Jev'a - CD historii Katherine

- Nigdy nie pomyślałbym, że jesteśmy tak zgodni - poklepałem  Chrisa po ramieniu - Idę pomóc zaadaptować się moim średniowiecznym przyjaciołom - rzuciłem na odchodnym.
- Powodzenia - pożyczył Chris, gdy już wyszedłem, ale rzecz jasna nadal to słyszałem.
Elfka i Bliźniacy nadal na mnie czekali stojąc na środku chodnika, kompletnie zmieszani.
- Póki się nie nauczycie wszystkiego będziecie mieszkać u mnie. - oznajmiłem i zatrzymałem jedną z taksówek. Oczywiście doszedłbym stąd do mojego domu, ale nie byłem pewien czy oni dadzą radę.

- Witam w moich skromnych progach - oznajmiłem otwierając drzwi. - Rozgoście się, a ja pójdę zobaczyć co u... - nie dokończyłem bo usłyszałem radosne rżenie mej ukochanej klaczy - Xana! - krzyknąłem gdy zaczęła się przytulać i jak zwykle szukając jabłek lub ciastek w mojej kieszeni. Prychnęła zbulwersowana gdy nic w niej nie znalazła.
- Co słychać, ma odwieczna kompanko?
- Ihaaaa!
- To chyba odpowiednik słowa dobrze.
Zwierzę pokiwało głową, ale nagle jakby spoważniało i Xana posłała mi pełne obaw i niepewności spojrzenie.
- Zostaję już, nie martw się. - pogłaskałem ją za uchem. - Też nie cierpię zmian.

Katherine? Wena poszła spać.

Od Katherine - CD historii Jev'a

- A czy ja wiem? - wzruszyłam ramionami. - Z logicznego punktu widzenia jestem wampirem, aczkolwiek odkąd tu przybyłam nie wykazuję takich syndromów. Jednak nie ma się czego obawiać. Moje ciało po prostu nie jest przystosowane do nagłej nieśmiertelności. W sumie to sama nieśmiertelność jest pojęciem względnym, ale to temat do rozmowy na kiedy indziej. Na razie mogę tylko powiedzieć, że teoretycznie powinnam być wampirem, lecz praktycznie moje ciało jest ludzie. Według moich obliczeń powinno to zająć jednak tylko około doby, a wtedy moje ciało ponownie stanie się odporne na czas. Nawet, gdyby tak nie było, zażyłam przed chwilą eliksir, który pozwoliłby mi na wieczną młodość. Nie chciałabym przecież się zestarzeć, prawda? Młodość jest moim podstawowym plusem. Bez niej o osiągnęłabym tyle, ile osiągnęłam do tej pory. Spójrzcie na taką Yonę, ona przecież jest stara i pomarszczona, a i tak jestem od niej silniejsza, po wizycie w Thazarze. Moja dusza wchłonęła moc stamtąd i aktualnie wszystkie czarownice mogą mi podskoczyć. To jednocześnie sprawia, że mogłabym zabić Yonę bez żadnych przeszkód, lecz jednak jednocześnie nie chcę tego robić. Podoba mi się, gdy tak cierpi, z powodu swojej córki. W końcu to ona skazała ją na wieczne potępienie. Ja bym tak z moim dzieckiem nie zrobiła. Mój syn może umawiać się z kimkolwiek zechce i nic mi do tego. Jednak jeśli będzie to ktoś mi wrogi, nie będę bawić się w separację. Natychmiastowo zniszczę tą osobę, nie martwiąc się o konsekwencje. Muszę przecież dbać o rodzinę, prawda? Gdybym tego nie zrobiła, najprawdopodobniej zostałabym zniszczona psychicznie, tak jak Yona. Nikt nie powinien się stoczyć do jej poziomu.
- Kobiety - mruknął cicho Chris, po mojej przemowie. - Zacznij jeden temat, a one nawinął na niego dwadzieścia innych.

Jev?

Od Jev'a - CD historii Katherine

Byłem tak szczęśliwy, że wreszcie jestem w normalnym świecie, że na chwilę przestałem się przejmować zaskoczeniem Katherine spowodowanym zawartością szkatułki.
Nareszcie - przemknęło mi przez myśl gdy znaleźliśmy się przed wejściem do Głównej Kwatery.
- Londyn sporo się zmienił - orzekła Melania. O wiele bardziej pasowało do niej imię Miranda, ale postanowiłem jej tego nie mówić. Elfka omiotła wzrokiem otaczające nas budowle i westchnęła głęboko. - Pięknie. Ciekawe jak wygląda Irlandia w... - zacięła się chwilę - który to już wiek? - zapytała. To było jedno z pytań, których nikt nie powinien zadawać.
- XXI - odparłem i czekałem na jej reakcję, ale jej mina ani trochę się nie zmieniła. Najwyraźniej nie przeszkadzało jej to, że jest o jakieś sześć stuleci (bądź więcej) do tyłu.
- Powinienem chyba cię wszystkiego nauczyć. - postanowiłem i odwróciłem się by popatrzeć na Ben'a i Zen'a, którzy w porównaniu do elfki byli raczej na skraju załamania nerwowego. - ... i was też.
- Poradzimy sobie. - pokiwali zgodnie głowami by trochę uśpić moją czujność, ale nadal byli skonsternowani.
- Jasne, jasne. - zaśmiałem się krótko, ale nagle spoważniałem - Ben, Zen, czujecie coś?
- Ale co? - zapytali
- Byliście kiedyś wampirami, prawda?
- Tak. - przyznali smutno. - Już nimi nie jesteśmy. Thazar zdjął z nas tą klątwę.
- Czyli Katherine też przestała być wampirem? - wypowiedziałem to pytanie bardziej do siebie.
- Nie wiemy - wzruszyli ramionami jednocześnie. - My nic nie czujemy. Na razie.
- M, zajmij się nimi na chwilę - nakazałem Melanii skracając jej imię maksymalnie.
Katherine i Christopher zdążyli już wejść do kwatery i rozgościć się w saloniku.
- Kath, czujesz zmianę?
- Że co? - zmrużyła oczy
- Jesteś wampirem czy człowiekiem?
Katherine?

Od Katherine - CD historii Jev'a

- Jak dokładnie masz zamiar dostać się do Londynu? - zapytałam, ponieważ nie umknęło mojej uwadze, że zablokował przede mną tą informację w swoim umyśle. Co on, do diaska, kombinował?
Christopher uśmiechnął się tajemniczo i sięgnął do torby, którą miał przewieszoną przez ramię. Chwycił jakiś przedmiot, który był w środku i wyciągnął go.
Cofnęłam się o krok i ze zdumienia otworzyłam usta.
- Bez jaj - mruknęłam.
Chris trzymał w dłoniach złotą, piękną szkatułkę, która była nieco większa, niż ją sobie wyobrażałam. Oczywiście, wzdłuż niej, było wyryte imię: Jaquliene.
- Skąd ją masz? - zapytałam w osłupieniu.
- Jeden gość, który był mi winny przysługę, zagadał do innego gościa, co jego siostra była żoną kuzyna osoby, która akurat miała informację, gdzie znajduje się szkatułka. A tak się składało, że Yona nie miała bladego pojęcia, o jej położeniu, ponieważ nie była ona wcale w Thazarze, lecz w naszym świecie. A dokładniej w Bostonie - pokręcił głową, jakby sam w to nie wierzył. - Pojechałam tam parę lat temu, nawet nie wiem czemu, i czekała mnie miła niespodzianka. Dali mi czarownicy, którzy potrafili przewidywać przyszłość. Powiedzieli, że kiedyś mi się przyda i mieli rację. Najdziwniejsze, że nawet jej nie szukałem. I jej zawartość nieco mnie poruszyła. Myślałem, że uznali, iż będzie mi potrzebna, ponieważ nie wytrzymują psychicznie, lecz... Najwyraźniej nie chodziło o to.
- Co jest w środku? - wyciągnęłam rękę po szkatułkę, lecz szybko przyciągnął ją do siebie.
- Dużo rzeczy - odpowiedział wymijająco. - Nie chcę, żebyś wiedziała wszystkiego. Interesuje nas tylko jedna rzecz, która pozwoli nam...
- Co jest w środku? - powtórzyłam znacznie bardziej stanowczo.
Westchnął z frustracją.
- Nie dasz mi z tym spokoju, prawda? - mój wyraz twarzy był wystarczającą odpowiedzią. Z niechęcią podał mi szkatułkę. - A masz. Udław się tym.
Otworzyłam ją i niemal nie upuściłam. Faktycznie, było tam parę rzeczy, lecz ta jedna rzecz najbardziej rzucała się w oczy. Każdy szanujący się nieśmiertelny wiedział, co to było...
- Oryginalne? - zapytałam cicho.
- Jak statek, który stoi za tobą - odpowiedział Chris, kiwając głową. - To daje wiele odpowiedzi, prawda?
- Będę musiała sobie porozmawiać z Yoną... Ale przysięgam, na moje życie, że jej tego nie oddam! - warknęłam stanowczo i zatrzasnęłam wieczko. - Wracajmy do Londynu. Byle szybko.
- I widzisz? - przewrócił oczami. - Miałem rację. Nie chciałaś wiedzieć, co tam jest.
- Nie chciałam - przyznałam. - Lecz to niczego nie zmienia.
- Bynajmniej, Kathie - zaśmiał się. - To zmienia bardzo wiele.

Za nim się obejrzeliśmy, staliśmy już pod wejściem do Głównej Kwatery. Christopher wydobył ze środka talizman, który odpowiednio użyty, zabrał nas do Londynu. Nie uszło mojej uwadze, że Jev, ta elfka i tych dwóch jeszcze (nie miałam pojęcia, co tam robili, lecz starałam się już ich nie wygraniać) rzucali nam podejrzliwe i jednocześnie pytające spojrzenia. Gdyby to zależało ode mnie, usunęłabym sobie pamięć. Nie chciałam, by oni również mieli takie zachcianki.
Zawartość szkatułki była na tyle niebezpieczna, że mogła być użyta przez każdego. Bałam się, gdzieś w środku, że w chwilach słabości mogę stoczyć się, tak jak Jaquliene. Yona doskonale wiedziała, dlaczego jej córka zaginęła. A raczej nie zaginęła, ponieważ była pod stałą obserwacją Yony. Musiałam się dowiedzieć o tym więcej, lecz to na razie staczało się na drugi plan. Na początku musiałam poukładać swoje życie.

Jev?

Od Jev'a - CD historii Katherine

Gdy Zemsta zatrzymała się w porcie w Jacksen zorientowałem się, że to tutaj ma na nas czekać Christopher. Piekielna Motylica i Bliźniacy wysiedli razem ze mną. Żadne z nas nie zamierzało żegnać się ze Szczurzym Kapitanem imieniem James. Nie żebym coś do niego miał, chociaż po dłuższym zastanowieniu mógłbym stwierdzić, że jednak coś do niego mam. Nie miał do nikogo szacunku. Chociaż czy w tym czy w innym świecie nie powinno się ufać byle komu. A ja powierzałem zaufanie różnym ludziom. Może niekoniecznie James był taki zły, ale koniec rozkminy o nim. Teraz liczyłem się ja, moi starzy i nowi przyjaciele oraz Katherine.

- Cześć - przywitałem spojrzeniem Katherine, a następnie spojrzałem na jej brata - Witaj, Chris - skinąłem mu głową
- Witaj, Jev. - odpowiedział równie formalnie. - A to kto? - jego wzrok skierował się na ludzi stojących za mną.
- Moi przyjaciele - odparłem
Twoi przyjaciele kiedyś cię zgubią, Jev. - Christopher skwitował w moich myślach, ale w rzeczywistości nic nie powiedział, tylko pokiwał głową na znak, że mogą iść.
- Daoine sidhe, tak? - Christopher zwrócił się do Mirandy - Pamiętam. - kąciki jego ust lekko drgnęły - Melania Marvel, twoją rodzinę wytępiły londyńskie władze w 1505 roku, nieprawdaż.
- Tak - przyznała z melancholią, ale po chwili również się uśmiechnęła - Byłeś... - parsknęła chichoczącym śmiechem - wtedy... nastolatkiem. Wampirzym.
- Taak. - roześmiał się przeciągając sylaby. W sumie to pierwszy raz widziałem Christophera w stanie euforii w obecności innej osoby niż Katherine, bądź Thomas i Pavlo.
Podczas gdy Melania...cholera, jak mogła mnie tak okłamać? Chociaż... gdy powiedziała mi, że mam zezwolenie na nazywanie ją Mir, to ja stwierdziłem, że się tak nazywa, a ona tego nie potwierdziła. Jaki ja byłem głupi. I jestem.
Kontynuując podczas gdy Piekielna Motylica była pogrążona w rozmowie z Chrisem, a Ben i Zen w telepatycznej pogawędce polegającej na wymienianiu się spojrzeniami podszedłem do Katherine i oznajmiłem:
- Ciesze się, że wracamy do domu. Jesteś strasznie kłopotliwa, wiesz?
- Może ona nie, ale my tak - zgodził się Christopher.

Katherine?

Od Katherine - CD historii Jev'a

Jeszcze niecałe dwie godziny przez dopłynięciem do Jackesen, zapukałam do kajuty Jamesa. W środku wiedziałam, że to będzie trudna rozmowa. Zaprzyjaźniłam się z nim i ciężko będzie mi o nim zapomnieć.
Otworzył mi z uśmiechem, lecz mina zwiędła mu, na widok mojego spojrzenia.
- No, nie. Wiem, co zaraz powiesz - jęknął.
- W Jackesen czeka mój brat. Wrócę z nim do domu - powiedziałam, zgodnie z jego przypuszczeniami. Następnie skrzywiłam się za moją bezpośredniość. - Przepraszam. Bardzo zależy mi na tobie, Zemście i całej załodze... Dobra, nie całej. Tylko elicie. Reszta jest mi właściwie obojętna - przewróciłam oczami.
- Ty okrutna kobieto, będę za tobą tęsknić - oznajmił tylko i mnie przytulił. Odwzajemniłam uścisk, ostatni raz prawie dusząc się od zbytniego zapachu rumu. - Szkoda, że to już koniec twojej przygody.
- Ale jeszcze nie koniec twojej - uśmiechnęłam się do niego. - Zrób z Iana pierwszego oficera. Wiem, że mu na tym zależy.
- Jak pani żąda, pani pierwszy oficer.
- Były pierwszy oficer - poprawiłam go. - Ale od jutra będę kimś więcej.

Gdy tylko statek przybił do portu, zobaczyłam ciemnobrązową, prawie czarną, czuprynę i zmartwione, chabrowe oczy. Christopher również natychmiast mnie zauważył i uśmiechnął się z ulgą.
Podbiegłam do niego i rzuciłam mu się na szyję, śmiejąc się przy tym.
- Co ja z tobą mam, Kath.

Jev?

Od Jev'a - CD historii Katherine

Miałem nadzieję, że przekonam Katherine. Zazwyczaj to co mówiliśmy sobie przy "pożegnaniach", których nawiasem mówiąc już kilka sprawiało, że któreś z nas zmieniało zdanie. Oby i tym razem tak się stało.
Jednak teraz sprawę Kath musiałem odłożyć i powrócić do moich towarzyszy.
Wbiegłem do kajuty, którą dzieliłem z chłopakami i po dokładnych oględzinach pomieszczenia stwierdziłem, że ich tu nie ma. Zatem musiałem przeszukać cały statek. I poznać najgorsze zakamarki Zemsty.

Nie podejrzewałem, żeby mogliby być na górnym pokładzie, ponieważ z czasu w którym tu przebywałem zorientowałem się, że Szczurzy Kapitan James nie pozwalał "byle komu" stąpać po Jego podłodze, którą to "byle kto" czyścił. Zatem poszedłem na środkowy pokład bo bawialni, gdzie pomyślnie zastałem ich siedzących w tym samym kącie co wczoraj, choć tym razem siedzieli bez kart, a w ich gronie gościła Miranda.
- Coś się stało? - zapytałem niepewnie, podchodząc bliżej
- Wracasz. - Mir przełknęła głośno ślinę jakby samo powiedzenie tego było zbyt bolesne.
- Tak - potwierdziłem jej przypuszczenie - Nie pasowałem tutaj. Zawsze możesz... - urwałem - możecie - posłałem oddzielne spojrzenie każdemu z nich - iść ze mną.
W oczach Bena i Zena zapaliły się radosne ogniki.
- Naprawdę moglibyśmy stąd wyjść? - zapytali jednocześnie
- Tak. - skinąłem głową. Artefakty nie miały żadnego limitu, o ile Christopher zgodzi się bym wrócił z nim, choć przed tą całą maskaradą byliśmy raczej w przyjacielskich stosunkach.
- A ty? - spojrzałem na Mirandę, która wbiła wzrok w podłogę.
- Będę sama.
- Będziesz ze mną - obiecałem, kładąc dłoń na jej ramieniu.
Uśmiechnęła się i szybko strzepnęła moją dłoń. No tak, nie chciała okazywać słabości. Jak każdy.
Odwzajemniłem uśmiech.
- Daoine sidhe są skazane na samotność, dlatego, że zabierają ludziom życie. - wyjaśniła
- Zatem pokażesz, że Daoine sidhe potrafią się zaprzyjaźnić, jesteś inna niż one.
- Nie znasz innych  Daoine Sidhe. - wytknęła
- Całkiem możliwe. - wzruszyłem ramionami i posłałem jej pokrzepiający uśmiech.  - A ty, Carter?
- Nie mógłbym tak cię wykorzystać. - pokiwał przecząco głową.
Jak już to mógł wykorzystać tylko i wyłącznie zasoby uprzejmości Christophera, ale mu tego nie powiedziałem.
- Chodź z nami - powtórzyłem z uporem
- Nie mogę.
- A co cię tu trzyma?
- James. - odparł radośnie
- A co James ma do twojej wolności? - zdziwiłem się, tak samo jak Ben i Zen.
- Kiedyś byliśmy przyjaciółmi, zanim stał się jaki stał - wzruszył ramionami - chciałbym go przywrócić. Znamy się jeszcze z tamtego świata.
- Pamiętam was z tamtego świata - krzyknęła nagle nasza Piekielna Motylica. - Przyjaciółmi? - spytała niedowierzająco - Byliście braćmi.
Uśmiechnął się smutno.
- To mój brat, więc muszę go odzyskać.
- W takim razie powodzenia. - odparliśmy unisono
- I wam również, w poszukiwaniu miłości, dla każdego z was.
Katherine?


Od Katherine - CD historii Jev'a

Gdy tylko zatrzasnęły się za mną drzwi mojej kajuty, natychmiast starałam się wejść do głowy Christophera. A raczej to on bezlitośnie pchał się do mojej. A taki nacisk z obu stron powodował, cóż... Połączenie telepatyczne.
Czemu się zablokowałaś? Jestem już w Thazar. 
Wiem. Przez ciebie prawie zabiłam człowieka.
Co? Dlaczego? Zresztą nie ważne. Powiedz mi, gdzie jesteś.
Nie jestem pewna, czy powinnam to robić.
Co to ma niby znaczyć!? Przebyłem dla ciebie kawał niezłej drogi, więc przestań się wygłupiać, Kathie, i podaj mi, gdzie mam cię znaleźć.
Skąd wiesz, że w ogóle chcę zostać znaleziona?
Przesadzasz. Znajdę cię, czy ci się to podoba, czy nie. 
Wiem. Myślę, jednak, że mogę opóźnić twoją wizytę.
Dlaczego miałabyś ją opóźniać? Już cię kompletnie nie rozumiem, kobieto. Wracamy do domu. Razem. I bez żadnego narzekania proszę.
Przecież nie narzekam.
Jeszcze. 
Prawie się uśmiechnęłam.
Jutro rano będziemy w porcie, w mieście nazywającym się Jackesen. 
W takim razie do zobaczenia jutro rano. 
Przerwał połączenie.

Jev?

Od Jev'a - CD historii Katherine

Jej słowa były dla mnie jak powolne wbijanie mi sztyletu w serce. To tak bardzo bolało, ale nie chciałem żeby przestawała. Tylko ona mogła mi robić krzywdę, a ja nic z tym nie robiłem. Moja miłość była silniejsza. Nie miała względu na to czy zabijała bez skrupułów ludzi czy dzieci. To była przeszłość, przecież ja też to robiłem. Tylko w przeciwieństwie do niej wiedziałem, że mam sumienie.
- Skoro mnie kochasz powinnaś mi to okazać. - szepnąłem, ale i tak wiedziałem, że mnie usłyszała. - Chcesz ze mną wrócić, wiem to. Chcesz być ze mną i z Christopherem i ze swoim synem. Obiecałem mu, że z tobą wrócę. Nie rób mu tego. Nie pozwól by Casper znów stracił jedyną rzecz dla której nadal egzystuje. Być może ja przetrwam, ale on nie. Albo mnie zabije z zemsty, albo sam się zabije. Nie chcesz tego, Katherine, choć raz porzuć dumę i uratuj kogoś tyłek, zamiast swojego. Jesteś do tego zdolna, wiem to. - mówiłem dalej, na tyle głośno żeby mnie usłyszała. Nie odwróciła się, ale czułem, że moje słowa do niej dotarły. Pozostało tylko by dobrze je przemyślała.
To co powiedziałem to prawda: nie zamierzałem wracać do domu bez niej. Casper ukręciłby mi kark, a następnie wbił kołek w serce gdyby się dowiedział, że wróciłem bez niej. Jak nie on, to sam bym to zrobił.

Katherine? 

Od Katherine - CD historii Jev'a

- W tym momencie mogłabym się z tobą po prostu pożegnać i wysadzić cię na następnym porcie, mówiąc, żebyś pozdrowił moją rodzinę, gdy już wrócisz - powiedziałam cicho, siadając na małej ławeczce. Wgapiłam się w horyzont. - Niestety, nie mogłabym tego zrobić. Wszystko byłoby kłamstwem.
- Nie rozumiem - oznajmił, wzdychając.
- Thazar to świat oszustów, morderców i czarnych charakterów. Nie odnajdziesz się tu. Znam cię i wiem, że w przeciwieństwie do mnie, jesteś zbyt dobry - sama nie wiedziałam, czy powiedziałam to z dezaprobatą czy może z aprobatą. Niby aktualnie nie mogłam być zła, lecz ciągle mogłam robić złe rzeczy i cierpieć za nie.
- Dlatego właśnie chcę wrócić do naszego świata.
Uśmiechnęłam się smutno.
- Tamten świat już nie istnieje, Jev. Nie dla nas - wstałam i podeszłam do niego. - Masz duże powody, by mnie nienawidzić, lecz one nie są, aż tak wielkie, jak te, za które nienawidzę sama siebie. Nie kochałbyś mnie, gdybyś wiedział nieco więcej o mojej przeszłości. Ale ty mnie kochasz, Jev, i ja naprawdę tego nie rozumiem - poczułam jak po policzkach spływają mi łzy. - Nie zasłużyłam na nic, co można nazwać szczęściem. Szczególnie na ciebie - odsunęłam się o krok. - Chcę tylko, żebyś wiedział, że ja też cię kocham. I przepraszam cię za wszystko. A najbardziej za to, że w ogóle mnie poznałeś.
- To brzmi, jak pożegnanie.
- To jest pożegnanie - przybliżyłam się do niego i krótko go pocałowałam. Na tyle szybko, by nie zdążył zareagować. - Mój brat tu jest i pewnie niedługo namierzy Zemstę. Zagłębiłam się w jego umysł i wiem, że wziął ze sobą pewien artefakt pozwalający przemieszczać się między światami. Poczekaj te kilka dni, a kiedy wreszcie mnie odnajdzie, będziesz mógł z nim wrócić. To tyle z mojej strony - odsunęłam się i odeszłam w kierunku mostka.

Jev?

Od Jev'a - CD historii Katherine

- Nie. - odparła krótko i jasno jakby przed paroma minutami nie podsuwała mi pod nos lekarstwa. - Miałeś szansę, ale z niej nie skorzystałeś. - fuknęła - Jeśli ona tu jest nie możesz się łatwo poddać, walcz o nią, a jeśli się nie uda, wtedy pomyślę.
Nie chciałem być zdany na jej łaskę, ale chcąc o wszystkim zapomnieć chyba musiałem.
- Już walczyłem - powiedziałem tylko i odszedłem od mojej paczki, nikt mnie nie zatrzymywał bo doskonale wiedzieli, że sobie tego nie życzę. Pragnąłem tylko niepamięci.
Udając się do swojej kajuty spotkałem ją. Tak po prostu wlazłem na nią jakbym nie miał oczu i intuicji.
- Sorry - mruknąłem wstając i odsuwając się od niej na dobry metr - Niezłe przedstawienie odstawiłaś, tam na górze - pochwaliłem pogardliwie. Spodziewałem się jakieś riposty, ale ta nie odpowiedziała. Była wyraźnie zaniepokojona i przygnębiona. Jakby mnie to obchodziło. - Zemsta to nie dla mnie.
Milczała, bo niekoniecznie zrozumiała o co mi chodzi.
- Nie chce być tutaj. Wracam do domu i zapominam o wszystkim. - oznajmiłem i spojrzeć w te jej szmaragdowe zdradzieckie oczy, w które już nigdy nie chciałem patrzeć.

Katherine?

Od Katherine - CD historii Jev'a

Przez chwilę było, tak, jakby cała załoga wstrzymywała oddech. Spojrzałam z szokiem na Jamesa, który odpowiedział mi podobnym spojrzeniem.
- On nie miał zginąć - powiedział głupio.
- To był twój, pieprzony pomysł! - wykrzyknęłam i kucnęłam obok nieruchomego ciała Carlosa. Przyłożyłam mu dwa palce do szyi. - Puls jest, lecz słaby - powiedziałam. - Daj mi nóż.
James posłusznie podał mi długi sztylet, lecz w jego ruchach i spojrzeniu była niepewność. Nie miałam na to czasu, więc szybko chwyciłam narzędzie i zagłębiłam je w ranie Carlosa. Krzyknął z bólu, co było na tyle dobre, ponieważ wiedziałam, że jeszcze się trzyma.
- Co robisz? - zapytał spokojnie James.
- Wyciągam kulę, nie widać? - warknęłam w odpowiedzi, nie przerywając czynności. Wreszcie mała srebrna kulka znalazła się w moich zakrwawionych placach. Następnie przyłożyłam dłonie do jego rany i przymknęłam oczy. Masę razy widziałam, jak robili to czarownicy. Mi też musiało się udać. Musiałam mu zamknąć dziurę. Po chwili uchyliłam powieki i prawie odetchnęłam z ulgi. Carlos miał o wiele wyraźniejsze spojrzenie, choć było widać, że jest wymęczony. Ale żył. - Następnym razem kiedy ktoś prosi o zgłoszenie się na ochotnika, niech to będzie sam kapitan, dobrze? - powiedziałam głośno wstając i rzucając Jamesowi znaczące spojrzenie. Uśmiechnął się tylko i wzruszył ramionami. - Ciebie będę mogła zabić bez żadnych wyrzutów sumienia, kapitanie.
- Katherine ma sumienie? Pierwsze słyszę - odpowiedział zgryźliwie. Chwyciłam jakąś szmatkę i wytarłam nią dłonie. Zauważyłam, że ciężko mi się stoi, więc musiałam się oprzeć. Takie uleczenie zabierało masę energii.
- Najwyraźniej mam - powiedziałam cicho i skupiłam swój umysł na osobie, która pewnie już przepytywała wszystkich, gdzie się znajduję ja. - Teraz przepraszam, ale chyba chwilę pobędę sama.
- W swojej kajucie?
- Nie - udałam się w kierunku dziobu. - Muszę pooddychać.

Jev?

Od Jev'a - CD historii Katherine

- Nie chcę zapominać. - odparłem ledwie wymawiając te słowa. Choć jej propozycja była bardzo kusząca nie mogłem się na nią zgodzić. Wspomnienia to wszystko co składało się na moją osobę, gdyby ktoś mi je odebrał... prawdziwy Jev by zniknął.
- Zapomniałbyś, że kiedykolwiek ją kochałeś - ciągnęła mimo mojej odmowy.
- Nie, - powtórzyłem i wyszedłem.
Ledwo wróciłem to kabiny Carter już mnie z niej wyrzucił i wywlekł na górny pokład.
- James wzywa nas wszystkich. - oznajmił, gdy wchodziliśmy po skrzypiących schodkach.
- Po co ten niemyty szczur nas wzywa? - burknąłem
- Dobre określenie - poparł mnie Zen.
- Jak wyżej - pochwalił Ben
- On jest szczurem, ale to my jesteśmy jego myszami. - przypomniał jak zwykle rozsądny Carter.
- O co chodzi? - usłyszałem głos Mirandy, która ni stąd ni zowąd pojawiła się u mojego boku. - Wiecie coś? - zapytała
- Pewnie o coś ważnego. - zapowiedział Carter
Prychnąłem lekceważąco, ale oni już byli wsłuchani w słowa kapitana. Moją uwagę przykuła stojąca obok niego Katherine z rewolwerem w ręku. Żmija.

Co ona zaś wymyśliła? Jak widać nasz mały czarny charakterek nie potrafi przeżyć bez widoku krwi nawet nie będąc wampirem. W innych okolicznościach pewnie poszedłbym do niej, przemówił do rozsądku, ale byłem zbyt zmęczony ciągłym usiłowaniem zmienić ją. Była morderczynią, którą się brzydziłem, ale nie potrafiłem przestać jej kochać mimo bólu jakim wszystkim zadawała.
- Mirando - szepnąłem i szturchnąłem ją za ramię próbując zwrócić jej uwagę - Daj mi to lekarstwo.

Katherine?

Od Katherine - CD historii Jev'a

- Sprawdzimy to - oznajmił nagle, wstając. Wyciągnął do mnie rękę, którą niepewnie chwyciłam i podciągnęłam się.
- Co sprawdzimy? - zapytałam ostrożnie.
- Czy potrafisz zabijać - oznajmił i otworzył przede mną drzwi. - Po co mi pierwszy oficer, który nie potrafi zabijać?
- Mam kogoś zabić? - uniosłam brwi.
- Spróbować - poprawił mnie.
Wyszliśmy na pokład. Ian i inni oficerowi rzucili mi pytające spojrzenia, lecz tylko machnęłam ręką, na znak, że wszystko w porządku. Doskonale mogłam usłyszeć, jak kilka osób zawzięcie o mnie plotkuje.
James zwołał wszystkich na pokład. Bez wyjątków. Według niego, cała załoga musiała być obecna.
- Drodzy, kamraci! - krzyknął, gdy zebrali się już wszyscy. - Szukam, wyjątkowo odważnego i gotowego poświęcić się dla większego dobra, ochotnika! Nie będę owijał w bawełnę. Ten ochotnik ma szansę zginąć.
- Lecz minimalne - dodałam.
- To się jeszcze okaże - uśmiechnął się do mnie słodko, a ja przewróciłam oczami. - To kto jest chętny?
Cisza. No, bo kto chciałby wystąpić na ochotnika w czymś, przez co możliwe, że zginie? Nędzne tchórze. Powiedziałam, że szanse na śmierć ochotnika są minimalne.
- Dobra, to ja mogę - odezwał się ktoś. Wyszedł z tłumu starszy mężczyzna, lecz było widać, że trzyma kondycję. - Co mam zrobić?
- Życie ci nie miłe, Carlos!? - krzyknął ktoś z zebranego tłumu.
Pirat, zwany Carlos, machnął tylko ręką i stanął przed mostkiem. James uśmiechnął się do niego, a następnie podał mi rewolwer. Spojrzałam na niego głupio.
- Chyba nie chcesz...?
- Tak, Katherine. Masz go zastrzelić.
Carlos zrobił wiele oczy, a w tłumie rozległ się głośny szept.
- Skoro twierdzisz, że to i tak nie zadziała... - zaczął, a potem wyrwał mi rewolwer. - Jak coś, moi drodzy, to to nie będzie sztuczka. Rewolwer jest nabity - strzelił dwa razy w wodę. Następnie podał go mi. - Zaczynaj, skarbie.
Przymknęłam na chwilę powieki, a potem otworzyłam je i spojrzałam na niego wilkiem. Jednak chwyciłam rewolwer i wycelowałam w Carlosa.
- Jeśli cię zabiję, to przepraszam - mruknęłam.
- Na pewno mnie pani zabije - szepnął. - W imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego...
Strzeliłam. Nigdy nie byłam religijna.
A właściwie to nie strzeliłam, tylko pociągnęłam za spust. Nic się nie stało. Spróbowałam jeszcze raz. Dalej nic. James wyrwał mi rewolwer i sam ponownie strzelił w wodę. Udało mu się.
- Co jest...? - warknął.
- Mówiłam - przewróciłam oczami. To, że jestem kobietą, oznaczało, że od razu kłamię?
- Jeszcze raz - podał mi go ponownie.
Prychnęłam i strzeliłam.
Carlos padł martwy na ziemię.
Z szoku, upuściłam rewolwer. Wiedziałam już, co się stało. Christopher tu był.

Jev?

Od Jev'a - CD historii Katherine

- Skończyłem - rzuciłem szmatką prosto w bark Mir gdy faktycznie skończyłem ścierać kurze - choć kurz nie był moją sprawką i tak zagoniła mnie do roboty, a ja się jej nie opierałem, bo cóż mógłbym robić ciekawszego na tym przeklętym statku. Choć obecność tej niezwykłej dziewczyny dodawała mi nieco otuchy coraz bardziej żałowałem, że zgodziłem się na propozycje Katherine. Skoro nie chciała ze mną być nie powinna mi jej składać. Chyba, że chciała patrzeć na mnie i moje męki. Wolałem już otaczać się starymi przyjaciółmi, grając w pokera i popijając shandy. Co dzień jeździć na leśne przejażdżki z moją klaczą, Xaną. Jednak czułem, że nie mogę jej zrobić takiego świństwa jakie ona zrobiła mi.
Chciałem w końcu przestań o niej myśleć, ale nie potrafiłem. Nie było lekarstwa na miłość. Miłość jest wiecznym brzemieniem, które trzeba ze sobą wszędzie nosić.
Jedynie krew mogła ją choć na chwilę zagłuszyć, mój głód rosnął, a ja nie miałem pod nosem nikogo kto mógłby go zaspokoić. Nie mogę pić z nieśmiertelnych. Chyba.
Mir zauważyła, że zamilkłem, więc spytała ostrożnie:
- Okey?
- Przełknę to. - postanowiłem, mówiąc bardziej do siebie niż do niej.
- Miejmy nadzieję. - szepnęła wynosząc puste butelki do śmietnika (owszem, na Zemście był śmietnik).
- Muszę się zbierać - oznajmiłem chcąc wziąć jakieś swoje rzeczy, ale - o ironio! - nie posiadałem nic. Ani tu, ani nigdzie. Byłem totalnym zerem.
- Wcale nie. - fuknęła dziewczyna
- Co? - zmarszczyłem brwi, i poczułem jak ktoś opuszcza mój umysł. To dlatego był taki przeciążony, to nie przez alkohol, to Miranda w nim siedziała
!- Co ty do jasnej Chimery robiłaś w mojej głowie.
- Porządki. - wzruszyła ramionami
- Akurat. Grzebałaś mi w umyśle.
- Nie, bo masz dosyć mocną barierę...
- Próbowałaś. - wytknąłem jej
- Nigdy nie zaszkodzi próbować. - odparła
- Tak nie postępują przyjaciele.
- Mówiłam ci już, że ja ich nie mam.
- Nie dziwię się dlaczego. - wycedziłem przez zaciśnięte zęby, a raczej kły, które wysunęły się całkowicie niezależnie od mojej woli.
- Poczekaj, Jev! - krzyknęła gdy zmierzałem w kierunku wyjścia - Chciałam...dać ci lekarstwo.
- Grzebiąc w mojej głowie? - prychnąłem niedowierzająco
- Gdybyś mnie dopuścił usunęłabym wspomnienia o niej. Twoje cierpienie jest niemal namacalne.
- Co ty możesz o tym wiedzieć?! - walnąłem pięścią w ławę, która przełamała się na pół. - Odsuń się, nie chce ci zrobić krzywdy! - warknąłem popychając ją.
- Czuję empatię. Uznasz, że to głupie, ale jestem tym.
- Czym do cholery, jesteś! - ponaglałem ją
- Jestem Daoine Sidhe. - oznajmiła z dumą.
W mitologi irlandzkiej istniały dwa typy elfów - dobre - Leanan Sidhe oraz złe - Daoine Sidhe.
Zanim mrugnąłem z jej pleców wystrzeliły skrzydła. Nie przypominały one w niczym skrzydeł ptaków, czy aniołów znanych ze Starego Testamentu. Były czarne i delikatne - nieco prześwitujące - niczym koronka.
- Co do diabła? - byłem pewien, że moje oczy rozszerzyły się tak bardzo na ile wszystko co w nich było im pozwalało. Nie wiedziałem, że elfy są prawdą.
- Wolę określenie: piekielne motyle. - mruknęła składając skrzydła z tyłu pleców.
- Piekielne? -  zapytałem gdy odzyskałem swój normalny ton głosu. - Skoro jesteś zła czemu odczuwasz empatię?
- Mam ciemny charakter jak i serce, ale esencja życiowa, którą wypijam z moich ofiar daje mi takie...zdolności. Zawsze są jakieś skutki uboczne.
- Jakbym tego nie wiedział.
- Chciałbyś żebym oczyściła twój umysł? Żebyś zapomniał o niej raz na zawsze i miał szanse na nowe, lepsze i normalne życie? - zaproponowała wymieniając same zalety tego nowego życia.
Nie potrzebowałem chwili zastanowienia by podać odpowiedź...

Katherine?


Od Katherine - CD historii Jev'a

Siedziałam na swoim łóżku, tępo gapiąc się w ścianę. Nie wiedziałam, ile już czasu minęło, od kiedy tak robiłam. Na pewno kilka godzin. Przez to dopadły mnie okropne mdłości i ból głowy. Gdy James przyszedł się zapytać, czy wszystko w porządku, powiedziałam mu tylko, żeby, jak coś mówił innym, że dopadła mnie choroba morska. Skinął krótko głową, wiedząc najwyraźniej, co usiłuję zdziałać.
Nagle drzwi ponownie się otworzyły, a kapitan spojrzał na mnie tym razem z widoczną troską w oczach. To miłe, że zaczęli mnie tu już traktować, jak członka rodziny. Szkoda tylko, że moja rodzina była gdzie indziej.
- Nie musisz tego robić - powiedział, siadając obok mnie. - Jeśli to sprawia, że faktycznie czujesz się tak koszmarnie, to odpuść.
- Mowy nie ma - zbyłam go. - Muszę się tylko skupić...
- Przecież jesteś skupiona! - usłyszałam w jego głosie desperację.
Spojrzałam na niego. Znałam się dobrze na ludziach i ich psychice. Wiedziałam, że pod jego słowami i troską o mnie zdrowie, kryło się coś jeszcze.
- Nie chcesz, żebym weszła do głowy Chris'a, prawda? - szepnęłam, a on zrobił taką minę, że byłam już pewna swojej racji. - To oczywiste. Myślisz, że zdoła mnie namówić na powrót do domu.
- Zemsta to teraz twój dom - odparł błyskawicznie. Skrzywił się, gdy prychnęłam. - Rozumiem, że tęsknisz za tamtym miejscem, ale tam nie ma powrotu. Zresztą myślałam, że nie chcesz wracać.
- Bo nie chcę - odpowiedziałam, niemal płaczliwym tonem. - Potrzebujesz pierwszego oficera, a ja potrzebuję wolności. Z tamtym miejscem wiążę się masa złych wspomnień. Tyle, że przecież nasze życie nie składa się tylko z nich. Są też te dobre momenty, choć często tak bardzo nieliczne - przybrałam kamienny wyraz twarzy. - Żałuję, że nie jestem już wstanie być zła. Zło, które mną kiedyś zawładnęło dawało mi siłę i potęgę. To przecież wszystko, czego chce każdy człowiek. Zło, tak naprawdę nie musi być do końca złe. Fakt, ludzie cię nienawidzą i przez ciebie cierpią miliony, lecz to przecież nic. Twoje cierpienie jest gorsze.
- Więc rozumiem, że pasuje ci pozycja czarnego charakteru? - zapytał, a ja tylko skinęłam głową. - Dlaczego, więc nie możesz ponownie stać się zła?
- To jest właśnie minus więzi - powiedziałam słabo. - Nie ważne, jak się staram. Nie mogę być zła. Mogę podejmować złe decyzje, ale moje serce wciąż pozostaje czyste. A im bardziej się od siebie oddalamy, tym to jest silniejsze. W Thazar jest jeszcze gorzej.
- To znaczy?
Spojrzałam mu prosto w oczy i wzięłam urwany oddech.
- Nie mogę nikogo zabić.

Jev?

Od Jev'a - CD historii Katherine

- Dobra - żachnęła się, tym samym wydając zgodę by coś więcej mi powiedzieć - Żeruje na tych tu istotach - rozłożyła ręce wskazując otaczających nas nieśmiertelników.
- Jak?
- Gdy nikt nie widzi. - uśmiechnęła się przebiegle
- Krew? - uniosłem brew
- Jev! - krzyknęła - Nie jestem wampem. - ten złośliwy skrót od słowa wampir, wymówiła z wyraźnie pobrzmiewającą w jej głosie dezaprobatą. - Esencja życiowa - rzuciła krótko po chwili.
- To daje ci siłę? - domyśliłem się
- W pewnym sensie.
- Jesteś strasznie dziwna. - przyznałem popijając whiskey.
- Jak wszystko na tym pieprzonym świecie. - parsknęła śmiechem, a ja jej zawtórowałem. - I na każdym innym. - uwzględniła.

Zorientowaliśmy się, że już świta gdy opróżniliśmy cały barek.
- Chyba nie mam tyle by założyć za...
- 182 butelki?
- 183 -  poprawiłem ją i wskazałem na butelkę z której teraz piłem.
- Oddaj to - burknęła i wziąwszy ode mnie alkohol sama go wypiła. - Teraz - potrząsnęła swoją krótką fryzurą i zaczęła dotykać twarzy w typowo kobiecy sposób mówiący: "Muszę się doprowadzić do porządku"
- Wyglądasz całkiem nieźle - odpowiedziałem na niezadane przez nią pytanie
- Muszę wyglądać całkiem nieźle skoro to mówisz. Zazwyczaj chyba oszczędzasz komplementów.
- Trzymam je dla kogoś wyjątkowego. - odparłem smutno. - Ale jego już nie ma, więc będą zarezerwowane dla ciebie, Mirando.
- Miło, ale ja nie mam przyjaciół - wyszczerzyła swoje nieco żółtawe zęby w uśmiechu
- Teraz już masz. Przełknij to. - poleciłem
- Spróbuje. - mruknęła i zaczęła sprzątać naszą wczorajszą i prawdopodobnie dzisiejszą balangę, a raczej jej skutki.
- Serio tu pracujesz?
- Nie, sprzątam bo lubię. - mruknęła sarkastycznie i rzuciła we mnie ścierką - Ty też zacznij. Przełknij to. - powtórzyła moje słowa i zabraliśmy się do sprzątania.
Może były inne możliwości spędzania czasu, ale nie na Zemście. Nie miałem też zamiaru wracać na górny pokład, gdzie mógłbym się natknąć na Katherine, albo powrócić do pokoju, który dzieliłem z trzema chłopakami - darzyłem ich sympatią, ale za bardzo przypominali mi to co utraciłem w pogodni za czymś co nie ma prawa istnieć.

Katherine?



Od Katherine - CD historii Jev'a

- Wszystko w porządku? - zapytał James ze zmarszczonym czołem, gdy tylko postawiłam nogę na Zemście. Czułam w jego głosie, że przejmuje się moim stanem psychicznym. I słusznie, ponieważ ten była aktualnie na minusie.
- Nie - westchnęłam. - Nic, nie jest w porządku - zobaczyłam, że się skrzywił, jakby zastanawiał się, czy pozwolić mi iść dalej. Nic dziwnego, że się martwił, skoro jeszcze niedawno groziłam mu zniszczeniem statku i zabiciem załogi. - James... Przepraszam, za to, co mówiłam. Chodzi o to, że w jakiś sposób poczułam, że mój... brat ma kłopoty.
- Brat? - uniósł brwi. - Masz brata w tamtym świecie?
- Nie do końca - odpowiedziałam szybko. - Jest dla mnie, jak brat, lecz nie wiążą nas więzy biologiczne. Tylko magiczne.
- Chyba nie rozumiem - odparł, opierając się biodrem o burtę.
- Niektóre wampiry, gdy są z kimś bardzo zżyte, składają przysięgę, że wiecznie będą wierne tej osobie. To coś więcej, niż miłość, czy rodzina. Jestem z nim połączona duszą. Często zakochane w sobie wampiry składają tą przysięgę, lecz u nich wygląda to troszkę inaczej i można powiedzieć, że jest tak, jakby ich ślubem. Odkąd ja i Chris złożyliśmy przysięgę, staliśmy się wampirzym rodzeństwem. Czuję, to co on. I gdybym się uparła, mogłabym usłyszeć jego myśli.
- Wszystko z nim w porządku? Mówiłaś, że miał kłopoty.
- Tak, walczył z kimś, ale na szczęście wygrał - ominęłam Jamesa i ruszyłam w kierunku swojej kajuty. - On zawsze wygrywa.
- To chyba u was rodzinne! - odkrzyknął, gdy byłam już prawie na schodkach w dół, a ja uśmiechnęłam się pod nosem.

Jev?

środa, 29 kwietnia 2015

Od Jev'a - CD historii Katherine

Na szczęście Katherine nie zmierzała w stronę mojego stolika, może nawet mnie nie zauważyła.
W innym momencie pewnie bym się ucieszył na jej widok, ale nie teraz. Nieco upity czułem, że mógłbym przetrwać bez niej może i całą wieczność. Z takim towarzyszem jak Miranda, wieczność nie byłaby taka zła. Chciałem więcej się od niej dowiedzieć.
- Dobrze wyczułeś - dziewczyna przyznała mi rację - Jestem czymś więcej niż nieśmiertelnikiem, których tu pełno.
- Zatem kim? - z każdym uderzeniem jej paznokci o blat moja ciekawość narastała. - Jesteś wampirem.
Uśmiechnęła się kpiąco.
- Czy tylko wampiry chodzą po ziemi? - uniosła brew
- Wilkołaczką? - podsunąłem, ale w jej oczach lśniła pustka - Czarownicą. - dalej nic - Hybrydą czarownicy i wampira? - to wyjaśniałoby respekt jaki od niej bił
Jej uśmiech się rozszerzył, ale czułem, że nadal nie trafiłem w sedno.
- Zgaduj dalej, Jev. Mamy całą wieczność. - zaśmiała się i sięgnęła po kolejną butelkę.
- Podpowiedź. - zażądałem splatając ręce na piersi
- Wiem, więcej niż każdemu się wydaje.
- A to akurat mi pomogło. - mruknąłem odbierając od niej butelkę i sącząc napój.

Katherine? Brak weny ;3

wtorek, 28 kwietnia 2015

Od Katherine - CD historii Jev'a

Usiadłam w najciemniejszym koncie hałaśliwego baru. Kilka osób rzuciło mi zdziwione spojrzenia. Najwyraźniej nigdy nie widzieli telefonu komórkowego. Cholera, postawiłabym na to naszyjnik Chimery, że nie widzieli.
Christopher uparcie milczał po drugiej stronie. Opowiedziałam mu wszystko dokładnie, co się wydarzyło, odkąd ostatni raz się widzieliśmy. Nie pominęłam żadnego szczegółu. Wiedział, kiedy kłamię. Nie tyle, dlatego, że mnie dobrze znał, lecz oczywiście czuł też to w swoim umyśle. 
- Chris? - szepnęłam słabo do słuchawki. - Powiedz mi, proszę, co się stało. Czułam, jakby mnie... ciebie coś dusiło.
- Och, musiałaś to najwyraźniej odczuć - w jego głosie usłyszałam grymas. - Miałem pewne porachunki z przeszłości z pewną czarownicą specjalizującą się w magii powietrza. Nie będę wnikać w szczegóły. Kobieta umarła i tyle - milczał przez dobrą minutę, ja także nie śmiałam się odezwać. - Kathie... Czy to znaczy, że już raczej nigdy się nie zobaczymy?
- Nigdy to mocne słowo - byłam w stanie powiedzieć tylko tyle.
Prawie usłyszałam, jak przewraca oczami.
- A co jeśli...?
- Nie - przerwałam mu, wiedząc, do czego dąży. - Nie przyjedziesz tu. Nie możesz tego zrobić.
- Dlaczego? Jesteś moją siostrą, Katherine! - krzyknął. - Albo ty wyjdziesz z tego przeklętego miejsca, albo ja po ciebie pójdę! Raz umarłem. Nie zamierzam umrzeć ponownie.
Westchnęłam.
- Dlaczego miałbyś umierać?
- Przez więź. Im bardziej jesteśmy od siebie oddaleni, tym bardziej skazujemy nasze serca na mrok. A ja nie chcę się taki stać, Katherine. Podpisałem umowę z Thomasem.
Wstałam tak gwałtownie, że przewróciłam stolik. Wszystkie twarze odwróciły się w moją stronę.
- Chyba nie tę umowę? - zapytałam twardo.
- Tak, tę - powiedział cicho. - Jeśli zapuści się we mnie mrok - zginę. A teraz czekaj tam. Niedługo będę w Thazar.
I to był koniec naszej rozmowy. On się rozłączył, a ja następnie rzuciłam telefonem o ścianę. Wyszłam, choć nie wiedziałam, dokąd idę.

Jev?

Od Jev'a - CD historii Katherine

- Zatem jeśli już wznieśliśmy toast za to gówniane życie - mruknąłem - może powinnaś mi się przedstawić? - zagaiłem
- Ja tobie? - parsknęła - A czemu nie ty mnie? - zagadnęła
- Bo jestem starszy. - powiedziałem dziecinnym głosem i wystawiłem jej język.
- Z pewnością - przytaknęła - Na razie mów mi Mir.
- To skrót od Miranda. - stwierdziłem
- Skoro tak uważasz niech to będzie twoją prawdą. - wzruszyła ramionami i nalała nam po kolejnej porcji whiskey.
- Nie upijesz się? - czułem, że mój umysł lekko odpływa więc pozwoliłem porzucić sobie tą nędzną trwogę.
- Założysz się, że pierwszy ty padniesz?
- Chętnie. - zgodziłem się bo doskonale wiedziałem, że Miranda nieważne kim jest i tak odpadnie pierwsza. Alkohol jedynie uspokajał żądzę krwi - czyli jakby głaskać krokodyla, który nie wiadomo czy ugłaskany i upojony rozkoszą nie zabije ofiary.

Po godzinie czyli  po około trzydziestu opustoszałych butelkach nadal siedzieliśmy na stołkach, a raczej usiłowaliśmy się na nich utrzymać.
- Nigdy nie widziałem, żeby człowiek, i to w dodatku dziewczyna wytrzymała tak długo. Powinnaś zarzygać cały bar. Już... - zerknąłem na niewidzialny zegarek - czterdzieści pięć minut temu. - pokiwałem "niedowierzająco" głową.
- Kobieta. - poprawiła mnie, jakby tylko to wyłowiła z mojej wypowiedzi. Specjalnie powiedziałem człowiek, bo chciałem sprawdzić jak zareaguje.
Przewróciłem oczami.
- Jak tu trafiłaś? - zwróciłem rozmowę na inne tory. Te, które bardziej mnie interesowały.
- Urodziłam się tu. - wzruszyła pewnie ramionami. Po raz kolejny.
- Nieprawda.
- Masz rację... - szepnęła - oczywiście nie na Zemście. - uśmiechnęła się, próbując chyba uśpić moją czujność.
- Doskonale wiem, że kiedyś kimś byłaś, albo...
- Nadal jestem? - dokończyła za mnie, a promienny uśmiech zniknął z jej twarzy. Zamiast niego gościła na niej chłodna uprzejmość.
W tym momencie, w którym miałem się wszystkiego dowiedzieć kątem oka dostrzegłem osobę, której nie chciałem widzieć, której nienawidziłem i kochałem. Dzięki syreniej krwi mogłem lepiej odebrać jej zamiar i uczucia. Niepewność, radość, niezdecydowanie, o co do cholery tu chodziło?

Katherine, zatem o co chodziło?

Od Katherine - CD historii Jev'a

Nie pamiętam, kiedy zasnęłam. Byłam tak przemęczona dniem, że po prostu padłam na łóżko, nie przebierając się nawet w koszulę nocną. Moje powieki nie zdążyły się jeszcze nawet zamknąć, gdy moja świadomość zgasła, a światło zastąpił mrok.
Lecz to pobudka była najgorsza.
Prawie w każdą noc od wielu lat, myślałam, by nie obudzić się tylko w taki sposób. Pamiętałam tą pustkę, która mnie ogarnęła, gdy to wydarzyło się za pierwszym razem. Tak, jakby ktoś wyrwał mi serce albo ukradł moją duszę. Ale teraz było inaczej.
Pierwsze, co odczułam zaraz po przebudzeniu to brak powietrza. Choć bardzo się starałam, nie mogłam go nabrać, by nawet krzyknąć. Moje oczy zaszły łzami, z którymi nawet nie próbowałam walczyć. Nie martwiłam się jednak o siebie, bo wiedziałam, że mi nic nie będzie. To ktoś inny miał kłopoty.
Gdy leżałam tak bezczynnie, czując, jak rośnie we mnie uczucie śmierci, mój umysł zalała fala wspomnień.

- Katherine! - usłyszałam za sobą męski głos i odwróciłam się. To był Thomas. Uśmiechnęłam się do niego, lecz, co dziwne, nie odwzajemnił uśmiechu. - Powinnaś jeszcze raz przemyśleć tą decyzję.
- Dlaczego? - wzruszyłam ramionami. To było słodkie, że się tak martwił. On, Pavlo i Christopher dali mi szansę na nową rodzinę. Oni już byli moją rodziną. - Kiedy kogoś kochasz wiesz, że decyzje, jakie podejmujesz względem tej osoby, są dobre.
- Nie rozumiesz - pokręcił głową. - Nie chodzi o to, że to zła decyzja. Po prostu martwię się, że nie dasz rady znieść jej ciężaru. Od dnia, w którym złożysz przysięgę, już na zawsze przestaniesz być w pełni jedną osoba. Zaczniesz czuć to samo, co on. Fizycznie i psychicznie. A jeśli któreś z was by umarło... W serce pozostanie ci tylko pustka i zło, jakiego jeszcze nigdy nie widziałaś. 
Przyznam, lekko zadrżałam. Wizja ta nie była zbyt przyjemna. Jednak szybko ponownie się uśmiechnęłam i uspokajająco dotknęłam ramię Thomasa.
- Nie martw się - powiedziałam. - Dam radę znieść wszystko, byle już nigdy nie być sama. 

Czułam się okropnie, jakbym była po długiej walce z naprawdę potężnym przeciwnikiem. A walka ta jeszcze się nie skończyła. Na szczęście po chwili mogłam już chociaż oddychać. Gwałtownie zaczerpnęłam powietrza i wybiegłam na pokład. Skierowałam się prosto na mostek. James rzucił mi zdziwiona spojrzenie.
- Wszystko w porządku? - zapytał, a ja poczułam jak pięćdziesiąt głów odwróciło się w moją stronę.
- Nie, nie jest w porządku - wiedziałam, że brzmiałam histerycznie, lecz naprawdę tak się czułam. - Zabierz mnie do Fredricka. Teraz.
Uniósł brwi i parsknął śmiechem.
- Po co?
- Muszę zabrać tą cholerną szkatułkę i wrócić do domu. Natychmiast.
Przestał się śmiać i wymienił spojrzenia z Ianem.
- Myślę, że powinnaś to przemyśleć...
- Zabierz mnie tam natychmiast albo zniszczę i ciebie i Zemstę, a następnie nabiję na pale wszystkich członków twojej przeklętej załogi. Jeśli nie zmienimy kursu natychmiast to naprawdę się wkurzę, a naprawdę nie chcesz widzieć mnie wkurzonej - mówiłam te słowa bardzo wolno z ogromnym jadem w głosie. Na dodatek zauważyłam, że statek zaczął trzeszczeć, żagle poruszyły się niebezpiecznie, a liny zaczęły wić się w powietrzu, jak węże. I wtedy doznałam olśnienia. - Magia - zaśmiałam się szaleńczo. - Że też o tym nie pomyślałam. Zdaję szybszy sposób - wyciągnęłam przed siebie dłoń i skupiłam swój umysł, na czymś co znałam dokładnie i miałam to w ręce nie raz. Po chwili miałam ochotę krzyczeć z radości, gdy w mojej dłoni pojawił się mój iphone. Miałam nawet zasięg.
- Co to, do cholery? - mruknął James, podchodząc bliżej.
- Nie ważne - rzuciłam szybko i odszukałam numer. Powoli przyłożyłam telefon do ucha, lecz słyszałam tylko nieprzyjemny dźwięk, świadczący o tym, że trwa łączenie. - No, dalej... - i odebrał. Udało mi się. - Mój Boże.
- Kathie!? - usłyszałam po drugiej stronie głos Chris'a. - Kathie! Gdzie ty, do kurwy nędzy, jesteś!? 
- Ty żyjesz. I nie dusisz się. Czułam przed chwilą twój ból. Nie masz pojęcia, jak się martwiłam - nie mogłam powstrzymać łez ulgi. - Myślałam, że nie żyjesz.
Usłyszałam frustracyjne westchnięcie, a potem zalała mnie fala różnych emocji, które nie były tylko moje.
- Kathie... Co się stało?
Właśnie dobiliśmy do brzegu, więc zeszłam z Zemsty i chodząc po porcie, zaczęłam mu wszystko opowiadać.

Jev?

Od Jev'a - CD historii Katherine

Nie zgadzałem się z wykładem panny Aristow, ponieważ nikt nie miał prawa podważać mojego uczucia do niej, nawet syreni urok, który na mnie nie oddziaływał.
Mimo tego, że była kiedyś wampirem, nie mogła kwestionować mojej wiedzy. Właśnie. Była wampirem, i już nie jest. I nie będzie, bo nie chce wrócić ze mną do normalnego świata tylko żyć tą bajkową marą. Z każdą mijającą minutą czułem, że już nie odzyskam tego co miałem kiedyś w jednej garści. Godziłem się z tym. Jeśli ktoś tak łatwo odpuszcza, oznacza to, że uczucie nigdy nie istniało.

Gdy już zakończyliśmy swoje obowiązki wszyscy rozeszli się do kabin. Ja, Carter i Bliźniacy dostaliśmy coś w rodzaju przepustek (wspaniałomyślny Carter nam je załatwił) by wejść na środkowy pokład, do bawialni.
Moje towarzystwo siedziało na podłodze i grało w pokera. Przyłączyłem się do nich.
Gra miło nam zeszła - nie przypominała angielskich czy włoskich rozgrywek - panował w niej stoicki spokój. Nikomu się nie spieszyło, by za kilka minut wyparować z lokalu z wygraną. Bo tu jej nie było. Jedynie satysfakcja.
- Co masz zamiar dzisiaj robić? - zagadnął Carter odkładając karty. - W końcu bawialnia nie zdarza się tak często. -przypomniał drapiąc się w krótką brodę.
- Upić się. - oznajmiłem i wziąwszy z impetem kieliszek wstałem i podszedłem do baru.
Za ladą stały trzy kobiety, ale na moje oko wyglądały jak nastolatki. Ponadto były dość ładne.
- Whiskey - mruknąłem stawiając kieliszek na stole
- Robi się! - zakrzyknęła wesoło blondynka o krótkich kręconych włosach i oddreptała na kilka kroków by przynieść butelkę. Uśmiechnąłem się, wiedziała czego chcę. - Jest tu Carter? - zapytała zaciekawionym głosem.
- Oraz Ben i Zen? - dwie brunetki, które wcześniej wycierały szklanki teraz wystawały zza ramienia blondynki.
- Tak, są ze mną. - odparłem, choć powinienem powiedzieć, że to ja jestem z nimi, ale dziewczynom raczej było to obojętne bo wyskoczyły zza lady kierując się do kącika w którym obradowało moje towarzystwo.
Przysiadłem na krzesełku i otworzyłem butelkę. Upiłem długi łyk, można powiedzieć, że połowę, bądź całość, bo po chwili była pusta.
Westchnąłem i rozejrzałem się czy nikt nie patrzy i wskoczyłem za ladę. Sięgnąłem po kolejne dwie butelki z whiskey oraz ze smutkiem stwierdziłem, że na półkach nie gości mój ulubiony browar - shandy.
- Nieładnie. - usłyszałem kobiecy głos - o zgrozo! - i odwróciłem się, ale na szczęście to nie była osoba, której w tym momencie nie chciałem widzieć. Jakaś wysoka, również czarnowłosa dziewczyna w glanach, skórzanych spodniach i ramonesce stukała rytmicznie swymi jakże długimi czarnymi paznokciami o półkę na której leżały najrozmaitszego rodzaju wina.
Przewróciłem oczami nie mając najmniejszej ochoty na czarowanie jej.
- Barmanek zabrakło - burknąłem lustrując ją wzrokiem - A ty...
- Dorywczo - syknęła wyrywając mi z rąk butelki. Cholera, ależ była silna. Zaraz, wampir? Wciągnąłem w nozdrza jej zapach, ale nie przypominała mi mego pobratymca. Jednak emanowała od niej jakaś dziwna aura.
- Nieładnie - powtórzyła i nalała do mojego poprzedniego kieliszka nieco alkoholu. Zrobiłem niezadowoloną minę.
- Nieładnie to jest wyrywać klientowi to co chce kupić.
- Nie chciałeś płacić - wytknęła mi
- Miałem zamiar zmusić się żebyś założyła za mnie. - wycedziłem przez zaciśnięte zęby. Irytowała i intrygowała mnie. - Mam złotą kartę. - pochwaliłem się i uniosłem brew
- Przepustka nie oznacza taryfy ulgowej czyli wszystko za friko. - zaśmiała się
- To co? Pijemy? - zaproponowałem
- Za co?
- Za... - zamyśliłem się - Nienawiść, z której jesteśmy stworzeni. - uniosłem kieliszek do góry i czekałem, aż mi przybije. Nie spodziewałem się, że to zrobi, ale przybiła mi.

Katherine? Ów dziewczyna (nie nadałam jej nawet imienia) nie będzie dziewczyną Jev'a, ani nic. Znaczy na razie póki akcja nie wytrąci mi się spod kontroli. Przepraszam, że tak długo, ale już doszłam do siebie.


sobota, 18 kwietnia 2015

Od Katherine - CD historii Jev'a

Przez ciemne chmury przebił się jeden promień słońca. Za za nim następne. Ogromna kula światła powoli wychylała się znad burzy, niszcząc na niebie wszystko, co było ponure i szare. Po chwili nieboskłon pokazywał swój błękitny urok, a pojawiały się na nim tylko nieliczne, białe cumulusy.
- Trzeba będzie coś z tym zrobić - oznajmiłam patrząc na zakrwawiony pokład. Gdzieniegdzie można było dostrzec różowe wnętrzności syren. - Zauważyłeś, że ich krew jest inna, niż ludzka?
James zmarszczył brwi i spojrzał na mnie, zdziwiony.
- Co masz na myśli?
- Głównie gęstość i kolor - odchrząknęłam, przygotowując się do wykładu, a on czując, że poprowadzę monolog, przewrócił oczami. Spojrzałam na załogę z dołu. - Ej! Niech któryś z was przyniesie mi nóż! Ma być zakrwawiony!
Marynarze wymienili spojrzenia, ale wyznaczyli jednego z nich, aby podał mi nóż. Zauważyłam, że trochę trzęsą mu się nogi, jakby myślał, że mam zamiar zrobić mu krzywdę. Zignorowałam to i pewnie chwyciłam nóż. Wycofał się kilka kroków w tył. Czułam na sobie spojrzenia wszystkich obecnych na statku, gdy przyłożyłam palec do ostrza i przejechałam po nim ostrożnie, sprawiając, że jeszcze świeża syrenia krew została na moim palcu. Następnie, pocierając dwa palce o siebie, sprawdziłam jej gęstość.
- Jest o wiele gęściejsza, niż krew ludzka. Nic dziwnego, ponieważ syreny maja o wiele więcej tłuszczu w swojej krwi, niż ludzie. Widać to na pierwszy rzut oka. Jak i również, że w ich krwi kompletnie brakuje cukru i podstawowym witamin - zerknęłam na Jamesa, który miał minę, jakby on wcale nie widział składu i go nie rozumiał. Cóż, mogło być trudne dostrzeżenie takich szczegółów dla osoby, która nigdy nie żywiła się krwią. Samo w sobie to, że mnie nie kusiła, było dla mnie dziwne. Powąchałam ją ostrożnie, by nie pobrudzić sobie nosa. - Ma nawet inny zapach. Ludzka krew pachnie i smakuje metalicznie. Ta zaś... - wzięłam palec do ust i natychmiast się skrzywiłam. Wyplułam krew. - Ta zaś ma smak czegoś zgniłego.
- Dlaczego? - zainteresował się Ian, podchodząc bliżej mostka. Choć był drugim oficerem i miał pozwolenie na wchodzenie tu, nie robił tego w obecności Jamesa. Nie rozumiałam tego. Myślałam, że się przyjaźnią.
- To proste - uśmiechnęłam się lekko. - Syrenia krew będzie miała taki smak, jaki uważasz, że powinna mieć.
- To znaczy? - widać było, że nie do końca zrozumiał.
- To znaczy, że jeśli jesteś po uszy zakochany w syrenach to ich krew będzie smakować ci, jak dar bogów - odparłam, myśląc o tym, że tak właśnie smakowała dla wampirów ludzka krew, która teraz wydawała mi się co najmniej niesmaczna. - A jeśli, tak, jak ja, będziesz uważał je za brudne gady, będziesz czuł smak nieprzyjemny.
Zaśmiał się cicho.
- Cudowna lekcja, profesor Aristow - powiedział James, również się śmiejąc. Następnie zwrócił uwagę na marynarzy, którzy stali tylko, wgapieni w mostek, a raczej we mnie. - Co to ma być!? Do roboty, nędzne szczury! Zemsta ma lśnić!

Jev?

Od Jev'a - CD historii Katherine

Siedziałem z moimi współlokatorami w kabinie grając w pokera. Ucieszyłem się, że tutaj też mogę uprawiać hazard - choć marny, bo żaden z nas nie posiadał jakiegokolwiek dobytku (przynajmniej w tym świecie) - bo to chociaż trochę, w malutkiej namiastce przypominało moje życie w...Londynie.
Zatęskniłem za nim.
Za Rixonem, który w tym momencie porządnie sprałby mi dupsko, wiecznie zaaferowana Shevy prawdopodobnie też by mnie zbiła - najprędzej spoliczkowała, zastanawiając się nad tym dłużej bardzo wiele dziewczyn mnie spoliczkowało w...wczesnej wampirzej młodości. Może nawet brakowało mi Caspera i Cassandry (dalej nie mogłem uwierzyć, że coś pomiędzy nimi było), w końcu dwaj czarownicy, ale no bez przesady!
Tęskniłem też za dawną Katherine, ale w tym krótkim czasie gdy grałem w pokera i zastanawiałem się nad swoim życiem, zrozumiałem, że jej nie odzyskam. Chodziło bardziej o nasze wspólne życie, ale odzyskanie tego byłoby zbyt piękne żeby mogło być prawdziwe.
Carter stwierdził, że powinniśmy wyjść na pokład - Zen i Ben (bliźniacy, ale raczej duchowi - ponieważ Zen był czarnoskórym afroamerykaninem, a Ben jasnoskórym kanadyjczykiem) - powiedzieli mi, że Carter potrafi wyczuwać niebezpieczeństwo grożące tym, na którym mu zależy. Był to komplement bo od razu mnie zaakceptował i opowiedział co i jak.
Zen i Ben poruszyli się gdy niespokojny Carter wyszedł z szalupy, a po chwili do niej powrócił nieco zirytowany
- Znowu te syreny. - burknął i podbiegając do swojej szafki wyciągnął z niej trzy pary zatyczek do uszu. Podał je duchowym bliźniakom i posłał mi ciepłe spojrzenie:
- Proszę. - włożył mi w rękę
- O co chodzi z tymi syrenami? - zapytałem nieporuszony ich zaniepokojeniem
- Wydaje się, że to istoty o pięknych głosach i wyglądzie, ale naprawdę... to piraci, którzy chcą złupić i zniszczyć każdy przepływający obok ich stada statek. Ich śpiew hipnotyzuje, chyba, że... - zrobił znaczącą pauzę - ...kochasz kogoś wystarczająco by ich urok nie wpłynął na ciebie.
- Zatem zachowaj je dla siebie, Carter - odmówiłem mu i podałem zatyczki - Jestem pewien, że to mnie nie dosięgnie.
Wyszliśmy na pokład.

Oczywiście załapaliśmy się na koniec polecenia, usłyszałem tylko rozkaz Katherine o tym by poderżnąć gardło każdej syrenie, która złapie się w sieć,
No to rozpocznie się krwawa jatka.
Carter przyniósł cztery sztylety i dał każdemu z nas.
Jeszcze miałem wampirzą siłę, więc walka nie miała dla mnie tak ogromnego i zależnego dla życia znaczenia.

Gdy się zaczęło, na statku pojawiło się nagle mnóstwo ludzi, o których istnieniu nie miałem pojęcia. Jak mogłoby nas być tak dużo? Przecież ten statek nie był na tyle wielki by pomieścić ten ogrom ludzi, a nikt tu nie "obijał" się o siebie. Naszym uszom dobiegł melodyjny śpiew, dla mnie mógł się równać tylko i wyłącznie ze smakiem krwi. Zahipnotyzowani pasażerowie Zemsty stopniowo zbliżali się ku ćwierkającym syrenom, a ja zdziwiłem się, że nikt ich nie powstrzymuje. Martwili się tylko o Wyższą Półkę, czyli hierarchia była taka sama jak w każdej innej rzeczywistości.
Kilkunastu majtków zarzuciło sieć, w której po chwili szarpały się syreny, jednak dalej nie przestając świergolić tej nieznanej nikomu pieśni.
Gdy siec wyrzucono na pokład podbiegliśmy do szamoczących się syren i zabijaliśmy. Z ulgą stwierdziłem, że płynie w nich w połowie nieśmiertelna, w połowie zwierzęca krew.
Może się to wydawać nieprawdopodobne i nierealne, ale przyszpiliłem jedną do ściany Zemsty i napiłem się. Jej krew była niemal tak słodka jak jej głos, który jednak na mnie nie oddziaływał. Magiczna. Zanim ktoś się zorientował, że rozerwałem jej gardło wyrzuciłem jej martwe i wypompowane ciało do morza. Jednak mogłem zagłuszyć psychiczny ból.
Po kilkunastu minutach wszystkie złapane w sieć i próbujące nas złupić nie żyły - niektóre pozbawione krwi, niektóre tylko przeszyte sztyletem.
Zapowiadał się wspaniały rejs.
Katherine? 

piątek, 17 kwietnia 2015

To nie groźba, ani nic takiego. Po prostu trzeźwe spojrzenie na bloga.
Widać wyraźnie, że zmierzamy ku końcowi. Miałam jeszcze kilka ciekawych pomysłów, które może da się zrealizować, ale nie zrobię tego sama, prawda?
To, że niedługo to się skończy, nie oznacza, że możemy to przerwać w krytycznym momencie, ale to robimy, jak widać.

Dlatego, jeśli nie napiszesz opowiadania do następnego piątku po prostu usunę bloga. Dlaczego? Po prostu nie chcę, by niepisany blog zaśmiecał moją listę blogów. Bo choć na razie (prócz tego) mam tylko jeden, to planuję zrobić jeszcze parę.

To wszystko. 

sobota, 11 kwietnia 2015

Od Katherine - CD historii Jev'a

- Teoretycznie rzecz biorąc to syreny nie powinny już zaatakować - powiedziałam do Jamesa godzinę później. Podczas, gdy on zajmował się sterem, ja siedziałam na małej ławeczce z boku i patrzyłam na horyzont. Słońce mocno świeciło mi w oczy, lecz nie paliło, jak kiedyś. Jednak dałabym wszystko, żebyśmy wypłynęli z tej cholernej strefy syren. Wtedy mogłabym sobie przynajmniej wyczarować okulary przeciwsłoneczne.
- A praktycznie? - James stał do mnie tyłem, lecz wiedziałam, że uniósł brwi, a na jego ustach pojawił się złośliwy uśmieszek.
- A praktycznie... - zastanowiłam się przez chwilę. - Praktycznie szansa, że zaatakują nas syreny ma około osiemdziesiąt procent... - urwałam, gdy zobaczyłam, że James nagle zesztywniał.
- Co jest?
- Praktyka nie zwiodła - powiedział cicho. - Syreny.
Przewróciłam oczami. Musiałam o tym mówić? Nie wierzyłam w los, ani przeznaczenie, ale to, że o tym mówiłam, a następnie do nas podpłynęły - nie mogło być przypadkiem. Może automatycznie włącza im się GPS na nas, gdy o nich mówimy?
- Tym razem na ciebie nie działają? - zapytałam.
- Nie. Przygotowałem się na to. Wtedy było zbyt dużo emocji, no, wiesz, ten cały spontaniczny i właściwie nieprzemyślany wybór wybrania pierwszego oficera - uniosłam brew, ale nie odezwałam się - ale teraz już jestem wyrównany i... - jakaś syrena mocno uderzyła w Zemstę. - Jestem spokojny.
- Macie zamiar coś z tym zrobić!? - usłyszałam krzyk Iana, który najwyraźniej również się na to przygotował. Głównie ci nowi gapili się w horyzont z nieobecnym wzrokiem i uśmiechem na ustach. - Bo ja nie mam zamiaru umierać, ponieważ wy wolicie nic nie robić!
- A co mamy zrobić!? - odkrzyknęłam, wzruszając ramionami. - W końcu im się znudzi.
- Och, nie, moja droga! - oznajmił, wchodząc na mostek. - Wyjrzyj przez burtę. Jest ich tam tysiąc!
Wymieniłam spojrzenia z Jamsem i z westchnięciem wstałam. Podeszłam do końca mostka i oparłam się o balustradę.
- Przygotować działa i sieci! - wrzasnęłam, budząc wszystkich z transu. Niektórzy nawet się wzdrygnęli, bo mój głos był dosyć donośny. Po prostu chciałam to już szybko skończyć. - Jeśli któraś złapie się w sieć, to poderżnijcie jej gardło! - wycofałam się i ponownie usiadłam, a raczej w pół położyłam się, krzyżując dłonie za plecami.

Jev?

czwartek, 9 kwietnia 2015

Od Jev'a - CD historii Katherine

Miałem mieszane uczucia. Dlaczego zaprosiła mnie bym z nią płynął, skoro traktuje i uważa, mnie za powietrze? A dosłownie parę dni temu leżeliśmy w jednym łóżku. Zatęskniłem za dawną Katherine, która grzała miejsce u mojego boku. Gdybym mógł zabiłbym Yonę za to jakie bagno zrobiła z mojego życia.

Pomieszczenie dla majtków nie było zbyt luksusowe, ale przynajmneij były materace. Dzieliłem pokój, a można powiedzieć, że kąt z trzema chłopakami. Ben, Carter i Zen. Wydawali się całkiem mili i że nawet mógłbym nawiązać z nim dobrą znajomość, ale ani trochę nie widziałem w nich moich przyjaciół z tamtego świata. Cóż, lepsze to niż nic.

Katherine? Brak weny, nwm co odpisać.

Od Katherine - CD historii Jev'a

On naprawdę nic nie rozumiał. Z Thazaru nie dało się wyjść. Pozostawiłam jednak to w milczeniu. Nie chciałam go martwić. Kiedyś wreszcie zrozumie, że nie da się stąd wyjść. Nawet on tego nie potrafi.
James rzucił mi z mostu wymowne spojrzenie, podkreślając tym moje spóźnienie. Przewróciłam tylko oczami i udałam się w tamtą stronę. Po chwili zauważyłam, że Jev idzie ze mną. Spojrzałam niego.
- Nie - powiedziałam, a on się zatrzymał. - Ty idziesz teraz tam - wskazałam dłonią w miejsce, gdzie spali majtkowie. Nie byłam tam nigdy, lecz z tego, co słyszałam, warunki nie były tam tak przyjemne, ale James dbał o załogę, więc nie było też tak źle. - Za godzinę możesz zgłosić się do któregoś z oficerów, by dał ci jakieś zajęcie.
- Mam pracować? - uniósł brwi.
- Nie możesz płynąć za darmo, prawda? - uśmiechnęłam się słodko, odwróciłam się i udałam się w kierunku steru. James przyglądał mi się stamtąd uważnie. Podeszłam od niego i bez słowa odepchnęłam go, przejmując miejsce przy sterze. - Wyciągnąć kotwicę! - krzyknęłam. Zauważyłam, że kapitan nadal stał obok i się na mnie gapił. - Co?
- Co to za jeden? - mruknął, wskazując głową w stronę Jev'a, który właśnie wchodził do strefy, gdzie spali majtkowie. - Widziałem, że się z nim kłóciłaś.
- Ktoś z poprzedniego życia - odpowiedziałam krótko. - Przygotuj się psychicznie, bo za mniej niż dwie godziny wpłyniemy na strefę syren.
- Jasne - szturchnął mnie w ramię. - Wiesz, ja ci się zwierzałem...
- Nieprawda - przerwałam mu, a potem zaśmiałam się. - Idź zająć się tym, czym kapitan zajmuje się, gdy wykorzystuje swojego pierwszego oficera do stania przy sterze.
- Nie wykorzystuję cię. Sama się wepchnęłaś - również się roześmiał. - Wiesz, co kapitan robi? Pije rum - rzucił mi wymowne spojrzenie. - A właśnie się mi skończył, więc pozwól, że po niego pójdę do rumowni.
- Czego?
- Rumownia. Miejsce, gdzie przechowujemy rum. Sam je tak nazwałem - odparł z teatralną dumą. - A teraz pójdę tam i napełnię swój żołądek. A ty możesz wybrać kogoś, kto przejdzie po trapie za niesubordynację - uniosłam brwi. - To dla zabawy - powiedział szybko, wykonując gest niczym filmowy Jack Sparrow i odszedł.

Jev?

Od Jev'a - CD historii Katherine


- Zazwyczaj masz rację, albo myślisz, że ją masz, ale nie tym razem, Kathie. - odparłem uśmiechając się cierpko. - Thazar to jakiś inny świat. może nawet lepszy. Świat stworzony przez Fredericka i Yonę, którzy wysyłają tu istoty nadnaturalne by spełniły misje. Jednak jakaś magia tkwi w tym miejscu, że wcale nie chcesz wracać - jesteś na misji, ale chcesz tu pozostać. Ja nie przybyłem tu na żadną misję, tylko po ciebie. I nadal jestem wampirem. Martha stwierdziła - kontynuowałem, a ona uniosła brew - dziewczyna, którą spotkałem i wszystko mi objaśniła - dodałem - że każdy przybywający tu od razu staje się nieśmiertelny, w innym znaczeniu tego słowa, a piętna zostają z niego zdjęte. Warunkiem jest  misja, warunkiem, którego nie spełniam. Zatem możemy wrócić, jestem pewien, że zaproszenie jest dwuosobowe, może nawet więcej. Jeśli tylko kiedykolwiek zechcesz wrócimy.
- My?
- My. Twoja propozycja jest absurdalna, oczywiście, że popłynę z wami. Z tobą. - podszedłem bliżej i wziąłem ją za rękę, którą przybliżyłem do ust. Ale przypomniało mi się, że powiedziała: "...zostaniemy przyjaciółmi", zatem położyłem jej rękę na swoje miejsce - w mojej.

Katherine?

Od Katherine - CD historii Jev'a

- To nieprawda - stwierdziłam stanowczo, odsuwając się od niego na krok. - Wspomnienia są częścią nas. I te dobre, i te złe. Dzięki dobrym wiem, że coś optymistycznego może się jeszcze wydarzyć. A dzięki tym złym, jestem silna i wiem, jakich błędów już nie popełniać.
- Uważasz, że bycie ze mną jest błędem? - zapytał cicho, jakby tak naprawdę nie chciał znać odpowiedzi.
Westchnęłam i pokręciłam głową.
- Bycie z tobą nie było błędem, ale nie było też słuszną decyzją.
- W takim razie czym było?
Uśmiechnęłam się gorzko.
- Nadzieją - odsunęłam się od niego jeszcze na krok. - Po za tym powiedziałeś, że prawdziwa ja jestem niewinna. Samo to w sobie tłumaczy, że praktycznie mnie nie znasz - przybrałam twardy wyraz twarzy. - Torturowałam istoty żywe psychicznie i fizycznie. Mordowałam na wszelakie, krwawe sposoby. Manipulowałam ludźmi, doprowadzając ich do samozniszczenia. I wiesz, co? Nie żałuję tego! - ostatnie słowa praktycznie wykrzyczałam. - A teraz nie czuję się wolna i beztroska. Czuję, że wreszcie jestem sobą. Jestem okropna, kłamliwa i sadystyczna. I nie obchodzi mnie, pierwszy raz w życiu, co ktoś o mnie myśli. Wreszcie jestem w tym miejscu, w którym chciałabym być - zaśmiałam się, co zabrzmiało nieco obłąkanie. - Lata przemijają. Ale dusza mordercy, moja dusza, jest wieczna - na prawdę nie mogłam odczytać jego wyrazu twarzy. - Teraz ty musisz wybrać, Jev. Albo przyłączysz się do załogi i możemy pozostać przyjaciółmi, albo odejdziesz i będziesz błąkać się w Thazarze przez wieczność, chyba, że ktoś wreszcie cię zabije, a tego byśmy nie chcieli. Chciałabym, żeby były inne opcje. Żebyś mógł wrócić tam, gdzie zostawiliśmy rodzinę i przyjaciół. Ale tamtego świata już nie ma. Przynajmniej nie dla nas - mój głos nieco złagodniał. - Wybierz mądrze, Jev. Bo za minutę odpływamy - wycofałam się w kierunku statku, pozwalając mu się zastanowić nad decyzją.

Jev?

środa, 8 kwietnia 2015

Od Jev'a - CD historii Katherine

Nie pozwolę jej odejść. Nie po przebyciu tej drogi - torturowanej bolesnymi wspomnieniami z przeszłości. Nie może mi tego zrobić.
- Nie rób tego - dogoniłem ją, ponieważ byłem szybszy. Przynajmniej raz byłem od niej w czymś lepszy. Szybszy i silniejszy - Ja...nie potrafię bez ciebie żyć, a ty nie potrafisz żyć ze mną. Ale wiem, że gdzieś pod tą powłoką chłodu kryjesz się prawdziwa niewinna ty. Ty, która mnie kocha.  Powiedz tylko jedno słowo, a odejdę...zostawię cie na zawsze. Ale błagam, nie pozwól by to się tak skończyło, Kath. Nie chcesz tego. - chwyciłem twarz w jej dłonie i zbliżyłem tak by popatrzyła mi w oczy. - Już nigdy więcej cię nie skrzywdzę, nie zasługujesz na krzywdę. Katherine, tak bardzo cię kocham - nie wiedziałem czy to odpowiednie, ale pocałowałem ją. Nie był to pożądliwy pocałunek, tylko lekki i miękki, jak wietrzyk, który dął wokół nas, jednakże zawierał wszystkie emocje i uczucia, które towarzyszyły mi od kilku dni. - Proszę nie rezygnuj z nas tylko dla jakiegoś statku, na którym czujesz się wolna i beztroska. Prędzej czy później to minie i zostaną ci tylko wspomnienia. Czyli najgorsze co może być. - skończyłem moją przemowę i wpatrywałem się w nią wyczekująco cały czas trzymając jej drobne ciało w ramionach.
To była prawda: Życie wspomnieniami to powolna destrukcja samego siebie.

Katherine?

Od Katherine - CD historii Jev'a

- Miłość jest słabością - odezwałam się, nawet na niego nie patrząc. - Nie wiem, po co przybyłeś to Thazar, lecz wiedz, że już stąd nie wyjdziesz. Lepiej znajdź sobie dobre miejsce w społeczeństwie. Z tego, co słyszałam, wojny są tu cały czas. Za nim się obejrzysz, będziesz martwy - starałam się odejść, lecz złapał mnie za ramię. Tego już nie wytrzymałam i wybuchłam. - Nie możesz po prostu zrozumieć, że jestem wreszcie szczęśliwa!? Że wreszcie mogę być wolna!? Znajdź sobie kogoś innego, Jev! Kogoś, kto będzie chciał cały czas się za tobą uganiać i nie rezygnować z ciebie, nawet jak go podle zostawisz! Bo, wiesz, co!? Ja już z ciebie zrezygnowałam.
- Katherine!? - w naszą stronę podbiegł James. Widząc Jev'a, natychmiast wyciągnął szablę z pochwy. Machnęłam w jego stronę dłonią, a on ją schował, choć nadal przyglądał nam się bacznie. - Usłyszałem krzyki. Coś się dzieje?
- Nie - oznajmiłam i odsunęłam się od Jev'a.
- Dobrze - omiótł go ostatnim spojrzeniem, a następnie wrócił wzrokiem do mnie. - Za pięć minut odpływamy. Chciałbym żebyś stanęła przy sterze, bo muszę coś zrobić kotwicą. Coś z nią nie tak.
- Jasne - klepnęłam go w ramię.
A potem po prostu odwróciłam się od Jev'a i odeszłam.

Jev?
Tak bardzo długie :/

Od Jev'a - CD historii Katherine

Odwróciła wzrok.
Tak po prostu. Jakbym był nieznajomym. Jakby nic się nie liczyło. Jakby wyznanie miłości nigdy nie nastąpiło. Postąpiłem tak jak Martha. Wycofałem się w stronę mroku.

- Jev! - Martha biegła za mną dość żwawo zważając na to, że miała na sobie dosyć ciężką sukienkę i buty na szpilkach radziła sobie nieźle. - Poczekaj. - zaczepiła się o moje ramię zdyszana
- Miałaś rację.
- Do cholery, w czym?
- Miłość i nienawiść dzieli niewielka granica. Ale to nienawiść lepsza.
- Nieprawda. Nienawiść to tylko zabawa w chowanego. Zasnucie się nią nie taksuje miłości.
- Zdziwiłabyś się. - coś w moim sercu pękło. Albo całe serce?

Nie mogłem wytrzymać. Nie mogłem odejść bez wytłumaczenia. Nie potrafiłem.
Poczekałem, aż wybory na żałosnych majtków się skończą, a oni wyjdą z pubu.
Znalazłem ją samą gdy wychodziła z tawerny roześmiana.
- Jak mogłaś? - zapytałem, a w moim głosie pobrzmiewał ból, którego nie chciałem w tym momencie okazywać. - Zawsze uciekasz od problemów. - wytknąłem jej - Ale jeśli ja nim byłem dlaczego powiedziałaś...dlaczego chciałaś mi pomóc wyjść z nałogu. Razem, nie pamiętasz? - wpatrywałem się w kamienny chodniczek. Nie mogłem popatrzeć w jej zdradzieckie oczy, które tak kochałem. - ...dlaczego w ogóle dawałaś mi jakąkolwiek nadzieję na miłość, skoro ona nic dla ciebie nie znaczy. - w ostatnich słowa spojrzałem na nią, a w moich oczach oprócz łez, miłości czaiła się również ta obezwładniająca nienawiść.

Katherine?

Od Katherine - CD historii Jev'a

Szybko odwróciłam wzrok, jakbym go nie zauważyła. Ale cholera, co on tu robił? Nie wolno mieszać dawnego życia z nowym życiem. Z doświadczenia wiem, że to nie zdrowe.
- James, pamiętasz, po co tu przyszliśmy? - zapytałam kapitana siedzącego obok mnie. Rzucił mi nie wiedzące spojrzenie. Postukałam zirytowana palcami w stół.
- Żeby się napić...? - posunął, niepewnie.
Trzepnęłam go dłonią w głowę. To chyba w miarę go otrzeźwiło, ponieważ jego oczy zaczęły wydawać się bardziej zorientowane w otoczeniu. Zamrugał kilka razy, aż wreszcie pokiwał głową ze zrozumieniem. Po chwili wstał, a samo to sprawiło, że w tawernie nagle zrobiło się cicho. Tak działo się za każdym razem, gdy ktoś z nas wstawał. Piraci byli szanowani, a raczej byli obiektem przerażenia wielu ludzi.
- Moi drodzy! - odezwał się. - Ja i moja droga załoga Zemsty poszukujemy kilku osób, które byłyby chętne dołączyć do nas na naszym pięknym statku! Ja i pierwszy oficer udamy się teraz do innej sali, by przyjmować kandydatów! Chętnych proszę o ustawienie się w kolejce! - spojrzał na nas. - Za mną, panowie. Ja i Katherine będziemy wybierać potencjalnych kandydatów do czyszczenia podłóg, a wy w tym czasie pilnujcie drzwi. Nie chcę, by napatoczył się nam ktoś niechciany, prawda?
I udaliśmy się na swoje stanowiska. Gdy już zasiadłam przy małym stoliku, w pokoju, gdzie jedynym dostępem do światła były małe świeczki, nalałam sobie whiskey. To zapowiadało się na długą noc.

Jev?

Od Jev'a - CD historii Katherine

- Jev - westchnęła rozmarzonym głosem - My mamy wszystko. - jej humor powrócił, chyba wiedziała, że może mi ufać. Nie przeszło mi przez myśl, że mógłbym wyrządzić jej krzywdę. - Chodź - pociągnęła mnie za rękę.
- Czekaj. - szepnąłem i schowałem się w kącie. Po chwili wyszedłem z zaułka już bez tego dziwnego habitu - w białej koszuli i spodniach, które znalazłem na tyłach jakiegoś domu mody. Przynajmniej nie wyglądałem w nich jak przedstawiciel innej orientacji.

- Nieźle - stwierdziłem z niesmakiem gdy przeszedł obok nas całkowicie zalany gość, któremu strużki śliny wisiały z kącika ust niczym jakiemuś zgrzanemu buldogowi. - To całkowicie różni się od tego balu.
- No co ty nie powiesz. - mruknęła unosząc swoją suknie by nie utaplać jej w rozlanym na naszej drodze winie i bogowie wiedzą jeszcze czym. - Przynajmniej tutaj nikt nie udaje. - wzruszyła ramionami i wypuściła z dłoni rąbek sukni tym samym zamaczając ją w tym bagnie na podłodze. - Och.
Zaśmiałem się, a ona zrobiła urażoną minę. Po chwili też zaczęła się śmiać tym swoim perlistym śmieszkiem. Był to raj dla moich uszu, po tym jak tyle czasu musiałem użerać się ze starym Jonathanem i nasłuchiwać jego obrzydliwego śmiechu rodem z piekieł.
- O cholera - przeklnęła i cofnęła się kilka kroków. - Piraci. - wyjaśniła wpatrując się w zgraję wyróżniających się między pozostałymi luźnym strojem. Powiodłem za jej zmartwiałym wzrokiem i również skamieniałem. Na drewnianym krzesełku przy ladzie w otoczeniu kilku mężczyzn siedziała ona. Puściłem rękę Marthy i podszedłem bliżej, by sprawdzić czy nie mam jakiś majaków.
Ale nie, to była ona. Kompletnie do siebie niepodobna - między innymi dlatego, że była pijana. Ale też radosna i pobudzona.
Ciemne piękne włosy opadające kaskadą na plecy. Jasna skóra, pełne usta i te hipnotyzujące szmaragdowe oczy, które podchwyciły moje spojrzenie.

Katherine?

Od Katherine - CD historii Jev'a

Godzinę później wreszcie czułam, jak to jest być podpitym. Głowę miałam na szczęście mocną, więc nie zachowywałam się, jak typowy pijak, lecz czułam to lekkie zamroczenie z powodu alkoholu. Nigdy czegoś takiego nie czułam. To uczucie było... niesamowite.
Dodatkowo dołączyły do nas dwie kobiety, które wyglądały dopiero na szesnaście lat, więc nie jestem pewna, czy powinnam nazywać je kobietami. Obydwie były brunetkami z dość dziewczęcym wyglądem ciała. Jednak mojej Wesołej Kompani najwyraźniej to nie przeszkadzało, bo obrzucali je głodnymi spojrzeniami.
- Samantho, czy zechciałabyś przynieść nam kolejną butelkę? - odezwał się do jednej z brunetek James, uśmiechając się przy tym uwodzicielsko. Dziewczyna odurzona alkoholem i jego... cóż, flirciarską osobowością... od razu wstała ze śmiechem, lecz po chwili zatrzymała się, zerkając na niego z oburzeniem. - Czy coś się stało, moja droga?
- Nazywam się Mille - powiedziała, dumnie unosząc głowę. Następnie wskazała na drugą brunetkę, która chyba nie zdawała sobie sprawy z otoczenia, tylko zawiesiła się na szyi Rice'a. - To jest Samantha, moja siostra. Naprawdę tak trudno zapamiętać nasze imiona?
James oczywiście był przygotowany na jakąkolwiek wpadkę i zaśmiał się tylko.
- Moja droga, oczywiście, że wiem, jak się nazywasz - poklepał ją po dłoni, a ona była nim tak zauroczona, że przełknęła swoje oburzenie i dumę. - Sprawdzałem, czy przypadkiem się nie upiłaś. Chcę mieć cię trzeźwą - to było oczywiste kłamstwo, lecz Mille nie zdała sobie z tego sprawy. Przewróciłam oczami, gdy zamrugała oczami, uśmiechnęła się, pocałowała go w policzek, a następnie znikła w tłumie, by przynieść nam dodatkową butelkę.
- Ty to masz podejście do kobiet - mruknęłam pod nosem, wystarczająco głośno, by siedzący po mojej prawej James to usłyszał. - Jak nic obudzisz się rano i nie będziesz już nawet pamiętał, jak ona, do licha, się nazywa.
- Mówisz to z doświadczenia? - rzucił mi znaczące spojrzenie i objął mnie przyjacielsko ramieniem.
Spojrzałam na niego wymownie i wolno zdjęłam jego ramię. Był to typowo teatralny gest, mówiący: "Ja tu jestem mądrzejsza, odwal się.".
- Możliwe - powiedziałam jednak. - Ale chodziło mi głównie o stan, w którym się teraz znajdujesz.
- A konkretnie?
- Jesteś pijany, kolego - zaśmiałam się i szturchnęłam go ramieniem.
- Być może - uśmiechnął się do Mille, która właśnie wróciła z butelką whiskey. - Ale wiem na pewno jedno. Mam ochotę zagrać w kości. Grałaś kiedyś?
- Oczywiście - złożyłam dłonie na stole. - Z tego, co słyszałam, to typowo piracka gra.
- Tak. I jestem w nią najlepszy.
- Ach, tak? - rzuciłam mu wątpliwe spojrzenie. - To się okaże.

Jev?

Od Jev'a - CD historii Katherine

- Miłości? - parsknęła ponownie - A może nienawiści. - podsunęła
- Całkiem możliwe. - zgodziłem się.
- Dzieli je bardzo cienka granica. - powiedziała tylko i zakręciła się wokół własnej osi. Jej długie jasne włosy opadając na ramiona zostały rozwiane przez lekką wieczorną bryzę. Nagle zatrzymała się i na powrót spoważniała - Czyli Yona cię tu nie wysłała. - to nie było pytanie.
- Znam ją, ale nie wypełniam żadnej z jej przysług. - potwierdziłem
- To znaczy, że jesteś tu...trafiłeś tu świadomie? - dopytywała się
- Tak. - nie rozumiałem dlaczego się tak dopytuje. - A to źle?
- Chcesz pić? Krew. Czy odczuwasz pragnienie.
Nie musiałem się zastanawiać nad odpowiedzią.
- Oczywiście, że tak. - wzruszyłem ramionami, było to na porządku dziennym. Ale chyba nie w tym świecie.
- Powinieneś już dawno stać się... - przerwała - jak to... możliwe
- Martho, przestań się jąkać! - byłem sfrustrowany tymi jej nie dopowiedzianymi częściami zdań.
- Gdy przybywasz do naszego świata momentalnie stajesz się nieśmiertelny, a wszelakie klątwy są z ciebie zdjęte. - wyjaśniła przesłaniając usta dłonią - A ty nadal jesteś wampirem.
- A to oznacza...
- Niebezpieczeństwo. - odsunęła się ode mnie na krok jakby była niepewna tego co zaraz zrobię.
- Chodźmy się napić. Macie tu shandy? - machnąłem na to lekceważąco ręką, niebezpieczeństwo okalało mnie na co dzień. To nie stanowiło dla mnie nowości.

Katherine?

Od Katherine - CD historii Jev'a

- Macie zamiar zrobić wejście typu James Bond? - zapytałam, splatając dłonie na piersi. Rzucili mi pytające spojrzenie, a ja machnęłam dłonią. - Nie ważne. Jak macie zamiar tak wejść?
Staliśmy przed drzwiami Victora, czyli tego pirata, co ukradł Jamesowi złoto. Nie rozumiałam, dlaczego staliśmy przed drzwiami. Czyżby James miał zamiar po prostu zapukać, zabić typa i zwiać z drogocennościami?
Cóż, na to wyglądało, ponieważ James, zamiast odpowiedzieć mi na pytanie, rzucił mi tylko szybkie spojrzenie i faktycznie zapukał. No, to bez wątpienia będzie brawurowa akcja.
Otworzyła nam stara gospodyni domowa, która wyglądała, jakby miała dość nie tylko pracy i szefa, lecz również całego cholernego życia. Nie dziwiłam jej się, skoro miała żyć wiecznie. A to samo w sobie było dziwne, że wyglądała staro, ponieważ do tej pory widziałam same młode osoby. Najwyraźniej w jakiś sposób porzuciła młodzieńczy wygląd. Ciekawe.
Jeszcze żeby tego było mało, przypominała mi panią Freydaz. Gdy na nas spojrzała, miała ten sam wyzywający wzrok. Chyba jako jedyna, nie bała się nas.
- James Sanders - powiedziała imię kapitana, jakby to była obelga. - Przybyłeś wreszcie pozbyć się Victora? I dobrze. Zrób to szybko i pamiętaj, że mamy umowę.
James zaśmiał się tylko cicho i skłonił się teatralnie.
- Droga pani Cecily, gdy tylko pozbawię się pani chlebodawcy od razu dostanie pani odpowiednią nagrodę. A teraz, proszę zmykać. Nie chcę, by Victor nabrał podejrzeń.
Skinęła głową i uciekła.
No, teraz miała zacząć się zabawa.

Po skończonej sprawie, wychodziliśmy z domu Victora z kilkoma woreczkami z naprawdę drogocennym złotem. Jednym, jak było w umowie, podzieliliśmy się z panią Cecily. A cała sprawa nie zajęła nawet dziesięciu minut.
- No - uśmiechnął się James. - Skoro wszystko poszło zgodnie z planem... Może udalibyśmy się do tawerny? Będzie tam pewnie wiele młodych panien, które będzie można namówić na wszystko.
Męska część naszej grupy zgodnie pokiwała głowami, a ja tylko przewróciłam oczami. Widząc to, James zaśmiał się.
- Nie martw się. Może będzie też jakiś przystojny kawaler.
- Nie przystojnego kawalera mi trzeba - odpowiedziałam z uśmiechem. - Tylko sporej dawki whisky.
- Pani życzenie jest dla mnie rozkazem.

Jev?

Od Jev'a - CD historii Katherine

Przechadzaliśmy się uliczkami, przez które przewijało się mnóstwo ludzi - w końcu trwała parada - wiecznie gdzieś śpieszących. Gazowe latarnie rzucały jasne smużki światła na naszą drogę.
Martha uwiesiła się na moim ramieniu i przez chwilę milczała, więc uznałem, że skoro to ja potrzebuje informacji, ja muszę zacząć rozmowę.
- Kiedy tu przybyłaś? - mój głos jakby wyrwał ją z zamyślenia, bo przez chwilę dalej była nieco otumaniona.
- Nie liczę tego. Tutaj czas spływa inaczej. Spokojnie.
- A po co...
- Yona obiecała mi coś dla mnie ważnego w zamian za szkatułkę. - wzruszyła ramionami
- Co to było? - chyba naruszyłem jej prywatność, bo nie odpowiedziała od razu.
- Coś dlaczego zrobiłabym wszystko. - odparła nucąc i próbując przybrać obojętną maskę.
- Dlaczego zostałaś?
- Nie wiem. - odpowiedziała raczej szczerze - Przestało mi zależeć. Magia tego miejsca. - kolejne wzruszenie ramion
- Kim byłaś wcześniej?
- Napiętnowana wampiryzmem. - prychnęła z odrazą - Ty też,,, - stwierdziła - Ale już niedługo...
- Jak to?
- Jeśli przestanie ci zależeć na celu zostaniesz jednym z nas. - powiedziała tylko - Nie umrzesz, ale będziesz śmiertelny. Starość i choroba cię nie dotknie. Ale tylko one.
- Nie do końca rozumiem - uznałem pragnąc więcej odpowiedzi. - Czy każdy przybyły tu jest na licencji Yony?
- Tak, każdy. - pokiwała zgodnie głową. - A ty niby na jakiej licencji tu jesteś?
- Miłości.

Katherine?

Od Katherine - CD historii Jev'a

- Nie będziemy się wyróżniać? - zapytałam szeptem, gdy przedzieraliśmy się przez tłum ubranych na kolorowo tubylców. Z pokładu zeszliśmy tylko ja, James, Ian, Edward, Rice i Bal. Nie wiedzieliśmy powodu, by zabierać całą załogę. Szczególnie, że ktoś musiał opiekować się Zemstą. Naprawdę pokochałam ten statek i byłam wobec niego niezwykle opiekuńcza. James z resztą również. - No, wiesz. Jestem kobietą w spodniach. To chyba nie jest normalne wśród... - szukałam dobrego słowa.
- ...ludzi żyjących poprawie politycznie? - podsunął Ian ze śmiechem.
Również parsknęłam śmiechem. Bardzo polubiłam tego gościa. Nie był, aż tak bardzo piracki, co James, który czasami bywał wręcz okrutny, tylko wiecznie przyjazny i z poczuciem humoru. Potrafił rozbawić każdego. Nawet Bala, który naprawdę rzadko miewał uśmiech na twarzy.
- O to właśnie chodzi - odpowiedział mi James. - Musimy się wyróżniać. Jesteśmy piratami, nie możemy ukrywać się w tłumie. Ludzie muszą dostrzec, że przybyliśmy do portu. Muszą się nas bać.
Faktycznie zauważyłam, że kilka osób rzuciło nam przestraszone spojrzenia i przestało tańczyć. Niektóre osoby, które szły w paradzie, wręcz zatrzymały się. Zdawałam sobie sprawę, że budziliśmy przerażenie. Lecz to nie oni powinni się nas bać, tylko ten były pirat z rady miasta.
- Ej, wy! - usłyszałam za nami krzyk i odwróciliśmy się. Stał tam typowy strażnik miejski, patrząc na nas wrogo, lecz również z pewnym dystansem i lekkim strachem. Lecz, gdy zobaczył nas w pełni, a raczej rozpoznał Jamesa, przystanął i był już w pełni przerażony. - Och, kapitanie... Nie wiedziałem, że Zemsta przybiła do portu. Jeśli nie miałby kapitan nic przeciwko i poinformowałbym o tym gubernatora...
- Nie - oznajmił stanowczo James. - Nie ma mowy. Nie zabawimy tu długo.
- W takim razie... - zająknął się. - Miłego dnia - i szybko zniknął w tłumie.
Odprowadziłam go wzrokiem.
- Naprawdę Zemsta wzbudza, aż taki respekt?
James uśmiechnął się, dumny z siebie i swojego statku.
- Oczywiście - klasnął w dłonie. - Jesteśmy najstraszniejszymi piratami w Thazar! A teraz znajdźmy pana Victora i rozprujmy mu flaki!
- To rozumiem - odwzajemniłam uśmiech.

Jev?

Od Jev'a - CD historii Katherine

- ...właśnie wtedy wylałam truskawkowy poncz na sukienkę pani Linne, którą poniosły nerwy, które nawiasem mówiąc były już w strzępach, bo kto by zachował trzeźwy umysł przy zapijaczonym chorym mężu i trójką niedorozwiniętych dzieci. - Martha opowiadała swoją historię z ożywieniem podczas tańca i jego zakończenia - No i zrobiła taką awanturę, że teraz wszyscy przyzwoici dżentelmeni omijają mnie szerokim łukiem - zaśmiała się cicho, ale w jej głosie pobrzmiewał smutek
- Zupełnie nie mam pojęcia dlaczego - przyznałem szczerze - Jesteś...naprawdę zabawna.
- Cóż, taak. - zgodziła się kiwając głową, tak, że jej przeurocze loczki latały razem z nią. Taniec już dobiegł końca, więc ludzie zaczęli się rozchodzić do miejsc siedzących, a nawet już wychodzić.
- Powiedz... z jakiej okazji zostało urządzone przyjęcie? - zagaiłem
- Pan La Costa z okazji podbicia kilku - zrobiła znaczącą pauzę - terenów i podzielenia się swą kwotą dla Urharu, naszego pięknego miasta - znów przewróciła oczkami - dostał triumf.
- Triumf? - uniosłem brew
- Uroczysty pochód na ulicy oraz ten bankiet. Nie wiedziałeś po co tu przyszedłeś? - wytłumaczyła się, ale nagle jej oczy zaszły zdziwieniem
- Tak właściwie... przyjechałem tu dzisiaj by... - co ja jej miałem powiedzieć? Do diaska czemu znalazłem się własnie tutaj. Czy tu była Katherine.
- na misję? - zaśmiała się wesoło - Każdy przybywa do tego świata na misję i nigdy z niej nie wraca. To zbyt piękny świat by powrócić do... - przeszedł ją dziwny dreszcz - rzeczywistości.
Mogła mieć w tym trochę racji, bo zaraz jak się tu znalazłem zapomniałem o wszystkim innym.
- Też stara Jonathan wkopała cię do starego Jonathana po szkatułkę?
- O czym mówisz? - teraz to ja byłem zdziwiony. Martha nagle przestała wyglądać dla mnie jak nieśmiała nastolatka, bo jej obecna postawa, ton głosu i wyraz twarz uległy zmianie - wyglądała poważnie i oczytanie.
- O Yonie Jonathan, to ona wysyła naiwnych do elektrowni swego brata, wierząc, że ktoś w końcu odnajdzie tą przeklętą szkatułkę. - na jej ustach pojawił się perfidny uśmieszek
- Opowiedz mi więcej. - poprosiłem i podałem jej ramię.
Wyszliśmy na chłodną, ale i rześką noc.


Katherine?

wtorek, 7 kwietnia 2015

Od Katherine - CD historii Jev'a

Spałam naprawdę długo. Chyba z dwanaście godzin. Jednak opłaciło się to, bo gdy się obudziłam, byłam w pełni wypoczęta. Od razu obmyłam twarz i za pomocą magii nałożyłam sobie makijaż. Co jak co, ale bez dobrego makijażu - nie wychodzę.
Wyszłam z kajuty i udałam się na mostek. Tam stał James, pilnujący steru i rozmawiający z towarzyszącym mu Balem i Rice'em. Skinęłam głową w ich stronę, siadając na małej ławeczce znajdujące się tuż przy burcie.
- Wypoczęta? - zapytał mnie James.
- Jasne - mruknęłam, lecz nie mogłam się powstrzymać i ziewnęłam. Przerwałam wpół swojego czynu, gdy zobaczyłam, jak jesteśmy już blisko miasta, do którego mieliśmy płynąć - Urhana, czy jakoś tak. - Więc  jaki jest plan?
- W Urharze mieszka sobie jeden bogacz. Były pirat - uniosłam brew. Jak można zrezygnować z wolności? - Stał się teraz ważnym członkiem rady miasta. Ale wciąż ma złoto, które za pewnego czasu mi ukradł - zacisnął pięści na sterze. - Musimy mu je odebrać.
- Nie ma problemu - wzruszyłam obojętnie ramionami. - Wystarczy trochę magii...
- Nie, skarbie - pokręcił głową z żalem. - Te rejony są rejonami syrenimi - czekałam, aż coś dopowie, lecz tego nie zrobił, więc rzuciłam mu wyczekujące spojrzenie. Szybko wyjaśnił. - Syrenia magia jest tak potężna, że nie ma tu miejsca na żadną inną magię. Tym razem będziesz musiała użyć szpady.
- Dobrze - powiedziałam szybko. - Lubię walczyć wręcz. To o wiele bardziej teatralne, nie uważasz?
Zaśmiał się.
- Bez wątpienia - przymrużył nagle powieki. - Zdaje się, że dopłynęliśmy. Zarzucić kotwicę, panowie!

Jev?

Od Jev'a - CD historii Katherine

- Ja się nie poddaje. - oznajmiłem i chyba po raz kolejny postapiłem wbrew oczekiwaniom mojego prześladowcy. - Idę.
Przerwał swój donośny śmiech i chwilę milczał.
- Przejdćź do kolejnych drzwi. - powiedział po kilku sekundach napięcia.
Wraz z prośbą przeszedłem pokój i otworzyłem drzwi. Znalazłem się w pustym pokoju - cóż - byłby pusty gdyby nie miliardy luster okalających ściany. Były one bardzo malutkie, ale i tak widziałem w nich swoje odbicie.
Zmęczony, strapiony wampir, który za wszelką cenę chce się przedostać do innego świata.
- No i co? - mruknąłem nie przerywając wpatrywania się w swoich sobowtórów - tak właściwie nie mogłem robić inaczej - lustra były nawet na podłodze.
- Największe lustro jest kluczem - odparł po prostu, bez żadnego teatralnego westchnięcia, nuty sarkazmu. Powiedział to jakby to była najprostsza rzecz na świecie. Jakby przez niewiadomo ile czasu nie torturował mnie wspomnieniami. Co za palant! - Pamiętaj, że zapisałeś się na własne życzenie. Nie dostałeś żadnej misji, zatem możesz nie wyjść.
Zignorowałem go i podbiegłem do zwierciadła. Bez wahania i dalszych rozkminek przeszedłem przez portal.
 Siedziałem w jakimś barze, a wokół mnie wirowały bezowe suknie dam i płaszcze dżentelmenów tańczących w szaleńczym tańcu. Wydawało mi się, że była to belgijka.
Cóż, chyba nie był to bar, a raczej jakaś specialnie wynajęta na bankiet sala.
Spostrzegłem, że mam na sobie ciemnoczerwony wpadający w bordo sztustokor zdobiony misternym haftem i guzikami, do tego obcisłe czarne spodnie siegające kolan. Jak ja nienawidziłem  tego sposobu ubioru. Już przyzwyczaiłem się do luźnym T-shirtów i dżinsów, a tu nagle trafiam w sam środek balu ubrany jak - jakiś nadworny błazen
Z przyzwyczajenia włożyłem ręce do kieszeni, i wyczułem w jednej z nich skrawek papieru. Wyciągnąłem go i rozłożyłem by rozczytać co było napisane dość koślawym pismem
Witam w Thazarze.
Krainie miodem i mlekiem płynącej. Nie zapominajmy jednak, że krew przelewa się tu nacodzień, więc nie zawsze będzie iście słodko.
PS. Podoba się płaszcz?
Miłego pobytu.
Frederick Jonathan.
- Och, jakże wyborny i dopasowany - mruknąłem do siebie.
- Zatańczymy? - usłyszałem przymilny dziewczęcy głosik. Niewysoka i szczuplutaka dziewczyna - na oko około siedemnastoletnia wystawiła do mnie ramię. - Proszę...mój karnecik jest pusty - przyznała ze smutkiem.
Chyba nic się nie stanie jeśli zabawię tu godzinkę czy dwie.
- Oczywiście. - przyjąłem jej ramię i dołączyłem do pozostałych.
Katherine?

Od Katherine - CD historii Jev'a

Kolejne kilka godzin siedzenia przy sterze dało się we znaki. Naprawdę zaczynałam rozumieć, jak to nie mieć wampirzej odporności. Biedni ludzie. Wcześniej potrafiłam wytrzymać nawet tydzień na nogach. A teraz? Teraz ledwo idzie mi z dwoma dobami.
- Prześpij się - oznajmił w pełni rozbudzony już James. - Napracowałaś się. Zajmę twoje miejsce.
Uśmiechnęłam się z wdzięcznością i puściłam ster. Lekko zachwiałam się na nogach. O, faktycznie byłam zmęczona.
- Dobranoc, James - powiedziałam, choć zmarszczyłam czoło, patrząc na leniwe słońce, które wstawało za horyzontem. - Albo dobrego dnia? Czy co tam?
Zaśmiał się tylko i popchnął mnie w kierunku zajścia z mostka.
- Miłych snów, Kathie.
Zatrzymałam się w pół kroku. Nazywało mnie tak tylko parę osób, co najwyżej dziesięć, z czego połowa już nie żyła lub straciłam z nią kontakt. James szybko zauważył moją niepewność.
- Przepraszam. Nie wiedziałem, że tak cię to urazi.
- Nie uraziło - wymusiłam uśmiech. - Po prostu... - westchnęłam. Dopiero teraz zauważyłam, że ostatnio zaczęłam oddychać. Jak mogłam nie czuć, że wchłaniam powietrze? - Nie ważne. Idę spać.
I szybko zeszłam z mostka i udałam się w kierunku kajut dla "szych" na statku. Moja była tuż obok Jamesa. Zamknęłam za sobą drzwi i po chwili rzuciłam się na łóżko. Za nim się obejrzałam - już spałam.
To był mój pierwszy sen bez koszmarów od bardzo dawna.

Jev?

Od Jev'a - CD historii Katherine

Ogień. Niszczycielskie płomienie pożerały wszystko co napotkały na swojej drodze - drzewa, krzaki, kwiaty, nawet biedne leśne zwierzęta, które nie zdążyły zdezerterować. Wszystko obracało się w proch, na moich oczach i doskonale zdawałem sobie z tego sprawę, że nie mogę temu zapobiec.
To była kolej losu. Jakiś dupek-piroman podłożył ogień, sycąc się śmiercią istnień. Ich niedolą,
Patrzyłem jak ogień zarówno powoli jak i szybko rozprzestrzenia się po terenach jakiegoś biednego miasteczka...Które po chwili rozpoznałem. To było moje miasteczko. Mój dom! Docierały do mojego domu...zanim się obejrzałem lizały już dach, który i tak już dawno się rozpadał.
Usłyszałem krzyk przerażonych dzieci i zawodzenie kobiet gdzieś w tle. Jednak moją uwagę przykuwały jedynie drzwi mojego dawnego domu, które płonęły. Okna, drzwi - wszystkie wyjścia awaryjne paliły się - a to znaczyło, że moja rodzina nie miała możliwości ucieczki.
I już wiedziałem jak zginęli. Dlaczego nigdy w całym moim trzy wiecznym żywocie nie spotkałem się z żadną wzmianką o rodzinie Monaghanów, których było sporo.
- Niee! - wykrzyknąłem na próżno, bo po chwili cały stanął w ogniu.

Nagle sceneria się zmieniła i ujrzałem pracownie mistrza Piotra Verona. Niewielki warsztacik, który zawsze spowijało ciemno. Promienie słoneczne wlewały się do środka, ale niewiele oświetlały pomieszczenie. Ono miało coś w sobie. Veron siedział pochylony nad stolikiem i maczając pióro w kałamarzu obmyślał konstrukcje gmachu, którego chciał skonstruować dla swojej córki. Shevy.
Coś się poruszyło w kącie, a on - już mężczyzna w podeszłym wieku -, nie usłyszał tego i nie zmienił położenia w odpowiednim momencie.
Warkot. Skok. Wbicie zdradzieckich kłów w szyję własnego ojca. Naderwała mu tętnicę z której trysnęła gęsta tafla krwi oblewając wszystkie projekty, szkice i pożółkłe kartki swym krwistoczerwonym odcieniem. Następnie rzuciła nim o ścianę, a on uderzył głową o ramę jednego z obrazów, spadając prosto na schody, które w zderzeniu z kręgosłupem pogruchotały go.
Zniknięcie morderczyni.
Potem pojawiłem się ja.
Ujrzałem wykrwawiającego się Verona, którego ciało wiło się w spazmach. Byłem przerażony. Nachyliłem się by ocenić lepiej sytuację, ale po chwili i ja dołączyłem do niego.
Na nowo przypomniałem sobie ten ból - palący, jakby ktoś podpalał cię od środka. Wszystkie nerwy się palą i raz po raz znikają i się pojawiają. I to wszystko czuli ci ludzie, których ja pozbawiłem życia - a napiętnowałem bólem.

I powtórzył się mój więzienny koszmar.
Wszyscy, których zabiłem bądź przemieniłem chodzą za mną wbijając we mnie ostrza, sztylety, pojąc mnie werbeną lub jej oparami, a ja nie popadam w odrętwienie - czuję wszystko. Odpłatę za te wszystkie krzywdy.

Jakby tego było mało - gorzkie wspomnienia z dzieciństwa, umierająca rodzina, śmierć, która mi się przytrafiła, którą niosłem, do tego musiał przesłać mi wspomnienia z więzienia, gdy Katherine umawiała się z tamtym gościem. Może było to nic w porównaniu z tymi wszystkimi rzeczami, ale to był mój najświeższy ból. Już niczego nie byłem pewien. Gdyby naprawdę jej na mnie zależało czy spojrzałaby choćby na tego gościa? Czy przyjęłaby te róże? Czy wyciągnęłaby papiery i zapytała gdzie chciałbym umrzeć? Czy zostawiłaby mnie dla wiecznego życia z dala od jakichkolwiek trosk? Widocznie za bardzo się ceniłem. Zapewne nie byłem wart choćby jednego dnia spędzonego tam, gdzie się teraz znajduje.
Poczułem rosnącą nienawiść.
Nienawiść, która wydostała mnie z tego koszmaru.
- Gratulacje, Jev. Jednak potrafisz odczuwać coś prócz tej żmudnej nadziei na szczęśliwe love story. Zdałeś test. Teraz wybieraj: wstępujesz do innego świata czy żyjesz swoim życiem. Najlepsze jest to, że kierujesz swoje przyszłe decyzje nienawiścią - wybuchnął śmiechem, który rozbrzmiał w moim wnętrzu.
Katherine?