wtorek, 3 maja 2016

Od Jev'a - CD historii Katherine

Zacząłem kląć.
 Gdyby drzewa miały uszy, a trawa zezwolenie na aresztowanie, dawno bym siedział w ziemistej celi, oplątany lianami. Innymi słowy - ten las dawno nie słyszał takich przekleństw.
- Muszę tam pojechać. - zadecydowałem, ku zakończeniu litanii słów, których najwyraźniej nie znał sam Lorenzo, a też sporo chodził po tej ziemi. - Muszę tam iść. - zaakcentowałem groźnie ostatnie słowo, bo czarownik kazał zostawić mój wóz na środku jakiegoś pustkowia.
- Nie pójdziesz. - odparł Lorenzo, który w końcu nabrał jakiś emocji.
Na jego twarz nawet wystąpił róż, który powoli przekształcał się w szkarłat... Spocony, czerwony jak burak - na pewno było z nim coś nie tak.
- Nie pozwalam ci. - mówił wolnym tonem, który wręcz uciszał moje wrzące emocje.
- Stary, przedstawię ci sprawę. - zaproponowałem i rękami narysowałem duży prostokąt - Tu jest moja laska.
- Była. - poprawił mnie. Czemu wszyscy wciąż do tego wracali?
- Tu jest kochanek mojej matki, sprzed trzech wieków. A tu jest moja córka.
- Nie porwał Viv. - upierdliwie powtarzał
- Ale może porwać. - warknąłem, wyraźnie zirytowany jego obojętnością. - Idę. - zastanawiałem się czemu w ogóle proszę go o zgodę.
- Motus. - zagrzmiał i uniósł ku niebu prawą rękę. Siła z jaką zaatakowało mnie to coś, przewróciła mnie do tyłu. Usiłowałem wstać, lecz poczułem jak ulatuje ze mnie cała moc. Rzucał na mnie jakieś zaklęcie, to mogłem stwierdzić na pewno. Gdy skończył usłyszałem tylko:
- Nigdzie się nie ruszasz.

Obudziłem się w samochodzie. Nie musiałem długo myśleć nad modelem, z pewnością była to jakaś nowa ciężarówka do przewozu trzystuletnich wampirów, które chcą uratować świat przed złem.
Nie związał mnie nawet łańcuchami, co było pewnym ciosem w moją wampirzą męskość. Tak bardzo wątpił we mnie, że nie nakarmił mnie choćby miso z makaronem nasączonym werbeną?
- Jeżeli gustujesz w japońskiej kuchni, mogę poczęstować cię jedynie sodą. - otworzył małe okienko, by sobie ze mnie podrwić.
- Mam większą ochotę na twoją tętnicę. - mruknąłem, uśmiechając się diabolicznie. - Czuję aż tutaj jak bije twoje małe przestraszone serduszko. - zdobyłem się na werbalne bycie morderczym wampirem, który tylko marzy o rozerwaniu gardeł wszystkim ludziom na ziemi. Czarownice zawsze były na pierwszym miejscu. To znaczy - na pierwszym i na ostatnim - niektóre wampiry zachowywały dobre kontakty z nimi choćby dla zaklęć, które ułatwiały im życie i przeżycie na świecie, w którym zło walczy z dobrem, dobro ze złem, a i tak nikt nigdy nie znajdzie się na zwycięskim podium. Inne znów - wykorzeniały najstarsze rody czarownic. Jak myślicie, co, a raczej kto stoi za egzekucją czarownic w miasteczku Salem?
- Co się stało z twoim brytyjskim humorem? - dopytywałem, chcąc uderzyć w ścianę, ale tak się akurat złożyło, że nie miałem siły i na to.
- Wciąż jest, tylko nie po tej stronie co ty.
- Czyli nagle jesteśmy wrogami? Cholera, jestem twoim zakładnikiem! - uświadomiłem sobie patowość tej sytuacji.
- Nie, moja ironia obróciła się przeciwko tobie, ale dalej gramy w tej samej drużynie. - wyjaśnił tonem zrezygnowanego trenera, który usiłuje nauczyć dzieciaka jak trzymać kij bassebolowy.
- Coś kminisz. - odpowiedziałem i odwróciłem się od niego, chcąc zakończyć tę konwersacje. Jednak coś nie dawało mi spokoju. Wcale nie czułem pragnienia, o którym w każdej chwili mógł napisać książkę.
- Nie jesteś wampirem. - powiadomił mnie, wyprzedzając pytanie. - Coś na kształt czarownicy, która nie będzie miała mocy, póki nie zostanie ona udostępniona, przez niebywale przystojnego faceta.
- To ten gość ze stacji? - zapytałem głupkowatym głosem, a Lo prawie się zaśmiał.
- Jesteś niewolnikiem mojej łaski. - wyjaśnił i poczułem, że wyprostował się dumnie.
- Cóż za zaszczyt.

Katherine?



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz