sobota, 30 sierpnia 2014

Od Katherine - CD historii Jev'a

- Wendy, kończysz zmianę - oznajmiłam, wchodząc do pomieszczenia. - Przejmuję gabinet.
Minęły dwa dni od przywrócenia wszystkim pamięci. Do tego czasu zaczęłam częściej pracować, zajmować się dokumentacją oraz odkryciami naukowymi. Zaczęłam wymyślać różne substancje, które powodowały u ludzi różne stany, np. gorączkę, biegunkę, czy... przemianę w wampira. Oczywiście - za ich pozwoleniem.
Postanowiłam usunąć się na dobre z życia Jev'a. Jak wcześniej ustaliłam - nie byłam dla niego dobrą partią. To było proste i logiczne. Nie pasowaliśmy do siebie. Lepiej, by mu było z Shevy lub jakąkolwiek inną wampirzycą.
Wendy - drobna blondynka o słowiańskiej urodzie - była moją zastępczynią. Miała zaledwie sto lat i posłuszny charakter. Można ją było nazwać nawet masochistką, ponieważ lubiła, kiedy nią się pomiatało. Ustaliłyśmy grafik - ona pracowała od ósmej do osiemnastej, a ja od osiemnastej do czwartej.
Posłusznie skinęła głową uporządkowała wszystkie swoje rzeczy i bez słowa zniknęła z gabinetu. Rzuciłam torebkę na biurko i usiadłam na krześle, kładąc nogi odziane w wysokie, czarne obcasy na blacie. Oprócz tego miałam na sobie biurową, czarną spódnicę do kolan, z małym rozcięciem z boku oraz bawełnianą, białą koszulę, przez którą prześwitywał mój również biały stanik. Nie robiłam sobie problemu, ponieważ nie miałam kompleksów na temat moich piersi. Podwójna, naturalna miseczka D i wszystkie oczy kierują się w twoją stronę.
Wyjęłam z torebki książkę "Znak czterech" o przygodach Sherlock'a Holmes'a, które jak wiadomo - uwielbiałam - i odpłynęłam w swoją krainę. Obudziło mnie pukanie do drzwi.
- Proszę! - krzyknęłam, nie robiąc sobie najmniejszego problemu ze zdjęcia nóg z biurka lub zamknięcie książki. Gdy uniosłam wzrok, omal nie spadłam z krzesła. Do gabinetu wszedł Jev.

Jev?

Od Jev'a - CD historii Katherine

Zalał mnie gęsty przypływ ciemności. Jedyne co zdążyłem usłyszeć to słowa Katherine, trzask zamykanych drzwi oraz krzyk Rixona:
- Co u diabła?!
***
Otworzyłem oczy i wciągnąłem chaotycznie haust powietrza.
- Co się stało? - spytałem całkowicie oszołomiony. - Co się do cholery stało?! - powtórzyłem, a Rix i Shevy pochylili się nade mną zatroskani.
- Wiesz kim jestem? - spytał Rixon kładąc nacisk na każdą sylabę, jakby mówił do wyjątkowego idioty.
- Kretynem, który nie chce mi powiedzieć dlaczego czuję się... - zamyśliłem się - Tak jak się czuje - dokończyłem.
- Pamięta nas! - zapiszczała Shevy skacząc w miejscu. - Pamięta! - zawołała i rzuciła się w moje ramiona.
- Okey... - odsunąłem ją od siebie coraz bardziej zmieszany. - Co tu się stało? - mój wzrok przeniósł się na zakrwawioną koszulkę Rixona. - Moje poduszki! - chwyciłem jaśka całego w krwi i strzępach. - Czemu mój stół jest taki brudny? - rzuciłem im podejrzliwe spojrzenia, ale oni tylko wybuchnęli gromkim śmiechem, który wypełnił całe pomieszczenie.

Katherine?

Od Katherine - CD historii Jev'a

Jev zatrzymał się i spojrzał na mnie krytycznie.
- No, nie. Znowu ty?
- A ja - uśmiechnęłam się sztucznie i wolnym krokiem zaczęłam iść w jego stronę. - Bimber może zdziałać cuda, wiesz? Sprawić, że zapomnisz o złamanym sercu, a nawet ma działania lecznicze. Nigdy nie sądziłam, że pijaństwo może doprowadzić człowieka do sukcesu. A jednak.
- Co ty pieprzysz? - parsknął.
Shevy i Rixon także patrzyli na mnie, jakbym miała nie równo pod sufitem. Odchrząknęłam, a na ten znak do domu weszli Pavlo oraz Thomas. Choć Jev się wyrywał - oni byli silniejsi i przytrzymali go. Dla jeszcze większej grozy, Pavlo kopnął go kolanem w brzuch. Wyjęłam z strzykawkę i podeszłam do nich. Wbiłam ją w nadgarstek Jev'a, a krew powoli zaczęła wpływać do naczynia. Następnie przelałam to do fiolki, która była już częściowo wypełniona bimbrem. Pomieszałam to i wprowadziłam to z powrotem do krwi Jev'a.
Gdy zaczął się trząść, uśmiechnęłam się i dałam znak, by chłopcy przestali go trzymać.
- Który to? - zapytałam.
- Dwunasty.
Westchnęłam.
- Jeszcze jakaś sześćdziesiątka... - mruknęłam, po czym nasza "ekipa" wyszła z domu, pozostawiając dygoczącego Jev'a oraz oszołomionych Shevy i Rixon'a.

Jev?

Od Jev'a - CD historii Katherine

- Jev! - syknęła Blondi podnosząc się z kanapy.
Rixon wyjął sobie broń z rany, z której trysnęła krew.
- Ty gnojku - warknął
- O nie! Moje białe poduszki! - westchnąłem teatralnie udając, że wypłakuje na nich moje smutki. Zaśmiałem się przeciągle i wyjąłem z lodówki torebkę krwi. Odkręciłem kurek i zacząłem sączyć płyn, który mimo tego, że leżał w zamrażarce rozgrzał się w moim gardle.
Westchnąłem rozkoszując się smakiem płynu. Już miałem wyjść do miasta na łowy, tym bardziej nieco subtelne, ale zatrzymał mnie znajomy i irytujący głos.
- Nie tak prędko - zamknęła drzwi na zasuwę i stanęła mi przed nosem. Ciemnowłosa.

Katherine? 

piątek, 29 sierpnia 2014

Od Katherine - CD historii Jev'a

- Nie miałaś być przypadkiem w Moskwie? - zapytał Pavlo, gdy weszłam do pomieszczenia. - W sumie to nawet dobrze. Zaczął się rzucać - wskazał dłonią na wampira, który był przywiązany do łóżka.
Zaraz po powrocie od Jev'a udałam się do Kwatery i zjechałam na ostatnie piętro - ściśle tajne - do laboratorium. Tutaj właśnie Pavlo przeprowadzał eksperymenty na Thomasie. Trzeba było jakoś przywrócić mu pamięć.
Uśmiechnęłam się, zakładając na siebie biały kitel.
- Moje plany uległy zmianie - przyjrzałam się Thomasowi. - Udało ci się znaleźć rozwiązanie?
- Jeszcze nie - zaciągnął długi łyk ze szklanki.
Pociągnęłam nosem i się skrzywiłam.
- Bimber.
- Potrzebowałem czegoś mocniejszego. Rozumiesz - ciągły stres.
Zaśmiałam się i poklepałam go po piersi. Nagle moją uwagę przykuła fiolka położona na blacie. Podniosłam ją i przyjrzałam się czerwonej cieczy.
- Krew Thomasa - wyjaśnił Pavlo. - Myślałem, że będzie w niej coś niezwykłego. Pomyliłem się.
Otworzyłam ją i powąchałam. Pachniała normalnie.
W tym momencie wydarzyły się dziwne rzeczy. Jakby to wszystko było zaplanowane. Pavlo potknął się i szklanka z bimbrem poleciała na mnie. Jej nieliczna zawartość trafiła do fiolki z krwią. Wtedy ta zaczęła parować i można było wyczuć w niej moc. Nie miałam nawet czasu, by zacząć złościć się za zepsutą sukienkę.
- Co ma bimber w sobie!? - zakrzyknęłam.
- Nie mam pojęcia.
Uśmiechnęłam się szeroko i podbiegłam do Thomasa. Wprowadziłam do jego ciała różne rurki, a on zaczął przeklinać pod nosem. I wtedy połączyłam to z krwią-bimbrem. Nie wiedziałam, co robiłam, a jednocześnie wiedziałam. Instynkt mi podpowiadał.
- Co robisz? - zapytał Pavlo.
- Ciii...
Nie minęły dwie sekundy, jak ciało Thomasa zaczęło dygotać, a oczy wywróciły się z orbit. Po około pół minucie wszystko się uspokoiło. Następną, pełną milczenia minutę potem ocknął się.
- Wspomnienia! - uśmiechnął się szeroko. - Wróciły!
- Do kurwy nędzy... - jęknął Pavlo i przytulił Thomasa.
Zaczęłam go szybko rozwiązywać i także rzuciłam mu się na szyję.
- Skąd wiedziałaś? - zapytali mnie chórem.
- Nie wiedziałam. I to jest najlepsze - klasnęłam w dłonie. - A teraz chodźmy pomóc odzyskać wspomnienia reszcie.

Jev? 

Od Jev'a - CD historii Katherine

- W takim razie *żegnaj* - mruknąłem przenikając do jej myśli. - Nie mam nic do stracenia. - wzruszyłem ramionami i wstałem.
Usłyszałam kolejny szelest i trzask łamanej gałązki.
Już miałem wymówić litanię przekleństw gdy zza drzewa wybiegł kruczoczarny koń ponoć imieniem Xana.
Klacz podeszła do mnie spoglądając nieufnie w me oczy.
- Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie - rzuciłem głaszcząc Xanę po łbie. - Podobno jesteś mą odwieczną kompanką, to prawda? - uniosłem brew. Ta tylko zarżała niby to oburzona i gdy skończyła kręcić się w kółko zaczęła skubać trawę, nie spuszczając mnie ani na chwile z oka.
***
Wróciwszy do domu zastałem Blondi i Bicepsa w salonie. Dziewczyna oglądała jakiś reality show, a chłopak podnosił ciężarki. Nie wydawali się sobą zainteresowani. Ciekawe dlaczego.
Barbie nie przekręciła nawet głowy by zobaczyć, kto przyszedł. Doskonale wiedziała.
- Siema - wyłożyłem zabłocone buciory na przezroczysty stolik.
- Gdzie stary Jev, który utrzymywał wszystko w nienagannym porządku? - spytał retorycznie Biceps odkładając na chwilę półtora tonowy ciężarek.
- Mówisz o tym Jevie, który prawdopodobnie nigdy nie wróci? - odwróciłem kota ogonem - Wybacz, nie znałem go. - rozłożyłem dłonie w przepraszającym geście. - Więc możecie sobie już iść i darować to niańczenie i posiadanie nadziei, że ten stary nędzny Jev kiedyś się tu pojawi.
Blondi syknęła i kopnęła mnie w nogi zrzucając je z kryształowego stolika.
- Nie mów tak - zaprotestowała ostro
- Bo co? I tak się wyprowadzam. - odparłem kolejny raz lekceważąco wzruszając ramionami. - Idę coś przekąsić - wstałem i poszedłem do kuchni.
- Nie bądź tego taki pewien. - wtrącił Rixon podchodząc do mnie wolno.
- Bo co - powtórzyłem i złamawszy drewniany wieszak wbiłem mu go w brzuch.

Katherine? 

Od Katherine - CD historii Jev'a

- Pieprz się - odpowiedziałam słodko. - Nie obchodzi mnie, co robisz, dopóki będziesz przestrzegał prawa. Jak na razie - nie przestrzegasz. Jeśli jeszcze raz usłyszę, że zabiłeś ludzi w miejscu publicznym i to tak duszą ilość... - wzruszyłam ramionami. - Będę musiała cię zabić.
Prychnął.
- A co ty możesz? Czuję, że jestem starszy od ciebie i silniejszy.
Uśmiechnęłam się.
- Może fizycznie, ale prawdziwa moc wynika z hierarchii, za jeśli nadal będziesz postępował w ten karygodny sposób, spadniesz na najniższą rangę. Jak na razie jesteś na średnim miejscu. Za to ja? Na najwyższym. Nie zapominaj, Jev, że wciąż jestem twoją przywódczynią.
- Nie zapominaj, że nic nie pamiętam - odparował.
- Nie zapominaj, że mam cię na oku - syknęłam, odwróciłam się i odeszłam.

Jev? Brak weny :/

Od Jev'a - CD historii Katherine

Spodziewałem się, że wampirzyce będą myślały, że uciekłem gdzie pieprz rośnie - do miasta. Faktycznie tak chciałem zrobić, ale potem zdecydowałem się pobiec do lasu, gdzie z resztą wyczułem zapach krwi.
***
Okazało się, że to młoda zajęcza matka krwawi bo drapieżnik poranił jej nogi. Postanowiłem ukończyć jej cierpienia, i skręcić jej łeb. Nie zamierzałem się nią karmić. Coś podpowiadało mi, że zwierzęca krew nie jest wcale dobra i prócz energi nie daje praktycznie nic.
Gdy skończyłem "ratunek" zwierzęcia usłyszałem kroki.
No cóż...już nie miałem szansy na ucieczkę, bo zza krzaków wyłoniła się Ciemnowłosa.
- Nigdy nie dasz mi spokoju, prawda? - spytałem podpierając głowę na łokciu i wpatrując się w przestrzeń przede mną. Gdy ta Ciemna Księżniczka znajdowała się obok mnie wyczuwałem dziwne napięcie, więc wolałem nie ryzykować mojego wybuchu. Raczej furii.

Katherine?

Od Katherine - CD historii Jev'a

Pokręciłam głową, patrząc za wybiegającym wampirem.
- Będzie tyle kłopotów z biurokracją. Jeśli zdąży pozabijać wszystkie wampiry w mieście, będzie grozić mu kara śmierci. A poza tym: Gdzie ja będę jeść? - ponownie pokręciłam głową. - Będzie za bardzo rzucał się w oczy, to jest pewne. Nie ma tak rozwiniętego talentu manipulacji, jak ja. Zacznie działać prawem siły i kłów. I tysiące lat ukrywania się w cieniu rozbiją się w drobny mak przez wampira, którego umysł powrócił do początków XVIII wieku!
Shevy spojrzała na mnie z niedowierzeniem.
- I tylko tym się martwisz? Biurokracją? Prawem?
- Strażnicy prawa nie będą mieli innego wyboru i skażą go na śmierć, za zbyt pokazowe zabijanie.
Zmarszczyła brwi i w jednej chwili coś do niej dotarło.
- A strażnicy prawa to nie przypadkiem przywódcy? Z tego, co słyszałam, to ty najlepiej znasz kodeks. Znaczy, że... To ty skażesz go na śmierć! Nie możesz tego zrobić!
Prychnęłam.
- Oczywiście, że nie mogę. W końcu go kocham - warknęłam, a przez twarz Shevy przebiegł zazdrosny cień. - Jeszcze nic nie zrobił. Trzeba go zatrzymać, bo nie będę miała wyboru - zacisnęłam usta w wąską linię. - A jeśli nie ja, to ktoś inny go zabije. Nie możemy na to pozwolić.
- Nie możemy - zgodziła się. - Na co, więc czekamy?
- Na zbawienie świata, dikar* - mruknęłam sarkastycznie i zaczęłam iść w kierunku drzwi. 

Jev?
Dikar - "dzikus" z rosyjskiego. 

Od Jev'a - CD historii Katherine

- Spieprzać stąd jak najszybciej - odpowiedziałem za Shevy próbując wyrwać się z sznurów.
- Chodźmy na tyły. - oznajmiła Blondi.
Czarnowłosa księżniczka podążyła za nią.
Westchnąłem i zacząłem majstrować przy sznurach.
Słyszałem szepty wampirzyc, mówiły coś o delikatnym podejściu i wspomnieniach.
Nie wiedziałem czemu tą Barbie obchodzi moje życie, czy to jakaś nachalna dziewczyna? A ta czarna?
Gdy ponownie weszły do pokoju Ciemna miała bardziej zdecydowany wyraz twarzy. Blondi stała w tej samej pozycji co wcześniej i przypatrywała się mi uważnie.
- Jev - zaczęła Czarna
- Czego chcesz?! - odparłem ostro, przy tym wykonałem nagły ruch co spowodowało poluźnienie sznurów. Zwinnym ruchem wyswobodziłem się z nich i ruszyłem w kierunku drzwi. - Nie wiecie do czego głodny wampir jest zdolny? - zakpiłem i wybiegłem.

Katherine?

czwartek, 28 sierpnia 2014

Od Katherine - CD historii Jev'a

Wyszłam z domu pod wieczór. Słońce leniwie zaczęło chować się za drzewami. Walizkę wsadziłam do bagażnika McLarena i ostatni raz spojrzałam na mój dom, otoczony leśnym krajobrazem.
- Wracam za dwa tygodnie - oznajmiłam mojej wilii i wsiadłam do mojego ukochanego auta.
Nie przejechałam dwóch kilometrów, kiedy odezwał się mój telefon. Warknęłam cicho pod nosem i postanowiłam nie odbierać. Po kilku sekundach znowu zadzwonił. Teraz nieźle się wkurzyłam. Stałam akurat na światłach i jedną dłonią wyjęłam komórkę z torebki. Numer nieznany. Odebrałam.
- Katherine? To ty?
Shevy? Czego ona chciała?
- Skąd masz mój numer? - fuknęłam.
- Tak jak każdego przywódcy, wisi na tablicy ogłoszeń - niemal widziałam, jak przewraca oczami. - Musisz natychmiast się ze mną spotkać.
- Mam wolne. Zadzwoń do Pavla... A zresztą i tak nie jesteś w żadnym z klanów.
- Chodzi o Jev'a.
Natychmiast spoważniałam, lecz nie dałam tego po sobie poznać i odpowiedziałam obojętnym tonem:
- Nie pamięta mnie, co sprawia, że mnie nie obchodzi.
Usłyszałam, jak wciąga powietrze z oburzenia.
- Tylko dlatego, że cię nie pamięta od razu go odrzucasz? Właśnie tak zachowujesz się na co dzień, tak? W pracy zgrywasz bohaterkę i powodujesz u swoich chęć walki i wygranej, a teraz...? Po prostu się poddajesz?
Nigdy nie sądziłam, że Shevy będzie miała rację w czymkolwiek. Szczególnie, że dotyczyło mojej osobowości. Jednak tym razem musiałam przyznać - dobrze to określiła. Po prostu się poddałam. A przecież ja nie należałam do osób, które się poddają.
- Gdzie mam przyjechać?


Spotkałam się z Shevy na zewnątrz stajni Jev'a. Co chwila zerkała przez ramię i było widać, że wytęża słuch.
- Jest tam w środku? - zdziwiłam się.
- Tak. Związałam go.
Zmarszczyłam brwi i rzuciłam jej pytające spojrzenie.
- Wymordował cały ludzki bar - oznajmiła beznamiętnie. - Najwyraźniej nie pamiętał, że był na diecie.
- O rzesz... - mruknęłam. - To trzeba będzie zgłosić. Prawo mówi, że...
- Nie obchodzi mnie prawo i nie obchodzą mnie ci ludzie - warknęła. - Trzeba przywrócić Jev'owi pamięć. Naprawdę to tak mało cię obchodzi?
- Hej. Jestem tu. Gdyby mnie to nie obchodziło to byłabym teraz w samolocie.
- Ależ wielkie poświęcenie.


- Może to cię otrzeźwi - usłyszałam głos Shevy i wiedziałam, że teraz moja kolej.
Weszłam powoli do stajni. Jev patrzył na mnie, jak na socjopatkę i nie dziwiłam mu się. Nie "poznał" mnie w zbyt dobrym świetle. Uniosłam rękę w geście przywitania.
- Ja naprawdę wolałabym być teraz w samolocie - próbowałam się wytłumaczyć. - To ona mnie zmusiła - wskazałam dłonią na Shevy. 
Burknęła coś niezrozumiale.
- To co mam właściwie robić? - zapytałam.
- Wywołaj wspomnienia - wzruszyła ramionami.
- Podaj gin.
- Po co?
Uśmiechnęłam się szeroko.
- Bo lubię gin.
Przewróciła oczami i na chwilę znikła. Po kilku sekundach przybyła z butelkę ginu. Wybiłam spory łyk i spytałam:
- To co mam dokładnie robić?

Jev? 

Od Jev'a - CD historii Katherine

Wieczór upłynął mi dość błogo. Nie wiem dlaczego czułem taki niedosyt, ale wciąż miałem za mało. Wyszedłem z baru pełnego trupów gdy nagle poczułem zimny oddech na moich plecach.
- Jev... - wycedziła.
Odwróciłem się i zobaczyłem Barbie, która wpatrywała się we mnie z frustracją.
- Czego? - spytałem unikając jej wzroku - Butiki nie w tych stronach. - staksowałem ją spojrzeniem.
Moją uwagę puściła mimo uszu, stała dalej jakby dwunasto centymetrowe szpilki wbiły się w bruk. Przy okazji bombardowała mnie przenikliwymi oczyma.
- Spadaj. - poleciłem, ale ona podeszła do mnie i usłyszałem tylko zgrzyt kości mojej głowy i ciemność.
***
Budziłem się.
Leżałem na jakimś twardym...łóżku. Na deskach?!
Nagle się opamiętałem i przypomniałem sobie zdarzenia sprzed stracenia przytomności.
Ta blondyna skręciła mi kark.
Podniosłem się gwałtownie i zobaczyłem, że moje ręce są wykręcone do tyłu i związane sznurem.
- Co do diabła? - spytałem mrugając powiekami. - Gdzie ja jestem.
Barbie podeszła do mnie i przesłała mi obrazy.
Gdy zadała cios, pakowała mnie do samochodu, przywiozła na...odludzie.
- Jesteś w swojej stajni, kretino. - odparła kopiąc kamień czubkiem buta.
- Stajni? - popatrzyłem na nią zdegustowany.
- Xana. Kawaler. Stajnia. Nie pamiętasz? - splotłszy ręce na piersi ukradkiem zerkała w kierunku drzwi.
- Po co mnie tu przywlokłaś? - powiedziałem jadowicie sącząc słowa. Przegięła pałę.
- Może to cię otrzeźwi - wskazała dłońmi drzwi gdy nagle do pomieszczenia weszła ta ciemnowłosa wampirza-wariatka.

Katherine? 

Od Katherine - CD historii Jev'a

Byłam już w połowie pakowania wszystkich rzeczy - a było ich sporo. Już wcześniej zadzwoniłam do Pavla - który przez ten czas starał się ogarnąć sytuację - że biorę wolne na dwa tygodnie. Miałam zamiar pojechać do Moskwy i uspokoić się. W ostatnich dniach działo się naprawdę wiele i Pavlo doskonale rozumiał, że potrzebowałam odpoczynku. To wszystko było poza moją cierpliwość i zdolności. Czas, by powiedzieć sobie na jakiś czas: DOŚĆ.
Zdziwiłam się, gdy usłyszałam pukanie do drzwi. Kto mógł mnie odwiedzać o tej porze? Zerknęłam na zegar. Była druga po południu, minęła doba od pamiętnej bitwy. Słońce przygrzewało bardzo mocno, a jednak owy gość przyszedł. Wiedziałam, że to wampir, ponieważ poczułam jego aurę. Była silna. Lekko silniejsza od mojej, lecz nie tak silna, jak aura Pavla, czy Thomasa. Zmarszczyłam brwi i poszłam otworzyć.
- Kiedy myślisz, że jest beznadziejnie, ktoś chce ci jeszcze dopiec - warknęłam, patrząc w niebiesko-zielone oczy wampira. - Zahipnotyzowałam się. Miałeś więcej nie wracać, Lemarie.
Andre uśmiechnął się szeroko, wyminął mnie i bez słowa wszedł do mojego domu. Przez chwilę stałam w otwartych drzwiach, odwrócona do niego tyłem. Jak on śmiał wchodzić do mojej willi, bez mojej zgody!?
Odwróciłam się gwałtownie, zatrzaskując przy tym drzwi. Andre zdążył się już ustanowić na fotelu i podziwiał obraz na ścianie, przedstawiający Katarzynę II Wielką.
- Jesteś do niej podobna, wiesz? - odezwał się nagle. - Była bardzo uparta i zaborcza. Och. I do tego niewyobrażalnie piękna.
- Nie będę pytała, skąd znałeś cesarzową Rosji - pokręciłam głową i usiadłam na przeciwko niego. - Mów, czego ode mnie chcesz.
- Jak zawsze konkretna - klasną w dłonie, uśmiechając szerzej, niż to możliwe. - Droga Katherine, powiedziałam mi i twojemu ojcu, żebyśmy więcej nie wracali. Nie dodałaś dokąd mamy wracać.
- To chyba oczywiste...
- Nie dla magii.
Zacisnęłam dłonie w pięści. Teraz już naprawdę miałam DOŚĆ.
- Wynoś się stąd, nigdy nie wracaj do mojego domu i jeśli kiedykolwiek jeszcze mnie zobaczyć uciekaj, jak najdalej. A teraz: Odejdź, Lemarie.

Jev?

Od Jev'a - CD historii Katherine



Patrzyłem jak czarnowłosa wampirzyca biega po placu i wypytuje inne wampiry o coś tam. Nie słuchałem bo nie interesowało mnie o co, ani co się stało.
Koleś-biceps wpatrywał się we mnie niedowierzająco a Barbie myślała na głos.
- No to cześć - wstałem i odszedłem w swoją stronę. Na parę kroków bo Biceps i Barbie mnie zatrzymali.
- Jak to nic nie pamiętasz?! - potrząsnął mną wampir, a wampirzyca poczęła go uspokajać.
Wzruszyłem ramionami.
- A wy kim jesteście? - spytałem od niechcenia.
- Rixon, twój najlepszy kumpel. Brat od ponad trzech wieków, kompan do zabaw i ty mnie nie pamiętasz? - wyjaśnił.
- A ty, Blondi?
Wampirzyca obruszyła się, ale odpowiedziała po chwili.
- Przemieniłam cię w wampira, Jev. To mnie przez całe życie nienawidziłeś za to co ci zrobiłam... - chciała ciągnąć dalej, ale przerwałem jej lekceważącym ruchem dłoni.
- Nieważne. - otrzepałem ręce z piachu i ruszyłem przed siebie. - Przynajmniej jesteś ładna... - rzuciłem na odchodnym.
***
Nie miałem po co wracać do domu, więc zmyliłem B&B (Barbie and Bicepsa), że kieruje się do domu. Natomiast ruszyłem w miasto, dużo dalej od Big Ben. Przechadzałem się między uliczkami gdy nagle wyczułem kłujący zapach żelaza i metalu. Uderzył w moje nozdrza, a ja ruszyłem za wonią, która mnie wołała. Doprowadziła mnie do jakiegoś pełnego ludzi baru, była dyskoteka. Podszedłem do barku i posłałem zalotne spojrzenie kelnerce.
- Cześć - ukazała mi się w całej swojej postaci. Skąpy czarny strój i kolczyki wielkie niczym London Eye.
- 2 razy Burbon, możesz dać całą butelkę. - odparłem
- Jesteś pewien - zlustrowała mnie wzrokiem - On ma 80% mocy.
- Tym bardziej
- Burbon lejemy tylko po kieliszku, jest bardzo silny - wyjaśniła mi nieco starsza kelnerka od tej pierwszej.
- W takim razie wypije coś innego. - postanowiłem wpatrując się w jej oczy - Podejdź tu - zachęciłem ją. - Nie krzycz. - wbiłem kły w jej pulsującą tetnicę. Czerwony płyn przeniknął do mojego gardła gdzie zagrzał swoje miejsce.



Katherine?

środa, 27 sierpnia 2014

Od Katherine - CD historii Jev'a

Odeszłam kilka kroków i przycisnęłam dłoń do ust. Wpatrywałam się w niego z mieszaniną szoku i niedowierzenia. Po chwili Rixon i Shevy - a co ona tu, do cholery, robiła? - znaleźli się obok nas. Przyjaciel Jev'a podszedł do niego i potrząsną jego ramieniem.
- Stary, ale przypominasz sobie, kim jestem ja, co nie?
Jev wolno pokręcił głową i odsunął się od Rixon'a. Ten jęknął i schował twarz w dłoniach. Shevy podeszła do niego i zadała podobne pytanie. Odpowiedź również była przecząca.
- Ale pamiętasz, jak się nazywasz? - Rixon drążył temat.
- Nazywam się Jev Roth. Jestem wampirem. Umarłem, ale odżyłem. Wiem tylko tyle. I nie mam pojęcia skąd to wiem.
Stałam, jakby ktoś przybił mnie do ziemi. Rixon spojrzał na mnie z oczekiwaniem. Cała nienawiść do mnie nagle przeminęła, gdy jego najlepszy przyjaciel nikogo nie pamiętał. Byłam pieprzoną przywódczynią. Musiałam coś wymyślić.
Nagle wpadłam na pomysł.
Odbiegłam od nich i zaczęłam szukać kilku znajomych twarzy. Wreszcie dostrzegłam mojego przyjaciela. Z dostojnymi, włoskimi rysami. Jak ja za nim tęskniłam. Wpół siedział, w pół leżał. Jedną ręką opierał się o ziemię. Rozglądał się dookoła, zaintrygowany.
- Pavlo! - krzyknęłam, a on zwrócił ku mnie swoją twarz. Nagle posłał mi zmęczony uśmiech, a ja się zatrzymałam. Nie wiedziałam dlaczego, ale byłam zawiedziona. On pamiętał. - Pavlo... - chciałam się upewnić. - Wiesz, kim jestem?
- A czemu miałbym nie pamiętać, Kathy?
Prawie znów dałam się ponieść emocjom i zapłakać. Powstrzymałam się, jednak w ostatniej chwili. Ostatnio zbyt często mi się to zdarzało. Musiałam nauczyć się nad sobą panować. Nie mogłam mieć statusu ciamajdy.
Nagle kątem oka zobaczyłam ruch i kolejną znajomą twarz.
- Thomas - odezwałam się wystarczająco głośno, by mnie usłyszał. Poderwał głowę. Był przestraszony. W ogóle nie przypominał Thomasa jakiego znałam. - Thomas... Pamiętasz mnie?
- Kim jesteś? - usłyszałam odpowiedź i w tym momencie już nic nie rozumiałam.
Zaczęłam biegać od wampira do wampira. Niektórzy mówili, że mnie pamiętają, inni, że nie. To było okropne. Łamało mi serce, ponieważ nie wiedziałam, co robić. Byłam całkowicie bezradna.
Wreszcie, gdy wszystko pojęłam, wróciłam do Rixon'a i Shevy, którzy cały czas napastowali Jev'a. Zamilkli, gdy do nich podeszłam i rzucili mi pytające spojrzenia.
- Co drugi wampir nic nie pamięta - oznajmiłam, chowając twarz w dłonie. - To beznadziejne. Dlaczego tak się stało...?
Wściekłość i żal we mnie wybuchły. Miałam wszystkiego serdecznie dość. Chciałam, by wszystko się skończyło, a ja mogłabym być wreszcie spokojna. Wszystko byłoby dobrze, gdybym nie spotkała pieprzone Andre. Kto wie? Może nawet wyszłabym za mąż za jakiegoś przystojnego, całkowicie śmiertelnego jegomościa.
Ale wszystko było mi przeznaczone. Małżeństwo z Andre. Przemiana w wampira. Uratowanie dziecka Chimery z rąk porywaczy. Przewodzenie wampirzym klanem. Przyjaźń z Thomasem i Pavlem. Zakochanie się w Jev'ie. To było moje przeznaczenie. Cel, do którego powinnam dążyć. Najwyraźniej bogowie mieli co do mnie jakieś specjalne plany, ponieważ pozwalali bym tak długo traciła nadzieję i szczęście.
Jedyne, co pozostawało to wiara.
Wiara to czasem ostatnie, co nam pozostaje.
Masz rację, Christopherze. Wiara.
Chwyciłam kamień leżący na ziemi i cisnęłam nim niebo. Po chwili spadł na ziemię, lecz nie przestawałam rzucać kamieniami w którąkolwiek stronę.
- TAK SIĘ BAWICIE, TAK!? - wrzasnęłam. - SUPER! PO PROSTU ŚWIETNIE! TESTUJECIE MOJĄ CIERPLIWOŚĆ, CO!? PRZEZ CAŁE LATA ZNOSIŁAM TO, ŻE CO CHWILA STARACIE SIĘ ZNISZCZYĆ MI ŻYCIE, ALE TO JUŻ PRZESADA! MAM DOŚĆ I PRZYSIĘGAM, ŻE JEŚLI TEGO NIE ODWRÓCICIE TO PODPALĘ KAŻDĄ WASZĄ ŚWIĄTYNIĘ!
Odpowiedziała mi chłodna cisza, która niosła ze sobą milion słów. I świszczący wiatr, który krzyczał na mnie, że robię źle. Przysłuchiwałam się, jak przesyłają mi milczącą wiadomość. A może działała tylko moja chora wyobraźnia? Nie. W powietrzu było czuć moc większą, niż moc nawet samej Chimery.
Nie wolno było obrażać bogów.
Miałam to gdzieś.
Przełknęłam wściekłość i odwróciłam się. Odeszłam dumnym krokiem. Nikt nie wiedział gdzie. Ja sama nie wiedziałam.

Jev?





Od Jev'a - CD historii Katherine

Ogarnęła mnie ciemność. Wylądowałem w ciemnym pokoju bez kształtu, nic nie widziałem prócz nicości. Jednak dobiegały mnie dźwięki i głosy, nieco przytłumione, ale jednak je słyszałem. Niewiele słyszałem poza tym, że powtarzałem sobie słowa Katherine. Jakaś czarna i wysoka postać wołała mnie: - Jestem tutaj! Przyjdź do mnie. - błagała bez ustanku. Wtedy zrozumiałem. To śmierć mnie woła. Jednak mózg odmawiał mi posłuszeńśtwa i coraz bardziej pchał mnie w stronę postaci z kosą.
- Nie - opierałem się świadomości, a może rzeczywistości. - Nie. - zaparłem się nogami, ale te również odmówiły mi posłuszeństwa. Poruszały się do przodu podczas gdy ja chciałem jeszcze chwile posłuchać.

Zbliżałem się coraz bardziej, nie mogąc nic zrobić. Nie posiadałem własnej woli, już nie. Wiedziałem, że po spacerze ze Śmiercią czeka mnie przeciwieństwo Edenu. Tak naprawdę nie wierzyłem, że mamy własnych bogów, może mamy poprzedników, ale nie opiekunów, którzy sprawują pieczę nad naszymi żywotami.
Ściany pokoju zwężąły się jeszcze bardziej, już miałem przekroczyć próg i podać ręce śmierci gdy ujrzałem białe światło, które prześwitywało spomiędzy zasłony ciemności. Ściany od razu powróciły na swoje miejsce, dając za wygraną. Pochłonęła mnie tak jasna energia, że przez chwilę myślałem, że to archanioły po mnie przyszły.
Prędko zwróciłem się w tym kierunku i wbiegłem w świątynie światłości.
***
Otworzyłem oczy i zobaczyłem nad sobą dach, dalej byłem w lonży przywódców. Zachłysnąłem się powietrzem gdy nagle z mojego nosa puścił obfity krwotok. Jęknąłem i usiłowałem wstać. Gdy już się wygramoliłem ujrzałem mnóstwo ludzkich trupów. Moi pobratymcy podnosili się z ziemi zupełnie skonsternowani. Jak i ja.
Ożyłem? Czy to anioły po mnie przyszły? Zaraz wyrzuciłem tę myśl z głowy. Na pewno anioły mnie wskrzesiły potym jak zabiłem około setki ludzi.
Zacząłem się rozglądać w poszukiwaniu kogoś znajomego.
- Kath? Rix? Shevy? - otworzyłem usta z nadzieją, że wykrzyczę te imiona, ale wydałem z siebie jedynie chrapliwe jęki. Nie wiedziałem skąd znam te imiona. To było takie dziwne. - Co tu się dzieje? - zapytałem bezgłośnie i zobaczyłem dwie skulone postacie w krzakach. Podtruchtałem tam. Za kurtyną liści siedziały dwa wampiry. Jeden wysoki i muskularny, drugi był wampirzycą - szczupłą i jasnowłosą.
- Jev! - usłyszałem jak woła mnie czyiś kobiecy głos. Ten ton ociekał tęsknotą przesyconą radością. Gdy się odwróciłem ujrzałem wysoką czarnowłosą wampirzycę o pięknych oczach i nieskazitelnej twarzy. - Kim... - urwałem bo kobieta przytuliła mnie miażdżąc moje kości w uścisku. Po chwili się oderwała i chwyciła moją twarz w swe dłonie i przybliżyła swe usta do moich. - Kim ty jesteś? - spytałem wpatrując się w jej twarz przenikliwie. Skądś ją znałem, ale nie umiałem sobie przypomnieć skąd. Przypominała mi kogoś, ale usiłując sobie przypomnieć kogo w mojej głowie brzmiała tylko pustka.

Katherine?

Od Katherine - CD historii Jev'a

Nie wiedziałam, w którym momencie zaczęły lecieć mi łzy. Mrugałam bardzo szybko, lecz nawet to nie pomagało. Słone krople spadały na jego piękną, idealną twarz. Dotknęłam drżącą dłonią jego włosów. Jeszcze przez chwilę czułam bijącą od niego, słabą energię. Jeszcze przez te kilka sekund jego aura była żywa. Potem wszystko zgasło. Załkałam. Odszedł. Tak po prostu umarł.
- Kocham cię... - wyszeptałam i pocałowałam go w czoło. - Zawsze będę cię kochać.
Wyjęłam kołek z jego piersi i odrzuciłam go w bok. Krew zaczęła sączyć się z otwartej rany. Cierpiałam tak bardzo, jak jeszcze nigdy w moim nieśmiertelnym życiu. Dopiero teraz zrozumiałam swoje błędy. Zrozumiałam, co to znaczy kogoś kochać, a potem stracić.
Życie jest bolesne.
Człowiek rodzi się. Poznaje świat. W pewnym momencie dojrzewa i zakochuje się. To pierwsze zauroczenie, które najczęściej okazuje się zgubne. Potem człowiek cierpi i myśli, że to już koniec. Jednak to dopiero początek. Nowe doświadczenia sprawiają, że staje się mądrzejszy. I wstaje. Bo ma wiarę. Zakochuje się jeszcze nie raz i jeszcze nie raz ma złamane serce. Aż wreszcie wie, że spotkał tą jedyną osobę, z którą chcę spędzić resztkę życia. Bierze ślub, płodzi dzieci. A potem wszystko się kończy, a człowiek umiera.
Każdy kiedyś umrze.
Życie jest dziwne.
- Ale trzeba wstać - ostatnie słowa wypowiedziałam na głos, cicho. - Bo to nie koniec. To dopiero początek.
Przełknęłam łzy i ostatni raz spojrzałam na pustą twarz Jev'a. Potem sięgnęłam do kieszeni jego spodni i wyjęłam stamtąd zieloną sakiewkę. Spojrzałam na nią. Była naprawdę piękna. Prawie tak bardzo, jak mój medalion. Może też był darem boskim?
Nie miałam czasu się zastanawiać. Roztrzaskałam to, a wszyscy śmiertelnicy upadli na kolana, całkowicie ogłuszeni. Rozejrzałam się i zobaczyłam, że została nas tylko garstka. Około piętnastu wampirów. Stali chwiejnie na nogach.
- Na co czekacie!? - wrzasnęłam. - Zabijmy ich!
I wtedy wszyscy - ja także - rzucili się do akcji. Ścinaliśmy ich głowy, aż wreszcie nie został nikt żywy. Wtedy upuściłam moją katanę i rozejrzałam się. Kilka nieznajomych twarzy, kilka znajomych. Nigdzie Pavla i Thomasa.
Oni też polegli. Wszyscy zaczęli do mnie podchodzić. Zrozumiałam. To ode mnie zależało, co będzie dalej.
Tylko, że dla mnie dalej nie było nic.
I nagle przed oczami pojawiło mi się wspomnienie przed czterdziestu dwóch lat.


Sztywne ciało mojego przywódcy leżało na moich kolanach. Patrzył na mnie wzrokiem umierającego.
- Teraz ty musisz przejąć medalion - wychrypiał. - Katherine... Jeden został wykorzystany. Drugi czeka. Ona jest nam winna przysługę. Pamiętaj, żeby wykorzystać to w ostateczności. 
Pokiwałam głową, łzy skapywały mi na ziemię.
- Christopherze... Co się stanie, jak umrzesz? Nie dam rady rządzić twoim klanem.
- Dasz, Katherine. Dasz. Wierzę w ciebie.
One we mnie wierzył. To znaczyło dla mnie wszystko. Był dla mnie, jak ojciec, którego utraciłam dawno temu. Poza nim nie miałam nikogo. 
- Wiara to czasem ostatnie, co nam pozostaje - wyszeptał i umarł.
Pociągnęłam nosem i pokiwałam głowę.
- Ja wierzę. 


Wróciłam do rzeczywistości. Wszyscy przypatrywali się mi. Sięgnęłam do medalionu na mojej szyi. Zauważyłam, że ciągle płaczę. W ten sam sposób, jak kiedyś. Bezgłośnie, bez łkania. 
- Ona ma dług do spłacenia - wyszeptałam. - Przepraszam cię, Christopherze, że cię zawiodłam. Przepraszam, że zaniedbałam twoją wiarę - uniosłam głowę i nagle ogarnęła mnie furia. Wielka wściekłość. - Przynieście mi jednego żywego i jednego martwego człowieka!
- Wszyscy są martwi... - mruknął ktoś.
- TO ZNAJDŹCIE GDZIEŚ, NIE OBCHODZI MNIE GDZIE, ŻYWEGO! - wrzasnęłam.
Po chwili wszyscy zniknęli. Nie minęło pół sekundy, gdy przed moimi stopami pojawił się żywy i martwy człowiek. Ten żywy był zaledwie nastolatkiem. Przerażonym nastolatkiem.
- Co się dzieje!? - zawył.
Zignorowałam go i wyjęłam nóż zza mojego pasa. Potem zerwałam z szyi medalion i podeszłam do nastolatka.
- Podaj mi dłoń, chłopcze - użyłam magii, ponieważ nie zamierzałam się cackać. Zrobił to, a ja przecięłam mu ją nożem. Krew zaczęła skapywać na ziemię. Szybko podsunęłam medalion pod ranę. Zaczął być czerwony od jego krwi. Wtedy upuściłam jego dłoń, a on leżał zahipnotyzowany. - Krew żywego - powiedziałam i podeszłam do umarlaka. Jego dłoń również przecięłam i powtórzyłam proces. - Krew umarłego - przecięłam swoją dłoń. Ostrze gładko weszło pod moją skórę, lecz ja ledwo czułam ból. - Krew nieśmiertelnego - czerwona ciecz kapnęła na medalion. Wtedy staną w ogniu.
Upuściłam go na ziemię i odeszłam kilka kroków w tył. Inni, z przerażonymi minami, zrobili to samo. Ktoś o dobrym sercu nawet odciągnął zahipnotyzowanego nastolatka.
Na jego miejscu zaczął rysować się kontur. Poczułam falę wielkiej mocy. Największej we wszechświecie. Kontur zaczął formować się w ciało stałe.
I stanęła tam. Piękna, potężna. Stała na czterech łapach, dosięgała mi do szyi. Jej główna głowa była łbem lwa. Dumna i królewska. Patrzyła na świat groźnie. Druga przedstawiała kozła. Równie strasznego. Trzecia zaś smoka, a z jego nozdrzy buchał dym. Zamiast ogona był tułów syczącego węża. Każda para oczu była czerwona, jak rubiny i niebezpieczna.
Jednak się nie bałam.
- Co za burdel - przemówiła postać donośnym głosem, rozglądając się dookoła. Wtem jej wzrok spoczął na mnie. - Ach, Katherine... Zastanawiałam się, kiedy mnie wezwiesz. Tęskniłam...
- Super. Ja też - uciszyłam ją. - Chimero, za uratowania twojego bachora należy mi się nagroda, prawda? Uważasz, że ile żyć był warty?
- Nieskończoność - oznajmiła dumnie.
- Cudownie - wskazałam ręką na tą całą rzeź. - Proszę cię, abyś wskrzesiła wszystkich, którzy byli nieumarli.
Nie musiałam nawet na nią patrzeć, by wiedzieć, że jest zdziwiona i jednocześnie rozbawiona.
- Myślałam, że użyjesz medalionu do ważniejszej sprawy.
- To ważne. Oni wszyscy mieli rodziny i przyjaciół. Każdy z nich był dobrą istotą, która miała nadzieję na lepszą przyszłość.
Przyjrzała mi się uważnie.
- Myślałam, że cię znam. Kiedyś byłam tak samolubna, że chętnie zabiłabyś resztę przywódców, by dojść do władzy. A teraz? - pokręciła łbami. - Wtedy lubiłam cię bardziej.
- Cóż, przykro mi. A teraz spłacaj swój dług.
Nie każdy odważyłby się przemawiać tak do wszechmogącego stworzenia. W tej chwili było mi jednak wszystko jedno.
Wzruszyła ramionami i nie musiała się trudzić, by wszystkie martwe wampiry nagle odzyskały przytomność. Te, które przeżyły zaczęły być bardzo przejęte i odbiegły, szukając swoich znajomych.
- Dziękuję - powiedziałam.
Skinęła mi głową i zniknęła. Tym razem na zawsze.

Jev?

Od Jev'a - CD historii Katherine

Ciszę przerwano jak nożem uciął. Nagle rozległy się okrzyki gotowych do boju żołnierzy Williamsa. Wampiry rozproszyły się po placu również w gotowości.
Shevy już miała z kim walczyć. Rzuciło się na nią czterech ludzi, jeden wstrzyknął jej osłabiającą substancję, ale ona zdawała się być na nią nieporuszona. Wysunęła kły i z zimną krwi zabijała z wiarą.
Wtem runąłem na ziemię powalony strzałą z białego dębu wbitą w kręgosłup. Wygiąłem się by wyciągnąć ją z pleców, ale miałem inne problemy. Otoczyło mnie kilkoro żołnierzy. Jednak ja zwinie wyskoczyłem z kręgu i wskoczyłem prosto na kark jednego z nich, łamiąc go. Jego kompan wbił mi patyk w kolano i usiadł na mnie próbując wbić kołek w serce. Podniósłszy głowę walnąłem go z taką siłą główką w główkę, że odleciał na dobre 2 metry. Pokonałem dwa wampiry, ale ich liczba nagle się potroiła. Kątem oka zerknąłem na zmagającą się z wampirami Shevy, która nie dawała za wygraną. Poszedłem w jej ślady. Wysunąłem kły i warknąłem dziko...
***
Ciemność...
Hm? Jestem w domu? Jeszcze 5 minut, Xano.

Dźwięki dobiegały do mnie jak do tonącego, wszystko było przytłumione.
- Wstawaj - odezwał się jakiś męski, stanowczy głos - Jev! - stęknął i usłyszałem jak powala się na kolana obok mnie.
- Rixon? - jęknąłem i otworzywszy oczy zobaczyłem tę rzeź.
Wszędzie było mnóstwo krwi, czerwona i lepiąca ciecz oblepiała wszystko wokoło. Drzewa, ławki, chodnik, budynki. Bitwa trwała nadal.
Szybko wstałem i wyjąłem przyjacielowi siedem patyków z okolic klatki piersiowej, które zadawały mu ból. Podałem mu rękę i pomogłem wstać. Jeden maruder podbiegł do mnie, ale mój odpoczynek na chodniku dał mi nieco przewagi. Wszyscy byli spoceni i zmęczeni. Skoczył na mnie, ale zrobiłem unik i żołnierz skoczył na słup elektryczny.
Rixon cały czas dotrzymywał mi kroku i robiąc uniki dawał popalić żołnierzom. Zresztą nie tylko on.
- Gdzie Shevy? - spytałem nagle dostawając olśnienia.
- Nie wiem - wzruszył ramionami - Widziałem ją parę minu temu jak... - urwał bo zostaliśmy otoczeniu *znowu* w ciasnym kręgu kilkunastu żołnierzy.
Przyjęliśmy pozycje drapieżników czyhając na swoje przyszłe ofiary.
***
Do naszej listy dołączyło jakiś 20 żołnierzy, ale oni wydawali się nieskończenie wielką liczbą. Ich broń także się nie kończyła...
- Rix! - zawołałem cicho
- Jestem - wyszedł spod walącej się wierzby z krwią na ustach, której parę sekund temu nie było. - Załatwiłem ich.
- To jeszcze nie koniec. - odparłem, ale przecież wszyscy o tym wiedzieli. - Musimy się dowidzieć gdzie trzymają skład. - pociągnąłem go za rękaw, a tak naprawdę potargane i zabrudzone szmaty. Ja nie wyglądałem z resztą lepiej.
- Czekaj - zatrzymał się i wskazał podbródkiem okrągły kanał.
- Chyba żartujesz. - wybałuszyłem oczy.
Ale ten tylko pociągnął mnie w stronę kanalizacji.
***
Mój wyostrzony węch dawał mi się we znaki.
- Ale smród. - marudziłem. Szliśmy zgarbieni w poszukiwaniu...A Bogowie wiedzą czego.
Widać Rixonowi zapach nie przeszkadzał tak bardzo, zastanawiałem się dlaczego...
Jednak nie to było moim największym problemem.
- Nie dokończyłeś gdzie ostatni raz widziałeś Shevy. - zagaiłem.
- Nie pamiętam - kolejny wzruszył ramionami i nieszczerze odwrócił wzrok.
- A przywódcy? - obaj wiedzieliśmy, że pytałem o Katherine.
- Nie miałem czasu patrzeć jak popijają burbon. - żachnął się wciąż zły na Kath.
- Jestem pewien, że też walczyli - powiedziałem z mocą, ale on tylko wzniósł oczy ku niebu i z latarką szedł dalej.
- To tutaj - wskazał ręką drabinkę i nie dotykając szczebli wskoczył na sam szczyt. Zrobiłem to samo.
***
- Wow - opadła mi szczęka gdy zobaczyłem, że znaleźliśmy się w pomieszczeniu wysadzanym złotem. Rozejrzałem się wokół. Na ścianie wisiały różne rodzaje broni. Od szlachetnych mieczy, oczywiście z drobinkami drewna po karabiny maszynowe. Wśród nich znajdowały się także bagnety, szable, sznury z werbeną, bomby z środkami silnymi środkami odurzającymi, pistolety z drewnianymi kulami.
- Yeah - przerwał moje rozmyślania Rixon - Pomysłowe dupki.
Zaśmiałbym się gdyby nie okoliczności. Rix i tak był całkiem poważny.
Zaczęliśmy przetrząsywać pomieszczenie w poszukiwaniu czegoś pożytecznego. Nagle rozległy się szepty i odgłos kroków.
Obaj schowaliśmy się za zasłoną gdy do pokoju weszła wysoka postać. Bacznie rozejrzała się po pokoju i otworzywszy jakąś szufladę sięgnęła po nóż. Zdziwiłem się bo przyjrzawszy się był on całkiem zwyczajny.
- Wyłaźcie - zabrzmiała złowrogo. - Rix, Jev, szybciej - szepnęła ponaglająco i obaj w tym samym momencie wychyliliśmy głowy - Shevy?
- A kto? - rzuciła swoją kurtkę khaki na krzesło i poprawiła kask by blond kosmyki przypadkiem nie wydostały się na zewnątrz.
- Co ty tu robisz? - spytałem - Jesteś z nimi??? - poczułem, że oczy zaraz wyjdą mi z orbit, ale ona tylko odpowiedziała:
- Bierzcie - zza pazuchy wyciągnęła cztery czarne pistolety. - Jestem głównym generałem oddziału, więc szybko spadajcie zanim ktoś Was zauważy - poleciła i zaczęła zrzucać z ozdobnych wieszaków broń i polewać wszystko wokół alkoholem. - Spalę to. - wyjaśniła
- Ale jak to wyjaśnisz? - spytałem podczas gdy Rixon wziął nogi za pas i był przynajmniej 120 metrów przede mną.
- Powiem, że były tu zakołkowane wampiry. - wzruszyła ramionami i zapaliła zapalniczkę.
- Chodź - chwyciłem jej dłoń odzianą w czarną rękawiczkę, ale ona wygoniła mnie z pomieszczenia i zamknęła drewniane drzwi na klucz. Zakląłem i próbowałem je otworzyć, ale nagle odsunąłem się bo wszystko zaczęło wybuchać. Języki ognia ślizgały się po całej piwnicy i widziałem, że łagodnie aczkolwiek szybko pną się ku górze.
*Nic mi nie będzie - wysłała "uspokajającą" myśl.
Pobiegłem za Rixonem.
***
Zdyszany dobiegłem do środka bitwy, tam gdzie znajdował się Rixon i resztka żołnierzy. Wtem ujrzałem czarny cień opadający na mnie. Przekręciłem głowę i ujrzałem...Xanę!
- Co ty tu robisz? - ostatnio zadawałem do pytanie dość często, bo świat nie przestał mnie zadziwiać. Ale ona tylko pokiwała głową i zarżała, przy tym uderzyła tylną nogą dwóch żołnierzy, którzy ośmielili się podbiec do tego wysłannika Mroku.
Zaczęła kiwać głową i pokazywać mi kierunek południa - mój dom. Rżała błagalnie.
- O co chodzi? - spytałem, ale gdy podszedłem do niej na tyle blisko ta wzięła mnie na swój grzbiet i pognała przez tłum walczących. Przeskakiwała zwinnie przeszkody, biegła z prędkością 70 metrów na sekundę, więc po chwili byliśmy już w domu.
- I? - spytałem zsiadając z niej, ale ona tylko pobiegła na tyły stajni. - Nie mów, że chcesz jeść! - dogoniłem ją i już miałem ją zlać po pysku gdy ona otworzyła drzwi do niegdyś mego zacisznego pokoiku. Gdzie testowałem różne eliksiry. Zaczęła podskakiwać w miejscu i szmerać nosem po jednej z białych szuflad. - Ej - zganiłem ją wzrokiem - Uważaj. - otworzyłem szufladkę i wyjąłem z niej jedną drobnostkę. - Xana! - krzyknąłem - Jesteś wielka! - przytuliłem ją, a ona upewniwszy się, że schowałem przedmiot do pudełeczka zarzuciła mnie sobie na grzbiet i wybiegła z domu na pełnych obrotach.
***
Znów znaleźliśmy się w centrum bitwy, widziałem jak większość niepozornych budynków płonie, pewnie za sprawą Shevy, która działała na dwa fronty.
Xana tym razem przeskakiwała większość trupów, i biegła jeszcze szybciej. W końcu dotarliśmy do bazy przywództwa, ale nie było ich tam. Katherine. Nie, nie mogło się jej nic stać! Byłem tak przejęty, że nie zauważyłem jak jeden żołnierz wymierza do mnie parę strzałów. Krew trysnęła z moich boków, a potem ujrzałem tylko syna Jonathana, który wymierza ostateczny cios. Prosto w serce.
***
Moje powieki są na w połowie otwarte, czuje rozdzierający ból, który nie daje się okiełznać. Ale żyje. Kołek ociera się o moje serce...
Widzę wysoką postać nade mną.
Próbuje otworzyć szerzej oczy, ale nie mogę. Jęcze tylko:
- Katherine... - postać pochyla się nade mną i widzę... Widzę te idealnie pełne wargi, szczupłą sylwetkę, śnieżnobiałą cerę bez żadnej skazy.
- Jev. - słyszę jej gdy zabiera głęboki wdech.
Cztery setki żołnierzy biegnie na plac, nie wiedziałam, że w Europie też mają sojuszników - dobiegła mnie pełna żalu myśl Shevy.
- Katherine - wymawiam to imię cicho i spokojnie - Wyciągnij z tylnej kieszeni moich dżinsów, a raczej ich resztek zieloną sakiewkę. - starałem się zdobyć na jakiś żart.

http://fc09.deviantart.net/fs70/i/2010/207/a/3/emerald_city__by_munuh490.jpg

- Gdy roztrzaskasz to - przerwałem bo musiałem wziąć wdech - na kawałki...wszystkich żołnierzy pochłoną wibracje ziemi. Usłyszą je, i na chwilę ogłuchną. Wtedy będzie można ich za..zabić. - wyjaśniłem - Zachowaj medalion na coś ważniejszego. - dotknąłem jej zimnej ręki. - A teraz... - zachłysnąłem się krwią i wycedziłem - umieram. - Poczułem jak kołek wbija się boleśnie w serce. Kocham cię... - nie wiedziałem czy wypowiedziałem te słowa, nie wiedziałem nawet czy dane mi kiedyś będzie otworzyć oczy. Została mi tylko wiara.

Katherine?

wtorek, 26 sierpnia 2014

Od Katherine - CD historii Jev'a

- Chyba nie nakarmiłam kota - oznajmiłam. - Nie mogę zostawić go na kilka godzin bez jedzenia. A jeśli umrę? Co z nim będzie? Kto się nim zaopiekuję?
To wystarczało, by kilka osób parsknęło śmiechem, a to oznaczało, że po raz kolejny zdobyłam ich aprobatę. Thomas pokręcił głową z uśmiechem.
- Nie masz kota.
- I o to chodzi, słonko - uśmiechnęłam się szeroko.
Pavlo spojrzał na butelkę whisky, która była już pusta i wymamrotał coś niezrozumiałego z żalem. Potem rzucił butelką o ścianę, a ta się rozprysnęła. Wybuchnęłam śmiechem i szturchnęłam go w ramię, lecz ten nie wydawał się rozbawiony. Pijak jakich mało.
- Nie śmiej się - powiedział patrząc na szkło leżące na ziemi. - Żeby wygrać wojnę potrzebuję tego więcej.
- Biedy Pav... - mruknęłam sarkastycznie i objęłam go z boku pocieszająco. - Nie martw się. Pomyśl o tym, że gdy wrócimy wypijesz więcej, niż przez całe swoje życie.
- A jeśli nie wrócimy? - pozostał pesymistą.
- Bogowie nad nami czuwają.
Thomas odchrząknął. Tak, jak większość przysłuchujących się nam wampirom - wyglądał na niepewnego.
- Kathy... - użył mojego najpieszczotliwszego zdrobnienia, którego nienawidziłam, a ludzie używali go tylko w sytuacjach, kiedy albo wyciągałam jakiś niechciany temat, albo byłam w niebezpieczeństwie. - Uważam, że nie powinnaś o nich wspominać.
Puściłam Pavla i przyjrzałam się uważnie Thomasowi. I wtedy zrozumiałam. Potem zaczęłam spoglądać na twarze prawie wszystkich zebranych, którzy słuchali. Zrobiło mi się przykro, co rzadko się stało. Byłam zawstydzona za mój własny lud.
Zacisnęłam pięści.
- Nie wierzycie - warknęłam. - Nie wierzycie, że gdzieś tam jest ktoś, kto nad nami czuwa. Myślicie, że jesteśmy sami!
Nie odpowiedzieli, co uznałam za potwierdzenie.
- Jesteście tak głupi i zaślepieni rzeczywistością. Czasem warto spojrzeć na coś czego nie widać gołym okiem! Myślicie, że nie ma nikogo!? Myślicie, że my nie zasługujemy na to, by mieć własnych bogów!? Tak, wiem. Jesteśmy bezdusznymi mordercami, którzy chętnie rozszarpią gardło każdemu człowiekowi! Ale to nie wszystko. To tylko nasza natura. Jest jeszcze coś - postukałam się po klatce piersiowej. - Tutaj. Może nasze serce nie bije i jesteśmy martwi, ale... - przełknęłam wściekłość i powstrzymałam łzy. - Wiem, że jednak mamy dusze. Czuję to. Czuję, że jesteśmy warci opieki. I ktoś nad nami czuwa - zerwałam medalion z szyi i podniosłam go do góry. - Jak inaczej wyjaśnicie to!? To dar od bogów! Jeden z boskich insygniów! - opuściłam medalion. - To nasz brak wiary sprawia, że oni nie pomagają nam w takich czasach. Nie wiem, jak wy, ale ja wierzę. Bo czasem wiara i miłość to jedyne, co pozostaje - uśmiechnęłam się. - I, tak. Mówię to ja, Katherine Elisabeth Aristow. Według niektórych najzimniejsza i najbardziej samolubna osoba na świecie. I pewnie macie rację, lecz ja wierzę. Wierzę w bogów i wierzę w odkupienie po śmierci. Bo nieśmiertelność, czy nie nieśmiertelność - wzruszyłam ramionami. - I tak wszyscy prędzej, czy później umrzemy. Ale bez wiary to raczej będzie prędzej. Ja wierzę i nie lękam się śmierci, a wy?*
Cisza. Cisza była niemal namacalna i uszy przez nią bolały. Głowy wszystkich były pochylone. Można, by pomyśleć, że wszyscy tu zebrani czuli się zawstydzeni. Ponad tym wszystkim napotkałam wzrok Jev'a. Wyraz jego twarzy był beznamiętny, więc nie miałam pojęcia, co czuł. I wtedy zdałam sobie sprawię, jak bardzo obchodzi mnie jego zdanie. Jak bardzo go kocham.
Odwróciłam wzrok za nim wyczytał z niego cokolwiek. Byłam wredną suką, a on zasługiwał na kogoś lepszego. Nie chciałam, żeby był ze mną uwięziony. Kochałam go i nie zamierzałam sprawiać, żeby był nieszczęśliwy.
- Ja wierzę - moje myśli wróciły to realnego świata i szykującej się wojny, gdy ciszę przerwał głos Pavla. - Wierzę, że zasługujemy na coś więcej. I też się nie boję. Żyłem już wystarczająco długo. Śmierć nie jest moim koszmarem.
- Moim też nie jest - zgodził się z nim Thomas. - Kiedy to tak określiłaś, Kath... - uśmiechnął się smutno i zarazem radośnie. - Muszę powiedzieć, że wierzę w tych bogów. Bo ktoś musi się nami opiekować.
I nagle wszystko zaczęło się dziać, jak w jakimś filmie. Na serio. Oglądałam wiele filmów, w których tak się działo.
- Ja też - odezwał się ktoś z tłumu.
- I ja.
- Wierzę.
- Ja wierzę.
- Nie boję się śmierci!
- Wierzę, że jest nadzieja...
Głosy wydawały się stłumione w mojej głowie. Teraz czułam wielkie szczęście. Mój lud jednak mnie nie zawiódł. Uśmiechnęłam się szeroko.
- Więc chodźmy skopać parę tyłków.


Spotkaliśmy się w wyznaczonym miejscu. Musiałam stwierdzić, że ludzi Williamsa było więcej, niż nas. Jednak my mieliśmy coś czego oni nie mieli. Nie. Nie chodzi mi o tą wiarę, miłość, przyjaźń, czy odwagę. Miałam na myśli medalion, który był powieszony na mojej szyi. Użyć go jednak chciałam tylko w ostateczności, gdy rozpęta się już prawdziwe piekło.
Na czele łowców stał syn Jonathana - Carlos. Uśmiechał się złośliwie, niewątpliwie czując, że wygraną ma w kieszeni. Nie było w nim, ani trochę żalu po śmierci ojca. Tylko czyta nienawiść i chęć mordu.
- Widzę, że przyszliście uzbrojeni - spojrzał po nas. - To oznacza wojnę?
- Tak - to ja odpowiedziałam. Również uśmiechałam się złowrogo. - To oznacza wojnę.
I wtedy wszystko się zaczęło.

Jev? Proszę. Rozpoczęłam wojnę. ;3 
 * - Katherine i jej solidarne wygłoszenia. XD

Od Jev'a - CD historii Katherine

Odszedłszy od naszych przywódców, którzy zabawiali się żartami i popijali whisky szepnąłem do Shevy:
- Czasem zastanawiam się czy to serio są przywódcy.
Wampirzyca przytaknęła i zaśmiała się krótko.
- Czujesz się dość silny? - spytała patrząc mi prosto w oczy tonem tak poważnym jakby pytała czy na pewno chcę z nią wziąć ślub.
- Tak - odparłem i chwyciłem sosnę, którą wyciągnąłem z korzeniami.
- To stare drzewo - skwitowała i odłożyła ją na ziemię.
- Zazdrościsz - wzruszyłem ramionami i pokazałem jej swojego bicepsa.
- Jasne, zwłaszcza, że jestem silniejsza niż ty - kontynuowała grobowym głosem - To poważna sprawa. Twój jeden zły ruch - zrobiła pauzę - i po Tobie - klasnęła w dłonie tak głośno, że paru zdenerwowanych bitwą wampirów przyjęły pozycję obroną. Zobaczywszy, że niebezpieczeństwo jeszcze nie nadeszło wróciły do pozy sprzed ułamka sekund, jeszcze bardziej sfrustrowane.
- Będę ostrożny - obiecałem, ale nie przykładałem zbyt dużej uwagi do tych słów..
- Jev - chwyciła mnie za ramię i wygięła je boleśnie.
- Auć! - skrzywiłem się i wyślizgnąłem się z żelaznego uścisku.
- Właśnie o tym mówiłam - droczyła się, ale nagle umilkła. - Nadchodzi - wyszeptała, a sekundę potem Pavlo wyszeptał:
- Już czas.

Katherine? Sorki, że nie ma kontynuacji, ale uważam, że to ty powinnaś rozpocząć wojnę.

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Od Katherine - CD historii Jev'a

Wampiry podzieliły się na małe grupki i rozmawiały ze sobą stłumionymi głosami. Ja, Thomas i Pavlo odeszliśmy trochę dalej. Można było spodziewać się, że będziemy omawiać ważne sprawy, takie jak plany przetrwania tej wojny. Nic z tych rzeczy. Żartowaliśmy sobie z nadchodzącego niebezpieczeństwa i popijaliśmy whisky. Nawet Thomas wyluzował. A Pavlowi już w ogóle odwaliło.
- Wiecie, po co dresiarz chodzi do lasu? - zapytał z szerokim uśmiechem. - Poziomki.
Wybuchnął śmiechem, a ja i Thomas spojrzeliśmy po sobie, także nie mogąc powstrzymać chichotu. Nagle usłyszeliśmy kroki i poderwaliśmy głowy. To był Jev.
- Właśnie tak wielcy przywódcy przygotowują się do wojny? - pokręcił głową z niedowierzeniem.
- Nie twój zasrany interes - odpowiedział ze sztucznym uśmiechem Pavlo i odgonił go dłonią. Jev jeszcze raz pokręcił głową i odszedł. - Taki to zawsze wtyka nos w nie swoje sprawy.
Thomas westchnął i spojrzał na Big Ben.
- Za dziesięć minut musimy już ruszać.
Wstałam. Pavlo wyciągnął do mnie rękę, a ja zaśmiałam się i pociągnęłam go ku górze. Thomas wstał o własnych siłach. W trójkę udaliśmy się pod mój samochód. Thomas rozejrzał się, jakby chciał sprawdzić, czy go nikt nas nie obserwuje.
- Pokaż mi go - zwrócił się do mnie. - Chce go zobaczyć.
Nie musiał mi tłumaczyć o co chodzi. Zza skórzanej kurtki wyjęłam medalion z białego złota. Ostrożnie wziął go w rękę i opuszkami palców zaczął rysować jego kontury i badać czarne oraz czerwone diamenty.
- Wspaniały - spojrzał mi prosto w oczy. - Na pewno wiesz, jak go uaktywnić?
- Pewnie - skinęłam głową. - Christopher wszystko mi przekazał.
- Cudownie - powiedział i puścił medalion. - Bądź gotowa.
Nie miałam nawet czasu, by pokiwać głową, gdy odezwał się Pavlo. Głos nie był już beztroski, tylko przepełniony napięciem i oczekiwaniem.
- Już czas.

Jev?

Od Jev'a - CD historii Katherine

Zanim wampirzyca odjechała usłyszałem jej ostrzegawcze słowa: "Bądź gotowy", po czym pożegnała mnie sztucznym uśmiechem. Ona nigdy nie przestanie zadzierać nosa, pomyślałem i wskoczyłem szybko do mojego Lexusa i zapaliwszy silnik wyjechałem z uliczki.
Był środek nocy, a tak właściwie 2:42, otworzyłem okna i wpuściłem do auta świeże nocne powietrze. Nie mrugnąłem nawet okiem usłyszałem trzask otwieranych i zamykanych drzwi samochodu, Shevy już siedziała na miejscu pasażera i przyglądała mi się uważnie chłonąc każdy szczegół.
Wyciągnęła coś z kieszeni skórkowych czarnych i mocno przylegających spodni i położyła w schowku na przedmioty.
Zerknąłem na wnękę i zobaczyłem tam zapalniczkę i paczkę papierosów.
Zaśmiałem się i mruknąłem:
- Dzięki.
Reszta jazdy upłynęła nam w milczeniu. Mimo tego, że czasem naprawdę mnie wkurzała i miałem do niej żal za to, że zrobiła to co zrobiła, ale jej obecność dodawała mi nieco otuchy. Z punktu widzenia obserwatorów m.in ludzi; byliśmy zwykłą zakochaną parą, a tak naprawdę jesteśmy dwoma 300 letnimi wampirami, które za życia ludzkiego darzyły się bezgraniczną miłością i wiedziały o sobie wszystko...
Nie koncentrowałem się na drodze, bo mógłbym prowadzić samochód nawet siedząc tyłem i nie spowodować wypadku, w końcu dotarliśmy do mojego domu i wysiadłszy ruszyliśmy w swoją stronę. Ja do stajni, a potem do lasu, ona...a Bóg wie gdzie.
***
Wróciłem przed świtem, Shevy siedziała w kuchni popijając świeżo wyciśnięty jabłkowy sok z zakręconej kolorowej słomki. Gdy wślizgnąłem się do pomieszczenia wampirzyca podała mi szklankę. Wyjąwszy słomkę przechyliłem szklankę i wypiłem napój duszkiem.
Shevy miała na sobie sweter w czarno-białe pasy, bordowe spodnie i czarne buty firmy Conversa. Włosy splecione w ciasny warkocz i tak połyskiwały miedzią.
Przyglądałem się jej przez chwilę, prawdopodobnie tyle co ona mi.
Uśmiechnąłem się i wstałem.
- Przebiorę się - ściągnąłem biały podkoszulek uplamiony paroma kropelkami krwi i potruchtałem do swojej sypialni. Wziąłem porządny prysznic, a następnie założyłem na siebie czarną koszulę zapinaną na guziki i tego samego koloru sztruksowe dżinsy. Zszedłem na dół chwytając shandy z blatu i uśmiechając się tajemniczo.
- A Tobie co? - spytała Shevy śmiejąc się perliście. Miała coś jeszcze dodać, ale wtedy usłyszeliśmy brzęczenie co oznaczało, że przyszedł jej SMS. Z tylnej kieszeni spodni wyjęła całkiem zwyczajną komórkę. Odczytując ją jej wyraz twarzy od razu nabrał powagi. Przewertowała jeszcze raz treść po czym posłała mi współczujące aczkolwiek pełne stanowczości spojrzenie.
- Będziemy musieli się przygotować - zamknęła klapkę telefonu i włożyła ją do kieszonki kurtki, którą zaraz włożyła. - Jedziemy. - chwyciła kluczyki mojego samochodu, ale po chwili upuściła je z hukiem. - Wiem - pisnęła i wybiegła wznosząc za sobą tumany kurzu.
***
Po niecałej minucie Shevy przyprowadziła Xanę i Kawalera ze stajni, obutych w siodła, wodze, czapraki i inne jeździeckie idiotyzmy.
- A to po co? - uniosłem brew
- Xana jest nieśmiertelna, więc na wojnie nic jej się nie stanie. - uznała i podała mi wodze Xany. Sama zaś wsiadła na Kawalera.
- Ale on nie jest taki jak ona! - zaprotestowałem dosłownie zrzucając ją z siodła ogiera.
- Już jest. - wzruszyła ramionami, a ja przyjrzałem się koniu. Zrobił się nieco wyższy i mężniejszy, a jego grzywa nabrała miękkości i wytrzymałości. Rżał i podskakiwał radośnie gotowy do ataku.
- Jak? - jęknąłem, ale to Shevy teraz przejęła pałeczkę i ponownie wsiadłszy na Kawalera krzyknęła:
- Wio!
***
Byliśmy w samym środku miasta, a dokładniej przed szpitalem św. Thomasa.
Nie od razu zrozumiałem o co chodzi
- Twój chłopak leży w szpitalu? - sarknąłem - Wybacz, nie mam kwiatów. - rozłożyłem ręce w przepraszającym geście.
Nawet nie pokazała mi języka, tylko zeskoczyła z konia i przywiązała go do słupa elektrycznego. Poszedłem w jej ślady, nie do końca świadom czego ode mnie oczekuje.
- Musisz być silny - zaczęła ostrożnie
Nie było nawet szóstej, więc ludzi też nie, w końcu dotarł do mnie sens jej słów.
- Mam żerować?! - wybuchnąłem o oktawę za głośno - Na umierających? - rzuciłem jej pełne pogardy spojrzenie.
- Nie, kretynie. Wykradniemy parę torebek z krwią. - wyjaśniła mówiąc tonem jakim najczęściej przemawia się do idiotów. - Zwierzęca krew nie sprawi, że będziesz wystarczająco silny. - postanowiła na razie nie przyjmować do siebie moich zastrzeżeń bo pociągnęła mnie za rękę.
***
Byliśmy w jakimś pomieszczeniu, które zapewniało torebkom z krwią wystarczająco chłodny klimat. Shevy otworzyła paznokciem zamek i z takim samym impentem lodówkę i poczęła pakować do dużej lnianej torby krew.
Gdy spakowała co najmniej 20 opakowań wymknęliśmy się z pomieszczenia pozostawiając go w prawie nienaruszonym stanie.
***
Byliśmy w Central Parku, w jakimś mało widocznym zaułku. Mimo, że nie był zaludniony musieliśmy się trzymać na baczności. Bo jeśli jakiś przechodzień zauważyłby parę "dwudziestolatków" siedzących na trawie i pijących krew chyba padłby trupem, albo zgłosił strażom, bo aktualnie trwa obława, ehh.
- Powiesz mi co się dzieje? - spytałem starając się nie zerkać w kierunku jej lnianej torby.
- Jeśli to wypijesz wyśpiewam ci wszystko jak ptaszek. - uśmiechnęła się i wyjęła opakowanie krwi. Poczułem palący ból gardła i zacisnąłem zęby.
- Nie mogę - odparłem z trudem odwracając spojrzenie.
- Twoja strata - odkręciła kurek i zaciągnęła długi łyk, jej wargi pokryła lepiąca czerwona ciecz.
Zlizała ją z westchnieniem.
- Mmm... - nie minęło parę sekund torebka już była pusta, a wydłużone kły Shevy zniknęły. - Jev! - przekonywała mnie - Musisz, jeśli chcesz pomóc pobratymcom.
- Nie każ mi tego robić. - mimo, że nie była to żywa ofiara doskonale wiedziałem jak działa na mnie każda krew ludzka.
Shevy sięgnęła po jeszcze jedną torebkę, ale tym razem podsunęła mi ją pod nos. Zapach od razu wbił się w moje nozdrza, a ja poczułem tysiące żyletek w krtani.
Zacisnąłem powieki i chwyciłem torebkę, po chwili sącząc łapczywie...
***
Wydałem z siebie pełny zadowolenia pomruk gdy opróżniłem ostatnią torebkę. Wydawało się, że Shevy zaraz wyjdą oczy z orbit. Wyjęła chusteczkę i otarła mi nią usta, a potem twarz.
- Nigdy nie widziałam żeby... - urwała bo zrozumiała, że nie powinna kontynuować. W końcu ile dekad byłem na diecie?
- Powiedz mi co się dzieje - spytałem sprzątając po sobie.
- Przywódcy mają coś co nas obroni, ale musimy być w gotowości. - wyjawiła. Spodziewałem się drastycznych szczegółów. - Jak wojna, to wojna. - wstała i zapaliwszy zapałkę rzuciła ją na stertę "śmieci", które po chwili zamieniły się w popiół.
Znaleźliśmy konie i podążyliśmy w stronę zegara Big Ben.

Katherine? Sorki, że tak długo czekałaś, ale za to masz długie ;3

piątek, 22 sierpnia 2014

Od Katherine - CD historii Jev'a

- Ym... Dzięki - posłałam mu niewielki uśmiech. - I tak dałabym radę.
Wyminęłam go nie mówiąc nic więcej i wsiadłam do McLarena. Gdy ruszyłam zauważyłam w lusterku, że już go nie było. Włączyłam jakąś dobrą muzykę, a mówiąc dobrą muzykę, myślę - Mozart. Nie chciało mi się jechać do samego Sheffield, lecz nie miałam wyboru. Tam zostawiłam pewien bardzo wartościowy medalion, bez którego wszyscy zginiemy...
Odrzuciłam szybko myśli, gdy zaczęły podążać ku Christopherze, moim zmarłych poprzedniku i przyjacielu, oraz mitom, które bez wątpienia były prawdą. Czterdzieści dwa lata temu sama się o tym przekonałam.
Zostaw ten temat - skarciłam się. - To nie ma sensu. Stanie się to, co stać się musi.
A jednocześnie czułam ból, ponieważ w następnych latach już nie mogłabym użyć daru zesłanego przez wampirze bóstwa.


Powinnam jechać do Sheffield przez trzy godziny. Jednak moje łamanie przepisów (prawa ludzkiego już nie uczyłam się i nie przestrzegałam tak bardzo) i szybka jazda sprawiły, że zajęło mi to dwie godziny. Teraz najtrudniejszą częścią było pakowanie "na wojnę".
Hym... Co mogłam wziąć? Jak się ubrać?
- Praktycznie i jednocześnie seksownie - powiedziałam nagłos, oglądając się w lustrze.
Dobra. Nie mogłam marnować czasu. Wygrzebałam z szafy kolejne czarne, skórzane spodnie i ciemnoszary top na ramiączka. Dodać do tego skórzaną kurtkę idealnie pasującą do spodni - wow. I oczywiście czarne kozaki sięgające do kolana na obcasie. Oczywiście związałam też włosy w wysoki kucyk, by było wygodniej mi walczyć.
Następnie wybrałam się do piwnicy, czyli do miejsca zakazanego. Zbrojownia i sejf. Te dwie rzeczy obok siebie. Najpierw udałam się do zbrojowni. Wybrałam najostrzejszą katanę - moją ulubioną broń. Wygodna i dobrze zabijała. Włożyłam ją do pochwy, którą przypięłam sobie do pasa. Obok niej były dwa pistolety. Nie wiem dlaczego, ale miały srebrne naboje. Chyba jednak nie zamierzałam zabijać swoich... Chyba.
Do kieszeni powkładałam sobie jeszcze komplety sztyletów i wreszcie wyszłam ze zbrojowni. Teraz czas na sejf. Hasło... Hasło?
- Kurwa - syknęłam i zastanowiłam się. - Jaki mogłam użyć kod liczbowy...?
Ach, tak. 184352. Zadziałał. Odetchnęłam z ulgą.
Weszłam do małego pokoiku pełnego różnych złotych, święcących rzeczy. Jednak one mnie nie obchodziły. Szukałam tu większego skarbu.
Odsunęłam idealną replikę Mona Lisy - to chyba była replika - i moim oczom ukazała się szara skrytka. Na odcisk palca. Przyłożyłam swój i po chwili urządzenie zapikało. Otworzyłam skrytkę.
Medalion był piękny. Wiedziałam go chyba z setny raz w życiu - często do niego zaglądałam - ale nadal zachwycał. Był zrobiony z białego złota, a ozdabiały go rzadko spotykane - czerwone i czarne diamenty.
Szybko nałożyłam go na szyję i schowałam go pod kurtką. Nie chciałam, żeby rzucał się w oczy.
Co jeszcze było mi potrzebne? Ach, tak. Uśmiechnęłam się. Nie ma bez tego wojny...


- Żarty sobie robisz - roześmiał się Thomas, gdy dwie godziny później byłam już przed Bazą, czyli Kwaterą Wampirów Anglii. - Idziemy na wojnę, a nie na imprezę.
- Wojna? Impreza? - wzruszyłam obojętnie ramionami, lecz nie mogłam ukryć uśmiechu. - Co za różnica?
- Święta racja - poparł mnie Pavlo, który pojawił się znikąd i wyrwał mi butelkę whisky. - Masz tego więcej, prawda?
Skinęłam głową ku samochodowi.
- W bagażniku.
Pavlo prawie podskoczył ze szczęścia i pocałował mnie w policzek, a Thomas tylko pokręcił głową z uśmiechem mrucząc pod nosem: "To naprawdę są poważni przywódcy klanów?" albo "Jak dzieci...".
Całej tej sprawie z alkoholem przypatrywała się chyba dwusetka wampirów, które zgromadziły się przed Bazą.
- To co? - klasnęłam w dłonie. - Idziemy?
- Umówiliśmy się z Carlosem Williamsem, który teraz rządzi łowcami, pod Big Benem za godzinę. Teraz możemy usiąść i przeczekać ten nędzny czas! - oznajmił Thomas.
- Odliczanie do śmierci trwa - zadrwił Pavlo.
- A teraz... - Thomas zignorował go i zwrócił się do mnie. - Czy masz...?
- Broń masowego rażenia, w którą większość nie wierzy? - uśmiechnęłam się i wyjęła medalion zza kurtki. - Tak, mam.

Jev?

Od Jev'a - CD historii Katherine

Wyszedłszy z sali jeszcze słyszałem ich rozmowy. Parę minut po moim odejściu przywódcy udali się na małą przerwę.
- I jak? - stałem przed budynkiem w drodze do mojego auta gdy usłyszałem pytanie Shevy.
- Dzięki za info. Faktycznie masz znajomości. - choć raz mówiła prawdę, pomyślałem. Niestety zapomniałem strzec myśli... Czekałem więc na jakiś jadowity sarkazm, ale ona tylko uśmiechnęła się krzywo w odpowiedzi. Przymknąłem powieki i pomasowałem sobie skroń, gdy otworzyłem oczy już jej nie było. Ale za to był kto inny. Usłyszałem stęki i uderzenia o oponę samochodu.
To przywódczyni mojego klanu zmagała się z blokadą samochodu, którą najwyraźniej założyli jej ludzie Jonathana.
- Hm - zaśmiałem się i oparłem u maskę jej samochodu. - Co to za ciuszek? - staksowałem ją wzrokiem.
Nie odpowiedziała, tylko kątem oka zerknęła na mnie karcąco. Jej pozycja nie zmieniła się - nadal kucała i majstrowała przy blokadzie.
Wywróciłem oczami i pochyliłem się nad autem (tym samym nad nią) i poluzowałem stalowy pręt tym samym zdejmując zaporę.

Katherine?

Od Katherine - CD historii Jev'a

Thomas spojrzał po nas. Wzruszyłam ramionami, notując w notatniku wszystkie potrzebne informacje. Pavlo przez chwilę drapał się po brodzie, aż wreszcie powiedział:
- Nazwiska.
- Jakie nazwiska? - zainteresowałam się, podnosząc wzrok znad kartki.
- Nazwiska szpiegów pana Jev'a - spojrzał na wampira siedzącego przed nami. - Czy mógłby pan je nam zdradzić?
Rzucił mu spojrzenie, jakby ten był głupi. Nie uszło to uwadze Pavla i cicho warknął.
- Obawiam się, że nie - oznajmił Jev, wstając. - Ja już pójdę. Do zobaczenia.
Nikt mu nie odpowiedział, a ten wyszedł i zostawił nas samych. Pociągnęłam długi łyk z mojego kieliszka, a Pavlo mi zrównał. Pijak, jak nic. Zresztą nie byłam lepsza.
- Nie jestem pewien, czy można mu ufać - rzekł, gdy odstawił wino od ust. - Nie jest posłuszny, ani karny. Czemu mielibyśmy go słuchać, skoro on nie słucha nas?
Thomas w zastanowieniu skinął głową. Ja ponownie wzruszyłam ramionami, co ostatnio robiłam bardzo często. Czasy były takie, że nie wiedziało się, co robić.
- Interesuje mnie, kto teraz nimi przewodzi - powiedziałam. - Na pewno Mały Jonny miał jakiegoś zastępcę.
- Jonathan Williams był ciekawym człowiekiem - odpowiedział powoli Thomas. - I bardzo nieufnym. Także jestem jednak pewny, że musiał kogoś wyznaczyć na swoje miejsce, jeśli on, by zginął.
- Może jego żona? - zaproponowałam. - Nazywa się... Claudia Williams, prawda?
- Ma jeszcze siedemnastoletniego syna Carlosa - zauważył Pavlo.
Westchnęłam i z głośnym klapnięciem zamknęłam notatnik. Odłożyłam posty już kieliszek na stolik i zapadłam się w swoje siedzenie. W moim gabinecie przebrałam się w niewygodną, granatową sukienkę do kolan. Była wyposażona w gorset, który został zaciśnięty tak mocno, że jakbym musiała oddychać to już dawno straciłabym dech w płucach. Nie mogłam jednak ustanowić się wygodnie na siedzeniu, ponieważ czułam się zbyt sztywno. Powróciłam do mojej prostej pozy, ale i ona niewiele nic dała, więc wstałam.
- Dobra, chłopaki - poklepałam Pavla po ramieniu. - Ja wracam do domu.
- Jeszcze nie - zatrzymał mnie Thomas. - Przecież jeszcze nie skończyli przynosić głów.
- A może powinniśmy to zatrzymać? - machnęłam ramionami w geście irytacji. - Za dużo osób zginęło! Słyszeliście Jev'a!
Spojrzeli po sobie, a w ich oczach pojawiły się błyski żalu i poczucia winy.
- Zrobimy coś lepszego - omiótł mnie wzrokiem. - Wracaj do domu i przebierz się w wygodne cichy. Weź ze sobą jakąś broń i... - rzucił mi znaczące spojrzenie - ...medalion.
- Co!? - krzyknęłam. - Miał zostać na wojnę! Jest jednorazowy! Christopher mówił...
- Wojna już się zaczęła - mruknął. - Christopher był dzielnym wampirem i wiemy, że postąpił dobrze wybierając ciebie na następczyni jego klanu. Idź. Teraz my wchodzimy do akcji.

Jev?

Od Jev'a - CD historii Katherine

Trochę zdziwiłem się, że Pavlo tak się boi tej całej rady. Ale jeszcze bardziej zaintrygował mnie fakt, że zaprosili mnie na nią. Wyszedłem z Sali Zebrań i poszedłem się przewietrzyć.
Wyjąłem zapalniczkę i papierosa i już miałem zapalić gdy owe rzeczy wypadły mi z rąk.
- Jev! - usłyszałem słodki głosik - Przecież nie palisz. - Shevy zrobiła nadąsaną minę.
- Co tu robisz?! - zganiłem ją samym moim spojrzeniem - Przecież nie jesteś tu...
- Mówiłam ci, że mam znajomości - machnęła lekceważąco ręką.
- Akurat. - fuknąłem - Mam teraz ważniejsze sprawy na głowie, więc mów czego chcesz. - zażądałem
- Mam nowe informacje - wyjawiła. Dotknąwszy swą chłodną dłonią mojego ramienia przesłała mi wszystko co usłyszała.
***
Punktualnie dotarłem na zebranie rady. Jako, że byłem gościem otworzone mi drzwi i zaproponowało siedzenie na wygodnej i czerwonej skórzanej kanapie.
Podziękowałem i usiadłem. Gotowy by przejść do rzeczy otworzyłem usta, ale skonsternowany Pavlo uciszył mnie niewidocznym gestem.
Wampiry poczęły wymieniać "uprzejmości", nie tak jakbyśmy stali w obliczu zagłady, tylko jakby to był zwykły dzień, a w dodatku czyjeś urodziny. Przewróciłem oczami gdy kelner nalał każdemu z nas lampkę czerwonego wina.
- Więc, panie Roth, ma pan jakieś poufałe informacje. - odezwał się Thomas sącząc wino z kieliszka.
Nawet dużo, pomyślałem.
- Owszem - powiedziałem zamiast tego.
- Skąd pan te informacje uzyskał? - spytał głupio. Nie mogłem się powstrzymać od nazwania go idiotą (strzegłem myśli), zamiast przejść do sedna on mnie będzie przesłuchiwał!
- Zamiast ścinania głów przyjąłem stanowisko szpiega. Miałem też pomocników. - odparłem cały czas utrzymując kontakt wzrokowy z Thomasem.
- Ilu pomocników? - serio? Tylko to przykuło jego uwagę.
- Paru.
- Dobrze, to jaką wiedzę uzyskali szpiegując oddziały Jonathana? - spytał nie kryjąc ciekawości, które zżerała go od środka.
- Ten budynek - rzuciłem okiem przez okno - wiecie, ten, który wysadziliście w powietrze nie był tak oblegany przez wojsko jak sądziliście. - uznałem, że to powinni wiedzieć. Że są głupi, bo tego nie sprawdzili. - Pod kamienicą znajdowała się piwnica, która dziwnym trafem nie poszła z dymem, mimo iż znajduje się tam mnóstwo drewna. - pozwoliłem sobie na błysk w oku - Ludzie Jonathana stwierdzili, że to atak na nich i się nie mylili. Po śmierci przywódcy łowców - wskazałem podbródkiem siedzącą Katherine, która wydawała się wcale mnie nie słuchać. Dopóki na nie poczuła mojego krótkiego wzroku na sobie... - stwierdzili, że pomszczą go. - dopowiedziałem - W tej piwnicy o, której wcześniej wspomniałem jest ich skład amunicji. - Wstawki w ramię, granaty z czosnkiem - zaśmiałem się - i kołki z białego dębu.
- Jak działa ten biały dąb? - wtrącił Pavlo
- Biały dąb ma coś w sobie, że jeśli człowiek przebije nim wampira, krwiopijce zaczną od razu lizać ogniste płomienie, które nie pozwolą mu na samoobronę.
- Trzeba je spalić! - zarządziła Katherine
- Popiół z drewna + sztylet = wiele nie pomoże spalenie - skwitowałem
- A po drugie mają więcej budynków w którym trzymają skuteczną broń. - dodałem - Wojsko planuje obławę jutro o zmroku, mają też urządzenie, które wykrywa wampiry. I sami zabezpieczyli się jakimś zielem, dzięki któremu nie będą podlegać perswazji.- powiedziałem - To chyba tyle. Moi szpiedzy mają wtyki, więc mogą wam wiele pomóc. Chcecie coś jeszcze wiedzieć?

Katherine?

czwartek, 21 sierpnia 2014

Od Katherine - CD historii Jev'a

Pavlo przeklną pod nosem, ja przewróciłam oczami, a jedynie Thomas zachował spokój i powagę. Oczywiście nie zapomniał zgromić nas wzrokiem. Był zaledwie sto pięćdziesiąt lat ode mnie starszy, a mądrzył się, jak nie wiadomo kto. Przy nim Pavlo wychodził na dzieciaka.
- A ile chciałbyś dostać za podzielenie się z nami tą informacją? - zapytał grzecznie Jev'a.
- Kurwa! - krzyknął Pavlo. - Chyba nie myślisz, że będziemy mu płacić za informacje!? Mowy nie ma! Jako członek Stowarzyszenia Klanów Anglii ma obowiązek nam o tym powiedzieć, a po za tym musi zabijać! Kto, by o tym słyszał, żeby nie wykonywał poleceń!? Śmierć grozi nieposłusznym dupkom!
- Zasada trzynasta, podpunkt drugi - wyrecytowałam z pamięci, kiwając głową.
Pavlo wskazał na mnie obiema dłońmi.
- Widzicie? Pani wszystkowiedząca może wam powiedzieć!
- Faktycznie. Prawo mówi, że należy ukarać nieposłusznych, a jednak... -Thomas zawiesił się i spojrzał pytająco na Jev'a.
- Jev Roth - przedstawił się.
- A jednak pan Roth posiada przydatne informacje, które mogą pomóc nam w walce z wrogiem - kontynuował. - Musimy wszystko przedyskutować. Myślę, że rada przywódców będzie odpowiednia...
- Nie! - Pavlo prawie upadł na kolana, krzycząc z żalem. - Błagam! Tylko nie rada! Wszystko tylko nie rada! Na radzie nie można pić i trzeba siedzieć przez te kilka godzin na niewygodnym krześle!
Gorliwie pokiwałam głową, patrząc błagająco.
- Możesz kazać mi pić bimber, ale nie zwołuj rady.
- Ty to nawet wypiłabyś kwas - zauważył Thomas i machnął dłonią. - Zwołuję radę!
- Potwór - syknęłam i zaczęłam wyciskać włosy z whisky. - Mogę prosić chociaż o dziesięć minut na zmianę ubrania? Pójdę do swojego gabinetu. To piętro wyżej, tak? Nie byłam tam od kilku, bitych miesięcy. Zapomniałam, jak wygląda. A moja księgowa nazywa się... Wendy, tak? Siedzi całe dnie za biurkiem, choć to ja powinnam to robić. Chyba ją wywalę i znowu zacznę pracować. Siedzenie za biurkiem jest przecież takie seksy. Dodać oczywiście stopy w czarnych szpilkach trzymane na biurku i czerwone wino... Tak to klientów mogłabym przyjmować...
- Idź już! - Thomas klepnął mnie w ramię. - Za dziesięć minut spotykamy się w pokoju obok, pokoju rad. Panie Roth, będzie pan tam naszym gościem i zobaczymy, co dalej.
- Przemycę gin - szepnęłam do Pavlo, który uśmiechnął się szeroko i wyszłam z sali, udając się do biura.

Jev?

Od Jev'a - CD historii Katherine

Parsknąłem śmiechem.
- Myślisz, że będę zabijał dla pieniędzy? - spytałem
- Jesteś wampirem, my zabijamy - zrobił teatralnie złowieszczą pauzę - dla przyjemności.
Wzruszyłem ramionami.
- Wedle rozkazów nie zabijam ludzi. - skwitowałem - Przecież sami chcieliście żebyśmy się stonowali. - wypomniałem mu - Przeszedłem na dietę zwierzącą, czy to jakiś problem?
Pavlo - wielki przywódca przywódców odpowiedział dopiero po chwili.
- Albo jesteś z nami, albo przeciwko nam.
Zingorowałem te słowa.
- Pytałeś co ci przyniosłem, więc przyniosłem nowinę - zaśmiałem się cicho - Siedem wampirówi z klanu Thomasa zostało zakołkowanych, z Twojego - zwróciłem się do Pavla - aż dwudziestu dwóch, a z klanu Katherine - zerknąłem na nią przelotnie cały czas wpatrując się w oczy Blancharda - szesnaście. Pomyślałem, że chcielibyście o tym wiedzieć, bo coś was to mało interesuje patrząc jak się zabawiacie na tych swoich tronach. - prychnąłem i odwróciłem się by odejść.
- Stój - zwrócił się do mnie przywódca - Wiesz coś więcej? - spytał. Wnioskując po jego zaintrygowanej minie chciał wiedzieć więcej.
- Są uzbrojeni we wstawki w nadgarstkach, granaty z... - przerwałem i udałem zamyślenie - Za jaką cenę wam to mówię? - spytałem i począłem zerkać na wszystkich z osobna.

Katherine?

Od Katherine - CD historii Jev'a

Wzruszyłam ramionami, wyjęłam z kieszeni płaszcza notatnik oraz ołówek i zaczęłam zapisywać księgowości, jednocześnie mówiąc.
- Zgodnie z kodeksem drugiem, zasady trzeciej, podpunktu szóstego: Każdy wampir ma prawo odejść z klanu poprzez złożenie pisemnej deklaracji o odejściu.
Thomas zarechotał.
- Uczyłaś się prawa, Kath?
Odpowiedziałam uśmiechem.
- Pewnie - potem ponownie zwróciłam się do Jev'a. - Jednak ja deklaracji na swoim biurku nie widziałam, więc jesteś zmuszony do... Jak to nazwać? Przymusową przysługą? Pracą?
- Ja bym to nazwał niewolnictwem - wtrącił Pavlo.
Rzuciłam w jego głowę ołówkiem, a on się roześmiał i mi oddał, lecz miałam od niego lepszy refleks i zdążyłam złapać.
W tej chwili drzwi otworzyły się drzwi, a do sali wszedł niższej kasty wampir z dwoma wiadrami wypełnionymi czymś po brzegi. Ciężko dysząc, podszedł do platformy i postawił na niej owe wiadra. Zerknęłam pytająco.
- Zam-mawiali państ-two...- zaczął się jąkać - p-przecież... w-wiadro w-whisky.
Thomas, Pavlo i ja jednocześnie wybuchnęliśmy śmiechem, a Lindsay i Jev wyglądali na zdezorientowanych. Pavlo poklepał mnie po ramieniu.
- Mówiłem ci, żebyś bardziej tłumaczyła swoje wymagania podwładnym.
Spojrzałam na wampira niższej kasty, który zbladł.
- Mówiłam: bardzo dużo, a nie dwa wiadra.
- Prze-przepraszam... Ja przy-przyniosę coś innego...
Miał właśnie wyjść, ale Thomas gwałtownie wstał, a usta drgały mu od powstrzymywanego uśmiechu. Choć on był z naszego towarzystwa najbardziej poważny - nie wystarczająco, by nie umieć się dobrze bawić.
- Nonsens! - wykrzyknął. - Skoro mamy tu siedzieć jeszcze przez kilkanaście godzin, myślę, że to spokojnie wystarczy.
- Ja tam uważam, że wystarczy zaledwie na godzinę - szepnął do mnie konspiracyjnie, choć wszyscy usłyszeli.
- Bo jesteś pijakiem - odparłam.
- Ty też.
W odpowiedzi tylko uśmiechnęłam się szeroko. Wampir niższej kasty skłonił głowę i szybko uciekł. Pavlo przybrał teraz poważniejszą minę - a zdarzało mu się to tylko w pracy - i spojrzał na Jev'a.
- Tak, więc: Musisz iść.
- Ty też Lindsay - odezwałam się do przyjaciółki.
Skinęła głową i już jej nie było. Jev jeszcze przez chwilę stał w miejscu, lecz później zrezygnowany pokręcił głową i odszedł.


Pięć godzin później przyszła już kolejna dostawa wiader z whisky. Na szczęście wampiry nie mogły się upijać i miały wieczną wątrobę. Samo picie jednak sprawiało przyjemność. W kącie  była też już niezła kupka głów. Niektórzy przychodzili tu nawet po kilka razy i nieźle się wzbogacali.
Robiło się strasznie nudno, więc ja i Pavlo postanowiliśmy zagrać w naszą ulubioną grę - walkę na szable. Obydwoje byliśmy w tym tak samo dobrzy. Ten kto wygra mógł zrobić z przegranym wszystko, co mu się podobało. Ostatnio zbyt często wygrywałam, więc Pavlo obiecał mi teraz szybką przegraną.
- Dam ci fory - oznajmiłam, gdy już wokół siebie krążyliśmy.
- Nie będą mi potrzebne.
Drzwi otworzyły się i jakiś wampir wszedł do środka, ale kompletnie go zignorowaliśmy. Thomas, który przyglądał się z boku, syknął do niego:
- Poczekaj.
Nadal krążyliśmy wokół siebie z szelmowskimi uśmiechami. Wreszcie zaatakował. Szabla odbiła się od szabli. Teraz nie wiedziałam, która jest moja, a która jego. Miałam pojęcie, co do tylko jednego - musiałam wygrać. Jednym minusem, a jednocześnie plusem, było to, że szable wykonano ze srebra, więc łatwo nim był zabić nieśmiertelnego przeciwnika. Oczywiście, nie mieliśmy zamiaru się zabijać, choć sprawianie bólu łatwo nam przychodziło.
Najlepsze było to, że miałam na sobie wysokie obcasy. Oczywiście dodawało mi to seksapilu. Na szczęście założyłam dzisiaj skórzane spodnie i bawełnianą, kruczoczarną koszulę. Włosy nadal miałam rozpuszczone.
Cięłam szablą na jego nogi, ale zrobił unik. Starał się wycelować w moje ramię, lecz ja bardzo dobrze się broniłam. Kopnęłam go w klatkę piersiową, przez co się zachwiał i tyle mi wystarczyło, by zaatakować go, w pobliże serca. Ten jednak dał radę odbić moją szablę, co sprawiło, że wytrącił ją z mojej dłoni. Otworzyłam usta, chcąc zaprotestować. Szybko wstał i przyłożył mi szablę do gardła.
- Wygrałem - oznajmił uśmiechając się szeroko. - Co teraz mogę z tobą zrobić? - zaczął obchodzić mnie dookoła, ja splotłam ramiona na klatce piersiowej i starałam się udawać obrażoną, choć nie mogłam powstrzymać uśmiechu. - Wiem. Pamiętasz, jak miesiąc temu mnie przypaliłaś?
- Oj, tam... - machnęłam ręką.
- Wcale nie - mruknął, chwycił mnie za dłonie i związał je łańcuchem, który nie wiadomo skąd wytrzasnął, za moimi plecami. Następnie rzucił mnie na krzesło i kolejnymi łańcuchami zaczął mnie do niego przywiązywać. Potem założył na do kłódkę, a kluczyk wsadził do swojej kieszeni. - O, jak ślicznie teraz wyglądasz, taka zakneblowana.
Parsknęłam śmiechem, a on wyjął z kieszeni jakiś proszek i zaczął go sypać w okół mnie. Rzuciłam mu pytające spojrzenie, ale mnie zignorował. Sypał dalej, aż wreszcie wyjął zapalniczkę. Teraz zrozumiałam, że ten proszek był prochem armatnim.
- Pav, wiesz, jak bardzo cię lubię... - powiedziałam, ani trochę nie wystraszona.
- Ja ciebie też, przyjaciółko - podkreślił ostatnie słowo i rzucił zapaloną zapalniczkę na podłogę.
Koło natychmiast zapłonęło i powoli zaczęło zwężać się, sunąc ku mi. Gdybym mogła to teraz jeszcze założyłabym nogę na nogę. Patrzyłam na niego bez cienia lęku. Potem przeniosłam wzrok na Thomasa i zobaczyłam, że nie może powstrzymać śmiechu. Ku mojemu zdziwieniu - obok niego stał Jev. Szybko odwróciłam wzrok i uśmiechnęłam się do Pavla.
- I co teraz zrobisz? - zerknęłam na płomienie, które były coraz bliżej.
- Nie mam zielonego pojęcia.
- Pewnie nie spodziewałeś się, że wygrasz, co? - w moich oczach było wyzwanie. - To pierwszy raz w twojej karierze.
- Drugi - poprawił mnie. - Ale wtedy to nie było takie surowe.
- Nie było!? - parsknęłam śmiechem. - Wrzuciłeś mnie do basenu z rekinami!
- Wampir nie zginie od rekinów, ale od płomieni...
Wzruszyłabym ramionami, lecz łańcuchy mi przeszkodziły. Pavlo spojrzał na mnie z udawaną litością i troską.
- Oj, moja biedna Kath - powiedział. - Szkoda, by było takiej ładnej buźki. Chyba to ugaszę.
- Masz za miękkie... CO!? - wrzasnęłam, gdy zobaczyłam, że za pomocą telekinezy podniósł jedno wiadro, a ono zatrzymało się tuż nad moją głową. - O, nie. Już wolę się fajczyć - choć płomienie były już tak blisko, że parzyły.
- Dlatego nie dam ci tej przyjemności - klasną w dłonie, a wiadro odwróciło się i whisky spadło mi na głowę.
Zaczęłam kaszleć i śmiać się jednocześnie, co powodowało jeszcze więcej kaszlu.
- Bez jaj! - wychrypiałam, nadal rechocząc. Pavlo, również ze śmiechem, podszedł do mnie i wypuścił mnie z łańcuchów. Musiałam się o niego oprzeć, ponieważ przez śmiech nie byłam w stanie stać. Thomas też się śmiał, lecz nagle jego spojrzenie wróciło do Jev'a i natychmiast spoważniał.
- Więc co tam masz?

Jev?

Od Jev'a - CD historii Katherine

Minione dwa miesiące były dość spokojne, nieco brakowało mi porannej kawy z Katherine, która zwykle opowiadała jak nudna była epoka, w której się urodziła. Ale nie narzekałem na brak towarzystwa - Shevy, która dowiedziała się o naszym niefortunnym *upadku od razu się do mnie przykleiła. Niczym wrzód na tyłku. Wiecznie chodziła za mną i Rixon'em.
Co poranek znajdowałem ją w moim nowym aucie, którym zachwycała się jak głupia. Lexus LF-LC Hybrid Concept, owszem - było się czym zachwycać.
http://ekskluzywne.net/sites/default/files/styles/artykul_lista_thumb/public/field/image/lexus_lf-lc_hybrid_concept_lexus_luksusowy_ekologiczny_luksusowe_samochody_hybryda_prostota_klasyka_motoryzacja_samochody_sportowedrapiezny_nowoczesny.jpg
Brakowało mi mojego czarnego Bugattiego, ale jakoś musiałem przeprosić Rixon'a, za auto i za to, że nie pozwoliłem zamieszkać mu w moim domu. Za to miałem innego lokatora. Lokatorkę.
Po tej dwu miesięcznej przerwie dostałem zawiadomienie by przyjść do Sali Zebrań. Właśnie zapinałem guziki czystej białej koszuli gdy uświadomiłem sobie obecność Shevy. Siedziała na kuchennym blacie, jej jasna karnacja i długie, kręcone blond włosy kontrastowały się z zwiewną białą sukienką do połowy uda. Mimo butów na obcasie, jej długie nogi i tak zwisały z wysokiego blatu.
- Cześć, Jev - uśmiechnęła się ukazując rząd białych zębów - Co tam masz? - zaglądnęła mi przez ramię - Czy to od tej morderczyni? - spytała wyrywając mi kartkę - Och - zaśmiała się - Nie, ale od rady.
- Do śmiechu ci? Ty też musisz tam iść. - skwitowałem i odsunąłem się od niej na dobry metr.
- Chyba żartujesz - zadzwoniła bransoletkami - Jestem w Angli, jakby to ująć...hm...Nielegalnie?
Uniosłem pytająco brew.
- Ale spokojnie - poklepała mnie po ramieniu, przytrzymując dłoń o kilka sekund za długo - Mam swoje znajomości. - wytaiła mi.
Wzniosłem oczy ku niebu.
- Czy ty mi dasz kiedyś spokój? - doskonale wiedziałem, że nie
- To dlaczego mnie nie zabijesz? - spytała
- Dlaczego nie dasz mi spokoju, kiedy wiesz, że go potrzebuje?
- Potrzebujesz miłości. - odparła.
Zacisnąłem dłonie w pięści, aż mi kostki pobielały i uderzyłem w aneks kuchenny z tak wielką siłą, że roztrzaskałem go w drobny mak.
- Przynajmniej nie jesteś damskim bokserem - puściła do mnie oczko i wychodząc "przypadkiem" otarła się o mnie.
***
Rixon nie był pod przewodnictwem Katherine, ale rządził nim Pavlo. Niby najstarszy z przywódców.
- Ciekawe co zaś wymyślili. - rzekł Rixon splatając ręce na piersi. - Jev! Kiedy tak przypakowałeś? - spojrzał na moje ramiona.
- Stres.
- Ta stara nie daje ci spokoju? - zagaił
- Żeby jeszcze. - zrobiłem nadąsaną minę - Wszędzie za mną łazi, niedość, że co dzień siedzi w mojej kuchni, samochodzie to jeszcze... - westchnąłem i teatralnie załamałem ręce.
- Nie mamy szczęścia do kobiet.
Przytaknąłem i postanowiłem już posłuchać Pavla, według, którego jedno pstryknięcie palcem nas uciszy.
***
- Czekajcie! - zawołałem głośno, ale nikt nie chciał mnie słuchać. Mimo zakazów wbiegłem na podium i zwróciłem się do Pavla. - Nie możemy negocjować? - domagałem się - Dlaczego mamy ich potraktować po barbarzyńsku tak jak robiliśmy do stulecia temu?!
- Do którego klanu należysz? - zapytał takim tonem jakby nie słyszał wcześniejszych wypowiedzi.
Omiotłem wzrokiem podium.
- Tak się składa, że do żadnego. - wzruszyłem ramionami. Chyba złapali haczyk.
- Więc jazda mi stąd!
- Jev, co ty opowiadasz przecież jesteś z klanu Katherine. - Lindsay podbiegła do mnie i odwróciła mnie w stronę wampirzycy. Zilustrowałem ją wzrokiem. Wiele się nie zmieniła.
- Katherine! - zawołał Pavlo
- Dzięki. - zacisnąłem zęby i posłałem Lindsay mordercze spojrzenie. Młode wampiry

Katherine?

środa, 20 sierpnia 2014

Od Katherine - CD historii Jev'a

Minęły dwa miesiące, od kiedy ostatni raz widziałam Jev'a. Nie ukrywałam, że tak naprawdę nie miałam ochoty go widzieć. On także nie odezwał się, ani słowem. To były bardzo samotne dwa miesiące, lecz nie narzekałam. Skupiłam się na pracy i unikaniu ludzi Williams'a. Także Pavlo Blanchard, jeden z przywódców z czterech przywódców klanów w Anglii (którym jednym byłam ja), nie dawał mi spokoju. Został przemieniony, gdy miał gdzieś z pięćdziesiąt lat, ale ciągle zachowywał się, jak dwudziestolatek. Nie znaczyło to, że nie znał się na swojej robocie. O, nie. Znał się bardzo dobrze. I to przez nią nie dawał mi żyć. Co chwila przychodził do mnie i prosił mnie o przysługi. Praktycznie zamieszkałam w Londynie.
Pewnego dnia Pavlo, ja i Thomas, następny z przywódców, postanowiliśmy zwołać zebranie wszystkich wampirów z naszych klanów. Poprzedniej nocy miarka się przebrała. Odkryto zakołkowanego młodego wampira, który - licząc w nieśmiertelnych latach - miał dwa lata oraz jego - o, dziwo - ludzką dziewczynę. To było naprawdę dziwne, że zabijali swoich.
Spotkaliśmy się w Sali Zebrań - ponieważ Tablica Ogłoszeń była za mała - o godzinie pierwszej w nocy. Była zapchana po brzegi i słychać było głośne szepty złączone w jeden szmer. Ja, Pavlo i Thomas usiedliśmy na "tronach" na niewielkim podwyższeniu. Thomas, jako, że był z nas najstarszy, odchrząknął. To wystarczało, by wszyscy zamilkli.
- Zebraliśmy się tu dzisiaj, by oznajmić wam, że miarka się przebrała - oznajmił. - Koniec z ciągłym patrzeniem z boku. Teraz to my zaatakujemy. Zakaz nadmiarowego zabijania ludzi nadal obowiązuje, a jednak - podniósł jeden palec. - Od dzisiejszego dnia każdy łowca wampirów zostaje skazany na śmierć. Mamy także zapewnioną przewagę, ponieważ dzisiejszego dnia pod główną kwaterę podłożono bombę - tu spojrzał znacząco na mnie, a ja przyjęłam niewinną minę i udałam, że sufit jest bardzo interesujący. - I mamy pilot, dzięki któremu ona wybuchnie. Nie zamierzamy jednak od razu wciskać guzika - pokiwał palcem. - Na początku trochę się potargujemy i nie ważne, jakie kłamstwa wyjdą z naszych ust, wiedźcie, że ta bomba dziś wybuchnie.
Głośne okrzyki go poparły. W tej chwili drzwi się otworzyły, a dwóch strażników wprowadziło Jonathana Williams'a - przywódcę łowców wampirów. Twarz miał przestraszoną i patrzył na wszystkich błagalnie. W odpowiedzi dostał jednak pełne złości i obrzydzenia spojrzenia. Strażnicy rzucili go przed podest, na których my siedzieliśmy, ale wycelowali w niego karabiny.
- Jonathan Williams - Pavlo uśmiechnął się złośliwie. - Znowu się spotykamy.
Łowca wymamrotał jakież przekleństwa, za co jeden ze strażników go kopnął. Wyjęłam zza brązowego płaszcza owy pilot z czerwonym guzikiem i położyłam go na stoliku stojącym przed "tronami".
- Mały Jonny - uśmiechnęłam się szeroko. - Czy nie tak mawiał twój ojciec?
- Zgiń, przepadnij, demonie o czarnej duszy - wykonał znak krzyża. - Ojcze nasz, któryś jest w niebie...
Strażnik ponownie go kopnął, a ten natychmiast przestał.
Roześmiałam się i opuszkami palców zaczęłam rysować kółko na czerwonym guziku. Jonathan chyba zrozumiał do czego służy i zaczął oblewać się potem.
- Jonny, chyba wiesz, do czego on służy - spojrzałam mu prosto w oczy, ale on nie wytrzymał mojego spojrzenia i odwrócił wzrok. - Czy nie podobnej rzeczy użyłeś w roku 1993, by wymordować rodzinę Jackson? To naprawdę było przykre. Wiele osób miało po nich żałobę. Byli jedną z nielicznych rodzin wampirów. Mieli dobre, niewinne serca.
- Żywili się ludźmi - splunął. - Byli potworami, takimi, jak ty, twoi przyjaciele i wszyscy tu zebrani...
Strażnik ponownie go kopnął.
- Odwołaj wojsko - bez dalszych wstępów oznajmił Pavlo. - Wtedy oszczędzimy twoich ludzi.
- Mowy nie ma. I tak ich zabijecie.
Cóż. Głupi nie był.
- Odwołaj wojsko - powtórzył z uporem Pavlo. Poczułam, że używał magii. 
Jonathan skinął głową. Jakiś niski wampir podszedł do niego i podał mu telefon. Ten wystukał numer i zaczął mówić w pospiechu do kogoś, by odwołał wszystko. Później rozłączył się. Teraz już nie leżał, tylko klęczał, a - ku mojej zgrozie - strażnicy mu na to pozwalali. Może dlatego, że był pod działaniem wpływu?
Szybko jednak się otrząsnął.
- Co...? Nie! - krzyknął i gwałtownie wstał, ale za pomocą telekinezy przywróciłam go do leżącej postawy. - Macie, czego chcieliście! Teraz wypuście mnie i zostawicie nasz w spokoju!
Thomas ponownie skinął do mnie głową.
- Obawiam się, że nie możemy spełnić twojej prośby - obojętnie wzruszyłam ramionami i wcisnęłam czerwony przycisk. Gdzieś w oddali słychać było głośny wybuch i krzyki. - A teraz... - Jonathan wzbił się w powietrze i w jednej chwili przestał oddychać. Starał się złapać jakoś tlen, lecz zamknęłam mu płuca. Zaczął dusić się i kaszleć, aż wreszcie dostał drgawek, jego oczy się zaszkliły i padł na ziemię martwy. Zerknęłam na Thomas'a. - Zrobiłam, co trzeba. Mogę już iść?
- Nie, musisz zostać.
Prychnęłam i zagłębiłam się w siedzenie.
- Co jeszcze trzeba ustalić? - spytałam i wskazałam dłonią na Jonathana. - Wszystko zostało już ustalone.
- Obawiam się, że jeszcze nie wszystko. Jego ludzie, ci którzy przeżyli, będą się mścić - teraz zwrócił się do zebranego tłumu. - Za każdą głowę będzie sto funtów! My będziemy tu, by wymieniać głowy na sumy pieniężne - Pavlo szturchnął mnie ze złośliwym uśmieszkiem. Cóż, dzisiaj raczej nici z seriali - Ruszajcie i wyrżnijcie wszystkich!
Potem usiadł na tron i razem ze mną i Pavlem obserwował, jak wampiry wybiegają z Sali Zebrań.

Jev?

wtorek, 19 sierpnia 2014

Od Jev'a - CD historii Katherine

robiwszy cztery salta w powietrzu spadliśmy na ziemię z ogromnym hukiem, do góry nogami.
- Moja bryka! - ryknął Rixon - Za kogo ta szmata się uważa?! - z bezradności uderzył w kierownice, która i tak już odpadała. - Jevvvv! - tak, to ten ryk, który informuje o tym, że coś przeskrobałem i z chęcią mój kumpel wrzuciłby mnie do Atlantyku, a przed tym no cóż...
Zacisnąłem usta w wąską linijkę.
- Baby... - szepnąłem, na co ten uderzył mnie w twarz. - A to za co? To nie ja rozwaliłem twój samochód od Emmy. - Na sam dźwięk jej imienia zesztywniał. - Stary, przepraszam. - ale ten wysiadł z samochodu, a raczej jego resztek i pociągnął mnie za sobą. Bo za chwilę i tak jego cząstki wybuchnęły w powietrze zostawiając za sobą tylko popiół.
- Dobra, nie ma nad czym rozkminiać. Emma to przeszłość, tak jak ten samochód - rzekł głosem niewyrażającym emocji.
- Odkupię ci. - przyrzekłem i usiadłem po turecku na jakiejś trawie obok niego. - Wiem, że to już nie będzie to samo, ale odkupie ci - tylko tyle umiałem mu powiedzieć.
- Dobra, musimy się jakoś stąd wydostać. - poklepał mnie po ramieniu.
Włożyłem do ust dwa palce i zagwizdałem.
Xana wyłoniła się z mgły, której wcześniej nie było i podbiegła do nas stukając kopytami o ziemię. Był z nią też Kawaler - cały zdyszany.
- Xana! - Rixon poklepał ją po łbie na co ta zarżała zadowolona. - I?
- Jej chłopak. - zaśmiałem się, a ogier zaszedł mnie od tyłu i przewrócił. - Kawaler - rzekłem wypluwając ziemię z ust.
- Powalasz kreatywnością nadawania imion.
- Zastanowie się nad szkołą - zapodałem mu sójkę w bok.
Wsiedliśmy na konie i ruszyliśmy do miasta.
Z moim przyjacielem czułem się dobrze, ale świadomość, że wampirzyca, która wyznała mi miłość,(która nie jest szczera, tak jak to dziś udowdniła) mówi o mnie jak o śmieciu, a do tego próbuje zabić, nie była najweselsza.
***
Siedziałem na ganku podczas gdy Rixon opróżniał moją lodówkę (tak właściwie nie był głodny, tylko chciwy i zdenerwowany) rozmyślając nad wydarzeniami z niespełna godziny.
- Chyba z Tobą zamieszkam! - oznajmił uroczyście Rixon trzymając w ręce kawał bułki bagietki posmarowany masłem orzechowym i piwo Lager. Idealnie dopasował swój obiad.
- Niby czemu?
- Gościu! Pełna lodówka jedzenia, piwa, wodne łóżko i największy telewizor na świecie!
- Serio? Nie wiedziałem. - wymusiłem uśmiech. Starałem się brzmieć beztrosko i leniwie, ale wychodziło tylko z tego moje zdenerwowanie i puste spojrzenie.
- Albo sobie już pójdę. - powiedział i zaczął szukać kluczyków do samochodu, który już nie istniał. Po chwili sobie przypomniał i westchnął głęboko. - Zostały tylko kluczyki.
- Ile razy mam cię przepraszać.
- To nie Twoja wina! - zaprotestował ostro - Tylko tej twojej... - wyłączyłem się gdy z jego ust wysypała się litania przekleństw. - dziewczyny - zakończył.
- Weź mój samochód. - podałem mu kluczyki. - Nie jest mi już potrzebny. Kupie sobie inny. - rzuciłem na odchodnym - Wygram inny - poprawiłem się i pomachałem mu.
W odpowiedzi usłyszałem tylko dźwięk zapalającego sie Bugatti'ego i wyjazd z mojego parkingu.

Katherine?