niedziela, 24 kwietnia 2016

Od Katherine - CD historii Jev'a



Kilka godzin później siedziałam na kanapie oglądając z Christopherem „Breaking Bad”. Dostrzegałam, że raz po raz ziewał i pewnie myślał o tym, kiedy wreszcie będzie mógł iść do domu. Nie mogłam mu jednak na to pozwolić. Bycie demonem sprawiało, że nie potrzebowałam snu – a raczej wręcz nie mogłam zasnąć – więc przez to okropnie się nudziłam. Szczególnie teraz, kiedy miałam wolne ubłagane przez Vivienne, a Lucyfer nie potrafił się jej oprzeć, gdy robiła słodkie oczka. Kto by pomyślał, że Władca Piekła będzie miał taką słabość do dzieci?
- Kath… - jęknął po raz któryś Chris. – Mam dwadzieścia minut drogi do domu i nie śpię przez ciebie od trzech dni. A w przeciwieństwie do niektórych, ja tego potrzebuję od czasu do czasu.
Westchnęłam żałośnie.
- Może powinnam obudzić Viv?
Zrobił wielkie oczy.
- Nigdy, przenigdy nie budź śpiącego dziecka. Szczególnie wampirzego dziecka. To zawsze źle się kończy. Mówię z doświadczenia, ponieważ kiedyś przez przypadek ją obudziłem, a potem…
Prychnęłam, przerywają mu tym monolog. Gestem wskazałam mu, że może wyjść, a on uśmiechnął się szeroko, doskonale zdając sobie sprawę, jak łatwo mnie zirytować. Wyszedł za nim mogłam cokolwiek dodać.
Przez jakiś czas siedziałam, gapiąc się pustym wzrokiem w ekran i niewiele rozumiejąc z tego, co mówią bohaterowie. Zalał mnie potok myśli na temat tej sprawy z martwym dzieckiem, mojej bezczynności przez ostatnie tygodnie i braku pracy, która była powodem tej bezczynności.
Spojrzałam na zegarek. Powoli zbliżała się czwarta.
Mimowolnie zaczęłam zastanawiać się, jakby wyglądało teraz moje życie, gdybym nigdy nie uciekła od Andre. Pewnie mieszkalibyśmy teraz w jakimś wielgaśnym dworku na przedmieściach Paryża jako szczęśliwe długowieczne małżeństwo z gromadką dzieci.
Albo bez dzieci biorąc pod uwagę ile razy poroniłam, kiedy byliśmy jeszcze małżeństwem, a ja człowiekiem. Czy to przez jego geny? Na pewno nie przez moje, w końcu teraz miałam już dwójkę. A może to przez to, że człowiek i wampir raczej nie byli dobraną parą? Czy to dlatego postanowił mnie przemienić? By dorobić się potomstwa?
Przygryzłam wargę, kiedy pomyślałam o tych dzieciach, których nie dane mi było urodzić. Na pewno nie żałowałam, że w końcu odeszłam od Andre, ale też nie potrafiłam nie czuć żalu, kiedy myślałam o tym, że za każdym razem, gdy miałam nadzieję na dziewczynkę, chciałam jej dać na imię Vivienne. I niby w końcu mi się udało. Z jednym małym plusem. Jej ojcem był ktoś o wiele lepszy, niż Andre.
- Gdybym cię lepiej nie znał, uznałbym, że jesteś przygnębiona. – Usłyszałam cichy, męski głos i natychmiast podskoczyłam, odwracając się przy tym do czarnoskórego demona, który umarł mając około czterdzieści lat.
- Lincoln! Co tutaj robisz? – Założyłam ramiona na klatce piersiowej.
Uśmiechnął się szelmowsko.
- Pomyślałem, że przyda ci się towarzystwo. Z tego, co słyszałem, masz wolne i pewnie przez to ciężko ci uporządkować darmowy czas.
Przewróciłam oczami.
- Pojutrze wracam do roboty. I bardzo dobrze, nie lubię urlopu. Jest nudny. Tylko… Wiesz, czasami myślę, że Lucyfer przesadza. Rozumiesz, mam strasznie dużo zleceń.
- Każdy by tak chciał. – Wzruszył ramionami.
- Tylko, że nie każdy ma rodzinę – odparowałam.
- Słuszna uwaga. – Przeniósł spojrzenie na schody w górę. – Jak mała? Słyszałem od kogoś, że dowiedziała się, kim jest jej ojciec.
- Wszystko u niej w porządku. – Skinęłam głową. – Mogę się założyć, że tym „ktosiem” jest Cillian.
Parsknął śmiechem.
- Lubi o tobie plotkować, kiedy nie ma cię w Piekle.
- Och, doskonale o tym wiem. Potem mu się za to obrywa.
Jeszcze chwilę pożartowaliśmy i pośmieliśmy się, a potem przeszliśmy na tematy demonicznej pracy. W końcu zajęło nam to dwie godziny, aż zaczął zbliżać się świt. Wtedy Lincoln uznał, że wraca już do domu, a ja ponownie zostałam sama z rozmyśleniami.
Nie wiem, czy to był impuls, czy cokolwiek innego, ale nagle naszła mnie ochota, aby zadzwonić do Jev’a i przeprosić za wcześniejsze zachowanie. Tak więc chwyciłam prędko komórkę i wybrałam jego numer. Niemal czułam, że po drugiej stronie linii trzymał telefon wystarczająco długo, zastanawiając się pewnie, czy powinien odebrać. Ostatecznie zrobił to.
- Hej, słuchaj, przepraszam za moje wcześniejsze zachowanie… - Zaczęłam prędko. – Nie powinnam tak na ciebie naskakiwać, przecież to nie było nic wielkiego. I mimo moich wcześniejszych słów, naprawdę chciałabym ci pomóc…
- Nie mam teraz czasu – ukrócił, przerywając mi.
- Ale…
- Naprawdę nie mogę gadać. Porozmawiamy kiedy indziej. – Po tych słowach, rozłączył się.
Stałam jeszcze przez jakiś czas, gapiąc się na komórkę z otwartą buzią.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz