piątek, 3 lipca 2015

Od Katherine - CD historii Jev'a



Dzień siódmy: Lenistwo


Zaczęłam rozumieć ludzi, nad którymi wisiała klątwa śmierci. Ich ostatni poranek był pewnie jednocześnie piękny i przerażający. Tak jak mój.
Promienie wschodzącego słońca delikatnie muskały moją twarz. Jednak nie czułam typowego gorąca i chęci ucieczki. Nie. Moje ostatnie poranne słońce było przyjemne i mogłabym leżeć tak cały dzień,  zakopana w pościeli. Taką wieczność to bym zrozumiała. Miałam nadzieję, że w Piekle mają wygodne łóżka i chwilę przerwy po kilkudniowych torturach.
I nagle uświadomiłam sobie, że to wszystko przez ostatni grzech. Lenistwo.
Jęknęłam głośno i przewróciłam się na drugi bok. Klątwa czy nie klątwa, naprawdę miałam ochotę na długi, być może nawet wieczny, sen.
Jednak w głębi duszy wiedziałam, że prędzej czy później, zostanie na mnie nasłana ochota morderstwa. A wolałam sama mieć wybór, kogo zabiję. Bo być może pani Freydaz przyjdzie, ponieważ zapomni,  że ma wolne. Albo Christopher wpadnie sprawdzić, jak się czuję. A ja wtedy ich zabiję za to, że przeszkodzili w moim spokoju. Żałowałam tej myśli, jednak wiedziałam, że mogło do tego dojść.
Dlatego podniosłam się i zastanowiłam, gdzie mogłabym teraz pójść, by zabić. Ogród odpadał, ponieważ nie chciałam, by te wszystkie róże patrzyły na moją śmierć. Pewnie w duchu, by się śmiały. I płakały, ponieważ ich jeden procent szans na przywrócenie do dawnych postaci, by zniknął. Ale tak czy inaczej, chciałam zostać sama z czymś, co ludzie nazywają przeznaczeniem.


Postanowiłam zamówić pizzę. Było mi szkoda biednego kolesia, który nic nie zrobił, a teraz będzie musiał cierpieć. Jednak nie mogłam przecież teraz szukać jakiegoś gościa siedzącego w więzieniu. Przez moje aktualne lenistwo, nawet nie wychodziłam z domu.
Wypiłam chyba z dwadzieścia espresso, by tylko nie zasnąć, a i teraz było mi trudno. Siedziałam na kanapie w salonie, oglądając jakiś serial na ABC i pijąc dwudziestą pierwszą kawę. Wtedy nagle zadzwonił dzwonek do drzwi, a ja zadrżałam, wiedząc, że być może ten dostawca przyszedł na śmierć, lecz to ja mam spędzić wieczność w Piekle.
Zadzwonił drugi raz, a ja powoli wstałam, odłożyłam kawę i udałam się w kierunku drzwi. Zauważyłam, że cała drżę na ciele i starałam się to przemóc. Nigdy nie bałam się tak, jak teraz. Cholera, czy naprawdę musiałam dać się nabrać na tą głupią łapkę? Mam nadzieję, że niedługo Yona również posmakuje mojego cierpienia. Być może spotkamy się tam na dole.
- Dzień dobry – uśmiechnęłam się przyjacielsko do chłopaka. Miał około siedemnastu lat, zmierzwione, brązowe włosy i radosny uśmiech. Pewnie ma dziewczynę, pomyślałam. Będzie płakać. Tak jak jego cała rodzina. Chciałam mu dać wielki napiwek, lecz wątpiłam, że mu się przyda. – Proszę wejdź i postaw pizzę na stole w salonie.
Odwzajemnił mój uśmiech i posłusznie pomaszerował za mną do salonu. Jezu, dlaczego ci ludzie niczego nie podejrzewali? Dlaczego chłopak szedł sobie dziarskim krokiem na spotkanie śmierci? Nie wyczuwał nic w powietrzu? Jakiegoś niebezpieczeństwa? Gdzie ten szósty zmysł?
- Ładnie tu pani ma – powiedział, rozglądając się dookoła. Położył pizzę na stoliku kawowym. – To będzie dziesięć funtów – spojrzał błagalnie, niemo prosząc o napiwek. Pewnie zbiera na studia, uświadomiłam sobie. Musiałam to zrobić. Nie było innej opcji.
Za nim znowu moje myśli zdążyły mnie powstrzymać, sięgnęłam do niego i skręciłam mu kark. Jęknął, ostatkiem sił i zsunął się na podłogę. Martwy.
Już nie pójdzie na studia, ani nie spotka się z dziewczyną, pomyślałam. Lecz po chwili już nie mogłam o nim myśleć, ponieważ moją głowę zaprzątnęło coś innego.
Słyszałam ciche gwizdanie. Na początku wydawało się dalekie, lecz wkrótce było coraz bliższe i bliższe. Aż wreszcie wydawało się, że gwiżdżąca osoba stoi pod moimi drzwiami.
Ktoś nacisnął dzwonek do drzwi, a następnie zapukał. Otworzyć czy uciekać? Nie, ucieczka była głupia. Jeśli przyszedł mnie zabić, na pewno znajdzie sposób, by mnie dorwać.
Wciągnęłam powietrze i skupiłam myśli na tych, których kocham. Och, dlaczego Jev’a nie mogło być obok mnie? Co on, do cholery, robił? Miałam nadzieję, że zajmie się naszą córką, kiedy mnie już nie będzie. Miałam nadzieję, że wróci.
Podeszłam wolnym krokiem do drzwi i zatrzymałam się pół metra przed nimi. Odczekałam dwie minuty, ale pukanie nie nastało ponownie. Chciałam zajrzeć w judasza, lecz za bardzo się bałam. Wolałam mieć to już po prostu za sobą.
I otworzyłam drzwi.


Na zewnątrz stał mężczyzna, nie wyróżniający się niczym szczególnym. Miał ciemnobrązowe włosy i opaloną cerę. Jasnozielone oczy wydawały się być niezwykle rozbawione. Na jego twarzy widniał lekki zarost, jednak można go było uznać tylko za męski, a nie niedbały. Ubrany był w czarny garnitur, a na jego ustach błąkał się złośliwy uśmieszek. Podpierał się laską, choć nie wydawało się, że jej potrzebuje. Musiałam przyznać, że ten facet, kimkolwiek był, miał klasę.
- Katherine – odezwał się całkiem przyjemnym głosem, jakbyśmy byli starymi znajomymi. – Jakże miło mi cię widzieć – bez zaproszenia wszedł do mojego domu, a ja natychmiast cofnęłam się parę kroków, niemal wpadając na ścianę.
- Chyba nie mogę powiedzieć tego samego – mruknęłam szybko, prostując się. Nie, na pewno nie będę grać przy nim wystraszonej panienki. Musiałam być twarda. Byłam przecież Katherine Aristow. Byłam niezwykle potężna i wampiry się mnie bały. Wiele sławiło moje imię. – Możemy już przestać owijać w bawełnę? Proszę. Po prostu mnie zabij.
Uśmiechnął się, jakby nie oczekiwał innej odpowiedzi.
- Tak śpieszno ci do grobu? – przytrzymał drzwi wejściowe, jakby ktoś miał jeszcze wejść. I faktycznie. Usłyszałam kroki. Jakby psich łap, pomyślałam ze zgrozą. Mężczyzna oparł się z dwóch stron o jakieś niewidzialne stworzenia, które najwyraźniej sięgały mu do pasa. – To Mort i Tenebris. Ogary piekielne. Ty ich oczywiście nie widzisz, ponieważ nie jesteś demonem – zaśmiał się, jakby to miał być niezwykle zabawny żart. – A ja nazywam się Lucyfer. Jestem pewien, że moje imię nie raz wpadło ci w uszy.
Otworzyłam szeroko oczy. Nie mogłam się powstrzymać i parsknęłam śmiechem.
- Mam uwierzyć, że przede mną stoi Szatan we własnej osobie? – zaśmiałam się cicho.
Uśmiechnął się jeszcze szerzej, nie czując się urażony.
- Owszem – poklepał jednego z ogarów. – A jestem tu we własnej osobie, ponieważ nie zamierzam cię zabić z powodu klątwy. No, dobrze. Zamierzam. Ale nie mam zamiaru wysyłać cię do Piekła. Tak właściwie to będziesz mogła zostać z córką i oczekiwać na powrót narzeczonego – zachichotał, jakby to było absurdalne. – Chociaż na twoim miejscu, bym nie czekał.
- Co to ma znaczyć? – warknęłam. – Jak to zabijesz mnie, ale będę mogła zostać tutaj? I co z Jev’em, do cholery?
- To nieistotne – machnął dłonią, a ja zachłysnęłam się z oburzenia. – Chodzi o to, że nie będziesz zwykłą potępioną duszą. Zamierzam z ciebie zrobić demona. Akurat mamy jedno miejsce, ponieważ nasz przyjaciel ostatnio zwolnił się na inną posadę. Będziesz podpisywać pakty z ludźmi, a następnie odbierać im duszę i skazywać do Piekła, gdy ich czas minie. Tą robotą zajmują się demony. Resztę zgonów ogarniają Kosiarze pod nadzorem Śmierci – ponownie zachichotał, jakby był w tym jakiś żart, którego niestety nie rozumiałam. – To, co? Wchodzisz w to? Masz wybór, ale na twoim miejscu wybrałbym mądrze. Wieczne męczarnie czy wieczne karanie głupców, podejmujących pakty i dotykających przeklętych przedmiotów? – przy tym ostatnim rzucił mi znaczące spojrzenie.
- Hej! – miałam ochotę uderzyć go w ramię, ale nie chciałam zbliżać się do jego piesków. – Zostałam oszukana! Nie zamierzałam tego dotykać!
- Oczywiście, że nie – gorliwie pokiwał głową, a ja Królowa Sarkazmu, nie wiedziałam, czy sobie żartuje czy nie. – Szybko podejmij decyzje. Nie chcę mi się czekać.
- Dobra – odparłam od razu. – Jeśli ci ludzie byli na tyle głupi, by podpisywać pakty, są na tyle głupi by spędzić wieczność w Piekle.
Uśmiechnął się, tym razem z dumą.
- Już cię lubię – odrzekł. – Tak postawa jest świetna! Kto wie, może zostaniesz pracownikiem miesiąca.
Rzuciłam mu krótkie spojrzenie.
- To co mam zrobić? Podpisać jakąś umowę przypieczętowaną krwią?
- Nie – zagwizdał ponownie i usłyszałam, jak ogary zawarczały. – Dać się zjeść.
Potem był już tylko ból i ciemność.


Jev?

Od Jev'a - CD historii Katherine

Oczekiwałem całkowicie innej reakcji Iluzjonisty - jakiegoś podziękowania albo czegokolwiek, co przypominałoby szacunek, ale on tylko teatralnie zaklaskał.
Spojrzałem na jego dłonie. Wyglądały normalnie, jak u zwykłego człowieka.
Gdy ujrzał, że przyglądam się jego rękom powiódł za moim nienawistnym wzrokiem i uśmiechnął się szyderczo.
- To wszystko to iluzja, Jeffy. Władam twoim umysłem. Nie jesteśmy w starym New Caney. - zaśmiał się powtórnie i nałożył na garbaty nos ciemne okulary. - Tak łatwo cię oszukać.
Zacisnąłem ręce w pięści. Miałem ochotę po prostu go zabić.
- Ale niedługo ty będziesz to miał. - przypomniał mi. Na jakiś czas poczułem coś w rodzaju satysfakcji. Moc. Moc, której nigdy nie miałem.
- Czujesz to? - mruknął znudzony. - Przechodzi do ciebie.
Krew, którą straciłem w wyniku eksplozji jakby zregenerowała się. Poczułem się pewniej. Byłem silniejszy.
- Nie będe już wampirem? - zapytałem
- Albo rybki albo akwarium. - skwitował i pokręcił przecząco głową - Będziesz kimś więcej niż istotą nocy, wysysającą niewinną ludzką krew.
- Więc jak będę uzyskiwał...energię?
- Z egzystencji swojej armii. - machnął lekceważąco dłonią, a ja zrozumiałem, że nie może mi to umknąć.
- Armia jest posłuszna?
- A jak myślisz? Banda nienawistnych, pałających rządzą zemsty potworów będzie posłuszna tylko wtedy gdy należycie ją wychowasz.
- To nie łatwe zadanie. - odgadłem, mówiąc raczej do siebie.
Nie odpowiedział, ale uznałem to za 'tak', choć bardzo pragnąłem by było inaczej.
Przypomniałeś sobie o czymś tak ważnym i zaraz zganiłem się za to, że mogłem to postać w najdalsze zakamarki mojej pamięci. Jednak zajmowało dużo miejsca w moim sercu.
- A Katherine i moja córka?
- Oto się już nie martw. - odparł sucho, tonem niemal nieznoszącym sprzeciwu.
Na szczęście nie potrafiłem mu być uległy, skoro niedługo miałem się stać potężniejszy nawet od niego.
- Wrócisz w moim ciele, a ona o niczym nie wie!
W jego oczach (nawet przez okulary przeciwsłoneczne) dostrzegłem miniaturowe błyskawice. Jego usta rozciągnęły się w uśmiechu, a ja czując narastające uczucie siły, podrzuciłem ręce do góry i wypowiedziałem słowa całkowicie mi dotąd obce.
Zgiął się w pół i zaryczał żałośnie.
Teraz to na moją twarz wystąpił uśmiech.
Powoli widziałem jak kulący się na ziemi Iluzjonista, którym już praktycznie nie był zyskuje moje ciało. A ja je tracę.
Wkrótce zostałem tylko nikłą duszą z brązowymi oczyma przepełnionymi mieszanymi uczuciami strachu, bólu i radości.
Zniknął. Tak samo jak New Caney. A ja stałem w tym samym miejscu - nad rzeką - co sprzed kilku dni.
- Londynie. - powiedziałem - Szykuj się na ostrą jazdę. - machinalnym gestem chciałem poprawić włosy, zawsze odstające na wszystkie strony. Ale już ich nie miałem. Nie miałem nic.
Rozpoczynałem swoją historię na nowo.

W głowie słyszałem przeróżne dźwięki, które niekoniecznie układały się w całość. Były wskazówkami, które miałem odkryć i zrozumieć w swoim czasie.
Snując się po ulicach w centrum Londynu zaobserwowałem, że
ludzie wcale na mnie nie reagują, ale nadnaturalne stworzenia - wampiry, których liczba zdecydowanie przeważała od liczby czarownic - kręcą niezdecydowane nosem.
Póki nie odnajdę odpowiedniego ciała - takiego, które przypadnie mi do gustu - nie będą mnie widzieć.
Gdy znajdę ciało, a oczywiście przed tym pozbawię życia jakiegoś mężczyzny, będą mogli mnie tylko widzieć. Wyczuwać tajemniczą aurę.
Ale nie zdemaskować. Oczywiście, chyba, że sam tego zapragnę.
Nie miałem pojęcia skąd wiem tyle rzeczy, ale po prostu byłem ich stuprocentowo pewien, nie podlegały wątpliwościom i dyskusji. Może w takiej istocie jak ja zostały już zaszczepione?

Po dokładnych i bardzo długich oględzinach wybrałem sobie istotę, której chciałem odebrać ciało.
Nie przypominało ani trochę mojego dawnego. Tak czy tak, w ogóle mnie to nie obchodziło i nie zależało mi na sentymencie w takiej postaci.
Był wysoki, dobrze zbudowany, miał brązowe włosy, twardą szczękę, niebieskie oczy i niezbyt ciemną karnację.
Zabiłem go...nie, ja go nie zabiłem. Zauroczyłem go i zmusiłem by wbił sobie kołek w pierś.
Jego ostatni oddech był moich pierwszym.
miejsca gdzie powinno być serce. Rzecz jasna nie miałem go. Po drodze, zmusiłem kilku przechodniów do oddania mi swoich ubrań.
Skończyłem w ciemnym garniturze i eleganckich butach.
Lustrując się wzrokiem w szybkie pewnego butiku stwierdziłem, że moje oczy nie zmieniły koloru. Były ciemno brązowe, wpadające w odcień czekolady, ale dość już tych bzdur,
Pora na załatwienie kilku spraw.

Katherine?

Od Katherine - CD historii Jev'a

Dzień szósty: Gniew


Tym razem uczuciem, które towarzyszyło mi przy przebudzeniu, było zażenowanie. Jak mogłam pozwolić sobie na coś takiego? Zachowałam się jak zwierze, które nie jadło nic od tygodnia. A może wampiry właśnie tym były? Nic niewartymi zwierzętami, które zabijają wszystko, co się rusza. Po co powstaliśmy? By mordować i niszczyć wszystko, co stanie na naszej drodze? Jaki był sens naszego marnego istnienia? Otóż to. W wampirach nie było żadnego sensu.
Na samą tą myśl poczułam niewyobrażalny gniew, który zaskoczył mnie samą. Fakt jest faktem, lecz od dawna o tym wiedziałam. Dlaczego właśnie teraz miałam ochotę za to zabić?
Ach, tak. Dzień szósty. Gniew.
Cudownie.


Tego dnia irytowało mnie wszystko. Od kiepskiego zakończenia filmu do faktu, iż już jutro umrę. Wzdychałam raz po raz, wciągając powietrze mojego własnego gniewu. Był to zapach ostry i jednocześnie gorzki. Tak okropny, że złościłam się na tą myśl.
Ale dzisiaj złościłam się na wszystko.
Christopher zadzwonił około dwunastej, a ja krzyknęłam na niego przez telefon, żeby nie zawracał mi głowy. Cicho odparł, że rozumie i mnie kocha, a następnie się rozłączył. Normalnie poczułabym lekkie poczucie winy, za to, że tak go potraktowałam. Tym razem jednak nie było o tym mowy. Złościłam się nawet za to, że nie potrafię poczuć tego żalu i przeprosić.


Raz po raz zaciskałam pięści, wiedząc, że już tak długo nie wytrzymam. Musiałam wyjść na ulicę, chwycić jakiegoś śmiertelnika i przydusić go do ściany, na oczach kilkunastu światków. Pragnęłam zemsty za mój gniew i złościłam się, że jej pragnęłam. To było nie do wytrzymania. Musiałam kogoś zabić.
Wyszłam z domu przed trzecią. Przygryzając mocno wargę, by nie krzyczeć ze złości, udałam się w kierunku jakiejś ciemnej uliczki. Nie chciałam zabijać ludzi na oczach innych.
- Proszę pana! - krzyknęłam w stronę losowego przechodnia. Jasnowłosy mężczyzna odwrócił się w moją stronę z lekką irytacją wypisaną na twarzy, lecz gdy mnie zobaczył, jego twarz rozpogodził uśmiech. Oczywiście mnie to zdenerwowało. - Mógłby pan tu podejść na chwilkę? - wycofałam się jeszcze głębiej w ciemność. Chciałam być na tyle daleko, by nikt nie usłyszał jego krzyku.
Nic nie podejrzewający śmiertelnik, ruszył w moją stronę, uśmiechając się szelmowsko. Najwyraźniej liczył na jakiś szybki numerek w ciemnościach. Natychmiast zauważyłam na jego palcu serdecznym nieopalony okrąg. Pierścionek najwyraźniej zdjął. To oznacza nieudane małżeństwo.
- W czym mogę pomóc? - zapytał, zbliżając się do mnie bliżej, niż normalny nieznajomy do normalnego nieznajomego. - Doprawdy. Zrobiła mi pani miłą niespodziankę.
- Nie wątpię - uśmiechnęłam się sztucznie.
Pomyślałam o jego nieudanym małżeństwie. Może żona jeszcze go kochała? A i on może coś do niej jeszcze czuł? Może miał dzieci? Rodzinę? Natychmiast się na siebie wściekłam za takie myślenie. Nie teraz przyszło mi zastanawiać się nad konsekwencjami mojego czynu. I choć byłam za to na siebie wściekła, wiedziałam, że to dla większego dobra. Mojego dobra, podpowiedziała moja arogancka część.
- Przepraszam za to, co teraz zrobię - powiedziałam szybko, a on zdążył tylko rzucić w moją stronę pytające spojrzenie i otworzyć usta, z których już nie miało paść nigdy żadne słowo. Natychmiast wgryzłam się w jego szyję, a on wydał przeciągły jęk i cicho krzyknął. Jednak nie miał szans zbyt długo stękać, ponieważ rozgryzłam mu tętnicę. Odsunęłam się, cała w jego krwi. - Naprawdę przepraszam.
I przedostatni dzień mojego życia się skończył.


Jev?

Od Jev'a - CD historii Katherine

Zanim zdołałem zerwać się z miejsca poczułem rozdzierający ból.
Pierwsze zagotowała się we mnie krew.
Zamiast potu wystąpiła na czoło, spływając coraz większymi strugami.
Zamiast łez, wylewała się z oczu nieprzerwanym strumieniem.
I z nosa.
I z ust. Dławiłem się nią, a czas został zastąpiony przez studnie udręki.
- Prze-st-ch...-a-ń - wybełkotałem pomiędzy kolejnymi wytryskami krwi z gardła.
- Och, to tylko... - zamyślił się - krew twoich ofiar. A pamiętasz, że było ich bardzo dużo... - znów się zaśmiał i stał nade mną dumnie wyprostowany, chłonąc siłę, którą ze mnie wyperswadował.
- A teraz koniec. - zapowiedział i faktycznie krwotok ustał. - Musimy dokończyć zabawę w New Caney. - wyraził się o moim domu tak lekceważąco, że aż - na ironię - zawrzała we mnie krew. O ile jeszcze coś we mnie zostało. Pochylił się i podał mi nieskazitelnie białą lnianą chusteczkę. - Troszkę się ubrudziłeś.
Prychnąłem i o dziwo nie zachłysnąłem się resztkami krwi stojącymi w moim gardle.
Wytarłem twarz i rzuciłem przekrawioną do suchej nitki chusteczkę między gałęzie jakiegoś drzewa.
Spostrzegłem, że moja koszula uległa poplamieniu i przez chwilę zająłem się umartwianiem tylko i wyłącznie tym.
Ale nie mogłem teraz martwić się koszulą (to był drogi materiał!), bo miałem zostać panem Piekieł?
- Dokładnie twoim zadaniem będzie podzielenie istot u kresu i w obliczu i decyzja czy zabierasz ich ze sobą czy zostawiasz w Rzeczywistości.
W głowie roiło mi się tysiące pytań, więc przetrawiałem na razie jego słowa by za chwilę zasypać nimi tego gnojka.
- Istot?
- Ludzie nie wchodzą w grę. Do tej pory to ja rządziłem nadnaturalnym życiem. Teraz przechodzi do na ciebie.
- Dlaczego powierzasz mi tak wielką odpowiedzialność? Przecież to wszystko może się zawalić, ta cała harmonia...
- Jaka harmonia? - mruknął - Dawno jej nie ma. Zasady się gdzieś zgubiły. Panuje tu chaos.
- Nie ułatwiasz mi tego. - zarzuciłem mu. Usiadłem na trawie choć Iluzjonista brnął dalej przez wysoką trawę.
Siedząc przypatrywałem się jego oddalającej sylwetce i zacząłem się zastanawiać czy mógłbym mu uciec? A jeśli tak to dokąd?
- Ode mnie nie ma ucieczki! - zakrzyknął i nawet nie raczył odwrócić głowy. Czyżby czytał w moich myślach? Też miałem tą umiejętność, ale on posiadał zbyt ogromną barierę bym mógł ją przebić. Poczułem, że znów krwawię tylko nie do końca wiem skąd. Zamrugałem kilka razy.
Drań swą mocą przeniósł mnie, nawet nie skupiając się na mojej osobie.
Czyżby był czarownikiem?
- Idź za mną, jeśli nie masz zamiaru poczuć krwi w nozdrzach, uszach, oczach i łbie! - polecił i burknął pod nosem coś niezrozumiałego.
- Gdzie miałbym ich zabierać? - wróciłem do dowiadywania się więcej o moim zawodzie, na wypadek gdybym był już na straconej pozycji.
- Na Drugą Stronę. - odpowiedział krótko, tak jakby nie miał już nic do opowiedzenia.
- A konkretniej?
- Inny wymiar. Tych, których postanowisz wziąć ze sobą, przejdą przez portal - uśmiechnął się znacząco i nie miałem pojęcia czemu, ale wynalazłem kiepską ripostę, więc usiłowałem jakoś obrócić to w żart i może uratować swój żałosny tyłek.
- Wiesz, że to brzmi jak jakiś kiepski sience-fiction? - podsunąłem - Nie piszę się na to.
- Zapisałeś się na to wiek temu. Ponadto twierdząc, że przyszłość nie jest ci dana, zapisałeś na narzeczoną i dziecko testament.
- JAKI TESTAMENT?! - ryknąłem wytrącony z równowagi. Mogłem mu pozwolić na obrażanie mnie, torturowanie ale mówienie o krzywdzie osób, które kochałem ponad życie było stanowczym przejściem przez wytyczone granice.
- Życia i śmierci. Teraz wszystko w Twoich rękach. Albo przyjmujesz to co ci oferuję...
- Raczej zmuszasz. - burknąłem, a on zaskoczony, że mu się przerywa magicznie chwycił mnie za gardło i podciągnął do góry, tak, że zawisłem ponad drzewem na którym wylądowała wcześniej wspomniana zakrwawiona chusteczka.
- ...albo - rzucił mi wymowne spojrzenie patrząc w górę - twoje ukochane osoby giną. Najokrutniejszą śmiercią. Powolne, męczarnie, katusze. - przeciągał melodramatycznie wyrazy, a przed oczyma ujrzałem Katherine dławiącą się krwią, wodą, podpalaną, jej przedziurawione ciało ostrymi kawałkami drewna...Te obrazy były koszmarne. I dziecko. To samo z dzieckiem.
- Dosyć! - krzyknąłem i chwyciłem się za głowę. To on podsyłał mi te obrazy - Zgadzam się. - orzekłem i natychmiastowo poczułem coś gorszego niż topienie się w przeklętej udręce - odczułem stratę.

Katherine?



Od Katherine - CD historii Jev'a

Dzień czwarty: Zazdrość


Od razu, gdy wstałam, udałam się do ogrodu. Nienawidziłam tego czekania. Złapałam którąś z róż i oderwałam jej główkę.
To był chyba najkrótszy dzień mojego życia.


Dzień piąty: Nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu


Tym razem nie dałam rady nawet podnieść się z łóżka.
Zaraz po przebudzeniu ponownie chciałam biec do ogrodu, lecz nie potrafiłam. Byłam taka głodna... Jakbym znowu była uzależniona. To było straszne uczucie. Zacisnęłam pięści i przygryzłam wargę tak mocno, że poczułam własną krew. Jęknęłam z bólu głodu. To było nie do wytrzymania.
Wciągnęłam powietrze. Choć pani Freydaz nie było tu od kilku dni, nadal czułam jej zapach. Potrafiłam sobie tylko wyobrazić odgłos jej przyśpieszającego serca, gdybym do niej podeszła. Potem jej krzyk i rozlewającą się wszędzie, przepyszną krew.
Nie. Nie mogłam zachowywać się, jak zwierzę.
Ale musiałam coś zjeść. Musiałam zabić. Wyssać krew z niewinnego. Usłyszeć, jak krzyczy z bólu. Niech śmiertelnicy poznają moją głodową niedolę, która przypominała pod pewnymi względami głód młodego wampira.
Musiałam się zachowywać. Wstałam ostrożnie z łóżka.
Musiałam coś zjeść.
Musiałam zachować umiar.
Musiałam zabić.


Śmiertelnika znaleźć było łatwo. Nie zabić - cóż, to już było trudniejsze.
A żaden z przechodniów nie chciał jakoś odejść ze mną w ciemny zaułek, a na wszelki wypadek nie hipnotyzowałam ich, jakby ktoś mógł zobaczyć. Było tu naprawdę dużo ludzi. Dużo ludzi, których żyły wypełniała soczysta krew, a tętnice pulsowały.
Starałam się nie oddychać, by nie wdychać tego pięknego i kuszącego zapachu.
Ale gdy zobaczyłam mężczyznę, który zaciął się kawałkiem papieru - nie mogłam się powstrzymać.
I rozerwałam mu gardło.


Jev? Wiem, wiem, że masakryczne. 



Od Jev'a - CD historii Katherine

- Niestety - mruknął I i podwinął rękawy garnituru do góry. Widocznie zrobiło mu się ciepło.
 Po chwili jednak zauważyłem co chciał przekazać tym nieznacznym gestem. Pod rękawami powinny być ręce, to oczywiste. Ale on ich nie miał. Ściągnął też czarne rękawiczki. Ani dłoni, ani palców. - Jednak musimy to zaliczyć. - kontynuował niewzruszony moim zdziwieniem. Stałem przed nim tępo i wpatrywałem się w niego jak sroka w gnat.
- Nie masz ciała. - powiedziałem tylko.
Spojrzał na mnie przelotnie i zaśmiał się pogardliwie.
- Oczywiście, że nie jestem częścią materii. - odparł jakby to było takie logiczne. Cóż, przynajmniej nie dla mnie. - Ale już niedługo. - ściągnął okulary i wpatrywał się we mnie czarnymi jak węgiel oczyma.
Przetarł twarz, z której zleciały okruchy czegoś podobnego do zaschniętego pudru, kremu czy innego przetworu, którego zwykły używać kobiety.
Nic.
Miał tylko oczy.
- Stwierdzenie, że oczy są zwierciadłem duszy jest tak trafne, że pozwolisz, że ulegnę pokusie śmiechu. - oznajmił i zgodnie ze słowami w moich uszach rozbrzmiał jego złowieszczy śmiech. Tłukł się w mojej głowie niczym dzwony kościelne. Apro'po - też je słyszałem.
Czułem, że ta istota, kimkolwiek jest - posiada ogromną moc władania czyimś umysłem. A on właśnie mieszał mi w głowie.
- Przestań - warknąłem
- Och - jęknął - Zapomniałem się nieco. - powiedział beztrosko. - Więc domniemywam, że już znasz haczyk naszej umowy.
- Nie możesz wymagać ode mnie wywiązania się z czegoś co zawiązałem wiek temu! - wzburzyłem się.
- Ależ oczywiście, że mogę. - skwitował nadal nieporuszony moją wściekłością. - Taka natura umów.
Zrozumiałem, że już nie mogę wyjść z tego bagna. Mimo, że nie mógł się zaliczyć do moich sojuszników, był jedyną osobą, która pomogłaby mi powrócić do rzeczywistości. Musiałem zniżyć łeb i go posłuchać.
- Nie masz ciała. - powtórzyłem próbując sobie to jakoś przetworzyć i usprawiedliwić. Ale nic konkretnego nie przychodziło mi do głowy. Swoją drogą - wręcz pękała od nadmiernego myślenia i bez wątpienia mogłem stwierdzić, że Iluzjonista maczał w tym swoje niematerialne palce. - Na początku mówiłeś, że w zamian za uzyskanie odpowiedzi o nurtującej mnie przeszłości, będę musiał ci coś oddać... - i właśnie teraz wszystkie elementy zawiłej układanki ułożyły się w kompletną całość. Przełknąłem głośno ślinę.
- Twoja dusza potrzebuje ciała... - zacząłem, ale urwałem niezdolny ukończyć wypowiedzi.
- Och, Jeffy, jesteś taki spostrzegawczy. - skwitował. W jego oczach czaiła dzikość. Były nieco odległe, więc zgadłem, że aktualnie jest w świecie wyobraźni.
- W takim razie, co ze mną? - zapytałem choć naprawdę bałem się usłyszeć odpowiedzi. Czyżbym nie mógł powrócić do Katherine i dziecka?
Spojrzał na mnie zaskoczony, wyrwany z transu. Dopiero po chwili padła odpowiedź.
- Ach - westchnął głęboko wciągając powietrze. Zastanawiałem się do czego je wciąga... - Jestem przeklęty. Od niepamiętnego czasu.
- Dlaczego?
- Powiedzmy, że rodzina może przysłużyć się do twojej zguby bardziej niż najwięksi wrogowie. - powiedział cicho, prawie niedosłyszalnie, jakby mówienie o tym sprawiało mu niemały ból, ale zaraz po tym jego głos przybrał o wiele groźniejszy ton. - A ty będziesz moją przepustką do Rzeczywistości. - ostatnie słowo wymówił z czcią, akcentując dokładnie każdą literkę.
- Przepustką? - powtórzyłem domagając się jaśniejszego przedstawienia sprawy. - Kim będę?!
- Czy rola pana życia i śmierci ci odpowiada? - zapytał retorycznie. - Zbytniego wyboru nie masz.
Obnażyłem kły.

Katherine?

Od Katherine - CD historii Jev'a

Dzień trzeci: Nieczystość


Gdy tylko się obudziłam, moje ciało natychmiast podniosło się do pionu. Choć nie musiałam oddychać, moje płuca walczyły o powietrze. Wciągnęłam je łapczywie, jakbym obudziła się właśnie ze strasznego koszmaru.
Ale to nie był koszmar. To była rzeczywistość.
Telefon zadzwonił prawie natychmiast. Nie miałam zbytnio siły, by go odebrać, lecz on się nie poddawał i po każdym rozłączeniu - dzwonił ponowie. Wreszcie, gdy się opanowałam, sięgnęłam po niego i na wyświetlaczu dostrzegłam numer Christopher'a.
- Jezu, Kath - jęknął, gdy tylko odebrałam. - Strasznie się martwiłem. Dosłownie rozpłynęłaś się w powietrzu. Cały dzień i całą noc myślałem, że nie żyjesz.
- Żyję - powiedziałam cicho. - To znaczy, że na prawie 24 godziny zniknęłam z egzystencji?
Widziałam oczami wyobraźni, jak wzrusza ramionami.
- Prawdopodobnie - usłyszałam, jak kręci z niedowierzeniem głową. - Martwię się o ciebie - nagle gdzieś po drugiej strony słuchawki usłyszałam płacz dziecka i za nim się obejrzałam, już płakałam. Cholera, niemal zadławiłam się łzami. - Poczekaj chwilę, Kathy.
- Czy to... ona? - zapytałam słabo.
- Tak - przez chwilę milczał. - Jeśli byś chciała...
- Nie - pokręciłam stanowczo głową. - Nie mogę jej widzieć. Sam fakt, że gdzieś istnieje, a ja nie mogę jej nawet dotknąć, boli zbyt mocno. Gdybym ją poznała, byłoby jeszcze gorzej.
- Rozumiem - westchnął. - Trzymaj się.
- Ty też - rozłączyłam się.


Wiedziałam, że muszę kogoś zabić. Tak tylko mogłam zakończyć te okropne dni grzechów. Miałam już tego serdecznie dość. Mordowałam przez większość mojego życia i nigdy nie miałam specjalnego poczucia winy. I choć tym razem również tego nie czułam, gdzieś na żołądku była pewna ciężkość. Ale taki już był krąg życia. Jedni musieli zabijać, by żyć. Tak też było w moim przypadku.
Doskonale wiedziałam, jaki grzech przypadał na dzisiaj. Nieczystość. Grzech większości młodych ludzi. Jednak ja postanowiłam się z tym hamować. Nie zamierzałam zdradzić Jev'a. Wiele można było mi zarzucić, ale na pewno nie niewierność, kiedy już kogoś naprawdę kochałam.
Na szczęście miałam plan.


Przetrwałam jakoś ten dzień, jedząc serowe chrupki, oglądając "Dr. House'a" i użalając się nad sobą. Christopher dzwonił jeszcze parę razy, lecz dał sobie spokój, gdy nie odbierałam. Raz nawet przyszedł pod mój dom, lecz pewnie wyczuł moją niezbyt radosną aurę i sobie poszedł. Byłam mu wdzięczna za to, że nie jest zbyt nachalny, ale też martwi się o mnie. Nie było wiele tak wspaniałych ludzi, jak on.
O ósmej przebrałam się w wyjątkowo krótką, krwistoczerwoną sukienkę i wysokie obcasy. Moje łzy zamazałam mocnym makijażem. Zamierzałam udać się do jednego z londyńskich klubów. W takich miejscach, jak tamto ludzie łatwo znikali ze śladu i nikt ich nie szukał. Raj dla wampirów, nieprawdaż?
Oczywiście, jeśli rajem można było nazwać klub "Bite". Oryginalna nazwa, nie powiem. A wampirów było tam jeszcze więcej, niż ludzi. Ugh, jakie to irytujące. Łatwo było mnie tam rozpoznać.
Jednak udałam się tam, uśmiechając się lekko do ochroniarza, który wpuścił mnie bez słowa. Najwyraźniej poczuł, że nie jestem człowiekiem. A wampiry były tu, tak jakby, członkami VIP.
Usiadłam obok jakiejś rudowłosej wampirzycy i wampira, który najwyraźniej był jej mężem. Rzuciłam im krótkie spojrzenie, żałując, że nie ma przy mnie Jev'a. Zauważyłam, że wampirzyca pije gin z tonikiem, więc natychmiast naszła mnie na niego ochota. Zamówiłam to samo.
Nie minęło dużo czasu, aż podszedł do mnie jakiś facet. Ludzki. Od razu zrobiło mi się go żal, ponieważ właśnie wygrał bilet na rosyjską ruletkę. Tylko, że tym razem w każdym pistolecie jest nabój.
- Cześć, księżniczko - przywitał się, zasiadając obok mnie. - Mogę ci zamówić drinka?
- Właściwie to olejmy drinka - przygryzłam wargę, starając się mówić nieco podpitym głosem. - Wyjdźmy na zewnątrz. Muszę zapalić.
Uśmiechnął się, zadowolony.
- Nie ma problemu - wziął mnie za rękę i wkrótce staliśmy już na zewnątrz. Jak dżentelmen, wyjął z kieszeni papierosa i mi go podał. - Chcesz?
Skinęłam głową.
- Chodźmy trochę dalej - pociągnęłam go w stronę ciemnego zaułka. - Tu będzie... - wyjęłam długi nóż zza kurtki - ...idealnie.
Nie zdążył krzyknąć, ponieważ już po chwili nie żył. A ja rozpłynęłam się w powietrzu.

Jev? Słabe, wiem :/


Od Jev'a - CD historii Katherine


- Coś na odreagowanie, reset smutku i przygnębienia. - zapowiedział I, i wskazał siedzącego przy oknie już Dorosłego Mnie, który różnił się ode mnie teraz, tylko pod kątem ubioru.
Wyglądał przez okno, pozornie szukając natchnienia na nowe prace, a tak właściwe obserwował córkę swojego pracodawcy, która zbierała kwiaty na swój przepiękny wianek. Jej włosy w odcieniu pszenicy powiewały delikatnie na wietrze, identycznie, jak należąca do niej kremowa zwiewna sukienka.
Był nią nieziemsko zauroczony. Tak naprawdę nie spędzał z nią dużo czasu... Dobrze. Przyznajmy, rozmawiał z nią zaledwie kilka razy, ale ukradkowe spojrzenia budowały ich namiętność, tak, że wiedzieli o sobie niemal wszystko.
Dawny Ja pracował u jej ojca, architekta, projektując i budując razem z nim różne obiekty. W ówczesnym momencie koncentrowałem się na kontynuacji konstrukcji pierwszego samochodu - wcześniej wspomnianego marzenia mojego ojca.
Tak, więc Dawny Ja siedział i wodził wzrokiem po dziewczynie, bazgrawszy przy tym swoje pomysły. W końcu zatracił się w rysowaniu i spostrzegł, że słońce już dawno zaszło. Dziewczyna również rozpłynęła się w powietrzu, a on przeklął się w myślach, że stracił ją z oczu. Przecież uwielbiał na nią patrzeć.
 Widzieliśmy jak siedząc na łące nagle zrywa się z miejsca i wpatruje w czarny kształt stojący pośród drzew, nieopodal lasu. Biegnie jakby przyciągana jego tajemniczością, ale tak naprawdę pada na nią urok istoty, rzecz jasna wampira.

- Teraz już wiesz jak i kiedy. - zostałem wyrwany z zamyślenia tak nagle, że aż się wzdrygnąłem. - Dlatego w momencie gdy już wychodziłeś zjawiła się. W jednym momencie była prostą urodziwą panienką, a w kolejnym potworem rodem z koszmarów.

- W takim razie przemiana zaszła u niej szybciej. - stwierdziłem, a on pokiwał zgodnie głową, jakby wiedział coś więcej. Oczywiście, że wiedział więcej ode mnie!
- Wiesz dlaczego.
- Tak, a odpowiedź na to pytanie poznamy za chwilę. Myślę, że to cie zaskoczy.
- Cóż, byłaby to miła odmiana. - dodałem

Znaleźliśmy się w lesie, z pewnością był to ten, w którym została przemieniona Shevy. To głupie, ale rozpoznałem kilka drzew.
- A teraz nasłuchuj. - nakazał - Potem będzie czas na historyjkę. - pstryknął jakby włączył film.
Nadstawiłem uszu i usłyszałem pogoń. Bieg ofiary i prześladowcy.
Serce ofiary biło na największych obrotach, krew szumiała w jej uszach, a przed oczyma pojawiały mroczki od szaleńczego biegu.
Za to oprawcę ledwie było słychać. Tylko kroki, niesłyszalne dla zwykłych, ludzkich uszu.
Nagle zza krzaków wyłonił się jeleń, któremu nogi już zaczynały się plątać. I łowca. Mimo tego, że już było po zmroku doskonale rozpoznałem tę twarz.



Na naszych oczach byk padł, a ona szybko zagłębiła swoje śnieżne kły w jego jeszcze pulsującej od biegu tętnicy. Nie jestem pewien czy można pić z gracją, ale ona to robiła. Nie mlaskała, po prostu piła jak każda normalna dama, jedynie pochylona - tak by nie ubrudzić swojej ulubionej sukni, którą zakładała zawsze gdy gdzieś wychodziła - nad swoją ofiarą.
- Jakim prawem, moja matka była przeklęta? - wyszeptałem cały czas nie przyjmując tego do wiadomości.
- Została wampirem po narodzinach twego najmłodszego brata. Ktoś ją przemienił, ale nie dowiedziałem się kto. - wzruszył ramionami i kontynuował z ożywieniem - Nigdy nie zabiła człowieka, zawsze karmiła się zwierzętami. Jak widziałeś, tuszowała swoje morderstwa, zakopując ciała. Zachowywała się zwyczajnie by nie wzbudzać podejrzeń. I nie uważała, że jest przeklęta.
- Ale wpajała nam religijność.
- Bo nadal była pobożna, uważała się za twór boski. Kochała to.
- Bycie wampirem?
- Tak. I to ona przemieniła Shevy.
- Dlaczego Shevy mi tego nie powiedziała?  - kolejne pytanie, które wydostało się z moich ust nieproszone.
- Zauroczyła ją. Jej siła i potęga nie miały granic. Była najpotężniejszym wampirem w całej okolicy.
- A ta cała bieda? Skoro była wampirem...
- Pozory. - odpowiedział krótko i przytknął do nosa okulary. - Uwielbiała je stwarzać.
- Skąd o niej tyle wiesz?
- Mam swoje źródła, bo skoro mam odpowiadać na twoją zagadkę nieśmiertelności muszę wiedzieć dużo więcej niż ty.
- Czy to już wszystkie odpowiedzi na temat przeszłości?
- Nie chcesz wiedzieć co z twoim rodzeństwem?
- Wolę żyć iluzją, że wszyscy pomarli jako istoty ludzkie. To nie stwarza bólu.
- Ból jest tym co nam o nich przypomina, a dobrze jest pamiętać.
- Nie dla kogoś, kto będzie musiał żyć z tym wiecznie.

Katherine?