poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Od Katherine - CD historii Jev'a



Stałam gapiąc się głupio w telefon prawie pięć minut. Prędko postarałam się odpędzić uczucie rozczarowania i beznadziei, aż pozostała tylko wewnętrzna wściekłość. Tym razem, jednak nie była ona skierowana w stronę Jev’a, tylko mnie samej. Wreszcie nastał czas, bym wypiła piwo, które sama sobie nawarzyłam. A tak poza tym… Jakie to było strasznie głupie przysłowie. No bo kto nie chciałby pić własnoręcznie nawarzonego piwa?
W końcu jednak musiałam odpuścić. Nie zamierzałam przecież dzwonić następny raz. Miał mnie już dosyć? Proszę bardzo. Wcale nie musiałam się do niego odzywać.
Dlatego też wróciłam na kanapę i włączyłam telewizor. Ostatnio coraz częściej przed nim przesiadywałam, nawet jak na mnie. I chociaż rzadko zdarzało się, aby faktycznie leciał jakiś ciekawy film lub serial o szóstej rano, byłam skazana na nudne reality show.
Siedziałam tak dwie godziny, aż wreszcie nastała ósma i usłyszałam szczęk kluczy na zewnątrz. Za nim się obejrzałam, do środka weszła pani Freydez, gotowa rozpocząć swoją codzienną pracę. Zwykle zaczynała wcześniej, ale ostatnio pozwalałam jej się wysypiać. Niech ma coś z życia.
Kiedy zobaczyła mnie w salonie, nawet nie przywitała się, tylko pokręciła głową z politowaniem i udała się w kierunku kuchni. Jednak zatrzymała się w pół kroku, jakby coś sobie uświadamiając.
- Vivienne poszła już do szkoły? – zapytała się.
Wzruszyłam obojętnie ramionami.
- Chyba ciągle śpi. – Zerknęłam na nią znad oparcia kanapy.
- Wiesz, że zaczyna lekcje za pół godziny, prawda?
Prychnęłam.
- Od początku byłam przeciwna jej chodzeniu do szkoły. Pozwalam jej na to tylko dlatego, że towarzyszą jej Mort i Tenebris. Jest ona bardzo młoda, jakbyś nie zauważyła, a na świecie jest zbyt wiele osób, które pragnął mnie dorwać. I nie zamierzam wystawiać jej przez to jako cel.
Zobaczyłam jak uśmiecha się lekko.
- Z dwoma piekielnymi ogarami przy boku raczej nie jest łatwym celem.
- Och, tak. Rozszarpały by najbliższe zagrożenie, za nim zdążyłby jej chociaż włos spaść z głowy. – Przytaknęłam jej, dziękując sile wyższej za te dwa niesamowite psiaki. – Chyba pójdę ją obudzić – oznajmiłam, wstając z kanapy, jednak w tym momencie mój telefon poinformował mnie, że dostałam wiadomość od Lucyfera. – Właściwie… Mogłabyś to zrobić za mnie?
Westchnęła cicho, lecz pokiwała głową i udała się na górę. Ja w tym czasie odczytałam wiadomość, której treść była następująca: „Przyjedź natychmiast Abbey Road 26. To bardzo ważne.”
Przewróciłam tylko oczami, jednak posłusznie wsiadłam w McLarena, zastanawiając się, co tym razem wymyślił mój krnąbrny szef. Nie mogłam zwyczajnie się tam przenieść, ponieważ nie miałam zielonego pojęcia, gdzie owa ulica się znajduje – wiedziałam tylko, że na przedmieściach Londynu, lecz po drugiej jego stronie, a nie po tej, na której ja mieszkałam. Tak więc wpisałam adres do GPS, doskonale wiedząc, że czeka mnie długa jazda.

Kiedy nareszcie dotarłam do celu, zdziwiłam się widząc opuszczony kościół. Wyglądał na bardzo stary i zaniedbany, jakby nikt nie bywał w nim od lat. Ciekawe. Lucyfer poszedł się pomodlić? To było mało prawdopodobne, znając jego ponurą historię i nieciekawe relacje z Bogiem.
Szepnęłam kilka pocieszających słów Mc’owi, zostawiając go przed świątynią. Był otoczony zaklęciem ochronnym, więc nikt nie mógł nawet go tknąć, ponieważ – nie ważne kto, człowiek czy wampir lub inna istotna nadnaturalna – zacząłby się trząść w niebywałych konwulsjach i doświadczać natychmiastowego, paskudnego bólu.
Weszłam do środka, jednak zatrzymałam się po przekroczeniu kilku kroków. Coś było nie tak. Czułam wręcz wewnętrzne… osłabienie. Chciałam cofnąć się i wyjść z tego miejsca, jednak jakby drzwi otaczała jakaś niewidzialna tarcza. Zamknęły się gwałtownie i choć szarpnęłam za klamkę, nie mogłam ich ponownie otworzyć. Spróbowałam wprowadzić w to moją moc i ze zgrozą odkryłam, że tak jakby… nie działa. Syknęłam cicho.
Zza pleców dobiegł mnie cichy śmiech i odwróciłam się gwałtownie.
- To nie zadziała, skarbie. Nie wiem, czego uczył się twój przełożony, ale dla demonów… Poświęcone miejsce do prawdziwa pułapka, w którą właśnie dałaś się złapać.
Zmrużyłam oczy, patrząc się na mężczyznę – a raczej wampira, bardzo starego i silnego, jak można było uznać po jego aurze – którego widziałam pierwszy raz w życiu. Zbliżył się do mnie, a ja stałam nieruchomo, zastanawiając się po jaką cholerę tu się pchałam. Lucyfer przecież nigdy nie wysyłał wiadomości tekstowych. On w ogóle nie używał telefonu.
- Więc… Czy my się znamy? – zapytałam, unosząc brwi i zaplatając ramiona na klatce piersiowej.
- Och, nie, lecz liczę na to, że się poznamy. Ale znam za to twojego drogiego narzeczonego. – Roześmiał się, a ja uniosłam brwi jeszcze wyżej. – Przepraszam, byłego narzeczonego, z tego, co wiem. Tak czy inaczej, pomyślałem, że skoro nie ruszył na ratunek swojej ludzkiej przyjaciółce, może przekona go fakt, że mam jego kochanego demonka.
- Niech zgadnę, ty zostawiłeś tą wiadomość i zabiłeś dzieciaka?
- Pięć punktów dla Gryffindoru. – Rozciągnął usta w drapieżnym uśmiechu, podchodząc jeszcze bliżej. Nie zamierzałam dawać mu tej satysfakcji się cofać. To jednak okazało się moim błędem, kiedy poczułam, że na moim nadgarstku zaciska się coś zimnego. Natychmiast spojrzałam w dół i spostrzegłam, że drań przykuł mnie kajdankami, a następnie pociągnął. Bez mojej mocy straciłam siły, więc mogłam tylko ruszyć za nim i patrzeć, jak przyczepia mnie do ołtarza.
- Może jeszcze nie wiem do końca, jak torturować i zabijać demony, ale myślę, że mamy trochę czasu, by wypróbować na tobie parę rzeczy. – Po tych słowach wyciągnął z kieszeni płaszcza stalowe ostrze i skierował je w stronę mojego brzucha. Tylko westchnęłam z rozdrażnieniem, kiedy rozsypało się w pył ze starciu z moją skórą. On jednak ciągle nie przestawał się uśmiechać. – Ciekawe. Lecz nie martw się, skarbie. Mam tu mnóstwo rzeczy. Coś na pewno się nada. A teraz… - Wyjął z mojej kieszeni telefon. – Może napiszemy do twojego Romea?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz