Dzień siódmy:
Lenistwo
Zaczęłam
rozumieć ludzi, nad którymi wisiała klątwa śmierci. Ich ostatni poranek był
pewnie jednocześnie piękny i przerażający. Tak jak mój.
Promienie
wschodzącego słońca delikatnie muskały moją twarz. Jednak nie czułam typowego
gorąca i chęci ucieczki. Nie. Moje ostatnie poranne słońce było przyjemne i
mogłabym leżeć tak cały dzień, zakopana
w pościeli. Taką wieczność to bym zrozumiała. Miałam nadzieję, że w Piekle mają
wygodne łóżka i chwilę przerwy po kilkudniowych torturach.
I nagle
uświadomiłam sobie, że to wszystko przez ostatni grzech. Lenistwo.
Jęknęłam
głośno i przewróciłam się na drugi bok. Klątwa czy nie klątwa, naprawdę miałam
ochotę na długi, być może nawet wieczny, sen.
Jednak w
głębi duszy wiedziałam, że prędzej czy później, zostanie na mnie nasłana ochota
morderstwa. A wolałam sama mieć wybór, kogo zabiję. Bo być może pani Freydaz
przyjdzie, ponieważ zapomni, że ma wolne.
Albo Christopher wpadnie sprawdzić, jak się czuję. A ja wtedy ich zabiję za to,
że przeszkodzili w moim spokoju. Żałowałam tej myśli, jednak wiedziałam, że
mogło do tego dojść.
Dlatego
podniosłam się i zastanowiłam, gdzie mogłabym teraz pójść, by zabić. Ogród
odpadał, ponieważ nie chciałam, by te wszystkie róże patrzyły na moją śmierć.
Pewnie w duchu, by się śmiały. I płakały, ponieważ ich jeden procent szans na
przywrócenie do dawnych postaci, by zniknął. Ale tak czy inaczej, chciałam
zostać sama z czymś, co ludzie nazywają przeznaczeniem.
Postanowiłam
zamówić pizzę. Było mi szkoda biednego kolesia, który nic nie zrobił, a teraz
będzie musiał cierpieć. Jednak nie mogłam przecież teraz szukać jakiegoś gościa
siedzącego w więzieniu. Przez moje aktualne lenistwo, nawet nie wychodziłam z
domu.
Wypiłam chyba
z dwadzieścia espresso, by tylko nie zasnąć, a i teraz było mi trudno.
Siedziałam na kanapie w salonie, oglądając jakiś serial na ABC i pijąc
dwudziestą pierwszą kawę. Wtedy nagle zadzwonił dzwonek do drzwi, a ja
zadrżałam, wiedząc, że być może ten dostawca przyszedł na śmierć, lecz to ja
mam spędzić wieczność w Piekle.
Zadzwonił
drugi raz, a ja powoli wstałam, odłożyłam kawę i udałam się w kierunku drzwi.
Zauważyłam, że cała drżę na ciele i starałam się to przemóc. Nigdy nie bałam
się tak, jak teraz. Cholera, czy naprawdę musiałam dać się nabrać na tą głupią
łapkę? Mam nadzieję, że niedługo Yona również posmakuje mojego cierpienia. Być
może spotkamy się tam na dole.
- Dzień dobry
– uśmiechnęłam się przyjacielsko do chłopaka. Miał około siedemnastu lat,
zmierzwione, brązowe włosy i radosny uśmiech. Pewnie ma dziewczynę, pomyślałam.
Będzie płakać. Tak jak jego cała rodzina. Chciałam mu dać wielki napiwek, lecz
wątpiłam, że mu się przyda. – Proszę wejdź i postaw pizzę na stole w salonie.
Odwzajemnił
mój uśmiech i posłusznie pomaszerował za mną do salonu. Jezu, dlaczego ci
ludzie niczego nie podejrzewali? Dlaczego chłopak szedł sobie dziarskim krokiem
na spotkanie śmierci? Nie wyczuwał nic w powietrzu? Jakiegoś niebezpieczeństwa?
Gdzie ten szósty zmysł?
- Ładnie tu
pani ma – powiedział, rozglądając się dookoła. Położył pizzę na stoliku
kawowym. – To będzie dziesięć funtów – spojrzał błagalnie, niemo prosząc o
napiwek. Pewnie zbiera na studia, uświadomiłam sobie. Musiałam to zrobić. Nie
było innej opcji.
Za nim znowu
moje myśli zdążyły mnie powstrzymać, sięgnęłam do niego i skręciłam mu kark.
Jęknął, ostatkiem sił i zsunął się na podłogę. Martwy.
Już nie
pójdzie na studia, ani nie spotka się z dziewczyną, pomyślałam. Lecz po chwili już
nie mogłam o nim myśleć, ponieważ moją głowę zaprzątnęło coś innego.
Słyszałam
ciche gwizdanie. Na początku wydawało się dalekie, lecz wkrótce było coraz
bliższe i bliższe. Aż wreszcie wydawało się, że gwiżdżąca osoba stoi pod moimi
drzwiami.
Ktoś nacisnął
dzwonek do drzwi, a następnie zapukał. Otworzyć czy uciekać? Nie, ucieczka była
głupia. Jeśli przyszedł mnie zabić, na pewno znajdzie sposób, by mnie dorwać.
Wciągnęłam
powietrze i skupiłam myśli na tych, których kocham. Och, dlaczego Jev’a nie
mogło być obok mnie? Co on, do cholery, robił? Miałam nadzieję, że zajmie się
naszą córką, kiedy mnie już nie będzie. Miałam nadzieję, że wróci.
Podeszłam
wolnym krokiem do drzwi i zatrzymałam się pół metra przed nimi. Odczekałam dwie
minuty, ale pukanie nie nastało ponownie. Chciałam zajrzeć w judasza, lecz za
bardzo się bałam. Wolałam mieć to już po prostu za sobą.
I otworzyłam
drzwi.
Na zewnątrz
stał mężczyzna, nie wyróżniający się niczym szczególnym. Miał ciemnobrązowe
włosy i opaloną cerę. Jasnozielone oczy wydawały się być niezwykle rozbawione. Na
jego twarzy widniał lekki zarost, jednak można go było uznać tylko za męski, a
nie niedbały. Ubrany był w czarny garnitur, a na jego ustach błąkał się
złośliwy uśmieszek. Podpierał się laską, choć nie wydawało się, że jej
potrzebuje. Musiałam przyznać, że ten facet, kimkolwiek był, miał klasę.
- Katherine –
odezwał się całkiem przyjemnym głosem, jakbyśmy byli starymi znajomymi. – Jakże
miło mi cię widzieć – bez zaproszenia wszedł do mojego domu, a ja natychmiast
cofnęłam się parę kroków, niemal wpadając na ścianę.
- Chyba nie
mogę powiedzieć tego samego – mruknęłam szybko, prostując się. Nie, na pewno
nie będę grać przy nim wystraszonej panienki. Musiałam być twarda. Byłam
przecież Katherine Aristow. Byłam niezwykle potężna i wampiry się mnie bały.
Wiele sławiło moje imię. – Możemy już przestać owijać w bawełnę? Proszę. Po
prostu mnie zabij.
Uśmiechnął
się, jakby nie oczekiwał innej odpowiedzi.
- Tak
śpieszno ci do grobu? – przytrzymał drzwi wejściowe, jakby ktoś miał jeszcze
wejść. I faktycznie. Usłyszałam kroki. Jakby psich łap, pomyślałam ze zgrozą.
Mężczyzna oparł się z dwóch stron o jakieś niewidzialne stworzenia, które
najwyraźniej sięgały mu do pasa. – To Mort i Tenebris. Ogary piekielne. Ty ich
oczywiście nie widzisz, ponieważ nie jesteś demonem – zaśmiał się, jakby to
miał być niezwykle zabawny żart. – A ja nazywam się Lucyfer. Jestem pewien, że
moje imię nie raz wpadło ci w uszy.
Otworzyłam
szeroko oczy. Nie mogłam się powstrzymać i parsknęłam śmiechem.
- Mam
uwierzyć, że przede mną stoi Szatan we własnej osobie? – zaśmiałam się cicho.
Uśmiechnął
się jeszcze szerzej, nie czując się urażony.
- Owszem –
poklepał jednego z ogarów. – A jestem tu we własnej osobie, ponieważ nie
zamierzam cię zabić z powodu klątwy. No, dobrze. Zamierzam. Ale nie mam zamiaru
wysyłać cię do Piekła. Tak właściwie to będziesz mogła zostać z córką i
oczekiwać na powrót narzeczonego – zachichotał, jakby to było absurdalne. –
Chociaż na twoim miejscu, bym nie czekał.
- Co to ma
znaczyć? – warknęłam. – Jak to zabijesz mnie, ale będę mogła zostać tutaj? I co
z Jev’em, do cholery?
- To
nieistotne – machnął dłonią, a ja zachłysnęłam się z oburzenia. – Chodzi o to,
że nie będziesz zwykłą potępioną duszą. Zamierzam z ciebie zrobić demona.
Akurat mamy jedno miejsce, ponieważ nasz przyjaciel ostatnio zwolnił się na
inną posadę. Będziesz podpisywać pakty z ludźmi, a następnie odbierać im duszę
i skazywać do Piekła, gdy ich czas minie. Tą robotą zajmują się demony. Resztę zgonów
ogarniają Kosiarze pod nadzorem Śmierci – ponownie zachichotał, jakby był w tym
jakiś żart, którego niestety nie rozumiałam. – To, co? Wchodzisz w to? Masz
wybór, ale na twoim miejscu wybrałbym mądrze. Wieczne męczarnie czy wieczne
karanie głupców, podejmujących pakty i dotykających przeklętych przedmiotów? –
przy tym ostatnim rzucił mi znaczące spojrzenie.
- Hej! –
miałam ochotę uderzyć go w ramię, ale nie chciałam zbliżać się do jego piesków.
– Zostałam oszukana! Nie zamierzałam tego dotykać!
- Oczywiście,
że nie – gorliwie pokiwał głową, a ja Królowa Sarkazmu, nie wiedziałam, czy
sobie żartuje czy nie. – Szybko podejmij decyzje. Nie chcę mi się czekać.
- Dobra –
odparłam od razu. – Jeśli ci ludzie byli na tyle głupi, by podpisywać pakty, są
na tyle głupi by spędzić wieczność w Piekle.
Uśmiechnął
się, tym razem z dumą.
- Już cię
lubię – odrzekł. – Tak postawa jest świetna! Kto wie, może zostaniesz
pracownikiem miesiąca.
Rzuciłam mu
krótkie spojrzenie.
- To co mam
zrobić? Podpisać jakąś umowę przypieczętowaną krwią?
- Nie –
zagwizdał ponownie i usłyszałam, jak ogary zawarczały. – Dać się zjeść.
Potem był już
tylko ból i ciemność.
Jev?